XXVI
Siedziałam na skórzanej kanapie, zaciskając palce na szklance. Rozglądałam się nieco rozkojarzona, czując pobudzenie wynikające z picia dużej ilości krwi. Tak właśnie na mnie działała. Kiedy przez dłuższy czas piłam zwierzęcą krew, a potem dorwałam się do ludzkiej byłam jak narkoman. Nie umiałam przestać. Czułam się jakbym, zmarnowała efekty długiej terapii. I miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, których nie umiałam odgonić. Zawiodłam wszystkich w tym samą siebie. Jednak to nie była szczególną nowość.
Spojrzałam na znajomych Mikeala, którzy nadal nie raczyli mi się przedstawić. Jednak jak mam być szczera średnio mnie to obchodziło. I tak zapewne pozapominałabym ich imiona w trybie natychmiastowym, bo nigdy nie miałam do nich głowy.
Żadne z nich nie piło krwi, więc nie byli wampirami. Nie pachnęli też jak wilkołaki jednak szybko odkryłam, że są wiedźmami i czarownikami. I to cała piątka. Co mocno mnie zastanowili. Dlaczego Mike zadawał się z samymi wiedźmami?
— Idę po drinka. — Rzuciłam, chociaż nikogo to nie obeszło.
Wstałam z miejsca i nie bacząc na to, czy komuś przeszkadzam, przepchałem się i wyszłam z loży. Szybkim krokiem skierowałam się do baru przepychając się między ludźmi, których było tutaj więcej niż rzeczywiście być powinno. I kiedy podeszłam do baru wspomnienia uderzyły we mnie z zawrotną siłą.
Rok temu
Usiadłam na wysokim stołku barowym zastanawiając się, co tak naprawdę chce wypić. Założyłam nogę na nogę i kątem oka spojrzałam na chłopaka, który usiadł na stołku obok mnie. Szybkim ruchem posunął w moją stronę szklankę z whiskey i lodem, na co przeniosłam na niego swoje spojrzenie.
— Po co to robisz? — Spytałam, przeczesując włosy palcami. Od dłuższego czasu myślałamby je obciąć i chyba w tamtym momencie podjęłam ostateczną decyzję.
— Nie powinnaś być sama. Na pewno nie tutaj. — Oświadczył, popijając swój alkohol. Pił chyba tequile, chociaż tego nie byłam pewna. — Poza tych chyba zasłużyliśmy na lepszy początek.
— Więc co? Teraz będziemy udawać, że wcale się nie znamy i to nasze pierwsze spotkanie? — Spytałam, unosząc jedną brew. Spojrzenie jego szarych tęczowe skrzyżowało się z moim. I przysięgam, że w życiu nie widziałam tak pięknych oczu.
— A czemu by nie? Uważam, że ta znajomość zasłużyła na lepszy początek. Bez tej całej niechęci i śmierci. — Zauważył, na co jedynie wzruszyłam ramionami. Jak bardzo byśmy tego nie chcieli, taki był nasz początek. I nigdy nie powinniśmy tego zmieniać.
— Więc zacznij. — Poprosiłam popijając alkohol, który rzekomo miał dodać mi odwagi i pomoc mi się rozluźnić.
— Mógłbym zacząć na milion sposobów. — Zauważył co w gruncie rzeczy, było prawdą. — Jednak więc, że dusisz się w tym życiu. Dlatego zacznę tak. — Oświadczył, zmniejszając dzielącą nas odległość. — Hej, co robisz przez resztę swojego życia? — Zapytał, co wtedy omylnie wzięłam za jeden z tych słabych tekstów na podryw. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że był to fragment wyrwany z jednej z piosenek towarzyszącej naszym początkom.
— Ja nawet nie wiem, co robię dzisiaj wieczorem.
Obecnie
Z transu wyrwał mnie chłopak, który na mnie wpadł. Odruchowo zrobiłam krok w tył i na niego spojrzałam. Już miałam coś powiedzieć, jednak ten patrzył na mnie przez chwilę nieco zdziwiony i zniesmaczony co skutecznie zamknęło moje usta.
— Co teraz jest moda na nakładanie pomadki, jakby było się uwalonym krwią? Ten zmierz, pomieszał wam w głowie do reszty. — Mruknął chłopak i mnie ominął.
Chwilowo zrezygnowałam ze swojej wycieczki do baru i ruszyłam do toalety. Tam stanęłam przed lustrem, orientując się, że rzeczywiście mam całe usta we krwi, która dodatkowo spływała na brodę, a kilka jej kropli spłynęło na dekolt.
