V

Głośne dźwięki rozbijanych i przewracających się przedmiotów wyrwały mnie ze snu. Przeplatane stukaniem drzwi i krzyków tworzyły hałas, który nie w sposób było zignorować. A naprawdę próbowałam. Nie miałam pojęcia, która była godzina jednak przez fakt jak bardzo byłam niewyspana i jak ciemno było wnioskowałam, że były to wczesne godziny poranne. Leniwie i może nazbyt mozolnie podniosłam się do siadu, przeczesując włosy palcami. Teraz pewnie stały na wszystkie strony a ja wyglądałam, jakby strzelił mnie piorun.

Czyli całkiem typowo.

Odwróciłam głowę w prawo, by przekonać się, że łóżko Hope jest puste. Prześcieradło leżało na nim niechlujnie, co jasno dawało mi do zrozumienia, że moja bliźniaczka wyskoczyła z łóżka i od razu wybiegła z pokoju.

Dać się w to wrobić czy lepiej iść spać i udawać, że tego nie słyszałam?

Kiedy po raz, kolejny usłyszałam krzyki, przewróciłam oczami. Niepewnie wstałam z łóżka, stawiając stopy na zimnej podłodze. Od razu ruszyłam do drzwi, przeciągając się po drodze. Nie dbając o to, że nadal miałam na sobie jedynie krótkie spodenki i podkoszulek ruszyłam w stronę, gdzie było najgłośniej.

Będziesz tego cholernie żałować.

— Jo co się dzieje? — Spytałam, kiedy tylko dostrzegłam wiedźmę. Ta od razu przeniosła na mnie spojrzenie brązowych tęczowek. Ubrana podobnie jak ja jedynie w piżamę i z nie ułożonymi włosami wyglądała naprawdę dobrze. Na ten swój wyjątkowy sposób.

— Kolejny potwór. — Oświadczyła, a ja byłam pewna, że nie chce słyszeć już nic więcej. — Chcą go zabić. Mają już nawet plan.

— Mam pomóc czy sobie poradzicie? — Spytał, chociaż szczerze liczyłam na to, za dane mi będzie wrócić do łóżka. To nie tak, że nie lubiłam chodzić po nocy. Gdybym mogła, spałabym w dzień i szwendała się po zmroku. Niestety szkoła mi to uniemożliwiała. W tym momencie jednak miałam już powyżej uszu coraz to nowszych potworów z tej przeklętej czarnej dziury.

— Raczej sobie poradzimy. — Zapewniła brunetka, na co skinęłam głową.

— Powodzenia. — Rzuciłam na odchodne, ruszając w drogę powrotną do swojego pokoju.

Może to dla kogoś dziwne, że po szkole biega potwór a ja idę uciąć sobie drzemkę, jednak to nic takiego. Tutaj zjawiały się one tak często, że można było przywyknąć. A chyba nawet należało. Inaczej można było dostać świra.

Gdzieś za plecami usłyszałam kolejne krzyki i szczerze już miał dosyć. W takich momentach wyklinałam swój wilczy słuch na każdy możliwy sposób. Starałam się nie przejmować tymi krzykami. Obstawiałam, że pokrzyczą sobie jeszcze kilkadziesiąt minut, wyburzą jakąś ścianę, a potem wszystko wróci do normalności.

O ile jakikolwiek moment w moim życiu można było nazywać normalnym.

I nagle poczułam dreszcz biegnący przez mój kręgosłup. Zignorowałam to, wiedząc, że tak czasem się dzieje. Magia w moim ciele była nieukierunkowana czy inne takie magiczne brednie, przez co czasem tak się działo. Dlatego zignorowałam to dziwne uczucie tak samo, jak mrowienie w kończynach, a nawet lekkie zawroty głowy.

To nic takiego. Za chwilę się położę i kiedy zadzwoni budzik, będę jak nowo narodzona.

I wtedy poczułam jak czyjeś dłonie, zaciskając się na moich ramionach. Dotyk... Tego czegoś był lodowaty i niezwykle nieprzyjemny. Poczułam jak moc przepływa przez moje ciało, we wręcz bolesny sposób. Łzy zebrały się w moich oczach, a po chwili padłam na ziemię.

