XXVII

Zapięłam zamek skórzanej kurtki krocząc za wampirem, który prowadził mnie w nieznane mi dotąd miejsce. Było chłodno. Nawet bardzo chłodno przez co nieco zmarzłam. Nie miałam jednak w zamiarze się skarżyć. Byłam zbyt ciekawa pomysłu tego faceta. Który już dawno udowodnił mi, że nie powinnam go słuchać ani tym bardziej za nim podążać. Jednak właśnie za takimi osobami podążałam najchętniej. Niewłaściwymi. Tymi, które miały zniknąć z mojego życia, bo jak bardzo by tego nie pragnęły, nie mogły być jego częścią.

— Coś ty znowu wymyślił? — Spytałam stając na dachu lokalu, w którym odbywała się impreza. Michael stanął przy krawędzi dachu jedna ze stóp opierając na murku, który miał zabezpieczyć ludzi przed spadnięciem z dachu. — Dobra. Ponapawajmy się swoją zajebistością. Mamy na to czas. — Zapewniłam, stając obok niego.

— Nie chcesz tańczyć. Więc musiałem wymyślić coś innego. Co nie jest łatwe, bo zazwyczaj kobietę wystarczy poprosić do tańca i ta już jest zachwycona. — Zauważył, skanując wzrokiem wszystkie budynki znajdujące się w okolicy.

— Widać nie jestem taka jak wszystkie. — Zauważyłam, wzruszając ramionami. Przyglądałam się ludzi, którzy mimo późnej pory przechadzały się ulicami tego miasta, które kochałam. Chociaż, zwarzywszy na porę były to zapewne w większości stworzenia nadprzyrodzone.

— Nie. Jesteś kompletnie niepowtarzalna Desire. — Zapewnił, przenosząc na mnie spojrzenie. I było to jedno z tych łagodnych spojrzeń, które rzadko miałam okazję oglądać. — Chociaż inni pewnie woleliby określenie denerwująca i samolubna atencujszka.

— Pierdol się Mike. — Mruknęłam z niechęcią, przenosząc na niego spojrzenie.

— Nie mam na imię Mike. — Zauważył, na co uśmiechnęłam się złośliwie.

— A ja nie mam na imię Desire więc jesteśmy kwita. — Zauważyłam, na co ten przewrócił oczami rozbawiony.

I kiedy tak staliśmy a zimny wiatr muskał moją skórę rozwiewając moje włosy, które nadal upięte były w kucyka. A ja mogłam podziwiać Nowy Orlean, wspomnienia ponownie we mnie uderzyły.

Rok temu

— Po cholerne ty mnie tu ściągnęłaś? — Spytał oburzony Sed stając ze mną na wierzy zegarowej.

Spojrzałam na oburzonego bruneta, uśmiechając się mimowolnie. Lubiłam go denerwować. A, że ten częściej chodził wkurzony niż zadowolony i to głównie z mojego powodu z reguły ostatnio miałam wyjątkowo dobry humor. Co dziwiło dosłownie wszystkich.

— Bez przerwy pierdolisz o tym, co straciłeś. — Zauważyłam, stając na krawędzi dachu. — Pokaże ci, co zyskałeś. Ufasz mi?

— Bardziej ufam łowcą jak tobie. Jesteś ostatnią osobą, której powierzyłbym swoje życia. — Zauważył, na co jedynie przewróciłam oczami. Niby spodziewałam się takiej odpowiedzi, jednak trochę zabolało.

— To przykro mi, bo albo to zrobisz, albo nigdy stąd nie pójdziemy. — Oświadczyłam, wyciągając rękę w jego stronę. On niechętnie ją chwycił, stając obok mnie.

I wtedy stając tyłem, po prostu rzuciłam się na dół. I przez te kilka sekund, kiedy spadaliśmy, czułam się naprawdę wolna. Jakby troski i więzy po prostu nie istniały. Jednak w momencie uderzenia o ziemię tę kilka magicznych sekund przestało się liczyć. Prysły niczym domek z kart, który tak łatwo można było zburzyć.

— W byciu hybrydą nie chodzi o to, co straciłeś tylko o to, co zyskałeś.

Obecnie

Przełknęłam ślinę naprawdę nie rozumiejąc, dlaczego wszystko kojarzy mi się z Sed'em. To było naprawdę absurdalne. W końcu nigdy nic nas nie łączyło. No może przyjaźń. Jednak była to bardzo burzliwa przyjaźń. Która zdecydowanie zaliczyła więcej upadków jak wzlotów.

