10. Mi nie można pomóc


Nienawidziłem spotkań z samego rana. Byłem niewyspany i nie potrafiłem zmusić się do myślenia. Zwykle kubek kawy stawiał mnie na nogi. Tak było i tym razem. Gorący, czarny płyn był dla mnie wybawieniem. Mój klient nie zajął mi sporo czasu. Załatwiliśmy sprawę szybko i mieliśmy spotkać się za trzy dni, aby ustalić szczegóły. Miałem teraz chwilę wolnego. Do następnego spotkania zostały cztery  godziny. Może jednak mógłbym zostać na noc u rodziców, a tę sprawę z rana przełożyć? Niestety wiedziałem, że to niemożliwe. Miller był ważnym klientem z napiętym grafikiem. Nie zgodziłby się, to było pewne.

Korzystając z wolnego, zadzwoniłem do rodziców. Musiałem się upewnić, że z małą wszystko jest w porządku. Anne odebrała po chwili. Zapewniła, że mogę być spokojny o córkę. Niedawno wstały, w końcu był weekend. Zamierzały pójść na lody i plac zabaw. Wiedziałem, że Evelyn będzie bardzo szczęśliwa. Gdy porozmawiałem z matką, ta oddała telefon dziewczynce. Od razu zaczęły się pytania o tego bezdomnego. Nie spytała jak się miewam, czy co dzisiaj robię. Najpierw było ,,czy spotkałeś Louisa?" ,,Zaniosłeś mu koc i kanapki?". Skłamałem, mówiąc, że go nie było. Sam nie wiedziałem ile  w tym prawdy. Może faktycznie go nie było? Ale nie zamierzałem w nocy włóczyć się po parku. Jeszcze ktoś by mnie napadł i obrabował. Nie wiadomo kto kręci się tam o tej porze. Pożegnałem się z szatynką mówiąc, że ją bardzo kocham. Oczywiście wywarła na mnie obietnicę, że sprawdzę co z Louisem.

Nie chciałem iść do parku. Ale dla mojej córki wszystko. I tak oto po kilkunastu minutach stania w korku, dojechałem pod odpowiednie miejsce. Wysiadłem i dalej udałem się powolnym spacerkiem. W ręku trzymałem papierową torbę z drożdżówką, którą kupiłem sobie na drugie śniadanie.  Miałem nadzieję, że Tomlinsona nie będzie. Mógłbym wtedy usiąść na ławce i  w spokoju spożyć lunch. Niestety był. Leżał na ławce, nie siedział. Ostrożnie podszedłem do niego i przyjrzałem jego twarzy. Miał siniaki i drobne rozcięcia, chyba wdał się w bójkę. Na szyi widziałem sine miejsca, jakby ktoś go dusił, a może tylko mi się zdawało?

Przez chwilę myślałem, że może nie żyje, ale jego klatka piersiowa się unosiła. Zwróciłem uwagę, że nie miał zarostu na twarzy i był w innym ubraniu, a przynajmniej bluzce. Potem stwierdziłem, że wcale nie zmienił ubioru, a po prostu nie miał na sobie tego starego swetra, leżał w krótkim rękawku. Biała niegdyś bluzka była szara od brudu i w niektórych miejscach miała rozdarcia.

- Louis? - zawołałem, próbując go obudzić.

Nie reagował. Dalej leżał. Z obrzydzeniem na twarzy, trąciłem jego ramię. Poruszył się, zwijając w mniejszą kulkę. Dłonie przyciskał do klatki piersiowej. Ponowiłem próbę obudzenia go. W końcu otworzył oczy. Usiadł z cichym jękiem na ławce.

- Już się wynoszę - powiedział cicho.

Próbował wstać, ale zachwiał się, omal nie przewracając. Odruchowo złapałem go za bluzkę. Skrzywił się lekko, próbując znów wstać. Wcale nie czuć było od niego alkoholu, jak założyłem. Był trzeźwy.

- Nie wyganiam cię - powiedziałem.

Chłopak odetchnął cicho i zaczął pocierać zimne przedramiona. Na zewnątrz nie było za ciepło. Nie skomentowałem tego. Chłopak również się nie odzywał. Zapewne czekał, aż sobie pójdę, ale nie miałem takiego zamiaru. Chciałem trochę się o nim dowiedzieć.

- Gdzie mieszkasz? - zapytałem.

Szatyn zaśmiał się cicho i wzruszył ramionami. Unikał mojego spojrzenia. Usiadłem obok niego, starając się nie myśleć ile zarazków wniknie w moją odzież. Spojrzałem ukradkiem na jego twarz. Nie wyrażała żadnych emocji. Patrzył się w ziemię pod swoimi stopami. Jego dłonie były brudne, widziałem brud za jego paznokciami.

- Trzymaj - powiedziałem, podając mu papierową torebkę.

Nie przyjął jej, więc położyłem ją obok niego. Na pewno skorzysta z tego gestu, na pewno był głodny. Ja zawsze mogłem pójść i kupić sobie dwadzieścia takich drożdżówek.

- Nie chcę nic od ciebie... Harry - odparł.

Poczułem na swoim ciele gęsią skórkę. Pamiętał mnie. Po tylu latach nie zapomniał. Rozejrzałem się po otoczeniu. Ludzie przechodzili i nawet nie zaszczycali nas spojrzeniem. Jedynie sprzedawca hot-dogów patrzył podejrzliwie.

- Planowałem zjeść lunch, skoro mam chwilę wolnego w firmie - zacząłem rozmowę, chcąc przerwać tę uciążliwą ciszę. - Nie wiedziałem, że wyjedziesz do Londynu. Co robiłeś przez tyle lat?

