19. Nie potrafiłem dłużej walczyć
To była gorzka prawda. Louis Tomlinson odszedł, nie oddychał, nie uśmiechał się, po prostu leżał bez ducha. Pierwszą noc przepłakałem. Nigdy bym się nie podejrzewał o taką wrażliwość, zawsze starałem się ukrywać swoje emocje. Kiedy Evelyn położyła się spać, ja cicho szlochałem w poduszkę. Louis był za dobry, aby umrzeć, zawsze miał dobre serce, nie zasłużył na to. Dlaczego dobrzy ludzie umierają, a najgorsze mendy, gwałciciele i zbrodniarze żyją bezkarnie wśród nas? Życie było cholernie niesprawiedliwe.
Rano miałem problem ze wstaniem z łóżka. Wczoraj starałem się zachowywać w miarę normalnie, ze względu na małą szatynkę. Wiedziałem, że ona coś podejrzewała, ale o nic nie pytała, za co byłem jej bardzo wdzięczny. Nie potrafiłbym rozmawiać na temat Louisa. To było zbyt ciężkie.
Siedziałem w łazience, starając się zatuszować ślady łez i opuchniętych oczu. Bezskutecznie, Evelyn zwróciła na to uwagę i widziałem, że wyraźnie posmutniał. Musiałem skłamać po raz kolejny.
Dziś był dwudziesty piąty grudzień. Szatynka zamiast cieszyć się i ekscytować prezentami, które już niedługo otworzy, siedziała ze mną na kanapie. Trzymała drobną dłoń na moim policzku i zapewniała, że będzie dobrze. Ale nic nie będzie dobrze, bo nic nie zwróci życia Louisowi. Czułem się niekompletny, nie potrafiłem przygotować nawet świątecznego obiadu.
Na pomoc przyszli moi rodzice, którzy złożyli niezapowiedzianą wizytę. Zwykle przyjeżdżali następnego dnia. Teraz byłem im za to wdzięczny. Mój ojciec zajął się swoją wnuczką, a ja wraz z Anne siedzieliśmy w kuchni.
Kolacja, a w zasadzie późny obiad przebiegał w dość przytłaczającej atmosferze. Rozmowę podtrzymywali moi rodzice, ale ja nie potrafiłem się na tym skupić. Myślałem o tym, jak wspaniale by było, gdyby po drugiej stronie stołu siedziała jeszcze jedna osoba, aby był nią Louis.
Gdy skończyliśmy, Des namówił Evelyn, aby otworzyła prezenty. Było to ważne wydarzenie i zawsze spędzaliśmy ten czas razem, siedząc na kanapie i śmiejąc się z moich dowcipów. Zaproponowałem zrobienie herbaty, więc odszedłem do kuchni. Próbowałem ochłonąć, aby łzy nie wydobyły się z moich oczu.
Po chwili przyszła moja mama. Spojrzała na mnie smutno i podeszła bliżej, po prostu mnie przytulając. To było wspaniałe z jej strony. Zawsze, kiedy byłem dzieckiem i miałem zły dzień, wystarczyło ją przytulić i już było lepiej.
- Co się dzieje, synku? - zapytała cicho, zaczynając uspokajająco zataczać kręgi dłonią na moich plecach.
- Louis - odparłem słabo.
- Lou? - zdziwiła się. - Tomlinson?
Przytaknąłem, zagryzając mocno dolną wargę, gdyż zaczęła ona niebezpiecznie drżeć. Naprawdę nie chciałem się rozkleić przed rodzicielką. Było mi wstyd za swoją słabość. Byłem dorosły i powinienem zachowywać się dojrzale, jak na mój wiek przystało.
- Co z nim? - kontynuowała.
- Mamo, on... on nie żyje, mamo, on...
- Cii, już dobrze - szepnęła.
- S-spotkałem go kilka miesięcy temu, on był chory i-i... - przerwałem na chwilę, pociągając nosem. - Louis zmarł wczoraj.
Usłyszałem odgłos uderzenia czegoś o podłogę. Spojrzałem w stronę wyjścia z kuchni i zauważyłem szatynkę. Przy jej stopach leżało pudełko z akcesoriami do pielęgnacji psów. Gdy tylko Pchełka został z nami, od razu chciała zapewnić mu jak najlepszy pobyt, więc zamarzyła sobie właśnie taki prezent.
- Eve, ja...
Odwróciła się na pięcie i gdzieś pobiegła. Spojrzałem przestraszony na mamę. Mała nie mogła się dowiedzieć o śmierci Louisa w taki sposób. Planowałem ją do tego stopniowo przygotować, ona była niezwykle wrażliwa.
- Evelyn, zaczekaj!
Następnym co usłyszałem, był odgłos trzaskania drzwiami. Szybko ruszyłem za nią. Nie mogła w takim stanie wyjść z domu, była w szoku.
Ruszyłem za dziewczynką biegiem. Właśnie przebiegała na drugą stronę drogi. Na zewnątrz było chłodno, a ona wyszła w samym sweterku, zapewne na następny dzień będzie chora. Zanim zdążyłem stanąć po drugiej stronie na chodniku, poczułem uderzenie. Na chwilę zaparło mi dech w piersi. Następnym co poczułem był ogromny ból, czułem, jakby rozsadziło mi czaszkę. Nie potrafiłem zrozumieć, co się stało.
Otworzyłem oczy i widziałem zapłakaną Evelyn. Dlaczego ona klęczała na ziemi? To, że płakała, tłumaczyłem smutną informacją o śmierci Lou. Próbowałem się do niej uśmiechnąć, ale bolała mnie szczęka. Po chwili obok pojawiła się moja mama, ona również mocno płakała. Nie słyszałem co do mnie mówiła. Des klepał mnie w policzki, abym nie zasypiał, ale byłem zmęczony. Zupełnie tak, jakby moja siła wyleciała jak powietrze z przebitego balonika.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że wśród moich bliskich jest nieznajomy mężczyzna. Nerwowo chodził w kółko i po kogoś dzwonił. Zmusiłem się, aby przenieść spojrzenie z twarzy rodziców, na samochód oddalony od nas. Miał wgniecenie na masce, nie było zbyt wielkie, ale ten facet powinien lepiej dbać o swoje auto. Dopiero potem do mnie dotarło, że zdarzył się wypadek, zostałem potrącony. Ostatni raz spojrzałem czule na Evelyn i się poddałem. Nie potrafiłem dłużej walczyć. Po prostu zamknąłem oczy.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Witajcie asy!
Na pytania do bohaterów odpowiem prawdopodobnie jutro.
Dziękuję każdemu, kto poświęcił chwilę i je zadał.
Dobranoc ♥
Dziękuję za gwizdki i komentarze! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top