Chapter nineteen

Drzwi dormitorium czarnowłosej dziewczyny otworzyły się równo dziesięć minut przed dwudziestą.


Stukot czarnych szpilek, parę westchnięć i zazdrosnych spojrzeń. Tak, to idealny opis wejścia Larissy do Pokoju Wspólnego.

Wymijając wszystkich podeszła do Riddle'a, który już czekał przy wyjściu. Sam wygląd ślizgona zapierał dech w piersiach i wywoływał motyle w brzuchu.

Śnieżnobiała, rozpięta u góry koszula i czarne, eleganckie spodnie dawały nieziemski efekt w połączeniu z bladą cerą i kontrastującymi ciemnymi włosami, opadającymi zgrabnymi falami na czoło.

Zapach jego wody kolońskiej unosił się przy nim i powodował nie znane dotąd uczucie w ciele Larissy.

- Mogłeś się bardziej postarać, Riddle. - skomentowała, choć wiedziała, że potem będzie musiała przepraszać Merlina za kłamstwo.

Chłopak prychnął skanując jej strój wzrokiem. Nie wiedziała co sądzić o jego beznamiętnym spojrzeniu, które po chwili od niej oderwał.

Ruszył korytarzem przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że zostawił ją samą sobie.

Przeklinając pod nosem poszła za nim.

- Masz się zachowywać jakbyś nie była tam ze mną za karę. - syknął, gdy zrównała z nim kroku.

- Tak w sumie to jestem, bo zapomniałeś powiedzieć, że NIE jesteśmy parą, żeby się podlizać Slughornowi i - nie dokończyła, bo mocno złapał ją za ramię, odwracając w swoją stronę.

- Powiedziałem jasno. - chłodny, nie znoszący sprzeciwu głos rozniósł się po korytarzu.

- Puść mnie, Riddle. - warknęła, mierząc się z nim wzrokiem - Zaraz idziemy odegrać najlepszą parę w Hogwarcie. - dodała ze złośliwym uśmiechem.

- Posłuszna. - ślizgon spojrzał na nią z satysfakcją i złowieszczym błyskiem w oczach.

Jedno słowo, a wywołało w Larissie tyle emocji. Podniecenie, radość, strach, zadowolenie. Dopiero teraz dotarło do niej, jak wielkie ten bal miał znaczenie. W końcu nie ma się szansy zostać nieśmiertelnym codziennie.

- Dobrze, że to rozumiesz. - cichy głos przy uchu oderwał ją z zamyśleń. Z przerażeniem odkryła, że była na tyle zdekoncentrowana, że Riddle wdarł się do jej umysłu, a ona sama się nie obroniła.

- Nie pozwalaj sobie, Riddle. - warknęła, a poprzednie emocje uleciały z tak szybko, jak przyszły.

Nie odzywając się do siebie podeszli do drzwi gabinetu Slughorna. Dopiero tam złapali się za ręce, co było już odruchem, gdy widzieli profesora eliksirów.

Wrażenie dla Larissy zawsze było takie, jak za pierwszym razem. Dreszcz, gdy chłodne palce dotykały jej dłoni i przyjemne ciepło, gdy się wokół niej owijały.

Wymienili szybkie spojrzenia i weszli do pomieszczenia, tym razem przystrojonego czerwonymi barwami.

- Tom, Larissa! - usłyszeli od razu po wejściu. Ślizgonka poważnie zastanawiała się nad tym, czy Slughornowi nie włączał się jakiś alarm za każdym razem, gdy ona i Riddle znajdowali się w jego pobliżu.

- Dobry wieczór, profesorze. - powiedzieli uprzejmie, podchodząc do niego.

- Tom, właśnie o tobie rozmawiałem z Helmutem Rochem, a jak wiesz jest on aurorem. Powiedział, że może wspomnieć o tobie odpowiednim osobom. - Slughorn mrugnął do ciemnowłosego, który starannie ukrył wściekłość na wzmiankę o tym zawodzie. Larissa nie wiedziała dlaczego, ale od pewnego czasu nauczyła się coraz lepiej rozpoznawać emocje chłopaka.

- Oh Tom, to dla ciebie ogromna szansa! - zawołała Cervantes, starając się brzmieć jak dumna ze swojego chłopaka dziewczyna.