- Próbowałem umrzeć - odparł beznamiętnie.

- Louis... - zmarszczyłem brwi i popatrzyłem uważnie na niego. - Co studiowałeś? Zawsze interesowałeś się... teatrem.

Milczał. Nic nie powiedział. Powoli zacząłem się poddawać. Oczywiście, że na mój widok nie rzuciłby mi się w ramiona i nie gadalibyśmy jak starzy kumple. To po części przeze mnie opuścił szkołę i uciekł z domu, a może został wyrzucony? Horan wspominał, że pan Tomlinson był bardzo nietolerancyjnym człowiekiem. Ale skąd by się dowiedział o orientacji syna? Czy szatyn miał odwagę się przed nimi przyznać?  Wątpię, zawsze był tym nieśmiałym chłopakiem z rumieńcami na policzkach.

- Nie skończyłem liceum - powiedział w końcu.

Otworzyłem usta, ale nie wiedziałem co powiedzieć. Od tamtego incydentu w łazience stał się bezdomnym? To przecież niemożliwe, musiał mieć jakąś pracę czy kąt do spania. Minęło przecież tyle lat. Przez ten czas skończyłem liceum, studia i pracowałem w firmie adwokackiej. Zdążyłem zakochać się parę razy, ożenić się, rozwieść i adoptować Evelyn. A co robił szatyn przez ten czas?

- Powinieneś stąd iść - dodał cicho, nieśmiało na mnie spoglądając.

Poczułem się głupio siedząc obok niego w najlepszych ciuchach od projektantów, eleganckich butach. On nie miał nic, chyba żeby liczyć jego zniszczone ubrania, a raczej szmaty.

- Może pójdziemy razem do tej pobliskiej kawiarenki? Ogrzałbyś się, a ja kupiłbym nam po kawie czy herbacie? - zaproponowałem.

- Nie, Harry - pokręcił głową. - Nie musisz.

- Ale chcę - odparłem pewnie. - Moglibyśmy porozmawiać.

- Nie mamy o czym - mruknął. - Idź już.

- Louis... przepraszam - szepnąłem. - Przepraszam za wszystko. To przeze mnie, ja...

- To już nieważne - powiedział, spoglądając przed siebie. - Minęło sporo czasu, nie musisz nic mówić ani się tłumaczyć. Jestem pieprzonym pedałem, jak to kiedyś określiłeś i nie potrafię się zmienić.

- Żałuję tamtych słów, naprawdę... Nie chciałem, aby tak wyszło...

- W porządku, nie mam ci tego za złe, Harry - teraz zaczął strzepywać niewidzialne okruszki ze swoich spodni.

- Masz... chłopaka? - zapytałem nieśmiało.

- Miałem, ale chyba byłem zbyt żałosny i niewystarczający, dlatego odszedł - wzruszył ramionami. - Ty masz córkę...

- Tak - zgodziłem się. - Evelyn. Adoptowałem ją jak miała cztery latka.

- Dobre z niej dziecko - przyznał szatyn.

- Racja - przytaknąłem. - Martwi się o ciebie. Niedawno co cię spotkała, a ciągle pyta o twoją osobę. Teraz jest u moich rodziców... Dlaczego wylądowałeś na ulicy? Przepraszam za to pytanie, ale... co takiego się stało?

- Moi rodzice - skrzywił się, chwilę zastanawiając nad odpowiedzią - wyrzucili mnie. Do szkoły nie chciałem wracać, zresztą nie muszę ci mówić dlaczego... W tym mieście miałem przyjaciela, kiedyś tu się przeprowadził, ale on poszedł na studia, potem wyjechał za granicę. Znów zostałem sam, bez wykształcenia, bez pracy i bez mieszkania.

- Nie mogłeś... gdzieś się zatrudnić?

- Kto przyjąłby kogoś takiego jak ja? Nie ukończyłem szkoły, pracowałem dorywczo, ale zwykle mnie wywalali, ponieważ znajdywali kogoś lepszego. Moje oszczędności szybko się skończyły. Zmuszony byłem zamieszkać w parku, na tej ławce.  W sumie nie jest tak źle, najgorzej jest zimą, ale jakoś daję radę, jeszcze nie umarłem.

- Nie mów tak...

- Modliłem się kiedyś o śmierć, wiesz? - kontynuował. - Nikogo nie obchodzę, więc nikt by po mnie nie płakał. Dziesiątki ludzi mija mnie na ulicy czy tu, w parku. Nie zauważyliby, że zniknąłem.

- Każdy zasługuje na życie. Ty też Louis - odparłem pewnie. - Pomogę ci, ale najpierw pójdziemy w jakieś ciepłe miejsce, dobrze?

- Za późno, Harry. Mi nie można pomóc - powiedział cicho. - Skoro już zaspokoiłeś swoją ciekawość, nie musisz zmuszać się do siedzenia tutaj ze mną.

Gdy chciałem zapytać o czym mówi, zadzwoniła moja komórka. Szybko odebrałem połączenie widząc, że jest ono z pracy. Musiałem pilnie wracać do biura, gdzie miałem przyjąć ważnego klienta. Rozłączyłem się i spojrzałem na szatyna. Siedział zgarbiony i wpatrywał się w widoki przed sobą.

- Wrócę tu wieczorem - powiedziałem.  - I zabiorę cię stąd, Louis.

::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

Witajcie asy!

Jak minął wam czwartek? (tym razem się nie pomyliłam! xD)

Ja byłam u mojego lamorożca. Powoli wracamy do treningów.  Na szczęście dziś żadnych upadków (ciężko byłoby mi pisać ze złamaną ręką rozdziały) XD

Ktoś z moich kadetów również trenuje jeździectwo? :D

Dobranoc ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top