EPILOG
Poprawiłam plecak, który zwisał mi na ramieniu i ruszyłam chodnikiem w stronę wejścia do szkoły. Rozglądałam się uważnie, obserwując nastolatków. Wszyscy rozmawiali o najróżniejszych rzeczach. O pracach domowych, nowych ubraniach, przystojnych facetach i ślicznych dziewczynach. Jednak ku mojemu totalnemu zachwyceniu nikt nie rozmawiał o zjawiskach nadprzyrodzonych i atakach mistycznych stworzeń. Nie przewijał się nawet słynne temat ataków dzikich zwierząt, co napawało mnie dodatkowym optymizmem.
Liceum dla zwykłych ludzi. Prawdopodobnie gdybym poszukała, znalazłabym jakieś wampiry, wilkołaki czy wiedźmy. Jednak ja wcale tego nie chciałam. Przyjechałam tutaj by zacząć od nowa. Jako zwykła, dziewczyna ze zwyczajnym życiem. Uganiająca się za przystojnymi facetami, którzy nie chcą jej zabić, stresująca się kartkówką z historii, która nie zawiera elementów nadprzyrodzonego świata i zastanawiają się co ubrać by ta wredną suką, patrzyła na nią z zazdrością. Wkurzona z rana, bo nie wyszedł jej makijaż i przeklinająca budzik, która nie zadzwonił. Chociaż w rzeczywistości zadzwonił, tylko ona oglądała pół nocy seriale i go przesłała.
Ludzie, których mijałam, przyglądali mi się uważnie. Jednak nie dlatego, że znali moją krwawą historię. Nie z powodu mojej rodziny czy połączenia z hybrydami. Byłam po prostu nowa. A w tak małym mieście, jak to raczej nie często pojawia się nowa uczennica.
— Hej ty jesteś Destining? — Spytał młody chłopak, który był na oko w moim wieku.
Miał włosy w odcieniu ciemnego blondu i piwne oczy, które wyrażały wiele radości z życia. Na sobie miał luźna szarą bluzę, za której kołnierza wystawał kawałek białek koszuli. Jasne dżinsy z przetarciami na kolanach i białe nike z wystającymi jasnymi skarpetkami. Jego palce zdobiły pierścień, jednak nie był wampirem. A przynajmniej tak nie pachniał. Na szyi miał natomiast zawieszony łańcuch. Ludzie mogli mówić, o tym stylu co chcieli. Jednak ja osobiście byłam fanką tak ubranych mężczyzn.
— Jeśli szukasz nowej uczennicy o tym imieniu to tak. — Wyjaśniłam, uśmiechając się lekko. Chciałam być inną osobą, dlatego obiecałam sobie, że będę miała.
— Jestem Luka Smith i oprowadzę cię po naszej szkole. — Wyjaśnił, a ja spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem. — Coś nie tak?
— Nie... Po prostu znałam kiedyś jednego Luka. Smutna historia. — Wyjaśniłam, na co ten skinął głową. — Zresztą to nieistotne. Chodźmy. — Poleciłam, na co ten otworzył mi drzwi i przepuścił mnie przodem.
— Więc co cię tutaj sprowadza? — Spytał blondyn, równając że mną kroku.
— Adoptowała mnie nowa rodzina. Więc co jest jasne, wprowadziłam się tutaj. — Wyjaśniłam, poprawiając plecak. Jednak powinnam coś z nim zrobić, bo oszaleje, jak będzie mi tak spadał.
— Mogę spytać, kto cię adoptował? — Dopytał, na co skinęłam głową.
— Państwo Morgan. Są raczej kojarzeni w okolicy. — Wyjaśniłam powtarzając w głowie kłamstwo, które układałam kilka dni.
Alice i Paul Morgan byli wampirzym małżeństwem, którzy adoptowali młode wampiry. Dzięki temu po odejściu z domu mógłby kontynuować naukę bez zbędnych pytań. No i mieli dach nad głową. Oprócz mnie pod dach przyjęli ich jeszcze trójkę. Przez co miałam przyrodnie rodzeństwo. To może było głupie, ale oni serio traktowali to, jak rodzinę. Pozostałym było to po prostu potrzebne i mi szczerze chyba też. Co było dosyć logiczne. Nastoletnie wampiry, które utraciły rodziców przez to, kim się stały mimo wszystko nadal potrzebowały rodziny. Wzorów i wsparcie, które ta pseudo rodzinka mogła im dać.
Alice i Paul poznali się już jako wampiry i tak wzięli ślub. Oczywiście o biologicznych dzieciach nie było mowy. I wtedy wpadli na pomysł pomocy młodym wampirą.
