you can make me drown hold me tight


Czarny lakier pędzącego przez miasto Kawasaki posiadał na sobie subtelne ślady odcisków palców właściciela, widocznych w świetle mijanych przez niego lamp. Dłonie często dotykające zdecydowanie zbyt wielu kochanek obejmowały ciasno kierownicę przez materiał rękawiczek. Różowe kosmyki włosów pozostawały skryte przed światem za tworzywem kasku.

Podobnie jak leciutki uśmiech kierującego.

Jechał do niej. Znowu. Łamiąc zbyt wiele przepisów i nie przejmując się faktem, iż powinien zwracać uwagę na znaki. Droga wydawała się mu sprzyjać, żadnych glin, żadnych fotoradarów, tylko ciemny asfalt i zapach początku letniej nocy unoszący się w powietrzu niczym zaproszenie do popełniania grzechów.

A do tego akurat takowego nie potrzebował.

Podkręcił jeszcze szybkość, sunąc po gładkiej powierzchni, przekonany, że gdyby chciał, mógłby wyprzedzić wiatr. Oczy mu lśniły, serce biło szybko. Lubił to uczucie, całego świata będącego w zasięgu ręki.

A wszystkich konsekwencji – dalej niż można by sobie wyobrazić.

Dopiero przy wjeżdżaniu do dzielnicy wysokich apartamentowców spuścił odrobinę z tonu, wyjątkowo nie chcąc sprawiać kłopotów. Wiedział bowiem, że zapewne dostałoby się Eunmi, wolał więc uniknąć sprzeczek z mieszkańcami. Przejechał więc znacznie wolniej kilka ulic, mijając się z bogatymi mercedesami, czy bentleyami, mogąc tak naprawdę przejrzeć się w kolorach karoserii, wyglądających jakby pojazd świeżo wyjechał z salonu.

Możliwe, że tak w istocie było.

Zatrzymał maszynę dopiero przy szklano-drewnianym wieżowcu, pnącym się na wysokość dziesięciu pięter, z czego ostatnie było niemalże w całości wykładane szkłem z zewnątrz. Całość prezentowała się jak coś zupełnie spoza jego ligi – nawet jeżeli sam nie narzekał na brak pieniędzy, to nigdy nie pomyślałby nawet o sytuowaniu się w takim miejscu jak to.

Trafił jednak, że Eunmi właśnie tutaj spędzała swoje dnie i niektóre noce.

Zszedł z motoru, by potem postawić nóżkę odpowiednio. Lekko przechylony prezentował się naprawdę dobrze w takim otoczeniu. Jakby naprawdę należał do kogoś, kto się liczy.

Cóż, może nie w tych kręgach – pomyślał Kihyun, uśmiechając się do siebie po ściągnięciu kasku. Dopiero gdy powiesił go na rękojeści kierownicy, wyjął telefon, by zadzwonić do szatynki.

Czekał ledwo jeden sygnał.

- Nie mów mi, że już jesteś – odezwał się znany mu kobiecy głos, przesączony odrobiną wina z kieliszka, które spożywała już jakiś czas. – Nie wierzę, że przejechałeś taką odległość na legalnej prędkości – dodała, zdobiąc słowa swoim lekkim śmiechem.

Roztapiając mu serce odrobinę.

- To uwierz – odparł, tonem potwierdzającym jedynie podejrzenia dziewczyny. – Będę na górze za trzy minuty, możesz mi otworzyć główne wejście? – mruknął jeszcze przeciągle, tak, żeby usłyszała ciemniejsze nuty w jego głosie.

I usłyszała, doskonale.

- Jasne, poczekaj moment – stwierdziła jedynie, by po chwili widział już rozsuwające się drzwi budynku. – Wchodź – dodała jeszcze, nadając temu słowu zbyt wiele różnych odcieni.

Których nazw miał zamiar nauczyć się na pamięć.

×

Wyglądał dokładnie tak, jak wtedy.

Jaśniejsze refleksy jego dłuższych kosmyków głęboko brązowych włosów przypominały do złudzenia iskry obecne w tęczówkach mężczyzny. Spojrzenie miał wciąż to samo – pełne niezaprzeczalnej dumy, oraz przeświadczenia, że bez względu na wszystko zawsze był kilka kroków przed wszystkimi. Delikatnie widmo uśmiechu świadczącego o zwycięstwie zdobiło grzesznie jego wargi, pozwalając ich kolorowi jeszcze mocniej kontrastować z bladością skóry, niemalże porcelanową, jednak skrywającą za sobą coś o wiele mniej podatnego na rozbicie.

Zdecydowanie trwalszego.

Hyungwon uniósł dłoń z kilkoma pierścionkami oraz sygnetem – z podobizną węża, zdobiącego jeden z jego palców. Był tak wysoce klasyczny, a jednak równie leniwy w swoim stylu. Jakby jednocześnie przedstawiał dbałość o detale, jak i kompletny brak zainteresowania tym, czy aby na pewno wszystko było na swoim miejscu.

