31. Jesteśmy szczerze dumni
- A to jest właśnie ten utalentowany kucharz, o którym ci mówiłem - powiedziałem dumnie.
- Cześć! Jestem Niall - przedstawił się blondyn.
- Max - uścisnął mu niepewnie rękę.
Chłopaka nie było, gdy przyjechał Irlandczyk. Był na zakupach, gdyż planował przygotować obiad. Niestety blondyn pojawił się o wiele za wcześnie, przez co dopiero teraz się poznali. Obserwowałem, jak właściciel restauracji uważnie skanuje twarz bruneta.
- Jesteś bardzo młody - podsumował. - Nie uczysz się?
- Cóż... umm... - próbował jakoś z tego wybrnąć.
- Już się nie uczy - powiedziałem za niego. - Może nie ma ukończonej szkoły ani nie poszedł na studia, na które swoją drogą ma czas, jeśli tylko zechce kontynuować naukę, ale to genialny kucharz.
- Dużo umie? - zadał kolejne pytanie.
- Żebyś ty widział jakie pizze przygotowuje, jakie obiady serwuje! - dodał podekscytowany szatyn. - Dzięki niemu nie muszę gotować.
- Dlaczego rozmawiacie tak, jakby mnie nie było? - zdziwił się Max.
- Mógłbyś zrobić coś do jedzenia? - zapytał wprost Irlandczyk, ignorując jego pytanie.
- Nie rozumiem was - wyznał jedynie nastolatek i wyszedł z salonu, zapewne uważając nas za bandę dziwaków.
Na jego miejscu też byłbym zdezorientowany. Niestety nie mogłem mu wyjawić drugiego celu wizyty blondyna. Najpierw chciałem być pewny, że to w ogóle wypali. Jeszcze nam podziękuje.
Podczas gdy my siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy o życiu i dalszych planach, Max urzędował w kuchni. Słyszeliśmy stukanie garnków i talerzy. Eve wybrała się do koleżanki z sąsiedztwa, więc nie była obecna. Liczyłem, że pokaże się zanim Niall pojedzie. Znając naszego Irlandzkiego przyjaciela, posiedzi dłużej, o ile dostanie coś do jedzenia.
- W końcu odwiedziłem Ziama w ich nowym domu - powiedział po chwili blondyn, gdy skończył przeżuwać ciastko.
- Nadal mają ten rodzinny domek z ogródkiem, czy wrócili do apartamentowca? - zapytałem.
- Kupili inny dom, gdyż tamten jak stwierdzili, był za mały. Z tego co wiem to przygarnęli jakiegoś kota ze schroniska, ale nie rozumiem po co od razu kupować większy dom?
- Może wcale nie chodzi o kota - zaśmiał się szatyn.
- Ty coś wiesz, Tommo! - blondyn wskazał na niego oskarżycielsko palcem.
- Może... - zaczął się droczyć, nadgryzając ciastko.
- Loueh! - zawołałem. - Nic mi nie powiedziałeś. Jestem twoim mężem!
- Cóż... możliwe, że nie to głównie nie chodziło o adopcję kota, lecz...
- Będą mieli dziecko! - wykrzyknął zadowolony Ni. - Wiedziałem! Ostatnio Zee był odrobinę grubszy niż podczas ostatniej mojej wizyty...
- Mężczyźni nie mogą zajść w ciążę, geniuszu - przewróciłem oczami na jego przypuszczenie.
- Och... - uśmiech zszedł mu z twarzy.
Wyglądał na rozczarowanego, ale naprawdę? Ile on miał lat by na coś takiego wpaść? Chyba nasz Nialler nigdy nie wyrośnie z głupich tekstów i pomysłów. Już Evelyn była mądrzejsza i bardziej poważna.
- Adoptują dziecko? - zapytał po chwili. - Ale jak to?
- Li zawsze chciał mieć dużą rodzinę - wzruszyłem ramionami. - Ciekawe kiedy nam się pochwalą...
- Ale udawajcie zaskoczonych, okej? - popatrzył na nas uważnie szatyn, mierząc każdego palcem. - Miałem nikomu nie mówić!
- Jasna sprawa, Tommo - odparł Horan.
Przez kilkanaście minut rozmawialiśmy o ciekawych wydarzeniach z naszego życia. Żartowaliśmy o starych czasach, wspominając zabawne epizody z młodości. Najwięcej mówiliśmy o szkole i głupich wybrykach.
- A teraz najważniejsze pytanie: Co z obiadem? - Niall przerwał swoją wypowiedź na temat frytek ze szkolnej stołówki i przeniósł spojrzenie na mnie.
