i am feeling you yeah

[z dedykacją dla lee hoseoka. za to, że kiedy umierały we mnie róże, on pozwolił im rozkwitać]

Klęknij.

Rozbrzmiewało bezdźwięcznie gdzieś między jego kolanami, które przez przedarty materiał ciemnych jeansów stykały się z podłogą pokoju, a sposobem w jaki usta Yumiko rozchylały się lekko, niczym płatki róży gotowej do adoracji.

A on spoglądał przecież na nią właśnie tak. Jak na swój własny sens. Jak na definicję femme fatale.

Ona za to traktowała go jak porwane wersy poezji. Strzępki jego natury buntowniczo wymalowane między nieboskłonem jego źrenic a strugami barw tęczówek. Obraz tragedii uwiedzionej wizją zostania przez kogoś ocalonym.

Nie tym razem.

Zachłysnęła się jego postawą, do tego stopnia, że nie dostrzegła nawet, kiedy poczęła tonąć, ściskając jego palce. Ciemność była wszystkim, co znali.

Lecz ona wiedziała również o świetle.

Dwójka grzeszników nie mogła jednak mieć z nim styczności zbyt długo. Boże broń, jeszcze doświadczyliby świętości.

Zamiast tego woleli wzajemną destrukcję za zgodą obojga.

Dlatego z takim namaszczeniem przesuwała palcem wskazującym po jego wargach, kosztując opuszkiem resztek wilgotnego wina, jakie na nich miał. Wydawał się oddany jej dotykowi niczym wyznawca religii. Pod skórzaną kurtką było wciąż również kilka kropel trunku, spływających po nagiej klatce ciemnowłosego.

Sztuka.

Rozchyliła usta i wyznała mu wszystko, co chciała.

A potem otworzyła powieki, wiedząc, że wciąż znajduje się w wannie w swoim własnym apartamencie. Wspomnienie samo do niej przyszło, niczym powiew jesiennej melancholii. Tyle co doznała słodkiego spełnienia a jej umysł już łączył owy smak z jego prezencją.

Trucizna, której nie mogła się pozbyć.

Westchnęła, ostrożnie wychodząc z wody na puszysty dywan łazienki. Pojedyncze krople wciąż spływały po jej bladym ciele, jakby próbowały odtworzyć wspomnienia jego palców robiących to samo.

Z marnym skutkiem.

Szybko wytarła się ręcznikiem i założyła satynowy szlafrok. Dłonią wzięła lekko wypełnioną popielniczkę z oparcia wanny i opuściła pomieszczenie. Miała jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale żadna nich nie zdawała się obecnie kusząca.

Wszystko czego potrzebowała to odrobina odpoczynku, którego ostatnio praktycznie nie zaznawała. Coś w jej środku płonęło pożogą, której nie potrafiła ignorować, mimo że bardzo by chciała.

Z braku zajęcia sprawdziła komórkę, pozostawioną samotnie od ładnych parunastu godzin. Ze zdziwieniem przeczytała sms od nieznanego jej numeru, marszcząc brwi. Nie rozpoznała cyfr, nawet jeśli te nieraz już pojawiały się na jej wyświetlaczu.

Po prostu zawsze je ignorowała, jednak nie obecnie, kiedy wiadomość brzmiała tak... niecodziennie.

Tęsknię xx"

Przez moment niczego nie rozumiała. Potem jednak dotarła do niej pewna iskra niedowierzania, brzmiała jednak całkiem wiarygodnie jak na tę chwilę.

Bardzo zabawne, Hyungwon. Jeśli piszesz z telefonu Hoseoka, to nie wiem po co. I wybacz, ale nie masz prawa tęsknić" zakończyła, dodając na końcu emotikonę śladu pomalowanych ust.

Uśmiechnęła się sama do siebie. Jest niemożliwy.

Zajęta dniem nie kwestionowała nawet, że urządzenie nie rozbrzmiało w odpowiedzi ani razu.

×

Kurwa mać.