- Tak, to prawda. - Larissa zanotowała w myślach, że spojrzał na nią z satysfakcją, za pewne zadowolony z jej gry aktorskiej - Dziękuję profesorze, nie wiem jak mógłbym się odwdzięczyć. - przybrał na twarz jeden z najlepszych uśmiechów.

- Nie żartuj, Tom - mężczyzna machnął lekceważąco ręką - To żaden kłopot.

- Profesor Slughorn! - usłyszeli za sobą wesoły krzyk. Całą trójką odwrócili się do idącej ku nich, nie wiele starszej od nich dziewczynie.

- To Aisha Woodley , kiedyś uczyłem ją eliksirów. Wyjątkowo zdolna. - pochwalił się - Wybaczcie, że was zostawiam. - dodał.

- Nie ma problemu. - powiedział Riddle, a Slughorn odszedł, ostatni raz posyłając w ich kierunku uśmiech.

Kiedy tylko profesor odwrócił od nich wzrok, automatycznie puścili swoje ręce. Larissa poczuła dziwne uczucie, gdy chłodne palce oderwały się od jej dłoni.

- Na Merlina - powiedziała cicho, patrząc w kierunku stolika, przy którym zbierali się jej przyjaciele. Riddle uniósł brew w zapytaniu.

- Lestrange przyszedł z Rosier. - nie dowierzała, że będzie zmuszona siedzieć przy jednym stoliku z Druellą.

- Wyobraź sobie Cervantes, że na bal przychodzi się z osobą towarzyszącą. - ciemno włosy posłał jej kpiące spojrzenie i poszedł w kierunku stołu.

Larissa nie kryła zdenerwowania, gdy zobaczyła, że specjalnie usiadł niedaleko Rosier, która gdy tylko go zobaczyła, zaczęła się do niego przymilać.

- Widzę, że brak ci atencji. - syknęła na tyle cicho, żeby tylko on ją usłyszał i usiadła obok.

Ślizgon rzucił jej ostre spojrzenie, na które prychnęła pogardliwie.

Przez dłuższy czas siedzieli w ciszy i tylko od czasu do czasu odpowiadali na jakieś pytania, które zadawali przyjaciele.

- Chodź Laris, bo tak tu siedzisz tylko. - wesoły Mulciber wyciągnął w jej kierunku rękę, którą chcąc nie chcąc przyjęła.

Jej przyjaciel tańczył bardzo energicznie, a wszystkie ruchy i obroty były wykonywane bardzo szybko, dlatego nawet podczas jednego tańca z nim dało się porządnie zmęczyć. On sam potrafił przetańczyć wiele utworów pod rząd bez najmniejszej kropli potu.

Inne pary usuwały się z ich zasięgu, z podziwem patrząc na ich taniec. Zabrzmiały ostatnie dźwięki piosenki, a oni wykonali ostatnią pozycję, która polegała na odchyleniu górnej części ciała partnerki do tyłu i ze śmiechem wrócili do stolika.

Larissa czuła się szczęśliwa, mimo tego, że była zmęczona. Sięgnęła po szklankę soku dyniowego i poczuła przyjemne orzeźwienie. Jej chwilę błogości przerwał męski głos.

- Zatańczysz? - odwróciła się, odkładając napój i wzorkiem napotkała zielone tęczówki. Lancaster patrzył na nią z zawiadackim uśmiechem. Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć uprzedził ją chłodny głos.

- Tak się składa, że nie, bo właśnie idzie zatańczyć ze mną. - zaakcentował ostatnie dwa słowa i wstał, ciągnąc za sobą całkowicie zdezorientowaną Larissę.

- Co to było, Riddle? - zapytała, uświadamiając sobie jak dziwnej sceny była świadkiem.

- Zapomniałaś, że dzisiaj mieliśmy wszystko zagrać perfekcyjnie? - zapytał bez namiętnie, zgrabnie ją obracając, aby nie mogła od razu odpowiedzieć.

- Oh i akurat w tamtym momencie musiał ci się włączyć syndrom idealnego chłopaka? - zapytała z ironią.

- Tak. - nawet nie miała siły komentować jego odpowiedzi, tylko posłała mu spojrzenie, które było połączeniem zirytowania i niedowierzania.

Ich kolejny taniec odbył się dopiero parę godzin później, gdy już większa część osób opuściła przyjęcie, przez co Slughorn jeszcze częściej przyglądał się Tomowi i Larissie.

