XXIV
Siedziałam w pokoju, czekając aż rany same się zagoją. Jak się okazało ten dziwny nóż z kości, był zatruty. Jednak tyle wynikało z tego dobrego, że czarownice szybko wymyśliły odtrutkę. I dzięki temu nie przyszło mi umrzeć. Chociaż dosłownie każda część mojego ciała bolała masakrycznie mocno. Tego jednak mogłam się spodziewać. W końcu jakby nie było, deska przebiła mnie na wylot. Już pomijając to, że już wiedziałam jak zła będzie moja bliźniaczka za śmierć swojego chłopaka. Chociaż liczyłam, że ze względu na sytuację odpuści mi chociaż dzisiaj.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Hope weszła do pokoju, niemal od razu odnajdując mnie wzrokiem. Jej oczy zmieniły kolor na złoty i wyrażały tylko jedno. Wściekłość. Tak ogromną i niepohamowaną, że miałam ochotę wyjść z pokoju i uciec byle tylko się na nią nie natknąć.
Czyli mi nie odpuści.
— Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna! — Warknęła wkurzona, na co spojrzałam na nią kompletnie nie rozumiejąc, o co jej chodzi. — Przez ciebie Landon nie żyje.
— Landon nie żyje przez tego stwora. — Zauważyłam, jakby to wcale nie było takie oczywiste. Serio mogła być zła, że mi się nie udało, jednak nie mogła mnie za to obwiniać. — A jakby nie zauważyła to coś, rzuciło mną o regał i kiedy twój chłoptaś umierał ja wykrwawiałam się na połamanym regale z półką wbitą na wylot w ciało. — Przypominałam, jednak ją ten fakt zdawałam się kompletnie nie dziwić.
— Gdybyś raz w życiu dała z siebie wszystko, zamiast się wygłupiać on by żył. — Zapewniła, co tylko wzbudziło we mnie wściekłość.
— Wiesz co? Mam cię kurwa dosyć. Raz zginęłam za Landona i tyle wystarczy. — Zapewniłam, idąc w stronę szafy. Zamierzał się ubrać i stąd wyjść, zanim padnie o jedno słowo za dużo.
— Gdybyś nie była tak beznadziejną czarownicą i trochę przyłożyła się do nauki, to nic by mu się nie stało. — Kontynuowała. Znałam siostrę na tyle, by wiedzieć, że robi to, by na kimś się wyżyć. A ja nie byłam workiem treningowym.
— Przestań! Twoja pierdolenie nie przywróci go do życia! — Niemal wykrzyczała, podchodząc bliżej niej. — I wiesz co? Ciszę się, że nie żyje! Całą szkoła pewnie się cieszy. Bo wszyscy mamy dosyć tego, że poświęciłabym wszystko i każdego, kogo tylko byś musiałaby go uratować. Bez niego jesteśmy bezpieczniejsi. — Stwierdziłam, patrząc jej prosto w oczy.
— Po prostu jesteś zazdrosna, bo ja kogoś kochałam. Ty nie znasz tego uczucia. Nigdy nikogo nie kochałaś i nigdy nikt nie kochał ciebie. Nawet rodzicom na to nie pozwoliłaś!
— O nie kurwa. Przeginasz. — Zapewniłam, czując jak moje oczy zmieniają kolor. — Miałam słabe relacje z rodzicami, bo od dziecka wszystko kręci się wokół ciebie. Ojciec odszedł, bo musiał ratować cię przed Pustką. A matka uwielbiała się nad tobą pastwić, bo byłaś tą pierworodną, która każdy wiecznie chciał zabić.
— Zachowujesz się, jakby nie rozumiała... Nie poradzę sobie. Nie zniosę kolejnej straty. — Rzuciła, a jej warga lekko zadrżała.
— O nie! Biedna Hope znowu kogoś straciła. Hope nie może już nikogo stracić. — Mówiłam bardzo szybko naśladując Alarica. — Ja straciłam dosłownie tyle samo. I jakoś nikt się nade mną nie pastwi.
— Bo ciebie strata nigdy nie rusza! — Wykrzyczała, jakby to było takie oczywiste.
