III

Weszłam do biblioteki, rozglądając się na wszystkie strony. Przy stolikach siedziało kilkoro uczniów, najpewniej czytając coś na zajęcia. Natomiast w najdalej wysuniętym zakątku pomieszczenia gnieździły się hybrydy. Wyalienowane i zdające się nie mieć ochoty na towarzystwo nikogo oprócz siebie nawzajem. Westchnąłem na to cicho. Serio nie chciałamby przez przemianę czuli się jakby tutaj nie pasowali. W końcu założenie tego miejsca było takie, że wszyscy mamy się dogadywać i traktować na równi. Niestety coś średnio im to wychodziło. I nadal wataha wilkołaków chciała się wyzabijać z wampirami. Wiedźmy były tym zniesmaczony, a hybrydy wydawały się mieć to kompletnie gdzieś. Oczywiście przy okazji rywalizując z wilkołakami, jak tylko mogły.

Podeszłam do grupki dziesięciu osób. Każdy czytał jakąś książkę. A przynajmniej z pozoru by się tak wydawało. Tak naprawdę kilka hybryd miało telefony poukrywane między stronami książek. I gdyby nie fakt, że unikali rozdzielania, pewnie część z nich nawet by tutaj nie przyszła.

— Hej. — Mruknęłam na tyle cicho by nikomu nie przeszkadzać i na tyle głośno by wataha zwróciła na mnie uwagę. Oni byli już na tyle przyzwyczajeni do mojego głosu, że od razu podnieśli na mnie spojrzenia. — Uczycie się czy możemy wyjść? Mam ważna sprawdzę do omówienia. — Oświadczyłam, na co wszyscy zaczęli się zbierać.

Cieszyłam się, że mogłam stąd wyjść. Większość uczniów w szkole patrzyła na mnie spod byka. Pewnie dlatego, że odwaliłam w życiu kilka krzywych akcji. Byłam wybuchowa i nie umiałam trzymać języka za zębami. Dlatego nie zamierzałam jeszcze dorabiać sobie metki tej, która nawet w bibliotece nie umie się zachować.

Od razu ruszyłam na salę gimnastyczną. Tam wszyscy czuliśmy się zdecydowanie najlepiej. A przynajmniej tak mi się wydawało. Głównie dlatego, że przeważnie to tam ich znajdowałam. Siłowali się lub walczyli. Czasem po prostu leżeli na podłodze i o czymś rozmawiali. Obrali sobie to miejsce jako to przeznaczone do spotkań, dlatego zamieszałam to uszanować.

Stanęłam, opierając się o jedną ze ścian i patrzyłam jak hybrydy, zajmując miejsca. Siadali na podłodze lub na różnych sprzętach do ćwiczeń. Dyrektor chyba by nas zabił, gdyby zobaczył, że korzystamy ze sprzętu jak z ławek. Jednak miałam to generalnie mówiąc gdzieś. Raczej od siedzenia się nie zniszczy. A jeśli tak to znaczy, że był jednym słowem po prostu chujowy.

— Dryrektor znów suszy mi głowę. — Przyznałam, obserwując niezadowolenia malujące się na ich twarzach. — Ta wiem. Co złego to hybrydy. — Rzuciłam, krzyżując ramiona na piersiach. — Ponoć ktoś donosił o tym, że polujecie na ludzi.

— A ty wierzysz im, a nie nam? — Spytała oburzona Victoria która była chyba najbardziej wybuchową z hybryd. Łatwo było ją wyprowadzić z równowagi. I lepiej nie było jej wchodzić w drogę, kiedy miała słaby dzień.

— Oczywiście, że nie. — Zaprzeczyłam, odsuwając się od ściany. — Po prostu muszę spytać. Inaczej mielibyśmy problemy.

— Ta jasne. — Mruknął Tom jakby niekoniecznie chciałbym to usłyszała.

Nienawidziłam wychodzić na te najgorszą. To znaczy jak normalnie było mi wszystko jedno, tak hybrydy były czymś kompletnie innym. Przemieniła ich i czułam za nich odpowiedzialność. Dlatego to, że czuli, iż im nie ufam, był dosyć bolesny. Zawsze chciałam dla nich jak najlepiej. A zawsze wychodziło na to, że czułam się niczym najgorszy rodzic. Który chce dobrze, a wychodzi na tego najgorszego.

— Dobra. Nie polujecie na ludzi koniec tematu. — Oświadczyłam, siadając na podłodze. Nie miałam siły ani ochoty się kłócić.