Chcąc nie chcąc musieli zatańczyć, aby nie wzbudzić podejrzeń.

Ślizgonka przeklnęła pod nosem, słysząc, że utwór należał do tych wolnych.

- Też nie jestem zachwycony. - powiedział chłopak, kładąc swoje duże i zimne ręce na jej talii. Ona sama swoje dłonie położyła na jego ramionach, zmniejszając dystans między nimi.

Wyglądali, jakby byli w niebie, gdy poruszali się, a magicznie wyczarowany dym, przypominający chmurę do połowy przysłaniał ich nogi. W sali już nie było tak jasno, jak na początku, a klimat był wyjątkowo... romantyczny.

Larissa spojrzała w górę, wzrokiem napotykając ciemne tęczówki Riddle'a. Nieświadomie myślała o tym, że mogłaby patrzeć w nie godzinami. Blada cera i ciemno brązowe loki dodawały mu uroku i w tamtym momencie pomyślała, że mimo jego głupich tekstów i zachowań był naprawdę ciekawą osobą, która skrywała wiele sekretów i była tak inna od reszty.

Ich kontakt wzrokowy po chwili urwał szatyn, wlepiając spojrzenie przed siebie.

Ślizgonka poczuła się nieco niezręcznie, a piosenka jak na złość się nie kończyła.

Na jej policzkach pojawił się delikatny róż, gdy zabrzmiały słowa :

- Don't tell me it's not worth tryin' for
You can't tell me it's not worth dyin' for
You know it's true
Everything I do, I do it for you. - przy ostatnim zdaniu oboje napotkali się wzorkiem, który tym razem odwróciła Larissa, zażenowana swoim rumieńcem, który Riddle zauważył, a jego oczy niebezpieczne zabłysły.

- Podoba ci się, Cervantes? - zapytał kpiąco.

- Chyba byś chciał, Riddle. - syknęła. Ślizgon uniósł lekko brew rozbawiony. Dłońmi przyciągnął ją na tyle blisko siebie, że ich ciała niemal całkowicie się ze sobą stykały. - A teraz? - ponowił pytanie, a jego ciepły oddech w przyjemny sposób podrażnił szyję dziewczyny.

Prychnęła, próbując jak najbardziej się od niego odsunąć, co miało marny skutek przez jego mocny uścisk. W środku próbowała uspokoić emocje, które wypełniły ją całą. Dziwne uczucie podekscytowania mimo dużych chęci ślizgonki nie chciało jej opuścić.

Kiedy piosenka się skończyła, jak najszybciej odeszła od chłopaka, aby ochłonąć. Usiadła przy już niemal pustym stoliku. Evan z Sylvią, Druella z Arianem, Walburga z Orionem, a także inne osoby nie dawno opuściły przyjęcie. Tak naprawdę zostało już tylko pojedyncze pary, które i tak już się zbierały.

Zarówno Larissa jak i Tom dobrze wiedzieli co to oznaczało. Zbiliżała się pora wyciągnięcia od Slughorna informacji o horkruksach.

★★★

To ten moment. Cervantes czekała na niego za drzwiami, a teraz przychodził czas na główny punkt jego planu.

Pomieszczenie było już niemal puste, tylko Slughorn krzątał się po nim, jakby czegoś szukał. Po chwili sięgnął po paczkę z kandyzowanymi ananasami, które on z czarnowłosą dali mu na początku przyjęcia.

- Panie profesorze, czy to prawda, że profesor Merrythought odchodzi na emeryturę? - zapytał niby przypadkiem, ale uznał to za jedyną opcję rozpoczęcia rozmowy bez podejrzeń. Slughorn spojrzał na niego zaskoczony, ale i zadowolony z obecności swojego ulubieńca.

- Tom, Tom, nawet gdybym wiedziała, to i tak bym ci nie powiedział. - odrzekł mężczyzna i pogroził mu palcem, choć jednocześnie puścił do niego oko, co zepsuło efekt. - Muszę przyznać, że bardzo bym chciał wiedzieć, skąd czerpiesz informacje, chłopcze! Wiesz więcej od połowy ciała pedagogicznego. - Riddle tylko się uśmiechnął. W końcu raczej nikt nie podejrzewał, że tak wzorowy uczeń używa leglimencji na innych.