Najstarsza była Claire która była już na drugim roku studiów. Dlatego w domu bywała rzadko. Potem była Pheobe, która kończyła liceum i jedyny chłopak w rodzinie Daniel, który był w pierwszej klasie liceum. Co czyniło go trochę młodszym ode mnie. Ja byłam w trzeciej klasie.
Ogólna wersja wydarzeń była taka, że jako trzylatka straciłam rodziców w wypadku samochodowym. Potem mieszkałam w domu dziecka aż do momentu adopcji. W międzyczasie przenoszono mnie parokrotnie. To było proste kłamstwo. A w wypadku pytań bez odpowiedzi mogłam zbyć rozmówcę, tłumacząc, że to dla mnie bolesne i nie chce już o tym mówić. Lub zmyślać na dziko.
— Tak. Jesteś ich czwartym Adoptowanym dzieckiem? — Dopytał, na co skinęłam głową. — Przykre. To znaczy ludzie im zazdroszczą, bo mają sporo kasy. A ja im trochę współczuję, bo zawsze marzyli o dzieciach, a nie mogą ich mieć.
— Wiesz, cała adopcja opiera się na tym, że adoptujesz dziecko i kochasz je jak władne. Chociaż pewnie było im przykro, kiedy się dowiedzieli. — Stwierdziłam, idąc przez szkołę.
Wbrew pozorom nie wszystkie wampiry były psychopatami wyrywającymi serca i kończyny. Niektóre z nich były dobre lub przynajmniej starały się żyć jak zwykli ludzie, nie robiąc nikomu problemów. I tak było w wypadku tej rodziny.
— Mam twój plan. — Oświadczył, jakby nagle sobie o tym przypomniał. Podał mi kartkę papieru, na której były wypisane wszystkie moje zajęcia. — Zapomniałem o tym. Wybacz, jestem dosyć rozkojarzony.
— Spoko. Ja to kiedyś zapomniałam plecaka i poszłam bez niczego na lekcje. Zdarzało mi się nawet wyjść z domu w piżamie, więc rozumiem. — Zapewniłam, przeglądając zajęcia.
— Czyli się dogadamy. — Stwierdził entuzjastycznie. — I dobrze, bo mamy razem sporo zajęć. A ty masz dużo szczęścia, bo jestem super przyjacielem i do tego trafili ci się ci lepsi nauczyciele z większości przedmiotów.
— Czyli będę się musiała bić o ciebie z resztą znajomych? — Dopytałam żartobliwie.
— Mogę cię przedstawić mojej bandzie. Tylko ostrzegam to niezłe chuje i bezpośrednie chamy lubiące seks i alkohol. — Ostrzegł, na co parsknęłam śmiechem.
— Czyli towarzystwo dla mnie. — Stwierdziłam, na co ten jakby uśmiechnął się szerzej.
— A właśnie. — Rzucił, widocznie znowu sobie o czymś przypominając. — Daliah naczelną suką naszej bandy jest kapitanem drużyny rugby. Szukają nowych członków więc pytam, czy chcesz dołączyć?
— W sumie mogę spróbować. — Stwierdziłam, wzruszając ramionami.
— To super, bo mają trening. Chodź. — Rzucił i pociągnął mnie w stronę tylnego wyjścia.
Wyszliśmy ze szkoły, a chłopak zaprowadził mnie na boisko. Na nim trenowała właśnie drużyna ubrana w granatowo białe stroje. Na środku stała wysoka i atrakcyjna dziewczyna, która gwizdała co chwilę, wykrzykując jakieś komendy i uwagi.
— Moja ulubiona suko! — Krzyknął a dziewczyna od razu do nas podeszła. — Mam dla ciebie świeżą krew. — Wyjaśnił, wskazując na mnie.
— Jesteś trochę przy sobie. Nie dostaniesz zadychy po dwóch krokach? — Spytała, unosząc jedna brew.
— Skarbie rozkurwie każdego z tej twojej drużyny. I każdego, kto z nami zadrze. — Zapewniłam, unosząc wysoko głowę.
— Kurwa już cię lubię. — Stwierdziła wyciągając dłoń w moją stronę. — Jestem Daliah Wood. — Przedstawiła się wyciągając rękę w moją stronę.
— A ja jestem Destining Marshall.
No i dotarliśmy do końca tej części
Nie wykluczam, że może kiedyś będzie druga część jednak też nic nie obiecuje
No, ale mam nadzieję, że książka chociaż trochę wam się podobała i dobrze bawiliście się śledząc dosyć pokręconą historie naszej Desi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top