— Destining! — Głos MJ dobiegł do moich uszu mimo szumu, który tylko pogłębiał ból głowy. Przymknęłam powieki by nie mógł dostrzec tego krótkiego momenty słabości. Podniosłam się na rękach, ignorując ból w ciele. — Nic ci nie jest? — Spytał, stając obok mnie. Wyciągnął w moja stronę rękę, którą ja przyjęłam po chwili, stając na chwiejnych nogach.

— Na przodków co to było? — Spytałam o wiele słabiej, niż mogłam przypuszczać, że jestem w stanie.

— Ten potwór. — Zaczęła Lizzi, która w niemal magiczny sposób znalazła się obok nas. — Gromadzi niestabilną energię magiczną. Więc właśnie pożywił się tą z twojego ciała. — Wyjaśnił, na co ja skinęłam głową.

Nie no dzień jak co dzień.

— Spoko nic mi nie będzie. — Zapewniłam przenosząc wzrok, na ciemnoskórego wampira. — Za chwilę w pełni dojdę do siebie.

— I co z tym demonem? — Spytała Hope która biegła w towarzystwie drugiej bliźniaczki Saltzman w naszą stronę. — Desi a co ty tutaj robisz?

— No wyobraź sobie, że się obudziłam. Nie wiem jakim prawem tak trudno mi się spało, kiedy wy usilnie próbowaliście zwalić szkołę. — Zironizowałam jednak moja bliźniaczka, nie wydawała się jakoś szczególnie wzruszona moim wywodem.

— Makamashi nas przechytrzył. Zwiał i pożywił się energią z ciała Destining. — Wyjaśniła blondynka, na co rudowłosa przeniosła na mnie zmartwione spojrzenie.

— Spoko żyje. Trochę mnie otumanił jednak już jest naprawdę okej. — Zapewniłam, krzyżując ramiona na piersiach.

Hope miała skłonności do bycia tą starszą nadopiekuńcza siostrą. Przeważnie mi to nie przeszkadzało. Po części dlatego, że miło było mieć kogoś, kto o ciebie dba. A po części dlatego, że już zdążyłam przywyknąć. Chociaż czasami miałam ją ochotę zamknąć w trumnie i wyrzucić na środku oceanu. Chociaż był jeden wyjątek. Zawsze przestawiała Landona nade mnie.

— I co teraz? — Spytała Jo odnośnie naszego nowego stwora.

— Poczekamy. One zawsze wracają. — Stwierdziła moja siostra, która jak zawsze była mózgiem operacji. — Desi może powinnaś się nieco... Usunąć. Ten demon zeruje, na energii której ty masz w sobie pełno. — Zasugerowała a spojrzenia, wszystkich skupiły się właśnie na mnie.

Wcale nie czułam się w takich momentach dziwnie.

Nie było mi przykro. A w zasadzie to nawet się cieszyłam. W końcu był to pretekst, by odpocząć od szkoły. Zniknąć z niej na kilka dni z dobrym wytłumaczeniem. Odsapnąć od hybryd i tego wszystkiego. Poza tym nie nadawałam się na łowce potworów.

— Pewnie. I tam chciałam odpocząć. — Przyznałam, wzruszając ramionami. Kątem oka dostrzegłam Landona, który dołączył się do nas. Z trudem powstrzymałam przewrócenie oczami.

Obiecałaś coś Hope pamiętaj o tym.

— Tylko na dzień góra dwa. — Zapewnił wampir, na co po raz kolejny skinęłam głową.

— Skoro tak to chyba odwiedzę ciocię. Dobrze mi to zrobi. — Stwierdziłam, na co kącik ust rudowłosej drgnął ku górze.

Mimo wszystko rodzina była ważna dla mojej siostry. I nie istotne, że została nas zaledwie garstka. Nadal w końcu byliśmy rodziną.

Słynne zawsze i na zawsze nadal nas zobowiązywało.

— Super pomysł. — Zaaprobowała Jose, przerywając chwilę nieco niezręczne ciszy.

— Nie wiem jak wy, ale ja wracam do łóżka. Z samego rana się zbiorę i pozwolę wam zapolować na waszego potwora. — Zapewniłam i nie czekając na żadną reakcje ruszyłam dalej drogą powrotną do swojego pokoju.

I nawet teraz wiedziałam, że z mojej wizyty w domu rodzinnym nie wyniknie nic dobrego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top