XXV
Prowadziłam samochód, jadąc w kierunku Nowego Orleanu. Nie miałam pojęcia co teraz ze sobą zrobić. Miałam skłonności do podejmowania głupich i nieprzemyślanych decyzji. Tej jednak nie żałuję ani trochę. Nienawidziłam tej szkoły i to całym sercem. Dusiłam się w niej i pragnęłam stamtąd odejść już od dawna. Rok temu odeszłam. Jednak wróciłam jak pies z podkulonym ogonem i tej decyzji akurat cholernie żałuję. Mogłam uwolnić się od tego miejsca już dawno temu. A jednak z jakiegoś powodu zawsze tam wracałam. Nie ważne czy po trzech dnia z, czy po pół roku.
W tej szkole szukałem tego, czego mi brakowało. Domu i poczucia bezpieczeństwa. Ślepo wierzyłam w to, że jak Hope w końcu tam to odnajdę. Jednak wychodzi na to, że się myliłam. I to bardzo się myliłam. Bo w tej szkole na próżno było mi tego szukać. I w końcu nadeszła chwila, w której należało powiedzieć sobie dosyć. Nie mogłam wiecznie tam wracać. Nie, jeśli już tyle razy przekonałam się, że to nie miejsce dla mnie.
Zdjęłam z szyi naszyjnik i spojrzałam na niego kątem oka. Mała kość reprezentowała czarownice z Nowego Orleanu i ich połączenie z przodkami. Pół księżyc był symbolem watahy, z której pochodziłam i oczywiście herb łączący mnie z rodziną Mikaelson, który jedności wiązał się z moją wampirzą stroną. Płynnym ruchem rzuciłam go na tylni fotel zaciskając palce na kierownicy.
Co znaczyły te powiązania? Nic. Nie byłam ani wiedźma, ani wilkołakiem, ani wampirem. Nie pasowałam do żadnego z tych gatunków w pełni. A połączenie z rodziną? Prawda była taka, że ta rodzina już nie istniała. Była tylko wspomnieniem. Tysiącem lat wspomien, które z perspektywy czasu nie znaczyły już dosłownie nic.
Nie.
Przestań.
Po prostu rusz dalej. To nie czas by znowu się nad sobą użalać. Robisz to zdecydowanie za często.
Z siedzenia pasażera zgarnęłam telefon. Ciocia odpisała mi na wiadomość i była to zdecydowanie najmilsza wiadomość zwrotną, jaką dostałam od dawna. Nikogo nie było w domu. Moje ciocie wraz z synem wyjechali na kilka dni. Co oznaczało, że chwilowo mogłam się tam zatrzymać. Co prawda nie było to rozwiązanie na długo, bo je okłamałam jednak na początek to zawsze coś.
Zajechałam na dobrze znana mi ulice i wjechałam na parking. Nadal nie miałam pojęcia co dalej. Dlatego po prostu wysiadłam z samochodu i podeszłam do bagażnika, otwierając go. Otworzyłam jedną z toreb, stwierdzając, że mogłabym się ubrać. Nadal stałam w piżamie. Tak jak wkurzona wybiegłam ze szkoły. I właśnie w tej torbie znalazłam wygniecioną kartkę. Musiała zaplątać się w moje rzeczy, kiedy pakowałam się na szybko.
O ile wrzucanie przypadkowych rzeczy na szybko do torby można było nazwać pakowaniem. Rozwinęłam kartkę i odczytałam zapisana na niej wiadomość. Zaproszenie na imprezę w piątek. Czyli dzisiaj.
Nie myślałam długo nad tym, co zrobię. Wyjęłam torby z bagażnika i ruszyłam na górę. Wzięłam gorący prysznic i szybko się ubrałam. Satynowa czarną sukienkę dopasowałam do wyższych skórzanych butów, które były jednymi z tych, które niektórzy nazwaliby ciężkimi. Na to narzuciłam skórzaną kurtkę co modowym odkryciem roku nie było, ale co tam. Moje makijaże nigdy nie były mocne. I ten taki nie był. Nie licząc ciemnych bordowych ust. Włosy jedynie rozczesałam, pozostawiając je w lekkim nieładzie i ubrałam trochę biżuteria. Tak ubrana ruszyłam pod wskazany adres.
Niestety zgodnie z tym, czego się bałam kolejka do klubu, była długa. A ja nie byłam w takiej desperacji, by czekać godzinę lub nawet dłużej. Dlatego zamierzałam się wycofać i wrócić do domu.