- Ale pomimo twojej niesamowitej zdolności dowiadywania się o rzeczach, o których nie powinieneś się dowiedzieć, i mimo umiejętności schlebiania ludziom, którzy coś znaczą... dziękuję ci za te ananasy... nawiasem mówiąc, dobrze z Larissą wybraliście, bo to moje ulubione i jestem pewien, że w ciągu dwudziestu lat zostaniesz ministrem magii. A nawet w ciągu piętnastu, jeśli nadal będziesz przysyłał mi ananasy. Mam ZNAKOMITE kontakty w ministerstwie. - Tom w środku skrzywił się na jego wesoły ton i propozycję zostania ministrem. On będzie robił dużo więcej od Leonarda Spencera-Moona. Mimo swoich emocji tylko lekko się uśmiechnął.

- Nie wiem, czy nadaję się do polityki, panie profesorze. - powiedział. - Choćby dlatego, że nie mam odpowiedniego pochodzenia. - tak, odkąd nie znalazł nic o swoim ojcu w szkolnych zapisach musiał się pogodzić z tym, że jego krew nie była czysta.

- Bzdury! - zaprzeczył gorliwie Slughorn. - To oczywiste, że pochodzisz z przyzwoitej rodziny czarodziejów, skoro jesteś tak uzdolniony. - nawet nie wiedział, jak bardzo daleko był od prawdy. - Tak, zajdziesz daleko, Tom, jeszcze nigdy nie pomyliłem się co do żadnego z moich uczniów.

- Panie profesorze... - zaczął udając niepewny głos. - Chciałbym pana o coś zapytać.

- Więc pytaj i zmykaj, chłopcze, pytaj i zmykaj... - zaśmiał się wesoło.

- Panie profesorze, co pan wie o... o horkruksach? - Slughorn utkwił w nim wzrok, bezwiednie pieszcząc swoimi grubymi palcami torebkę ananasów.

- Wypracowanie z obrony przez czarną magią, tak? - zapytał, lecz na pierwszy rzut oka widać było, że dobrze wiedział, że powód był inny.

- Niezupełnie, panie profesorze. Natrafiłem na ten termin, kiedy coś czytałem, i nie bardzo rozumiem, o co chodzi.

- Nie... no cóż... trudno byłoby znaleźć choć jedną książkę w Hogwarcie, z której dowiedziałbyś się czegoś bliższego o horkruksach, Tom. To dziedzina bardzo czarnej magii... zaiste, bardzo czarnej...

- Ale pan na pewno wie o nich wszystko, panie profesorze, tak? Tak wielki czarodziej jak pan... ale oczywiście przepraszam, jeśli nie może mi pan tego powiedzieć, to... Po prostu przypuszczałem, że tylko pan może mi coś o nich powiedzieć... więc sobie pomyślałem, że zapytam... - Riddle dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że było to rozegrane po mistrzowsku: wahanie, zdawkowy ton, niby przypadkowe pochlebstwo, żadnej przesady. Zależało mu na tym, jak na niczym innym, a sam plan układał wiele tygodni.

- No cóż... - powiedział Slughorn, nie patrząc na Riddle'a, tylko skubiąc wstążkę zdobiącą pudełko z ananasami. W Tomie rodziło się ogromne podekscytowanie. - cóż, nie stanie się nic złego, jak coś ci o nich powiem, ogólnie, rzecz jasna. Tylko tyle, żebyś wiedział, o czym mowa. Horkruks to słowo oznaczające przedmiot, w którym ktoś ukrył cząstkę własnej duszy.

- Ale nadal nie bardzo rozumiem, jak to działa, panie profesorze. - powiedział lekko zniecierpliwiony przedłużaniem mężczyzny, a podniecenie w nim rosło z każdą chwilą.

- Po prostu rozszczepia się swoją duszę. - odrzekł Slughorn - i ukrywa jej część w jakimś przedmiocie poza ciałem. Jeśli ciało zostanie zaatakowane lub nawet zniszczone, nie można umrzeć, bo część duszy pozostaje na ziemi nieuszkodzona. Ale oczywiście egzystowanie w takiej formie. - Slughorn skrzywił się lekko, na samą myśl o tym. - ... niewielu jest takich, którzy by tego pragnęli, Tom, naprawdę niewielu. Już lepsza śmierć. - pierwszy raz odkąd ślizgon pamiętał nie mógł ukryć swoich emocji. Żądza wręcz go trawiła.

