IV
Zdjęłam z siebie kurtkę i rzuciłam ją na gałęzi jednego z drzew. Buty rzuciłam nieopodal, napychając do nich skarpetki. Stanęłam boso na trawie, uśmiechając się mimowolnie. Nagle zerwałam się do biegu. Pokonywałam kolejne metry skupiając się na każdym bodźcu, który do mnie dochodził. Czułam wiatr we włosach i przyjemny zapach. A po chwili dostrzegłam Simona jedną z hybryd. Wyprzedził mnie i przeskoczył przez przewalone drzewo. Brałam głębokie wdechy. Tylko w takich okolicznościach czułam się naprawdę dobrze. Wolna jak nigdy. Szczerze szczęśliwa. Maddi rzuciła się na mnie przewracając mnie na trawę. Zaśmiała się lekko i wstała z miejsca, biegnąc dalej. Po chwili i ja zerwałam się z ziemi i ruszyłam dalej w pewnym momencie wpadając na Sed'a.
— Za wolno. — Mruknęłam rozbawiona. — Musisz się bardziej starać.
— Chyba ty. — Rzucił i mnie przewrócił.
Wylądowałam plecami na ziemi, kiedy on wisiał nade mną. Spojrzałam w jego szare oczy czując jak moje serce przyspiesza. Wzięłam głębszy wdech i w końcu nas obróciłam. Teraz to ja byłam nad nim.
— Jeszcze dużo musisz się nauczyć. — Zauważyłam, uśmiechając się szeroko. — Chodź, bo reszta nam zwieje.
Szybko podniosłam się z ziemi i ruszyłam dalej. Zatrzymaliśmy się dopiero przy granicy, której wolałam nie przekraczać. Starłam pot z czoła i spojrzałam na resztę.
— Pod postacią wilka? — Spytał Tom, uśmiechając się szeroko.
Złapałam brzeg podkoszulka i przeciągnęłam go przez głowę. Zdjęłam z siebie szybko ubrania. Alice je zabrała. Ona z reguły nigdy się nie przemieniała. Nienawidziła przemian. I właśnie ich brak najbardziej lubiła w byciu hybrydą.
Poczułam jak, wszystkie kości w moim ciele pękają. Moje ciało zaczęło wyginać się w nienaturalny sposób, przysparzając mi bólu. Moja skóra się naciągała. I już po chwili stałam pod postacią ciemnego wilka. Ruszyłam przed siebie, a wszystko wydawało się jeszcze bardziej intensywne. Lubiłam te swoją wilczą część. To ona była najlepszą częścią mnie samej.
Pod starym młynem wróciłam do ludzkiej formy. Odebrałam od dziewczyny ubrania i je na siebie założyłam. Tak samo te, które wcześniej zostawiłam.
— Muszę spadać. Mam pracę domową do zrobienia. — Oświadczyłam, poprawiając ubrania które miałam na sobie. — Sed wiem...
— Spoko. Ogarnę wszystko ty idź. — Zapewnił, na co posłałam mu słaby uśmiech idąc w stronę szkoły.
Weszłam do budynku i ruszyłam w stronę akademika. Nie koniecznie lubiłam to miejsce. Jednak zawsze było lepsze niż dom. Ten pełen mrocznym wspomnień i okropnej historii. Przepełniony tęsknotą i innymi rzeczami, o których nie chciałam myśleć. Czasem najlepiej było po prostu zapomnieć.
— Hej. — Mruknęłam, kiedy mijałam Lizzy.
Nie byłyśmy jakimiś super kumpelami. Czasem mnie wkurzała. Jednak w gruncie rzeczy nie była taka zła. Przynajmniej nie udawała i były szczera w tym, kim jest. Poza tym miała swoje problemy. Mroczną stronę taką jak każdy. Z tym że jedni umieli ją poskromić, a innych to ona poskramiała.
— Hej. — Rzuciła, odwracając się do mnie przodem. — Widziałaś gdzieś Jo?
— Nie. Jednak nie mam jej w młynie. — Wyjaśniłam, ruszając dalej.
Weszłam do pokoju i od razu podeszłam do szafy. Zaczęłam ją przeszukiwać aż w końcu znalazłam podkoszulek i spodenki. Zgarnęłam kosmetyczkę i poszłam do łazienki. Te zbiorowe były najgorsze. A niestety przy pokojach nie było łazienek. Więc trzeba było korzystać z tych ogólnych.
Weszłam do kabiny i zdjęłam ubrania. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę. Umyłam zęby i ruszyłam do pokoju. Kiedy tam weszłam, wpadłam na swoją bliźniaczkę.
— Wróciłaś? — Spytała, jakby to wcale nie było takie oczywiste. Odłożyłam swoje rzeczy na odpowiednie miejsce i usiadłam na łóżku.