Wszechświat miał jednak inne plany.
— Desire. — Mruknął dobrze mi znany męski głos. Obróciłem się szybko spoglądając na Mikaela który stał ubrany w dżinsy i koszule. I mimo tej prostoty wyglądał naprawdę dobrze.
— Nie mam tak na imię. — Rzuciłam, chociaż czułam, że nie o to mu chodzi.
— Jednak to dużo lepiej do ciebie pasuje. Nawet jeśli takie imię nie istnieje. — Stwierdził, wzruszając ramionami. — Chodź do środka. — Polecił, kierując się do wejścia. Ku niezadowoleniu osób które czekały w kolejce, ominął je wszystkie zbijając piątkę z ochroniarzem.
I chociaż byłym sceptyczna weszłam za nim. Ten stanął obok mnie i złapał moja dłoń, gdzieś mnie prowadząc. I tak wylądowałam przy jednym ze stolików na skórzanej kanapie. Która zapewne kosztowała tyle, że gdybym ją sprzedała, ułożyłabym sobie życie na nowo. A tego aktualnie potrzebowałam dlatego poważnie zaczęłam rozważać jej kradzież.
— Destiny poznaj resztę. Reszta ma gęby i sama się przedstawi. — Wyjaśnił, wskazując mi trzy kobiety i dwóch mężczyzn, którzy już siedzieli w loży. — Dzisiaj piątej to chociaż rano nie zmyjesz się tak szybko. A przynajmniej na to liczę.
— Ty zmyłeś się szybciej. — Zauważyłam, zgarniając ze stołu szklankę i wlewając do niej whisky z butelki która stała obok.
— Gdybym został, to ty nigdy byś stamtąd nie wyszła. — Zapewnił, uśmiechając się cwaniacki.
— To i tak już bez różnicy. Odeszłam ze szkoły. — Wyjawiłam, nie czując, że to jakiś duży sekret.
— I co teraz robisz w życiu? — Spytał Michael. Jego znajomi byli zbyt zajęci sobą, by chociaż zauważyć moją obecność.
— Aktualnie? Myślę co dalej. — Rzuciłam, niewiele myśląc. Wzięłam łyk alkoholu, zdając sobie sprawę z tego w jak wielkiej dupie aktualnie się znajduje.
I po co ci to było?
Przez jedną głupią kłótnie jesteś bezdomna i kompletnie sama.
Idiotka.
— Zostań z nami. — Zaproponował, co nieco mnie zdziwiło. — Będzie Ci tutaj lepiej niż w szkole. My korzystamy w pełni z mocy i w przeciwieństwie do was nie skupiamy się na tym, co straciliśmy. A na tym, co zyskaliśmy.
— W sumie nie mam nic do stracenia. — Stwierdziłam, wzruszając ramionami. Czysto teoretycznie byłam martwa więc nawet nie miałem życia, które mogłabym stracić. — Zostanę. — Oświadczyłam, zachowując się tak głupio, że nawet w tym momencie byłam w stanie to dostrzec. Jednak rozsądek był nudny. A ja miałam dosyć nudy.
— Umiesz się bawić. Lubię to w kobietach. — Wyjawił, odgarniając kosmyk włosów za moje ucho. Warknęłam na ten gest a on za tak gwałtownie rękę. — Chodź tutaj. — Zawrócił się do jednej z kelnerem, które od razu podeszły do stolika. — Usiądź na kanapie i się nie odzywaj. Jesteś pijana. — Oświadczył, patrząc jej prosto w oczy. Kobieta posłusznie wykonała jego polecenie.
Hipnoza.
Wampir złapał jej nadgarstek i zaczął z niego pić. Patrzyłam na niego, nic nie robiąc i nieśmiało popijałam drinka. Nie byłam pewna czy chce do tego wracać. I tak za często piłam ludzką krew i dawałam się ponieść.
Przecież obiecywałam sobie, że już nigdy nie wypije ludzkiej krwi.
— Chodź Desire. W końcu co masz do stracenia? — Spytał Mike, unosząc jedną brew.
Jednak obietnice były kruche. I nie znaczyło dosłownie nic.
Dlatego usiadłam okrakiem na dziewczynie wbijając się w jej szyję. Łamiąc wszystkie obietnice, które kiedyś złożyłem przed sobą samą.
Zabawę czas zacząć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top