XX
Spojrzałam na hybrydy, które klasycznie przyszły pod moją salę zaraz przed porą obiadu. Robiły to dosłownie zawsze jakby wspólne wejście na stołówkę dodawało nam jakieś plus dziesięć do respektu w szkole. A ja nigdy nie protestowałam, bo też nie widziałam ku temu powodów. Zwłaszcza że Jed zawsze wchodził ze swoimi wilkołakami. I szczerze to czułam się całkiem potężna, kiedy wchodziłam na stołówkę, a za mną szło dziesięć hybryd. No i zawsze to było jakieś towarzystwo, więc nie narzekałam. Po prostu ruszyłam w stronę stołówki, wysoko unosząc głowę.
Kochałam się tak czuć.
Jakbym była naprawdę potężna. Jakbym miała władze. Jakbym mogła przez te parę chwil robić takie wrażenie jak moi rodzice. Przyznaje się do tego, że byłam specyficzną osobą. I raz na jakiś czas naprawdę lubiłam znaleźć się w centrum uwagi.
Kiedy tylko weszliśmy na stołówkę, poczułam na sobie wzrok reszty. Teraz niewspomagani procentami nie czuli się przy mnie tak swobodnie. Głównie dlatego, że duża część uczniów po prostu mnie nie lubiła lub się mnie brzydziła. Strach odczuwała raczej znacznie mniejsza grupa osób, do której zaliczało się ich pewnie kilka.
Jak gdyby nigdy nic szłam dalej, posłusznie stając w kolejce po jedzenie. Zgarnęłam tackę i wzięłam szklankę krwi i talerz jakiegoś mięsa, które wyglądało nie najgorzej. Posiłki hybryd wyglądały podobnie. Pewnie dlatego, że postawa ich diety była krew i mięso.
Usiadłam do stolika, a hybrydy zajęły resztę miejsc. Siedzieliśmy maksymalnie w kącie, by nikomu nie przeszkadzać. Jak się okazało, innym szybko znudziło się wpatrywanie we mnie. I w sumie to dobrze. W końcu nie jestem żadną Diwą tej szkoły, by inni wpatrywali się we mnie jak w piękny obraz. Koniec na dzisiaj tego bycia w centrum uwagi. To jednak było fajne tylko przez krótką chwilę.
— Hej. — Rzucił Jed dosiadając się do naszego stolika. Hybrydy spojrzały na niego ze wzgardą. Te raczej średnio lubiły się z wilkołakami. A wręcz można było uznać, że są we wrogich stosunkach. Mnie naprawdę ciężko było to zmienić. Głównie dlatego, że chodziło o jakieś prywatne porachunki. Oficjalnie nasza watahy nie były w żadnym stanie wojny. O ile mogłam to tak nazwać.
— Hej. — Odpowiedziałam, starając się ignorować reakcje watahy. Ta była podenerwowana, jednak liczyłam, że powstrzymają się od zrobienia czegoś głupiego. — Chyba musisz się streszczać. — Stwierdziłam i skinęłam głową w stronę reszty.
— Będę. — Zapewnił uśmiechając się w sposób, który wcale nie sprawiał, że chciałam usłyszeć, co wymyślił. — Wilkołaki chcą zrobić sobie zawody z hybrydami. Kilka konkurencji siłowych na rozluźnienie atmosfery. — Zaproponował, krzyżując ramiona na piersi.
Jed miał wiele wad. Podejrzewać, że niektórzy mogliby je wymieniać godzinami. Jednak naprawdę zależało mu na sforze. Kochał te wilki i zawsze przykładał się do tego, by o nie dbać. I może nie był najsilniejszy. Może życiowe podejmuje chujowe decyzja jedna po drugiej. Jednak dbał o watahę i bez namysłu by za nią zginął, a to naprawdę w nim ceniłam.
— Zgoda. — Rzuciłam bez dłuższego namysłu, czując, że to skończy się katastrofą lub sukcesem. Jednak jeśli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem.
— Szczegóły omówimy później. — Oświadczył wilkołak, odchodząc od stołu.
— Ty serio wierzysz, że to dobrze się skończy? — Spytał Sed chwilę po tym, jak alfa odszedł od stolika. — Przecież to będzie jakiś dramat. Wyzabijamy się tam w trakcie pierwszych kilku minut.
