Chapter ten

Już w poniedziałek rano Larissa wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i w towarzystwie Mulcibera, który przyszedł do niej jak najszybciej mógł, szła w kierunku Wielkiej Sali na śniadanie. Było jeszcze wcześnie, dlatego mało osób widać było na korytarzach jak i na sali, także przyjaciele piątorocznych ślizgonów jeszcze spali.

- Oczywiście tylko ty musiałeś być taki uparty i przyjść po mnie o siódmej rano? - zapytała, przewracając oczami.

- I tak wiem, że się cieszysz - powiedział zadowolony z siebie i uśmiechnął się na tyle szeroko, że Larissa poważnie się zastanawiała nad tym czy nie dostał żadnego urazu twarzy. Jego uśmiech zniknął na chwilę, gdy zobaczył dwóch puchonów idących korytarzem. Wtedy jego mina stała się obojętna, aby znów się zmienić, gdy tylko ich minęli. Dziewczyna prychnęła na jego zachowanie.

- Czemu przy mnie musisz się tak szczerzyć, a innym odpuszczasz widok swojego co najmniej niebezpiecznego uśmiechu? - zapytała męczeńsko, zwracając uwagę na sytuację sprzed chwili.

- Bo oni na niego nie zasługują - powiedział, a Larissa pokręciła z niedowierzaniem głową na jego słowa.

Rozmawiali przez całe śniadanie. Dziewczyna lubiła spędzać czas w towarzystwie Muclibera. Był jej przyjacielem. Zawsze się o nią martwił i poprawiał jej humor, mimo tego, że ona sama często się z niego śmiała lub rzucała sarkastyczne uwagi.

Evan jej ufał. Nawet kiedy miał problem dotyczący dziewczyny lub rodziny, to jej o nim mówił. Oczywiście najpierw musiała go namawiać, aby wydał co go trapiło, bo najczęściej sama to zauważała z jego zachowania. Zawsze starała się mu jak najlepiej doradzić.

Nagle usłyszała wiązankę przekleństw i ze śmiechem zobaczyła, że Mucliber oblał się sokiem dyniowym. Jego biała koszula od mundurka przybrała pomarańczowy odcień, ale chłopaka chyba bardziej zmartwiło to, że oblał napojem swój sernik. To dla niego nie był zwykły deser. Dla niego był on rzeczą bez której nie mógł rozpocząć dnia. Evan spojrzał na nią z błagalną miną.

Z westchnięciem wyjęła z kieszeni szaty różdżkę i machnęła nią w kierunku chłopaka, sprawiając, że ubranie Muclibera znów było czyste i suche, a sernik nie był oblany sokiem.

W czasie, gdy Evan zasypywał ją podziękowaniami i zabrał się za pałaszowanie ciasta, ona w zamyśleniu przyglądała się swojej różdżce. Pochodziła ona z Francji, gdzie mieszkała, gdy była młodsza. Przypomniała sobie moment, w którym ją kupowała :

Czarnowłosa dziewczyna szybkim krokiem szła przy wysokim mężczyźnie w ciemnym płaszczu. Nie zatrzymywali się, aby porozmawiać z innymi. Stanęli dopiero przy wejściu do sklepu z różdżkami. To był ostatni cel ich podróży, księgi i błękitne szaty Beauxbatons ojciec dziewczyny deportował do domu od razu po ich zakupie.

Weszli do oświetlonego pomieszczenia. Wnętrze było przyjemnie ciepłe, mimo że na zewnątrz padał zimny deszcz.

- Witaj Andrew - starszy czarodziej kiwnął głową w kierunku bruneta - Panienka Cervantes na pierwszy rok do Beauxbatons? - tym razem sprzedawca zwrócił się do jedenastolatki przyglądającej się zdobieniom na wysokich, ciemnobrązowych szafkach. Kiwnęła głową, nie odrywając wzroku od żłobień na drewnie.

Czarodziej podszedł do owych mebli i wyjął z nich parę różdżek.

- Machnij - powiedział, podając Larissie krótki, jasny przedmiot. Wykonała ruch nadgarstkiem, a jej mina przez chwilę zmieniła się na przestraszoną, gdy zobaczyła, że stłukła lampę.

