rozdział 3

      W kawiarence zostaliśmy już tylko my. Nawet nie zauważyłem, kiedy ludzie wychodzili. Rozmowa z Noah i powrót do przeszłości tak mnie pochłonęły, że dopiero po chwili zorientowałem się, że na naszym stoliku stały cztery puste szklanki po kakao.

–  Czemu o nią nie walczyłeś? Zawsze mnie przecież tego uczyłeś.  – Zapytałem, po zamówieniu kolejnej porcji niebiańskiego płynu, tym razem z bitą śmietaną i cynamonem.

Noah mnie wyśmiał.

–  A miałem o nią walczyć z tobą? Z bratem? Przecież widziałem, że byliście szczęśliwi. Starałem się jak tylko mogłem, by usuwać się z drogi waszej dwójce.

–  Przestań już zgrywać Jezusa. Nie prosiliśmy cię o to, sam się na to pisałeś.

Noah był zaskoczony moimi słowami.

– Na nic się nie pisałem. Myślisz, że chciałem, żeby... – Urwał w połowie i zacisnął usta.

Patrzył w swój pusty kubek, a ja zastanawiałem się, co siedzi w głowie tego chłopaka. Które wydarzenie z życia wspominał teraz.

–  Wróciłem jak ty teraz. – Westchnął. – Chciałem z nią porozmawiać, bo nie odbierała ode mnie telefonów, nie dawała znaków życia. Cóż właściwie robiłem to, co ty chcesz zrobić dzisiaj, ale kiedy do niej poszedłem... Otworzyła mi jej matka. Miała rozczochrane włosy i źle zapiętą koszulę.

To jest moment, w którym powinniście odstawić na chwilę swoje kubki lub chociaż przytrzymać je mocniej.

–  Nie przejąłem się tym zbytnio, bo musiałem porozmawiać z Perrie.

Mówił dalej, a ja pociągnąłem łyk ciepłego płynu.

–  Ale po chwili usłyszałem głos naszego ojca, który zapytał kto przyszedł...

Gdyby nie uściślił, nadal żyłbym w nieświadomości.

–  Nie wiem czy wiesz co do ciebie mówię, ale ojciec zdradził naszą matkę z matką Perrie -  Samanthą Flower, Daniel.

Noah wypowiedział ostatnie zdanie szeptem pochylając się w moją stronę, a ja wyplułem kakao, które miałem przełknąć, prosto w jego twarz.

Zasłoniłem usta dłonią w momencie w którym Noah przeklął i chwycił za świąteczne serwetki, a barmanka spojrzała na nas jak na kompletnych popaprańców.

–  To mama Perrie ma na imię Samantha?! – Powiedziałem z oburzeniem, zdając sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie przywiązywałem do tego większej uwagi.

–  No tak, bo przecież fakt, że nasz ojciec z nią sypia wcale nie jest tak istotny. – Rzucił z pogardą Noah, wycierając swoją twarz.

– To jest istotne, ale...  – Podrapałem się po karku.  – Oni są dorośli. Nawet jeśli się tak nie zachowują i nimi gardzę, to nadal są dorośli. Może po prostu mamy syndrom naszego ojca? Wszystkich Greensonów ciągnie do panien Flower. To przecież straszne.

Noah zamknął oczy i dreszcz wstrząsnął jego ciałem.

– Ale co z Perrie? – Dociekałem.

– Nie zastałem jej w domu, nie dostałem od pani Flower żadnego kontaktu, bo powiedziała, że sama go z nią nie ma.

– Co za suka. – Podsumowałem.

Noah pokiwał głową.

Nad panią Flower nie trzeba było się rozdrabniać. Kto raz miał z nią styczność to wiedział, że jest złą kobietą. Zawsze zastanawiało mnie jak Perrie potrafiła ją znieść. Gdybym ja miał taką matkę to spakowałbym się i wziął pierwszy lepszy pociąg by dotrzeć gdziekolwiek, byle najdalej od niej.

– Dlaczego rozmawiamy tylko o mnie? – Wyskoczył nagle Noah. – Pomówmy o tobie. Nie próbowałeś się z nią kontaktować? Znalazłeś sobie kogoś? A może nadal ją kochasz?

Jasne Noah, pytaj mnie o rzeczy, które ja taktycznie i smacznie wplotłem w naszą rozmowę, żebyś nie poczuł się przygnieciony odpowiedzialnością i koniecznością szybkiej odpowiedzi. 

Spojrzałem na niego wymownie, ale chyba nie zrozumiał mojej udawanej złości.

– Próbowałem się z nią kontaktować, ale bez odpowiedzi. – Moje słowa ucieszyły Noah, który starał się ukryć uśmiech.

Przez moje myśli przemknęły wszystkie listy, które jej wysłałem, a na które nie otrzymałem odpowiedzi. Chociaż na jeden mogła mi odpisać. Dać znać, czy żyje, czy ma się dobrze, czy już znormalniała i znienawidziła matmę jak każdy zdrowy umysłowo człowiek na tej planecie.