— Tak! Tak uważasz!? — Dopytałam wpatrując się wściekle w Hope. — Nie masz pojęcia, ile wycierpiałam! Straciłam matkę, ojca, wujka... I wiele innych osób, o czym nie masz nawet pojęcia. A wiesz, co jest w tym wszystkim najsmutniejsze? — Spytałam, odrywając od niej spojrzenie. Przeczesałam palcami włosy, czując rosnąca we mnie irytację. — Zawsze się dla ciebie poświęcałam. Umarłam za Landona. Robiłam obrzydliwe rzeczy, byś ty nie musiała ich robić. Kiedy trzeba było kogoś zabić, zawsze to robiłam. Byle tylko ratować twoją duszę. Bo moja przecież i tak była już stracona. — Mówiłam jak najęta, chcąc wyrzucić z siebie wszystkie żale. — Zawsze wybierałam ciebie. Chociaż ty nigdy nie wybierałaś mnie. — Oświadczyłam, ostatnie zdanie wypowiadając kompletnie beznamiętnie. — Mam dosyć tego, że cały świat wiecznie kręci się wokół ciebie.
— Taka jestem zła? — Spytała, również już nie krzycząc. Co nie zmieniało fakty, że jej głos aż kipiał jadem. — Ty ilu ludzi zabiłaś? Ile barów odwiedziłaś, kiedy pozbyłaś się człowieczeństwa. Jak wiele cierpienia sprawdziłaś!
— Widać jestem bardzo podobna do ojca. — Rzuciłam robiąc wszystko by nie dopuścić do siebie tych strasznych wspomien, które nękały mnie w najgorszych koszmarach.
— Rodzice muszą być tobą zawiedzeni. Chcieli, żebyśmy były lepsze. A ty robisz wszystko, by ich śmierć poszła na darmo. — Oświadczyła, co tylko przelało fale goryczy. — Nikt tutaj nie jest bezpieczny, puki ty tutaj jesteś. Naprawdę nie dostrzegłaś tego, jak inni tobą gardzą?
I wtedy wszystko było już dla mnie jasne. Podeszłam do szafy i narzuciłam na siebie szarą bluzę. Wyjęłam z niej walizkę i zaczęłam wrzucać do niej przypadkowe rzeczy. Miałam dosyć swojej siostry i tej przeklętej szkoły, która nie przyniosła mi jeszcze nic dobrego. Miałam po prostu dosyć walki z nienawiścią, z którą po prostu nie mogłam wygrać. Szybko ubrałam na stopy trampki i ruszyłam do wyjścia.
— Wiesz co? — Spytałam zwracając uwagę Hope. — Rodzice nie żyją przez ciebie. Gdybyś nie zamknęła mamy w tej trumnie, nigdy by jej nie dopadli. A gdyby nie pustka tata nie musiałby umierać. A wujek? On żyłby, gdyby żyła mama. Zginął, bo bez niej już nic nie miało sensu. — Wyjaśniłam, jakby ta tego nie rozumiała. — I rodzice nie zginęlibyśmy były lepsze. Zginęlibyśmy mogły być razem. Na zawsze i na wieki. Jednak ty nie rozumiesz, czym jest rodzina. I nigdy tego nie zrozumiesz. — Rzuciłam, wychodząc i trzaskając drzwiami.
Szłam szybkim krokiem, ignorując spojrzenia innych uczniów. Szybko znalazłam się przy samochodzie i wrzuciłam do niego walizki. I kiedy już miałam do niego wsiadać zobaczymy ostatnią osobę, której teraz chciałam spojrzeć w oczy.
— Sed ja... — Zaczęłam, jednak nie pozwolił mi dokończyć.
— Nie. — Rzucił tak chłodnym tonem, że przez moje ciało przeszły dreszcze. — Jak zawsze uciekasz. Nie potrafisz nic innego. Jesteś tchórzem i całe życie tylko uciekasz przed problemami. Pokłóciłaś się z siostrą i to naprawdę jest powód, by odchodzić?
— Nie zatrzymasz mnie. — Zapewniłam czując dziwne ukłucie w sercu. — Ty czujesz się tutaj dobrze. Ja nie. Ja nie proszę byś odszedł, więc ty nie proś bym została.
— Odejdź. Jednak wiedz, że kiedy nie będziesz miała do czego wracać. Wataha nie chce takiej alfy. — Wyjaśnił a ja przełknęłam ślinę podejmując chyba najgłupsza z wszystkich możliwych decyzji.
— Nigdy nie chciałam być alfą. — Mruknęłam i wsiadłam do samochodu.
Odjechałam czując się tak podle, jak jeszcze nigdy. Z drugiej strony hybrydy mnie nie potrzebowały. Miały w końcu Sed'a. Większość uczniów marzyłabym odeszła. A ja miał dosyć. Nienawidziłam tej szkoły i nawet nie wiem, dlaczego za każdym razem tutaj wracałam.
To był dom Hope nie mój.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top