- Nie, to nie ta - mamrotał do siebie pan Alexander Gounelle, nie zwracając uwagi na bałagan, jaki utworzyła stłuczona lampa. Dziewczyna przetestowała jeszcze parę różdżek, przewracając meble i tłukąc szyby. Dopiero po kwadransie sprzedawca wyciągnął w jej kierunku rękę z zgrabną, ciemnobrązową różdżką.

- Grab, pióro pegaza, 12 i 3/4 cala, sztywna. Dobra do zaklęć i eliksirów, ma wielką moc. Wielką, ale nie zawsze dobrze wykorzystywaną - powiedział, patrząc na Larissę z lekkim niepokojem.

Dziewczyna czuła, że to może być ta. Kiedy tylko jej dotknęła poczuła przyjemny dreszcz przechodzący przez całe ciało. Machnęła, a z końca różdżki wydobyły się srebrne iskry.

- Ile płacę? - zapytał Andrew Cervantes, podchodząc bliżej sprzedawcy, który wyglądał na delikatnie przygnębionego.

- 60 galeonów. - powiedział, a gdy mężczyzna sięgnął po pieniądze, sprzedawca zaczął mówić cicho, jakby do siebie - Nie sądziłem, że kiedykolwiek sprzedam tą różdżkę. Oby była dobrze wykorzystana. - nie wiedział, że słyszała go jedenastoletnia dziewczyna, którą zastanowiły jego słowa.

Po powrocie do domu, gdy jej ojciec udał się do pracy, ona weszła do ich domowej biblioteki. Wysokie regały zawierały wiele ciekawych tytułów, w większej części przeczytanych już przez nastolatkę. Odszukała jedną z nich, o tytule "Różdżki świata" i wraz z nią usiadła na wyłożonej czarną skórą kanapie. W spisie treści znalazła rozdział zatytułowany " Rodzaje drzew i ich właściwości w różdżkach". Odczytała informacje o swoim własnym.

"Grab - wybiera właściciela utalentowanego, z pasją tak silną, że można nazwać obsesją, która zazwyczaj jest realizowana. Różdżka ta bardzo szybko dostosowuje się do swojego właściciela i jest tak spersonalizowana, że inni, używając jej, nie będą w stanie wyczarować wiele, a będą mieli kłopot z nawet najprostszym zaklęciem. Różdżki te odmówią także działania sprzecznego z wewnętrznym kodeksem honorowym ich właściciela. Są szczególnie dopracowane."

Następnie otworzyła rozdział z rdzeniami różdżek i znów odszukała ten należący do niej.

"Pióro pegaza - rdzeń popularny we francuskich szkołach, wybiera na ogół kobiety o czystym sercu, woli życia i determinacji. Uznawany za witalny symbol, a także symbol walki o coś więcej niż tylko własne dobro. Dobra do zaklęć i eliksirów."

★★★

Dopiero w tym wieku zrozumiała jak duże znaczenie miała jej różdżka. Potężna, idealna do jej planów zostania czarnoksiężniczką. Jako jedenastolatka nie rozumiała tego - wtedy bardziej cieszyła się tym, że była ona wyjątkowo zgrabna i, z tego co mówił pan Gounelle, bardzo rzadka.

Z boku scyzorykiem wygrawerowane były jej inicjały L.A.C. Larissa Allison Cervantes. Drugie imię odziedziczyła po mamie.

Alisson Gabrielle Cervantes była blondynką, o jasnej jak Larissy cerze i błękitnych oczach. Największy wzór do naśladowania dla piętnastolatki. Zmarła w młodym wieku, Larissa słyszała, że było to w wyniku choroby, jednak nigdy się w to nie zagłębiała, nie chcąc rozkopywać starych ran.

Dziewczyna spojrzała na blondyna, siedzącego na przeciwko. Jej mamie na pewno Muliber przypadłby do gustu. Darzyła sympatią wszystkie czystokrwiste osoby, które lubiła Larissa. Nie zauważyła, że przyglądała mu się od dłuższej chwili, dopóki nie wyrwał jej z zamyśleń.