Spojrzałem na chłopaka, który akurat w tym samym czasie wszedł do salonu. Za nim podążał smakowity zapach potraw. Na samą myśl poczułem burczenie w brzuchu. Louis na nic nie czekał, tylko poderwał się z kanapy i bez słowa zniknął z salonu, zapewne kierując się do kuchni.
- Zrobiłem obiad - poinformował brunet, co już wiedzieliśmy. - Będę w swoim pokoju. Nie chcę przeszkadzać, czy coś...
- Zostań, zjedz z nami - poprosił blondyn.
- Już jadłem - odparł jedynie i ruszył w stronę schodów.
Zapewne czuł się dziwnie w naszym towarzystwie. Mnie było przykro, że poczuł się jakby przeszkadzał. Nie wiedział przecież o co chodziło nam z początku, gdy poznał Nialla. Nie chciałem robić mu nadziei, wolałem dostać ostateczną odpowiedź ze strony Irlandczyka.
Po chwili dołączyliśmy do Louisa. Szatyn już siedział przy stole i pochłaniał swoją porcję. Zdążył się nawet pobrudzić na policzku. Cały Lou.
- Nie jadłem nigdy czegoś tak pysznego! - zawołał Irlandczyk. - To na pewno jest zwykły kurczak? To smakuje nieziemsko!
- Cały Max - podsumował Louis. - Jest niezwykle utalentowany.
- W pełni się z tym zgadzam - powiedział blondyn z pełnymi ustami. - Zapakujecie mi trochę tego na wynos?
- Nialler -westchnąłem, przewracając oczami. - Zastanowiłeś się już?
- Myślałem, że to oczywiste! - zawołał. - To byłby dla mnie ogromny zaszczyt, gdyby ktoś taki pracował w mojej restauracji. Rozmawialiście z nim już?
- Jeszcze nie - pokręciłem głową. - Woleliśmy być pewni, że go weźmiesz. Ciężko będzie nam się z nim rozstać.
- Przecież nie musi koniecznie zgadzać się na tę pracę w restauracji... - zauważył Louis. - Nie chcę, aby nas opuścił...
- Och Lou... - przytuliłem go. - Max to duży chłopiec i sobie poradzi bez nas.
Po tej rozmowie poszedłem do Maxa. Poprosiłem go, aby zszedł na dół. Był zdziwiony, że Niall ma dla niego ofertę. Horan na spokojnie mu ją przedstawił i wyjaśnił na czym będzie to polegało. Zaoferował mu również wspólne zamieszkanie, gdyż nasz przyjaciel wynajmuje spore mieszkanie, a żyje sam i przydałoby mu się towarzystwo.
- Tak! - zawołał ucieszony Max. - Zawsze marzyłem, aby móc pracować jako kucharz! Czy sobie ze mnie nie żartujecie?
- Nie, skąd ten pomysł? - uśmiechnął się blondyn.
- Ale ekstra! Myślałem, że moje marzenie nigdy się nie spełni. Tak bardzo wam dziękuję.
Podszedł i przytulił najpierw blondyna, a dopiero później zgarnął do uścisku mnie i szatyna. Trzymał nas mocno i chyba się popłakał. Lou również się wzruszył.
- Jesteście najwspanialszymi ludźmi, jakich spotkałem - szepnął. - Dzięki wam tutaj jestem. Gdyby nie wy, nadal siedziałbym głodny i schorowany na ulicy. Może nawet bym nie żył?
- Nie mów tak - zbeształ go szatyn. - Nie zrobiliśmy nic wielkiego, to ty na wszystko sobie zapracowałeś. Jesteśmy szczerze dumni.
- Jesteś jak nasz syn, pomimo iż nie jesteś już małym dzieciakiem - zaśmiałem się. - Ale będziesz czasem wpadał i nam gotował, prawda?
- Dajcie spokój, chłopaki - prychnął Niall. - Czuję się teraz, jakbym rozdzielał rodzinę. Poza tym on dziś nie wyjeżdża, tylko za jakiś czas, gdy będzie gotowy. U wujka Nialla będzie mu wspaniale, obaj kochamy jedzenie, więc się dogadamy, co nie?
- Stop! Rozmyśliłem się - powiedział Louis. - Nigdzie go nie puszczam!
Jak na potwierdzenie swoich słów mocno objął Maxa. Zaśmiałem się z jego zdesperowanej miny.
- Louis! - zawołaliśmy razem, głośno się śmiejąc.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Dziś udało mi się napisać ostatni rozdział, a raczej epilog ,,House of Cards''.
On zupełnie różni się od pozostałych, więc musicie się skupić, gdy będziecie czytać.
Zawiera głębszy sens i mam nadzieję, że będzie dla was zrozumiały ^.^
Miłej niedzieli!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top