— Więc zróbcie wszystko, by to się nie stało. — Zasugerowałam, patrząc na nich całkiem poważnie. Sed już otworzył usta, by coś powiedzieć jednak mu na to nie pozwoliłam. — Nie Sed. Jestem alfą i podjęłam decyzję. A ty raz w życiu jej nie podważaj. — Zarządałam, na co ten momentalnie ucichły skupiając się na swoim talerzu.
Zazwyczaj zawsze słuchałam Sedrica. On zawsze pomagał mi w rządzeniu i dzięki niemu podjęłam kilka dobrych decyzji. Jednak czasem miałam dosyć tego, że podważa wszystkie moje wybory. Jednak to ja byłam alfa, a nie on. A jeśli chciał rządzić, mógł mnie wyzwać na pojedynek i zostać alfą.
— Co wam tak nie pasuje w tych wilkołakach? — Spytałam, zwracając się do całej watahy.
— Wilkołaki nas odtrąciły. Jeszcze, kiedy byliśmy jednymi z nich. Bo coś im w nas nie pasowało. A teraz te wilkołaki nami wzgardzają, bo jesteśmy pół wampirami... Ona zawsze mają do nas jakiś problem. — Zauważył Simon, który jako jedyny postanowił łaskawie udzielić mi odpowiedzi. Reszta jedynie jasno okazała mi, że się z nim zgadza. — Nie zamierzam być dla nich miły.
— Nie proszę o to, byś wysyłał im cholerne kwiaty. Tylko o to, żebyś na nich nie warczał, kiedy przechodzisz obok. — Zauważyłam, będąc poważniejszą niż wydawało mi się, że mogę być. — Poza tym to dobry pomysł. Pobijecie się z nimi na legalu i może przejdzie wam ten ból dupy w ich stronę... To, że oni się tak zachowują nie znaczy, że wy musicie. To pewnie zabrzmi głupio jednak może jeśli w końcu przestaniecie, to im też się znudzi.
— Desi pokazała pazurki. — Mruknęła Tessa, przechodząc za moimi plecami. — Widać ma ochotę na naszego wilczka. Zresztą ona, dałaby każdemu jak każda suka na wiosnę.
Sed podniósł się gwałtownie. Jego białka stały się czarne a tęczówki żółte. Pod oczami pojawiły się czarne linie, a z jego ust wydobył się warkot. Ja jednak złapałam jego nadgarstek i za niego pociągam, a ten ponownie usiadł na swoim miejscu.
— Po prostu zazdrościsz, bo ktoś nie brzydzi się oglądać mnie nago. — Mruknęłam w odpowiedzi, nawet nie zaszczycając jej krótkim spojrzeniem.
— Charakter i puszczalstwo po mamusi. — Rzuciła, a ja nawet na nią nie patrząc wiedziałam, że przybrała na twarz ten wredny uśmiech.
Zacisnęłam dłonie w pieści, starając się potrzymać narastający we mnie gniew. O mnie mogła mówić, co chciała. Mogłam znieść wiele jednak nie słowa, które obrażamy moją rodzinę. Jednak co by nie było musiałam znieść jej słowa. Zamknęłam oczy biorąc głęboki wdech, by się uspokoić. Światła na moment się zaświeciły i ponownie zgasły.
— Rodzice muszę być rozczarowany. Hope jest taka, jak chcieli, ale ty... No cóż.
— Mam dosyć. Nie potrzebuje kłopotów. — Zwróciłam się do hybryd. — Pójdę się przejść. — Oświadczyłam, podnosząc się z miejsca. Ruszyłam przed siebie i wpadłam na Tesse które taca z jedzeniem wypadła z rąk. — Przeprosiłabym, ale nie jest mi przykro. — Rzuciłam, nawet na chwile się nie zatrzymując.
Wiem, że w tym momencie zwróciłam na siebie uwagę części osób. Jednak to tak średnio mnie obeszła. Chciałam tylko wejść do lasu i się po nim przejść, by nieco się uspokoić. Nie potrzebowałam problemów jednak z moją niestabilną mocą mogło być różnie. I zdecydowanie wolałam nie ryzykować.
Skrzywdziłam już zdecydowanie zbyt wiele niewinnych osób.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top