- Co tak na mnie patrzysz? - parsknął.

- Podziwiam - odpowiedziała sarkastycznie. Chłopak na jej słowa zaczął zakrywać twarz jedną ręką. Spojrzała na niego z uniesioną brwią w zapytaniu.

- Oh, nie pomalowałam się dzisiaj, nie patrz na mnie. Wyglądam okropnie. - powiedział piskliwym głosem, na co Larissa parsknęła śmiechem.

- Myślałam, że ślizgoni nie żartują - zakpiła

- Zmieniam twój punkt widzenia na świat - ucieszył się

- No rzeczywiście. - powiedziała bez jakiejkolwiek emocji - A teraz chodź, bo zaraz zejdzie się tu gromada gryfonów z Fleamontem Potterem na czele - oboje skrzywili się, gdy dziewczyna wymówiła imię rok młodszego ucznia Gryffindoru.

Razem ruszyli do Pokoju Wspólnego Slytherinu.

- W sobotę nasz pierwszy mecz z gryfonami - mówił podekscytowany Mucliber - Chcę widzieć minę Pottera, jak zgarniemy wygraną.

- Na razie zajmij się transmutacją, bo Dumbledore nie będzie czekał na twoje wypracowanie przez następny tydzień - zaśmiała się, widząc przerażenie wymalowane na twarzy chłopaka.

- To było na dzisiaj? - wrzasnął, biegnąc w kierunku swojego dormitorium, aby odrobić zadaną pracę.

Larissa została sama w Pokoju Wspólnym. Usiadła na jednym z foteli, biorąc do ręki księgę, która znajdowała się w zbiorach Slytherinu. Kiedy czytała nie widziała świata wokół. Nie przeszkadzali jej przechodzący dookoła ślizgoni czy ich głośne rozmowy. Była całkowicie pochłonięta lekturą.

Poczuła delikatny dreszcz przechodzący całe ciało. Ze zdziwieniem zobaczyła, że stało się to akurat wtedy, gdy do Pokoju Wspólnego wszedł Riddle. Ich wzrok spotkał się na kilka sekund, po których każde odwróciło się w inną stronę.

Zdecydowanie ten chłopak znacznie namieszał w jej życiu, mimo że znała go tylko lekko ponad trzy miesiące.

★★★

- Zapraszam do środka! - usłyszała wesoły głos profesora Dumbledore'a, który żwawym krokiem zmierzał w ich kierunku. Uczniowie zaczęli przepychać się do drzwi.

Mężczyzna o długiej, kasztanowej brodzie zaśmiał się cicho na ten widok. Kolejna lekcja z łączeniem Slytherin - Gryffindor. Mimo tylu lat niektórzy nadal wierzyli, że wspólne lekcje zakończą ich konflikty. Do tych ludzi nie należał Dumbledore, który dobrze wiedział, że to tylko nasilało ich kłótnie.

Larissa bez słowa zajęła miejsce obok Riddle'a, który również nie obdarzył jej żadnym przywitaniem, bądź skinięciem głowy.

- Nie wyjmujcie podręczników - powiedział profesor. - Dzisiaj zajmiemy się zaklęciem Duro, które jak wiecie z poprzedniej lekcji powoduje zamianę przedmiotów w kamień. Przy okazji panowie Lestrange i Mucliber odłożą na moje biurko swoje wypracowania o tym właśnie zaklęciu. Mam nadzieję że dzięki temu nie będziecie już rozmawiali na lekcjach - powiedział dobrodusznym głosem, na końcu spoglądając na dwóch ślizgonów lekko karcącym wzrokiem.

- Oczywiście, profesorze - odpowiedział Lestrange.

- Pamiętajcie o prawidłowym ruchu różdżką. Nadgarstek ma być sztywny, a ręka wykonywać szybkie ruchy, rysując w powietrzu"D". Macie czas na poprawne użycie go do końca lekcji. - po klasie przeszedł szmer, gdy każdy sięgnął po swoją różdżkę.

- Duro! - po około dziesięciu minutach zawołali Riddle i Larissa w tym samym momencie, a leżące przed nimi kwiaty zamieniły się w kamienie. Obrzucili się morderczymi spojrzeniami - każdy chciał być najlepszy, a remis to w końcu tylko połowa wygranej.

