I
Leżałam na ziemi, patrząc w niebo. Odpoczywałam od ciągłego zgiełku i problemów. Które w tej przeklętej szkole zdawały się nie mieć końca. Tempo życia tutaj było tak szybkie, że czasem po prostu musiałam od tego wszystkiego uciec. Wtedy kładłam się na ziemi niedaleko starego młyna. Tutaj zazwyczaj panował względny spokój. Nie licząc dni, kiedy odbywały się tutaj nielegalne imprezy. Na co dzień raczej nikt się tutaj nie zapuszcza. Po też nie bardzo było po co.
Nagle ktoś stanął nade mną. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jedną z hybryd. Przewróciłam oczami, wiedząc, że skoro przyszedł znaczyło, to tyle, że są jakieś kłopoty.
— O co chodzi Sed? — Spytałam, ponownie zamykając oczy.
— Nie powinnaś być teraz na lekcjach z tych twoich zabaw zaklęciami? — Dopytał, ignorując moje wcześniejsze pytanie.
— A niby po co? — Spytałam kontynując ciąg pytań. — Przecież wiesz, że nie panuje nad mocami wiedźmy. — Oświadczyłam jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Od kiedy pamiętam nie miałam praktycznie żadnej kontroli nad mocami. Umiałam rzucać słabe i podstawowe zaklęcia i to z umiarem. Bo kiedy próbowałam zrobić coś bardziej imponującego, zawodziłam na całej linii. Coś rozwalałam lub nie udawało mi się kompletnie nic. Jednak jeśli zaczęły targać mną silne emocje, wtedy dopiero się działo. Potrafiłam wzniecić ulewę płaczę lub huragan złością. Ciocia Freya zawsze powtarzała mi, że nie brak mi mocy tylko umiejętności.
— Jednak chodzić na to musisz. — Zauważył, cały czas stojąc nade mną. — Taki twój obowiązek.
— Czemu trujesz mi o to tyłek? — Spytałam, podnosząc się do siadu.
— Ty uratowałaś mi życie a ja tobie frekwencję. — Stwierdził podając mi rękę, która ja przyjęłam. Pomógł mi wstać, a ja otrzepałam się z ziemi i trawy.
— Słabe zadość uczynienie. — Mruknęłam i podeszłam do starego młyn. Zgarnęłam z barierki skórzaną kurtkę i zarzuciłam ją na siebie.
— Rozumiem, że nie masz w planach ubrania mundurku? — Dopytał, jeżdżąc wzrokiem po moim ciele.
Ubrana byłam w zwykle czarne rurki, szary luźny podkoszulek i skórzaną kurtkę. Na stopach miałam czarne botki. Bynajmniej nie był to mundurek szkolny jednak nie planowałam już dzisiaj iść na zajęcia. Dlatego zdążyłam już się przebrać.
— To, że się tam pojawię, to będzie sukces. Więc już siedź cicho i chodź. — Rzuciłam i go ominęłam.
Lubiłam Sedrica. Był całkiem ogarniętym typem, który mocno pomagał mi w ogarnięciu hybryd. Miał łeb na karku i można było na nim polegać. A mało kogo tak potrzebowałam, jak kogoś ktoś pomoże mi w ogarnięciu tego wszystkiego. Poza tym Sed był cholernie dojrzały. Czasem miałam wrażenie, że ma mentalność trzydziestolatka. Co też miewało swoje plusy.
— Zajrzysz potem do hybryd? — Spytał, kiedy weszliśmy do szkoły.
— Jak zawsze. — Rzuciłam spoglądając na Maddi. Kolejna z hybryd. Z tym że tleniona blondynka była już dużo mniej spokojna i bardziej problematyczna jak Sed'a.
— Trzymaj. — Powiedziała, podając mi zeszyt i jakiś długopis. — Żebyś nie siedziała tam jak głupia. — Dodała, odchodząc.
— A wy co? Moje nianie? — Dopytałam, unosząc jedną brew. Spojrzałam na Sed'a, który w tym momencie zniknął za zakrętem.
Kurwa po prostu super.
Weszłam do sali w milczeniu, ignorując spojrzenie nauczycielki. Wolne miejsce obok Emily najbardziej wkurzającej dziewczyny na świecie lub obok Hope.
Jednak Emili na pewno jest super partnerką do siedzenia w ławce.