W jego myślach brzmiało to ostrzej niż noże, ostrzej, niż cierniowe korony na najwrażliwszej skórze. Miał wrażenie, że mógłby tym kogoś zabić, gdyby miał dookoła siebie jakiekolwiek towarzystwo. Niemalże rozbił telefon, wsłuchany jedynie we własną wulgarność i czerwień w swoich żyłach pędzącą szybciej, niż normalnie.

Co do kurwy?

Przeczytał wiadomość ponownie, chcąc się upewnić, że się nie pomylił, że nie przekręcił słów. Te jednak wciąż tam były, chłodne i pewne, a on nie rozumiał ani jednego z nich.

Jego myśli stały się chaosem, tysiącem aniołów upadających na raz, zaplątanych we własne, wypadające pióra, tracących wszystko to, co czyniło je symbolem raju.

Coś w nim pękło, ale nie wiedział co.

Momentalnie pożegnał bladoniebieski neon, który oświetlał do tej pory jego sylwetkę palącą papierosy i rozmawiającą łamanym rosyjskim z paroma dziewczynami, jeszcze chwilę temu pytającymi go o ogień. Teraz jednak miał je zupełnie gdzieś i przechodził tylko kolejne metry kostki brukowej, jakby jego nogi same wiedziały, gdzie iść.

Gdyby ktoś spojrzał mu w oczy, mógłby się nawet przestraszyć, pomyśleć, że szuka zaczepki. Ale nie o to mu chodziło. Wypełniała go gorycz wymieszana z żarem złości, a to zawsze było w jego przypadku cholernie niebezpieczne.

Impulsywność zależała u niego od dnia, a dzisiaj nie miał najlepszego nastroju.

Z każdym krokiem czuł coraz wyraźniej. Własny oddech, rozmowy mijanych osób, powiew chłodniejszego wiatru. Nawet odrobinę wódki wciąż obecnej w jego organizmie. Przygryzł wargę, by potem puścić ją wolno po paru sekundach.

Ból przywracał mu trzeźwość myśli, ale nie na długo. Nie na tyle, by chociaż odrobinę przemyślał, do czego zmierza.

Ostatecznie dociera dokładnie tam, gdzie chciał. Stal i drewno, elementy szkła. Wejście do mieszkania godne tych bardziej uprzywilejowanych dzielnic. Nie znał kodu, ale nie musiał czekać długo, aż nieznajomy ubrany w płaszcz i garnitur wyszedł z wewnątrz eleganckiej klatki schodowej.

To sprawiło, że daje ciemnowłosemu możliwość wejścia do środka. I ten maleńki zbieg okoliczności rozpoczął dopiero początek spadania kart tworzących chwiejną konstrukcję domku, ułudy schronienia.

Wbiegał po kilka stopni, nie przejmując się wzięciem windy. Jego oddech począł stawać się coraz bardziej urywany, źrenice lśniły z przeszywającym blaskiem. Nawet nie wiedział, kiedy zatrzymał się przed odpowiednim numerem drzwi. Powietrze zgęstniało, jakby do świata dotarło nagle, co się właśnie rozgrywa.

Zapukał parokrotnie, nie siląc się na uprzejmości. Potrzebował wiedzieć na pewno. Potrzebował oddechu, chwili, potrzebował jej dłoni na sobie, by przywróciła go do porządku. Pod powiekami miał wizję Yumiko słodko znaczącej ślady w jego myślach, zostawiającej swój słodki zapach między jego wyobraźnią a jaźnią.

To nie pomogło jednak, bo momentalnie otworzyły się przed nim drzwi, ukazując mu sylwetkę jego brata. Idealna postura, proporcje ciała, figura modela i spojrzenie mające w sobie aurę setek węży zwiniętych ze sobą, syczących na raz między materiałem jedwabiu.

Znał to tak dobrze i choć za każdym razem był w stanie się podkulić pod owym wzrokiem, teraz tego nie zrobił. Dostrzegł bowiem falę zdziwienia w tęczówkach Hyungwona, swoje imię urwane między jego strunami głosowymi a językiem. Nie otaczało ich jednak nic innego poza ciszą.

- Kto to? – usłyszał po paru sekundach zupełnie inny głos dobiegający z wewnątrz pomieszczeń.

