take it, go take it baby


Ciemna poezja jego ust wciąż pozostawała na jej wargach, mimo że nie czuła jego przesiąkniętych złamanymi obietnicami pocałunków już od tak dawna. Przymknęła oczy, starając się o tym nie myśleć, choć lekko neonowe światło jej łazienki oraz kieliszek czerwonego wina obok wanny, w której leżała już jakiś czas, wcale nie pomagał jej odwieść umysłu od podobnych skojarzeń.

Brakowało jej go tutaj, obserwującego ją zakrytą jedynie taflą wody z odrobiną piany, głodnego, by zobaczyć, jak kruszy ją kształtem swojego mokrego ciała, dając mu pełnię obrazu sztuki, którą dla niego była.

Choć nigdy jej tego nie powiedział.

Jednocześnie jednak nie pogniewałaby się, gdyby na drugim końcu ceramicznego zbiornika znajdowała się Sayuri, pełna delikatnej niewinności jak i pociągającego kuszenia wplecionego gdzieś w jej całą postać, niewidocznego gołym okiem. Zdawała sobie sprawę, że zapewne oszukiwała samą siebie, myśląc, że to kiedykolwiek mogłoby mieć sens.

Ale lubiła to ulotne kłamstwo. Poprawiało jej nastrój i czyniło spokojniejszą o własne serce, nawet jeśli wciąż desperacko biło dla kogoś zupełnie innego.

Zaciągnęła się ponownie papierosem, wypuszczając w powietrze kłąb dymu, zasłaniający ją odrobinę, jakby próbowała utrzymać własne rozmyślania z daleka od otaczającego ją świata. Częściowo może i tak było, choć prawdą pozostawało również to, że najmocniej zależało jej, by ukryć je przed samą sobą.

Najlepiej tak, by już nigdy nie mogła ich znaleźć.

Niekiedy ciekawiło ją, czy nie byłoby prościej po prostu zapomnieć – tak, jak zapomina się kupić czegoś w sklepie, albo tej jednej cyfry w haśle do telefonu. Wiedziała jednak, że dar ten nie był jej przeznaczony, a niektóre wspomnienia miały z nią pozostać do końca jej dni.

Tak, jak gwiazdy, które miała wytatuowane na sercu jego palcami, świecące równie jasno, co te, które zwykli oglądać.

Marząc o tym, że kiedyś staną się jedynymi z nich, wysoko w ciemności, nie przejmując się niczym oprócz odległością do Ziemi.

I umieraniem w myśli, jak bolesny będzie musiał być upadek.

×

Dochodziła pierwsza w nocy, kiedy finalnie wtoczył się do pokoju hotelowego. Nie miał pojęcia, ile chciał w nim zostać.

Może jeszcze tylko jedną noc. Póki się nie rozmyśli. Albo dwie. Chociaż powtarzał to sobie już dobrych kilka nocy.

Nie wiedział nawet, czemu po prostu nie wrócił do własnego mieszkania. Może już nie mógł go znieść. Może każdy jego kąt jakimś pieprzonym cudem przypominał mu o niej jeszcze mocniej.

A może po prostu nie mógł już znieść samego siebie i uciekał tylko i wyłącznie przed sobą. Nie wiedział.

Sięgnął po kupioną butelkę whiskey, w pół pustą na nocnym stoliku oraz paczkę Marlboro leżącą tuż obok. Dwóch jego najlepszych przyjaciół, zawsze obok niego, kiedy ich potrzebował.

Niezdolnych do zdrady.

Wyszedł na niewielki balkon, mając na sobie jedynie czarną bluzkę, bokserki i kapcie z hotelu. Nie dbał o to, nawet w obliczu powietrza o wiele chłodniejszego, niż by się tego spodziewał. W końcu to nie było jego największym zmartwieniem.

Na Boga, potrzebował pobyć sam. A takim czuł się najbardziej we własnej obecności, zamknięty we własnym umyśle.

Bez kluczyka do wyjścia.

Przez moment, odpalając używkę, poczuł dziwne przeczucie, jakby ona robiła w tym momencie to samo. Jakby również była sama, rozmyślając o nim zbyt wiele.

Zaśmiał się na głos, zdobiąc noc owym dźwiękiem. Co za absurd.

Pozwolił, by po chwili smak tytoniu zastąpił ten bardziej cierpki, przypominający drewno. Złotawa ciecz poczęła spływać w dół jego przełyku, rozluźniając nieco napięte mięśnie ciemnowłosego. Działała jak rozgrzewacz, jak ciepłe ramiona dookoła jego ciała.

Ból. Dokładnie tak smakował ból.

Znowu się zaśmiał, ale dopiero po kilku kolejnych łykach. A potem znowu, kiedy w butelce nie zostało już prawie nic, a drugi papieros kończył żywota między jego bladymi palcami. Śmiał się jeszcze moment, myląc już to z czymś zupełnie innym, czując, że nareszcie jest wolny, lekki, że mógłby postawić świat u swoich stóp.

Ale to on był u stóp świata, nie zdając sobie z tego sprawy.