Ohyda.
Umyłam twarz i wytarłam ją ręcznikiem, doprowadzając się nieco do ładu. Dodatkowo lekko przemyłam dwa kosmyki włosów, które też pokryte były krwią. Ostatecznie upięłam włosy w kucyk i westchnęłam cicho.
— Miałaś już nigdy się taka nie stawać. A jednak stoisz tutaj, wracając do najgorszej wersji siebie. I co liczysz, że to cię uszczęśliwi? — Spytałam samą siebie, wpatrując się w swoje odbicie. — A może to właśnie jesteś Ty? Połączenie najgorszych cech rodziców.
Pewnie nadal prowadziłabym ze sobą monolog, gdyby nie jakieś dwie dziewczyny, które weszły do toalety. Szybko je ominęłam, wracając na salę. Tam ruszyłam po swojego upragnionego drinka. Ostatecznie wybierając Krwawą Mery, która ponoć była godna polecenia.
— Gdzie byłaś? — Spytał Mikeal posyłając mi szarmancki uśmiech. — Jeśli chciałaś drinka, mogłaś mnie poprosić. Kogoś bym wysłał.
— Musiałam wyprostować nogi. Po drinka poszłam przy okazji. To siedzenie jest nużące. — Przyznałam, odganiając od siebie dręczące mnie myśli.
— Więc chodź. — Polecił, ruszając na parkiet. Początkowo nie byłam przekona, jednak ruszyłam za nim.
— Twoi znajomi chyba mnie nie lubią. — Zauważyłam, mijając pijanych ludzi. Niektórzy byli okropnie spoceni co było obrzydliwe.
— Oni nie lubią nawet siebie, więc niech cię to nie rusza. Wszyscy mają paskudne charaktery. Nawet nie umiem ci powiedzieć, który jest najgorszy. — Oświadczył wzruszając ramionami, jakby to było w pełni normalne.
— Więc czemu się ze sobą trzymacie? — Spytałam całkiem ciekawa tego, jak może brzmieć odpowiedź.
— Bo są szczerze. Może są skończonymi idiotami i wrednymi chujami, ale przynajmniej są w tym szczerze. Mówią otwarcie co o tobie myślą, nawet jeśli ta prawda ma cię zaboleć. Dlatego ich cenią. Za szczerość. — Wyjaśnił, na co jedynie skinęłam głową.
Ja raczej nie ceniłam tego w ludziach. Lepiej mi się żyło słuchając na swój temat pięknych kłamstw lub milczenia jak prawdy. Łatwo było mnie urazić i dodatkowo łatwo się denerwowałam dlatego najlepiej znosiłam niewiedzę.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wampir się zatrzymał. Wpadłam na jego klatkę piersiową jednak szybko się odsunęłam. On złapał mój nadgarstek, zmuszając mnie był się obróciła.
— Co robisz? — Spytał, patrząc na mnie jak na wariatkę.
— Nienawidzę tańczyć. — Oświadczyłam, co nie było do końca zgodne z prawdą. Jednak dlaczego tak było to już nieco inna sprawa.
— A ja kocham. Więc ze mną zatańczysz. — Polecił, czym nieco mnie wkurzył.
Używając swojej wampirzej siły i szybkości pchnęłam go na ścianę. Stanęłam naprzeciw niego a moje oczy zmieniły kolor. Odruchowo uniosłam wargi, pokazując mu swoje zęby.
— Nikt nie mówi mi co mam robić i do niczego mnie nie zmusza. — Warknęłam, na co ten odpowiedział mi przygwożdżając mnie do ściany. Trzymałam go niewystarczająco mocno, przez co udało mu się zamienić nas miejscami.
— Te są ładniejsze. — Stwierdził, na co spojrzałam na niego zdziwiona. — Oczy. Te są prawdziwe. Te błękitne są piękne jednak to tylko równie piękne kłamstwo. Natomiast te czarne ze złotymi tęczówkami są prawdziwe. — Wyjaśnił, robiąc krok w tym i zabierając dłonie z mojego ciała. — Zatańczysz ze mną czy dalej będziesz taka agresywna.
— Agresja to mogę drugie imię. — Wyjaśniłam, ruszając do stolika.
— A ja myślałem, że Audrey. — Zauważył, na co jedynie przewróciłam oczami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top