— Czyli to, że nam nie ufasz to nie problem? — Spytał Derek, czym doprowadził mnie do szału.

— Ufam tylko... — No właśnie co tylko. Pewnie z moich ust nie powinno paść to pytanie. Jenak padło i teraz musiałam jakoś z tego wybrnąć. — Wiem, jak okropna bywa rządzą krwi. Sama jej doświadczyłam... Zabiłam wtedy kilka osób. Nie chcę, żebyście skończyli jak ja. — Przyznałam nie do końca zgodnie z prawdą. Tych ludzi zdecydowanie było więcej niż kilka.

Dobrze pamiętam własną śmierć. Hope walczyła z kolejnym dziadostwem z tej czarnej dziury. Ja natomiast walczyłam broniąc jednej osoby przed towarzyszem tego dziadostwa, którego nazwy nawet nie pamiętam. Oczywiście to coś mnie zabiło. Pamiętam ból towarzyszący śmierci. I pamiętam te przeraźliwą pustkę i mrok. Byłam martwa piętnaście minut. A czułam się jakbym tkwiła w po drugiej stronie, całą wieczność. Potem pamiętam, jak się obudziłam. Mrowienie w zębach i głód. Jeden z tych, które wydawały się być nienasycony. Jak przez mgłę pamiętam, co było dalej. Zerwałam się z miejsca, a potem pamiętam jak piłam z jakiegoś typa. Zabiłam jego, a potem parędziesiąt innych osób. Nie wszystkich w ten sam dzień. Ogarnięcie siebie samej zajęło mi trochę czasu.

— Ja wierzę. — Przyznał Sed, za co byłam mu cholernie wdzięczna. Był moim największym oparciem, jeśli chodziło o watahę. Inni go szanowali. Pewnie dlatego jeszcze szanowali mnie. — Czasem ciężko jest się powstrzymać.

— Czasem wydaje się być to niemożliwe. Dlatego spytałam. — Przyznałam, czując, że jeszcze mogę wyjść z tego z twarzą. — Czasem w tej kwest sama czuje, że się złamie. A żyje z tym nieco dłużej niż wy. Dlatego spytałam.

— Niech będzie. — Rzucił Thomas, wstając z ziemi.

Czasem nienawidziłam dowodzić. Branie za nich odpowiedzialności i udawanie, że zawsze wiem, co robię. Sama siebie ledwo ogarniałam, a jeszcze musiałam jakoś zapanować nad nimi. I czasem serio czułam, że już nie daje rady. I szczerze nie jestem pewna, jakim prawem jeszcze tym wszystkim nie pierdolnęłam.

Hybrydy skupiły się na jednej z wielu walk. Maddi stanęła na jednej ze skrzyń, krzycząc, że to ona jest alfą. Reszta ją okrążyła próbując zrzucić z jej podium. To była jakaś wilcza zabawa, w którą bawiły się szczeniaki i młode wilkołaki.

— Czasem jesteś w to beznadziejna. — Rzucił Sed, który chyba jako jedyny nie wziął udziału w grze.

— Dlatego mam ciebie. — Zauwarzyłam, opierając plecy o ścianę. — Wiesz, jak reszta patrzy na hybrydy? Nie mogę sobie pozwolić na błąd. Bo jeśli inni uznają mieszańców za coś zbyt niebezpiecznego, może się zrobić nieciekawie.

— I to usprawiedliwia Twój brak zaufania? — Spytał, siadając obok mnie.

— Nikomu nie ufam w pełni. Mimo wszystko wszyscy popełniamy błędy. — Zauważyłam, nie będąc nadmiernie odkrywczą. — Z tą różnicą, że nas na te błędy nie stać.

— Jesteś czasami taka okropna. Wszyscy popełniamy, błędy sama to powiedziałaś. A naszym jedynym problemem jest to, że wybaczamy swoje błędy, jednocześnie od innych oczekując perfekcji.

— Filozofia. — Wtrąciłem, uśmiechając się zadziornie.

— Co? — Spytał nieco zdezorientowany chłopak.

— No ostatnio zastanawiałeś się jaki kierunek studiów wybrać. Zdecydowanie filozofia. — Oświadczyłam, a uśmiech nie znikał mi z twarzy.

Sed był tym któremu cholernie współczułam. Był mocno związany z rodzicami, którzy zginęli wraz z jego młodszym bratem w wypadku. Ponoć przez to stracił kontrolę i przez lata zachowywał się jak nie on. Ponoć ich strata zmieniła go na zawsze.

— Kto idzie pobiegać do lasu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top