- Nikt taki... pozwolisz, kochanie, że wyjdę na moment? – Hyungwon odezwał się finalnie, postawiony pod ścianą. Wiedział, że jeżeli drugi tu jest, to coś zdecydowanie poszło nie tak. Zwłaszcza, że gdy tylko dostrzegł tęczówki drugiego z rodzeństwa był w stanie zauważyć te znane mu ogniki, tę głębię wściekłości, chęć, by go uderzyć, której młodszy nie potrafił użyć, ponieważ zawsze ulegał, zawsze się poddawał.

Nawet teraz, choć Hyungwon i tak był pod wrażeniem, że jest w stanie utrzymać kontakt wzrokowy. Najwyraźniej w istocie był cały w emocjach.

- W porządku... tylko wróć szybko – odezwał się ponownie ktoś, posiadając w tonie odrobinę zwątpienia. Mimo to Hyungwon uznał to za zgodę i zgarnąwszy płaszcz z ozdobnego wieszaka przekroczył drzwi mieszkania.

- Pogadamy na zewnątrz. Nie chcę mieć skarg – stwierdził chłodno od razu, zerkając na ciemnowłosego z podejrzliwością i brakiem zaufania. Nie potrafił bowiem przewidzieć, jak ten mógłby się zachować pod wpływem tylu uczuć. Ich obecność bowiem pozostawała niepodważalna, Hyungwon musiałby być ślepy by nie stać się świadomym tego faktu z sekundą zobaczenia brata.

Drugi nie odezwał się słowem, tylko zszedł za starszym w dół klatki schodowej, nie przejmując się ilością stopni. Dopiero na dole, tuż przy drzwiach przerwał płaszcz ciszy, każąc jej uciec z przestrzeni dookoła nich.

- Domyślasz się – odparł, patrząc na plecy Hyungwona, na jego całą sylwetkę. – Nie udawaj, że nie – dodał jeszcze, nim drugi odwrócił głowę nieznacznie.

- I? – zaczął, otwierając drzwi na zewnątrz, wpuszczając do środka rześkie powietrze nocy. – Nie ma to znaczenia. I tak cię posłucham – zakończył, gdy ciemnowłosy ostatecznie, z odrobiną ociągania przeszedł na zewnętrzne schody, a potem w kierunku mostu, na którym zwykle rozmawiali.

- Chodzi o Yumiko, jak mniemam? – Hyungwon nie zamierzał owijać sprawy w zbędność. Wolał szybko to zakończyć.

- Czemu wymawiasz jej imię w taki sposób? – padło w odpowiedzi pytanie, zabarwione frustracją i widmem przegranej.

- Bo mi na to pozwoliła – głos Hyungwona brzmiał, jakby wszystkie największe dzieła sztuki szeptały na raz, tworząc iście perfekcyjną symfonię. – A ty chyba nie potrafisz się z tym pogodzić – dodał, wsłuchując się w ciszę z drugiej strony, przerywaną jedynie dymem z już palonego papierosa.

- Nie zapytałeś nawet skąd wiem... - odparł ciemnowłosy, mając w tonie tyle emocji, co nic, jakby w sekundę wszystkie zniknęły, zostawiając go samemu sobie.

- To nieistotne – uciął Hyungwon. – Ważnym jest, że to od ciebie zależy co z tym zrobisz. Nie posiadam jej w ten sposób, jeśli to chcesz wiedzieć. Ale tak, jest między nami niepisana umowa. Niedopowiedzenia. To wszystko co nas łączy. I szczerze... - zaciął się na chwilę, niepewny, czy powinien kontynuować, wystarczył jednak ułamek sekund spojrzenia towarzyszącego mu brata by poznał odpowiedź. – Mam wrażenie, że pragnie mnie wyłącznie dlatego, że jej o tobie przypominam – zakończył, pozostawiając to zdanie wiszące w powietrzu tak długo, że ostatecznie było ono jednym, co otaczało ciemnowłosego przez resztę nocy.

To, dym papierosa oraz kilka łez spływających mu po skórze niczym zagubione wyznania, które nie mogły znaleźć drogi na zewnątrz ustami.




p.s wróciłem, z miłością i złamanym sercem, ale wróciłem

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top