— Mam czasem ochotę spytać, nad czym tak myślisz, jednak potem orientuje się, że i tak mi nie powiesz. — Stwierdził wampir, na co jedynie wzruszyłam ramionami. — Chodź. — Rzucił, przeskakując na budynek obok. Biegł przed siebie, nie używając wampirzej szybkości.

Niewiele myśląc, zaczęłam go gonić. Przeskakiwałam między budynkami, starając się nie zostać w tyle. Co zwarzywszy na mój mało praktyczny strój, było dosyć trudne. Jednak się nie poddałam.

— Kurwa. — Warknęłam, kiedy ten podłożył mi nogę, przez co prawie zaliczyłam glebę. — To było bardzo dojrzałe!

— Po prostu zrównałem się z tobą poziomem. — Oświadczył, na co ja niewiele myśląc znowu zaczęłam go gonić.

I biegliśmy tak przez budynki, aż dotarliśmy do większej przerwy między dachami. Ja skoczyłem z krawędzi i zrobiłam salto w powietrzu, lądując na podłodze. I jak się okazało to był mój dom.

— Ej. — Rzucił Mike, przypominając mi o swojej obecności.

— Na zaproszenie trzeba sobie zasłużyć. A ty bez wątpienia tego nie zrobiłeś. — Zauważyłam zadzierając głowę do góry, by na niego spojrzeć.

— Zabierz swoje rzeczy i pójdziemy do mnie. — Zaproponował, na co ja westchnęłam cicho jednak skinęłam głową.

Ruszyłam na górę, by zgarnąć dwie torby, które zostały u mnie w pokoju. Ten dom mieścił w sobie wiele wspomnień. Jednak nie był dla mnie miejscem sentymentu. Dlatego bez żalu zgarnęłam, wszystkie swoje rzeczy schodząc do garażu. Wrzuciłam torby do bagażnika i wyjechałam na ulicę.

— Wysiadaj. Będzie szybciej jak ja poprowadzę. — Zauważył wampir, otwierając drzwi od strony kierowcy.

— Nie rządź się mną, bo to ci nie nie uda. — Zapewniłam, zaciskając dłonie na kierownicy.

— Wysiądź proszę. Będzie szybciej, jeśli ja poprowadzę. Co ty na to? — Spytał widocznie niepocieszony.

Na to pytanie wysiadłam z samochodu. On już lekko poirytowany zajął miejsce kierowcy a ja fotel pasażera obok.

— Jesteś jakaś bipolarna. Raz pozwalasz sobą rządzić jak mi się podoba a innym razem masz o to problem . — Zauważył, na co wzruszyłam ramionami przyglądając się widokowo za oknem. — Czasem mnie to wkurza. I jednocześnie dziękuję niebiosą, że nie ma innych takich jak ty. Bo ten świat by tego nie udźwignął.

— Zabawne. Nie ty pierwszy mi to mówisz. — Przyznałam wspominając dwóch innych mężczyzn, którzy obdarzyli mnie tym stwierdzeniem.

Jeden, którego kochałem jednak przyznaczona ona nam była rozłąka. I drugi, który wkurwiał mnie regularnie jednak nie chciałam by odszedł. I chociaż byli tak różni, obu ich łączyło jedno.

Obaj musieli zniknąć z mojego życia. I obaj zniknęli.

— No tak. Mogłem się tego spodziewać. — Przyznał, spoglądając na mnie kątem oka. — Jednak nie spodziewałem. Bo raczej nie wydajesz się być osoba, która otacza się dużą ilością ludzi.

— A jednak osoby, które nie powinny lgną do mnie, w niepokojący sposób. — Zauważyłam, sprawdzając swój telefon.

Nie masz żadnych nowych wiadomości.

Zgasiłam wyświetlacz i schowałam telefon do kurtki, która na sobie miałam. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że wampir mieszka w tym samym miejscu, w którym ostatnio się obudziłam. Szybko znalazłam się na odpowiednim piętrze i weszłam do mieszkania. Którego całkiem szczerze nie pamiętałam w ogóle.

— Nic się nie zmieniło. — Oświadczył, wchodząc za mną.

— Nie oczekiwałam, że w przeciągu trzech tygodni wykonasz gruntowy remont. — Stwierdziłam, obracając się do nieco przodem.

On podszedł do mnie, łącząc nasze usta. To zdecydowanie nie był pocałunek, o którym marzyłam. Jednak nic nie powiedziałam. Jedynie odwzajemniając ten pusty gest, który miał wprowadzić mnie w niezłe kłopoty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top