Krzyknął. W ciemność, w noc, w kolor przypominający nieco jego wnętrze, tak zabarwione krwią umierających kwiatostanów jego uczuć. Miał dość, chciał przestać odczuwać cokolwiek i najlepiej dać się ponieść wiatrowi gdzieś w miasto, błądząc w oświetlonych neonami ulicach równie mocno, co we własnych myślach.

W rzeczywistości jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku, a jedyne, co czuł, to przejmujące kontrolę nad jego ciałem zmęczenie, które powolnie pokierowało nim do czystego, białego łóżka, w którym spędził resztę nocy.

Sam, muskany powietrzem dochodzącym zza uchylonych drzwi balkonu jak jej palcami, kiedy starała się go obudzić.

Mając nadzieję, że znów ujrzy kolor jego tęczówek barwiony aurą poranka.

×

Dym z sziszy, którą palił na jednej z tych obijanych aksamitem kanap, tańczył w powietrzu lepiej niż widziane przez niego kobiety obecne na parkiecie. Zaciągnął się jeszcze raz – a gęsta, biała powłoka pary znów otoczyła jego postać grzesznym welonem. Wyglądał tak, jakby wcale nie istniał – a przynajmniej pozostał poza zasięgiem większości osób obecnych w klubie.

- Mogę spróbować? – znany mu męski głos, te same nuty, które słyszał podczas każdej nocy. Przyprószony odrobiną alkoholu, oraz paroma dźwiękami z piosenki wypełniającej pomieszczenie – zdecydowanie brzmiącej jak coś mającego zaprowadzić wszystkich do piekła.

Całe szczęście nikt z obecnych nie miał nic przeciwko.

Hyungwon uśmiechnął się więc tylko słysząc to pytanie tak blisko płatka swojego ucha, a potem odwrócił się w swoją prawą stronę, by musnąć wargami te należące do Hoseoka, nieco dłużej, niż powinien, ale kto śmiałby mu stawiać ograniczenia?

Nawet sam lucyfer zastanowiłby się dwa razy.

- I jak? – zapytał, miękko, acz i wyraźne, przez głośność muzyki dookoła nich, przenikającej im przez skórę aż do krwiobiegu, sprawiając, że tętno samo pragnęło im wzrastać, a serca bić o kilkanaście uderzeń szybciej.

- Boskie – wyszeptał Hoseok, ledwo pozwalając drugiemu wyłapać co powiedział w zgiełku klubowego życia, nie było to jednak aż tak istotne, bo Hyungwon wiedział, że nie mógłby spodziewać się od drugiego innego słowa. – Chodź, zrobimy pożytek z tego kawałka – dodał jeszcze, nieco głośniej tym razem, by dostrzec znany sobie uśmieszek na twarzy bruneta.

Zwiastujący same kłopoty.

- Jak sobie życzysz, najdroższy – stwierdził tylko, doprowadzając ich obojga do subtelnego niczym jedwabne nici czarnej koszuli Hoseoka śmiechu. Ze splecionymi dłońmi udali się w tłum, stając się częścią ciał poruszających się wspólnie do beatu nimi kierującego. Wszyscy zdawali się odrobinę poza rzeczywistością, żyjąc jedynie obecną chwilą.

Nie martwiąc się następną.

Żadnym wyjątkiem nie pozostawała pewna długowłosa brunetka, która ubrana w odcienie burgundu oraz czerń wiła się płynnie do lecącego utworu. Miała szpilki kilka centymetrów dłuższe niż zazwyczaj, co przy jej sporym wzroście czyniło ją jeszcze wyższą, odkrytą talię oraz skrawek pleców, by resztę okalała koronkowa bluzka oraz ciemna spódniczka kryjąca jej biodra i kawałek ud, jednocześnie opinająca je wyraźne.

Wyglądała jak uwodzenie w czystej postaci, lecz nie to, którego mógł posmakować każdy.

Nic dziwnego, że wzrok Hyungwona wypatrzył ją w tłumie. Była piękna w swej pewności siebie, w swoich rysach, w każdym ruchu, który robiła. Momentalnie pomyślał, jak przyjemnym zakończeniem wieczoru byłoby zaproszenie jej do siebie i spędzenie reszty nocy we trójkę.

Hoseok dostrzegł te znajome iskry w spojrzeniu drugiego niemalże od razu.

- Kto to? – zapytał jeszcze nim jego spojrzenie prześledziło to należące do bruneta, by ostatecznie spoczęło dokładnie w tym samym punkcie, na sylwetce nieznajomej dziewczyny, która uśmiechała się do siebie delikatnie, całkowicie świadoma bycia obserwowaną przez dwójkę.

I pełna chęci by to wykorzystać.

- Oh – skomentował od razu Hoseok. – Myślisz? – zapytał tylko, unosząc brew i pozwalając, by pytanie to zawisło na moment w gęstym od alkoholu i seksu powietrzu.

Hyungwon przez moment tylko patrzył na partnera, a potem skinął głową nieznacznie, sprawiając, że oboje zaczęli się przemieszczać przez tłum.

A biodra nieznajomej nie były już okrywane jedynie materiałem spódniczki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top