Mogła napisać coś, cokolwiek, nawet zwykłą kropkę, przecinek czy myślnik. Ale zamiast tego nie odpisała ani raz. Chciałem umilknąć i ja, ale nie potrafiłem, bowiem pisanie do niej tak weszło mi w krew, że nie umiałem odróżnić już tego od erytrocytów czy leukocytów.

– Nikogo sobie nie znalazłem. – Mówiłem dalej. – Co prawda była jedna, zaraz na początku mojego wyjazdu do Anglii. Chciałem, żeby z tego coś było. Starałem się nawet... Ale zostawiła mnie, twierdząc, że nie jestem gotów na związek.

– Bo nadal kochasz Perrie? – Zapytał Noah, patrząc na mnie z boku.

– Kochałem. – Uściśliłem, dotykając palcem czubka nosa. – To było jakieś półtorej roku temu. Przyjechałem tutaj żeby zamknąć ten rozdział. Nie, żeby do niego wracać.

Noah pokiwał głową bez przekonania, a ja odkaszlnąłem.

– Cóż, zatem chodźmy załatwić sprawy. – Oznajmiłem, dopijając kakao w tak głośny sposób, aby wszyscy wiedzieli, że skończyłem. – Wstawaj, idziemy do niej.

– Co?! – Noah nie bardzo wiedział co się dzieje. – Ty zwariowałeś, ja nigdzie nie idę.

Ubierałem już kurtkę, kiedy wypowiedział te słowa, odwracając głowę w stronę okna. 

Wzruszyłem ramionami.

– Jak chcesz. Pozdrowię ją od ciebie.

Wyszedłem nawet się nie oglądając za siebie. Po prostu wiedziałem, że ten kołek do mnie dołączy prędzej czy później.

Droga z kawiarni do domu Perrie nie była długa, albo to przez emocje tak tylko mi się wydawało, jakby niosły mnie anioły.

Nie rozumiałem mieszanki swoich uczuć. W pewnym sensie byłem podekscytowany i nie mogłem się doczekać, aż ją przytulę. Z drugiej strony bałem się tego, że będzie traktować mnie jak powietrze. Nie przejmowałem się odrzuceniem, bo wiedziałem, że zrobi albo to, albo padnie mi w ramiona. Bałem się jej obojętności, ciszy, którą karmiła mnie przez ostatnie półtorej roku.

Ciszy, którą chciałem przerwać, a mój powrót był krzykiem.

Kiedy zobaczyłem znajomy biały, niski płotek przyprószony śniegiem, żołądek jakby mi się zacisnął. Usłyszałem zadyszkę obok ucha, a zmachany Noah, który musiał za mną biec, zrównał ze mną kroku.

– Co chcesz jej powiedzieć? Jak ty sobie to wyobrażasz? Przecież ona nie będzie chcieć...

– Nie wiem. – Przerwałem mu ostro. – Zamknij się.

Noah zamilkł, a ja prześlizgnąłem wzrok po podwórku państwa Flower. Na trawniku stał śniegowy bałwanek, który zamiast garnka, na głowie miał ręcznik. Lampki, które wyglądały jak cyferki, rozwieszone były na ganku, a na drzwiach wejściowych wisiał wieniec z napisem "Wesołych Świąt!" i to chyba był jedyny wyraz normalności tej rodziny.

W momencie w którym  zapukałem do drzwi poczułem, jakby ktoś wrzucił mi do brzucha coś ciężkiego - kamień, słonia lub ewentualnie fortepian. Zdenerwowanie tak mną owładnęło, że gdyby ktoś wtedy zapytał mnie o najprostsze równanie matematyczne, to miałbym problem z odpowiedzią.

Byłem tak cholernie spięty.

Oto wypełniły się moje słowa, wypełniła się moja misja. (Wiem, że to brzmi jak słowa Jezusa, ale pomińmy to. Właściwie to czułem się odrobinę jak On).

Tak długo myślałem nad tym, co powiem Perrie, kiedy się spotkamy. Układałem mowę, powtarzałem ją bezustannie i koniec końców stojąc na jej werandzie, nie pamiętałem o niczym, co chciałem jej przekazać.

W mojej głowie panował chaos, który nie był większy od tego panującego w moim sercu. Zupełnie jakby uśpione emocje i uczucia nagle nabrały potężnego głosu, przekrzykującego echo zdrowego rozsądku.

– Ten pomysł to głupota. Jesteś idiotą. – Usłyszałem szept Noah dosłownie chwilę przed tym, jak drzwi się otworzyły.

A później stała się dziwna rzecz. I teraz znowu powinniście odstawić kubki lub cokolwiek trzymacie.

W drzwiach domu Perrie Flower stał Shawn Mendes we własnej osobie.








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top