- Wspaniale! - rozpromienił się Dumbledore, jednak głęboko w jego oczach widać było rozczarowanie - wolał, aby to gryfoni byli lepsi - Po 10 punktów dla Slytherinu!

Tym sposobem do końca lekcji nie mieli co robić, oprócz bezczynnego siedzenia obok siebie. Larissa spojrzała na ławkę przed nimi. Leżały na niej różdżki obojga ślizgonów. Ta należąca do Riddle'a była zupełnie inna od jej własnej.

Różdżka prefekta miała biały kolor i była zdecydowanie dłuższa od tej należącej do Larissy. Po dłuższej obserwacji dostrzegła wyryte na niej najpewniej inicjały chłopaka. Ze zdziwieniem zauważyła, że były to "T.M.R.".

Nigdy nie pomyślała, że mógłby mieć drugie imię. Zastanawiała się jakie ono może być.

- Tom Matthew Riddle? - bardziej zapytała niż powiedziała. Chłopak spojrzał na nią, unosząc brew w zdziwieniu. Wzrokiem wskazała na jego różdżkę. Kiedy uświadomił sobie, że dostrzegła jego inicjały, niebezpiecznie zadrgał mu policzek. Wyciągnął rękę w kierunku swojej własności i schował ja do torby, nie odpowiadając na pytanie.

- Dzisiaj po kolacji będzie spotkanie, tam gdzie zawsze - powiedział ściszonym głosem, odwracając jej uwagę od tajemniczego "M".

Larissę ucieszyła ta wiadomość. Lubiła słuchać o poglądach chłopaka. Zapewne dlatego, że tak bardzo przypominały jej własne.

Po kilkunastu minutach usłyszała upragniony dzwon, oznajmujący koniec pierwszej lekcji. Kolejne miały być dwie godziny eliksirów. Teraz musieli grać parę dużo lepiej niż wcześniej. Zastanawiała się jak to będzie wyglądało.

Do następnej lekcji zostało pół godziny, dlatego każdy jeszcze chodził po potrzebne na lekcje rzeczy, lub rozmawiał z przyjaciółmi. Larissa szła w kierunku Muclibera i Notta, gdy poczuła, że ktoś łapie ją za nadgarstek i ciągnie w pusty korytarz. Przestraszyła się, lecz dreszcz przechodzący jej ciało i chłodne dłonie utwierdziły ją w przekonaniu, że to Riddle.

Kiedy nikt ich nie mógł zobaczyć, chłopak ruszył przed siebie, co uczyniła też Larissa.

- Oszalałeś? - warknęła na niego - Co ty robisz?

- Idziemy do Slughorna- powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i skręcił w lewo. Kilka minut później weszli na korytarz, na którym znajdowała się sala eliksirów.

- Musisz - tu ucichł, jakby walcząc sam ze sobą - podać mi rękę - powiedział z nieszczęśliwą miną.

- Widzę, że bardzo cię to cieszy - sarknęła, łapiąc za jego wyciągniętą dłoń. Poczuła, jak spiął się na całym ciele. Ona sama czuła, jakby miała zaraz eksplodować. Tysiące motyli w jej brzuchu niebezpiecznie wirowało.

Mieli już zapukać, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich Slughorn, zaskoczony, ale i zadowolony z ich obecności. Spojrzał na ich złączone dłonie i uśmiechnął się szeroko.

- Moja ulubiona para! - zaświergotał wesoło - Co was do mnie sprowadza?

- Chcieliśmy zapytać, czy profesor nie potrzebuje pomocy - powiedział uprzejmie Riddle. Ona sama nie zdołała nic powiedzieć, więc tylko pokiwała głową.

- Oh, to wspaniale! Właśnie przyszły do mnie kolejne składniki do eliksirów - to mówiąc wskazał na parę pudeł stojących w sali - Bylibyście tak mili, żeby pomóc mi je posegregować? - zapytał, dobrze znając odpowiedź.

- Oczywiście, profesorze - tym razem odpowiedziała Larissa.