- Jak się rozszczepia duszę?

- No cóż... - powiedział niechętnie Slughorn, jakby żałował, że dał się wciągnąć w tą rozmowę. - musisz zrozumieć, że dusza powinna być nietknięta i cała. Rozszczepienie jej to akt gwałtu, to coś sprzecznego z naturą.

- Ale jak to się robi?

- Poprzez akt zła... akt największego zła. Przez dokonanie morderstwa. Morderstwo rozdziera duszę. Czarodziej, który zamierza stworzyć horkruksa, wykorzystuje to rozdarcie do swoich celów: zamyka oddartą część...

- Zamyka? Ale jak...?

- Jest jakieś zaklęcie, nie pytaj mnie, bo go nie znam! - odrzekł Slughorn, potrząsając głową jak słoń opędzający się od komarów. - Czy ja wyglądam na kogoś, kto by tego próbował? Czy wyglądam na mordercę? - Tom wiedział, że musiał ratować sytuację.

- Ależ nie, panie profesorze, skądże znowu. - powiedział szybko. - Przepraszam... nie chciałem pana obrazić.

- Wcale nie czuję się obrażony. - rzekł szorstko Slughorn. - To całkiem naturalne, że ciekawią cię takie sprawy. Czarodzieja dużego kalibru zawsze pociąga ten aspekt magii...

- Tak, panie profesorze. Nie rozumiem tylko... pytam z czystej ciekawości... jeden horkruks wystarczy? To znaczy... czy duszę można rozszczepić tylko raz? Czy nie lepiej rozszczepić duszę na kilka części? Wiadomo, że siódemka jest najpotężniejszą magiczną liczbą, to może na siedem...

- Na brodę Merlina, Tom! - zawołał Slughorn, a jego oczy były przerażone. - Siedem! Czyż to nie straszne pomyśleć o zamordowaniu choćby jednego człowieka? A zresztą straszne jest już samo podzielenie duszy... ale żeby rozdzierać ją na siedem części... - teraz Slughorn był wyraźnie bardzo zaniepokojony: wpatrywał się w Riddle'a tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy.

- Oczywiście to wszystko, o czym teraz rozmawiamy, jest czysto hipotetyczne, prawda? Czysto akademickie rozważania...

- Oczywiście, panie profesorze. - zapewnił go szybko Riddle.

- Niemniej jednak, Tom, nie rozpowiadaj o tym, co ci powiedziałem... to znaczy nie mów, o czym rozmawialiśmy. Różnym ludziom nie bardzo by się to podobało, gdyby się dowiedzieli, że gawędzimy sobie o horkruksach. To temat w Hogwarcie zakazany. Dumbledore szczególnie by się wściekł...

- Nie powiem nikomu, panie profesorze. - to mówiąc opuścił gabinet, a jego emocje były większe niż kiedykolwiek.

Wypełniała go euforia, a jego rysy stały się niemal nie ludzkie. Nie mógł opanować emocji, szczęście aż od niego biło.

Nie zdając sobie sprawy z tego co robił, ciągle pod wpływem emocji szybko podszedł do ciemnowłosej dziewczyny stojącej pod drzwiami.

Wydawała się zaskoczona jego zachowaniem. Nie myśląc o tym co robił mocno przycisnął ją do ściany i obdarzył pocałunkiem, w którym przekazał wszystkie swoje emocje.

Czasami ma się takie momenty, że nie myśli się o niczym, a tym bardziej o konsekwencjach swojego czynu. Właśnie tak czuł się ślizgon, całując dziewczynę. Nie był to jednak pocałunek pełen miłości. Był on pełen szczęścia, namiętności. Wywołany emocjami.

Larissa była BARDZO zaskoczona. Postanowiła rozmyślania zostawić na później, w końcu nie codziennie jest się całowaną przez Toma Riddle'a. Szybko oddała pocałunek, zatapiając dłonie w jego włosach, a tym samym rozwalając jego idealnie ułożoną fryzurę. Roztrzepany Tom wydał jej się jeszcze bardziej pociągający niż kiedykolwiek wcześniej.

- Udało się. - powiedział, kończąc pocałunek.

************************************

Taki wakacyjny prezent ode mnie! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top