Nie odejmowało mu jednak ani trochę od aury wyraźniej dominacji i temu nie można było zaprzeczyć.

Nawet teraz, kiedy spoglądał na brata po niemalże dwuletniej rozłące – nie pozwolił sobie na zrzucenie owego wrażenia choćby na moment. Patrzył na niego właściwie identycznie jak kiedy widzieli się ostatnio. I tak, jak przez całą resztę życia – w sposób wyrażający rzeczy, które tylko oni mogli pojąć między sobą. Skrywał w tym ból lat przeżytych we dwójkę, szczęście ulotnych momentów oraz żal, ten stary i zmęczony żal o tak wiele spraw.

Obecnie wyraźniejszy niż kiedykolwiek.

- To był błąd – usłyszał szatyn po chwili, odwracając głowę w kierunku drugiego, studiując tak dobrze mu znany profil, który jednak uległ zmianie na przestrzeni minionych miesięcy. Emanował większą dozą dojrzałości, niż przedtem. Nie ujmowało mu to jednak z widocznego gołym okiem buntowniczego serca, którego łabędzie bicie skryte było w każdej linii tworzącej jego brata.

Tak żałośnie przepełnione nadzieją, że kiedyś znowu wzbije się w powietrze.

- Naprawdę? – zapytał Hyungwon od razu, akceptując zaoferowaną mu przez drugiego paczkę papierosów i częstując się jednym. – Nie sądzę, żeby tak było.

- Masz prawo mieć inne spojrzenie – dotarło do niego lekko mrukliwe stwierdzenie bruneta. – To nie zmienia faktu, że dla mnie to po prostu kolejne potknięcie. Nie powinienem w ogóle się w to bawić.

- W nic nie grasz – odparł tylko Hyungwon, wzruszając ramionami. – Poza tym nie masz nic do stracenia. Możesz zrobić co zechcesz.

Po tych słowach zapadła chwilowa cisza, przerywana jedynie tańcem dymu w powietrzu oraz cichym szumem samochodów za nimi.

- To jest właśnie najgorsze – wybrzmiało jeszcze, nim drugi zajął się paleniem swojego papierosa, zostawiając już słowa gdzieś dalej.

Bo obaj nie potrzebowali ich zbyt wiele, by zrozumieć się nawzajem.

×

Nie wiedziała dlaczego, ale tego wieczora potrzebowała po raz kolejny założyć jego skórzaną kurtkę.

Wciąż pachniała palonym tytoniem, nim oraz perfumami, których używał. Miała w sobie zdecydowanie zbyt wiele wspomnień, wplecionych w każde zagięcie materiału, przetarcie, czy brak zapinek od pasków przy dolnych szwach. Wszystko w tym otaczało ją na ponów tym, co było.

Tym, czym męczyła się już któryś tydzień, nie rozumiejąc, po co miałaby to sobie robić.

Czuła się jednak niezwykle dziwnie od pewnego czasu, nękana przeczuciem, iż coś nadchodziło. Że zbliżało się do niej coraz mocniej, niczym huragan mający zszargać ostatnie zwiędłe płatki róży jej kwitnącego serca.

Którego kolor on przecież tak uwielbiał, choć nigdy nie chciał mieć z nim tyle wspólnego.

Zapewne odpłynęłaby głębiej w myśli, gdyby nie to, że obecnie wychodziła na spotkanie z Eunmi. Dziewczyna sama je zaproponowała, jako że ostatnio nie miały czasu tak naprawdę ze sobą porozmawiać, ze względu na brak czasu.

Teraz jednak miała zamiar nadrobić zaległości, zwłaszcza, że poprzedniego dnia spotkanie nie wypaliło przez plany Eunmi z jej partnerem. Yumiko nie wnikała, wiedziała jednak, że relacja dwójki nie należała chyba do podręcznikowej definicji związku.

Coś o tym wiedziała.

Chwyciła torbę, by potem finalnie wyjść z apartamentu pośpiesznie. Wiedziała, że odrobinę się spóźni, ale to czasami leżało po prostu w jej naturze. Kiedy tylko jednak znalazła się na publicznym chodniku, jej policzek pokryła pierwsza kropla deszczu.

Cholera.

Nieco zirytowana udała się na przystanek autobusowy, choć miała ochotę na dłuższy spacer, by pozbyć się niepotrzebnych myśli z głowy. Najwyraźniej jednak nie było jej to dane aż tak.

Zamiast tego dostała podróż ulicami miasta, mijając włączone już latarnie, przechodniów na ulicach, inne pojazdy oraz pewnego mężczyznę w czarnym kapturze opuszczającego innego, ubranego nieco bardziej elegancko, którego postać mignęła jej za szybami.

Nie pozostawiając po sobie niczego innego niż ulotne mgnienie kogoś znajomego w jej umyśle, które zniknęło równie szybko, co się pojawiło, nie dając jej nawet szans by w pełni świadomie zrozumiała, do kogo mogła ona należeć.

Tak właśnie los uchronił ją przed przedwczesnym uderzeniem o ziemię jej szklanej, popękanej duszy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top