Kiedy podeszłam do ławki, dziewczyna zgarnęła swój plecak. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie, by nie wyjść na aż taką sukę jak zazwyczaj. Nie byłam zbyt lubiana. Nie zależało mi na tym też aż tak strasznie. Jednak miło by było, gdyby i ona nie zaczęła patrzyć na mnie krzywo na szkolnym korytarzu.
— Destiny skoro się spóźniłaś, to rozumiem, że masz na tyle zdolności, że nie musisz uważać na zajęciach. — Stwierdziła nauczycielka, która była tutaj od jakiegoś miesiąca. Jak można się domyślić, nie polubiłam jej. — Chodź tutaj. — Poleciła, na co ja wstałam z miejsca i podeszłam do niej. — Przywołaj ogień piekielny. — Rozkazała, na co ja skrzywiłam się lekko.
— Jeśli chce pani popełnić samobójstwo, polecam kołek w serce. Spłonięcie żywcem nie jest najprzyjemniejsza z opcji. — Zauważyłam, na co kilka osób w klasie się zaśmiało.
— Nie gadaj głupot i weź się do roboty. — Fuknęła zirytowana i podała mi księgę, pokazując palem odpowiednie zaklęcie.
— Tylko niech pani potem nie mówi, że nie ostrzegałam.
Spojrzałam na stronę i wypowiedziałam odpowiednie słowa, wyciągając przed siebie dłoń. I do było oczywiste nie udało się.
— Do skutku. — Poleciła, a ja wiedziałam, że reszta klasy już dawno zaczęła błagać przodków o godne traktowanie w zaświatach.
Powtarzałam zaklęcie do momentu, w którym okna i przeszklone drzwiczki w szafkach nie popękały. Dało się wyczuć podmuch mocy, który towarzyszył temu zjawisku.
Jak już mówiłam, nie panuje nad swoją mocą. A to był dowód i to najlepszy z możliwych.
— Mówiłam. — Rzuciłam, zrezygnowana oddając jej księgę.
— Masz problem z ukierunkowaniem swojej mocy. — Stwierdziła, odkrywając Amerykę po raz drugi. — Dobrze siadaj.
Wróciłam na swoje miejsce, starając się ukryć jak bardzo moja duma ucierpiała. W trakcie kiedy Hope była jedną z najpotężniejszych czarownic, ja nawet nie panowałam nad mocą. Jestem pod tym względem jak dziecko. Co było jednym z moich kompleksów. Nie dlatego, że zależało mi na mocy. Mogłam nawet urodzić się hybrydą. Chodziło raczej, o wstyd którego wiecznie się najadłam, kiedy ktoś chciał bym użyła mocy.
Kobieta wypowiedziała parę słów, a szkło wyglądało tak jakby nic się nie stało. Skrzyżowałem ramiona na piersiach słuchając tego, co mówiła czarownica.
Czy ten dzień może być gorszy?
— Destiny Mikaelson proszona do gabinetu dyrektora. — Powiedział głos wydobywający się z głośników.
No bez kurwa jaj.
— Idź. — Rzuciła zrezygnowana nauczycielka, która miała mnie już dosyć jak na jeden dzień.
Zebrałam się z miejsca i wyszłam z sali. Jeszcze tylko opieprzu do szczęścia mi trzeba było. Jetem plus tego wszystkiego jest taki, że byłam na lekcji. A gdyby mnie nie było, nie usłyszałabym wezwania i dostałoby mi się po głowie i to podwójnie.
Trzeba umieć skupiać się na pozytywach.
Szłam przez korytarz jak na ścięcie nawet nie wiedząc, o co chodzi. W głowie już układałam, sobie wymówili i usprawiedliwienia.
W tym akurat byłam dobra.
– Hej Desi. — Rzucił Jed alfa wilkołaków. — Idziesz...?
— Przyjdę do młyna. Tylko teraz idę do Alarica. — Wyjaśniłam, zatrzymując się na chwilę. — Pewnie znowu mam za coś kłopoty.
— Skoro nie wiesz, dlaczego pewnie chodzi o hybrydy. Taki minus bycia alfą. Odpowiadasz za wszystkich. — Stwierdził, jakby to wcale nie było takie jasne.
— Wiem. Także trzymaj kciuki, żeby mnie nie zabił.
Ruszyłam dalej, aż w końcu stanęłam przed drzwiami gabinetu. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, spotykając się z niezadowolonym spojrzeniem dyrektora.
Mam nadzieję, że to prawda, iż wszyscy Mikealson'wie zmartwychwstają.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top