— Tak. To był ciężki dzień. — Przyznała, siadając na swoim łóżku.
— Jak się czujesz po...
— Przestań. Przecież ja tylko rozbiłam szafki. Sobie nic nie zrobiłam. — Zapewniłam, kładąc się na materacu. — Wszystko jest w porządku. Tylko moje ego nieco ucierpiało.
— Przykro mi, że Ci nie wyszło. — Oznajmiła, siadając obok mnie.
— A mi nie . To ty jesteś tutaj czarownicą. Ja jestem tylko hybrydą. I mi z tym dobrze. — Zapewniłam, uśmiechając się do niej lekko. — Jesteś potężna i możesz czarować za nas obie.
— Będę. Jak wtedy kiedy byłyśmy małe i zrzucałam na nas rzeczy z półek. — Przypominała, na co zaśmiałam się lekko.
— Tylko może nie rób tak więcej. — Poprosiłam rozbawiona. — Poza tym jestem na, sto procent pewna, że gdybym miała więcej mocy, to ściągnęłabym na nas sto procent więcej potworów.
— Ej! — Warknęłam i wyrwała mi poduszkę, uderzając mnie nią. — To nie moja wina.
— Tylko twojego pożal się boże chłopaka. — Mruknęłam, krzywiąc się aż przesadnie.
— Wiem, że go nie lubisz, ale daj mu szanse. Proszę. — Poprosiłam, kładąc się obok mnie. — Dla mnie.
— Nie... Nie rób mi tego. — Zarzadałam, naciągając poduszkę na głowę. — Pozwól mi go nie lubić.
Nigdy nie lubiłam Landona. No może na początku nic do niego nie miałam. A ta jego niezdarność była nawet całkiem urocza. Jednak z czasem zaczęła się robić denerwująca. Był jak ciężar. Którego wiecznie trzeba było ratować. I tak samo wiecznie dostawał po tyłku. A wtedy Hope było przykro i się martwiła. A ja nienawidziłam, kiedy ona źle się przez niego czuła. Bo mimo tego, że miałam swoje, ale względem bliźniaczki to ona nadal była moją siostrą.
— Proszę. Przy bliższym spotkaniu naprawdę zyskuje. Poza tym ty nie lubisz wszystkich. — Stwierdziła, na co przewróciłam oczami.
— To nie prawda. To oni nie lubią mnie. — Wyjaśniłam, obracając się do niej przodem. — Widzisz przecież, jak na mnie patrzą.
— Masz obsesję. I tyle. — Zapewniła, uśmiechając się lekko. — Gadasz głupoty. To, że cię nie znają, bo przed nikim się nie otwierasz, nie znaczy zaraz, że cię nie lubią. — Stwierdziła, jakby to było coś odkrywczego. — Proszę. Tylko jedna szansa.
— Nienawidzę cię. — Rzuciłam czując, że jak zawsze wygrywa. Nienawidziłam tego, że zawsze jej ulegałam. — Masz za dużo uroku osobistego. Poza tym sama jesteś zamknięta i przed nikim się nie otwierasz.
— Też cię kocham. I to bardzo mocno. — Oznajmiła, przytulając się do mnie. — I ja przynajmniej mam bliźniaczki Saltzman i swoją super ekipę.
Mimo że Hope czasem mnie wkurzała była ostatnia osoba, która mi została. Moją ostatnią rodziną. Ta jest jeszcze ciocia, ale ona ma swoją żonę i syna. Ma swoje życie i nie chciałam być problemem. A czułambym się źle, gdybym zaczęła dopraszać się o uwagę.
— Ja ciebie też. I tak samo mocno, jak kocham cię nienawidzę też Landona.
— Ty nigdy się nie zmienisz. — Stwierdziła, śmiejąc się lekko. — Jeszcze go polubisz.
— I tak jestem za tobą i Jo. — Przypomniałam, jakby mogła o tym zapomnieć.
— Tak. Jesteś niezmienna.
— Jestem po części wilkołakiem, więc to nie jest prawda. — Zaznaczyłam i spojrzałam na nią kątem oka. — Którą bazę już zaliczyliście.
— Jak można porównywać to do sportu? — Spytała oburzona.
— Wiesz, jaka jestem. Ty za to jesteś za grzeczna. Taka spokojna i ułożona.
— Tak już mam. — Stwierdziła, wzruszając ramionami.
— Wiem. A teraz idź spać, bo raz w życiu chciałabym się wyspać. — Warknęłam, obracając się do niej plecami. — Dobranoc.
— Tak dobranoc. — Mruknęła i objęła mnie ramieniem.
Moglibyśmy mieć do siebie żale. Jednak zawsze będziemy siostrami. A jedną z ważniejszych rzeczy, jaką nauczył nas ojciec, było to, że rodzina jest najważniejsza. Zawsze i na wieki razem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top