- Dobrze, mam nadzieję, że dacie sobie radę. Ja muszę na chwilę was opuścić. Profesor Dippet oczekuje ode mnie spisu składników, sami rozumiecie. - nie zdążyli nic odpowiedzieć, a Slughorn już opuścił pomieszczenie.

Jak najszybciej mogli puścili swoje dłonie.

- Rzeczywiście Riddle, świetny pomysł - powiedziała sarkastycznie, patrząc na pudła, które po brzegi były wypełnione składnikami potrzebnymi do eliksirów - Już rozumiem, czemu tak chwalą twoją inteligencję - nadal mówiła na pewno NIE miłym tonem.

Chłopak tylko uniósł brwi patrząc na nią morderczym wzrokiem.

- Dobra, już nic nie mówię - uniosła dłonie w geście poddania, widząc jego spojrzenie.

Przez następny kwadrans zajmowali się układaniem składników, aż do czasu, gdy do sali zaczęli wchodzić uczniowie. Szybko, aby nie wywołać plotek, o tym, że byli sami w sali, zajęli swoje miejsca. Ich plan nie wzbudzania podejrzeń wziął diabli, gdy tylko Slughorn wszedł do klasy.

- Tom, Larissa, dziękuję za pomoc - mrugnął do nich, a ślizgoni i puchoni spojrzeli na nich, cicho szepcząc między sobą. O ile Riddle siedział z beznamiętną miną, skutecznie ignorując innych, to ślizgonka nie mogła powstrzymać się od obrzucenia wszystkich morderczym spojrzeniem, kiedy Slughorn nie patrzył.

Na dwugodzinnej lekcji zajęli się warzeniem Wywaru Żywej Śmierci. Tylko jednej osobie wyszedł on idealnie - Riddle'owi, który otrzymał 20 punktów. Eliksir Larissy był dobry, lecz nie perfekcyjny, za co dostała 10 punktów.

Wychodząc z sali była w miarę zadowolona - mimo wszystko był to jeden z najcięższych eliksirów do wykonania. Nie komentowała wrednego spojrzenia, jakie posłał jej Riddle, po tym, jak jego praca okazała się lepsza.

- Larissa! - usłyszała Muclibera, który zaraz się obok niej zjawił. - Ty i Riddle? - zapytał, poruszając znacząco brwiami, za co dziewczyna celnie zdzieliła go w potylicę. Evan zaklął czując ból, lecz to nie powstrzymywało go od posyłania w jej kierunku dwuznacznych uśmiechów. - No przyjacielowi nie powiesz?

- Jakby coś między nami było, to byś o tym wiedział, a teraz zajmij się czymś innym niż wymyślanie idiotycznych teorii - warknęła, kierując się na ostatnią lekcję, którą była historia magii.

★★★

Przez następną godzinę walczyła o to, aby nie zasnąć. Głos profesora Binnsa była bardzo nużący, a dodatkowo za oknem padał deszcz, zachęcający do spania. Większość uczniów nawet nie próbowała ze sobą walczyć i leżeli z głowami opartymi o księgi.

Jedyną osobą, która notowała każde słowo profesora był siedzący obok niej Riddle. Pochyłym, starannym pismem zapisywał notatki na temat walk goblinów w XII w. Podziwiała go za ten zapał do nauki, sama uwielbiała zdobywać wiedzę, lecz były oczywiście rzeczy, które miała głęboko w nosie. Riddle'a najwyraźniej interesowało wszystko.

★★★

Mimo woli po obiedzie nie mogła powstrzymać się od drzemki. Obudziła się dopiero o siedemnastej i z ociąganiem ruszyła do biblioteki, aby napisać wypracowanie na jutrzejszą Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami.

Testrale były ciekawymi zwierzętami, dlatego pochłonięta pisaniem pracy o nich nie zauważyła, że minęły już prawie dwie godziny. Klnąc, zerwała się na nogi i pobiegła na siódme piętro, aby nie spóźnić się na spotkanie. Na szczęście weszła do środka w momencie, gdy inni zajmowali swoje miejsca. Szybkim krokiem podeszła do krzesła po prawej stronie Riddle'a i czekała, aż się pojawi.

Po paru minutach owy ślizgon wszedł do pokoju życzeń, sprawiając, że temperatura w pomieszczeniu spadła o przynajmniej pięć stopni.

Wszyscy siedzący w pomieszczeniu pochylili głowy, jakby bali się na niego spojrzeć. Wszyscy, oprócz Larissy, która patrzyła prosto na jego twarz. Niektórzy ślizgoni, którzy to zauważyli wciągnęli głośniej powietrze, bądź wyglądali na przestraszonych. Zdziwili się, gdy Riddle nie zwrócił na to uwagi, tylko obdarzył dziewczynę beznamiętnym spojrzeniem.

- Czy ktoś dowiedział się czegoś na temat Komnaty Tajemnic? - zapytał chłodnym tonem.

- Jest legendą. Mówią, że utworzył ją Salazar Slytherin. - usłyszała cichy głos Dołohowa, który był na jej roku.

- Wybuchła kłótnia między założycielami Hogwartu. Wzburzony Slytherin postanowił opuścić zamek, lecz nim to uczynił, wybudował i zapieczętował pomieszczenie zwane Komnatą Tajemnic, w której rezydować miał potwór mający oczyścić szkołę ze wszystkich szlam i mieszańców. - tym razem odezwał się Montague.

- Otworzyć komnatę może tylko prawowity dziedzic Slytherina - zakończył Warrington, po którego słowach w pomieszczeniu nastała cisza.

- Nie jest to wiele informacji. W zasadzie nic, co mogłoby pomóc ją odnaleźć - powiedział Riddle bardziej do siebie, niż do innych.

- Ale tak właściwie po co chcesz ją znaleźć? - usłyszała pytanie Parkinsona, na co pokręciła głową, załamana jego brakiem jakiegokolwiek wyczucia.

Riddle'owi zadrgał policzek i rzucił mu mordercze spojrzenie.

- Widzę, Parkinson, że bardzo chcesz zostać pierwszą ofiarą bazyliszka - powiedział wściekle, a chłopak momentalnie pobladł. - Ale dobrze, jeśli pytacie, to wam odpowiem. Tylko dzięki otworzeniu Komnaty można oczyścić Hogwart z wszystkich niegodnych studiowania magii. - mówił o tym do końca spotkania, ale dziewczynę bardziej zastanawiało jak chciałby ją otworzyć, skoro mógł tego dokonać tylko dziedzic.

Nagle uświadomiła sobie, co odkryła i posłała w stronę Riddle'a niedowierzające spojrzenie, które skutecznie zignorował. Nie chciała o tym mówić przy wszystkich, a dopiero wtedy, gdy zostanie z chłopakiem sama.

Spotkanie skończyło się godzinę później. Specjalnie spowalniała swoje wyjście, aby zostać z Tomem sam na sam. Kiedy drzwi się zamknęły, nie owijała w bawełnę.

- Jesteś potomkiem Salazara Slytherina. - stwierdziła. Riddle odwrócił się w jej kierunku, nie reagując. Zapanowała cisza, podczas której Larissa patrzyła na ślizgona z wyczekiwaniem.

- Mam zdolność rozmawiania z wężami, więc może to być prawdopodobne - zaczął powoli - Jeśli jednak będziesz szukała informacji o mojej rodzinie, dowiem się o tym i pożałujesz - warknął, jakby czytał jej w myślach. Właśnie to miała zamiar zrobić - Już i tak wiesz za dużo.

- Co takiego ukrywasz, Tom? - zapytała, dając nacisk na jego imię. - Czemu nie chcesz nic o sobie zdradzić?

- Przyjdzie na to czas. - powiedział beznamiętnie - Na razie zrób to, co powiedziałem. - kiwnęła głową. Nie chciała naruszać jego prywatności, a sam zapewnił, że kiedyś jej o sobie opowie. Wiedziała, że mogło to zająć lata, ale miała nadzieję, że nadejdzie na to czas szybciej.

- Wierzę, że mi powiesz - powiedziała wychodząc i zostawiając ślizgona w głębokim zamyśleniu.

Czy mógł jej zaufać? W końcu i tak już wiedziała o nim więcej niż inni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top