Rozdział VI - Smok-przewodnik
HANZO
Droga 66, Stany Zjednoczone
Trudno być przewodnikiem w miejscu, którego się nie zna. Zwłaszcza udając, że jest inaczej. Choć wcale nie chciał udawać, czuł, że musi to robić dla dobra towarzyszy. Akane nie zniosła rejsu zbyt dobrze. Ona też próbowała sprawić wrażenie, jakby nic się nie działo, choć na statku, którym przypłynęli, dopadła ją choroba morska. Miała nudności, zamykała się w łazience, wymiotowała, przekręcała klucz kajuty i spała lub leżała półprzytomna. Była niechętna do przełykania czegokolwiek w obawie, że lada chwila będzie musiała to zwrócić. Przez pierwsze trzy dni rejsu nie jadła absolutnie nic, czwartego dnia personel statku wmusił w nią obiad, gdy zemdlała na środku pokładu, a od piątego do dziesiątego Faust nie spuszczał z niej wizora, by upewnić się, że ta je choć minimalne ilości.
- Stałam się cholerną mierrnotą - Powtarzała w kółko – Tam nie miałam problemu z brakiem grawitacji, tutaj pokonał mnie głupi statek!
„Nie jesteś miernotą" – Miał ochotę odpowiedzieć – „Po prostu musisz się przyzwyczaić".
Milczał jednak, pozwalając Faustowi zająć się Akane jak córką. Był biernym obserwatorem tego, jak o nią dbał. Czasami miał wrażenie, jakby męczyło go to psychicznie. Chciał po prostu zapukać do jej kajuty z miską ramen i patrzeć, jak je, bez słowa. Poćwiczyć z nią celność broni przed atakiem na siedzibę dewelopera LawBreakers, jak miała nazywać się gra, w której mieszkali.
Chciał mieć udział w tej walce, w walce o obcy świat, w nadziei na glorię i chwałę, na nowy początek i odzyskany honor. A ona, cóż, wciąż tylko zmieniała zdanie na temat tego, czy chce jego ingerencji, czy to też nie.
Jednej nocy przyśniło mu się, jak używając swoich strzał burzowych dobił postrzelonego przez Fausta i zranionego przez ostrza Akane, niedoszłego zabójcę całego wymiaru. Stojąc nad truchłem, zauważył w oczach fioletowowłosej znajomy szacunek i podziw, jednak powiększony o tysiące razy. Ten widok w rzeczywistości byłby warty wszelkich ran i mógł się założyć, że dałby mu odkupienie, którego tak bardzo pragnął.
Jednak, zanim był w stanie spełnić to marzenie senne, musiał zmierzyć się z nocą na dzikim zachodzie, która pochłaniała wszechobecny, surowy krajobraz pełen skał. Nie miał nic, co mogłoby rozświetlić mu drogę. Chyba, że...
- Muszę wam coś wyznać – Odwrócił się do towarzyszy, zmęczonych i wygłodniałych po długiej podróży. – Wiem, że macie mnie za niezbyt dobrego łucznika. To dlatego, że mnie zaskoczyliście. Manipulowanie grawitacją w tym świecie nie istnieje. Jednak musicie wiedzieć, że to, co zaraz zrobię, też może się wydać dość... cóż, nieprawdopodobne.
Akane zachichotała . Dźwięk był słaby i dawał znać o jej senności.
- A więc przyznajesz, że cię zaskoczyłam. Spokojnie, widzieliśmy już wszystko, co nie, Dietrich?
Niemiec jedynie pokiwał głową, co było widać dzięki imitującej żółtawe światło linii, które dzieliła jego wizor na dwie części.
Hanzo napiął łuk i wypowiedział magiczne słowa:
- Ryuu ga waga teki wo kurau!
Poczuł znajome mrowienie na ramieniu, smoczy duch powoli przechodził z jego ciała do strzały, a ze strzały, którą postanowił wbić w pobliski kamień, uwolniły się dwa potężne stworzenia. Oba świeciły własnym, błękitnym światłem. Naukowcy pewnie stwierdziliby, że to reakcje termojądrowe rozświetlają wnętrza tych organizmów, by utrzymać ich ciepło, ale Hanzo, jego ojciec i przodkowie wiedzieli, że ich moc pochodzi z magii, kosmicznej energii, którą pierwszy Shimada, tysiące lat temu, zesłał na siebie i przekazał w genach.
Hanzo podszedł do smoków, które, zdezorientowane brakiem wrogów do zabicia przed sobą, odwróciły się. Zaczęły syczeć i warczeć na towarzyszy Japończyka. Były jednak zbyt inteligentne i dobrze wyszkolone, by od razu zaatakować. Łucznik wsiadł na grzbiet jednego z nich, a drugiego zaczął głaskać po długim pasie futra, biegnącym wzdłuż grzbietu aż do ogona.
Spojrzał na swoich towarzyszy. Dzięki błękitnemu światłu smoków mógł wyraźnie ujrzeć ich twarze. Faust miał zaciśnięte zęby i trzymał dłoń blisko kieszeni, w każdej chwili gotów sięgnąć po broń. Akane stała tam, gdzie wcześniej, sprawiając wrażenie jeszcze bledszej i bardziej otępiałej niż przedtem. Oczy, których źrenice przypominały tylko ziarenka piasku na szmaragdowym podłożu, miała szeroko otwarte ręce w górze, a usta ułożone w wąską kreskę.
- To – odpowiedział, wznawiając gładzenie jednego ze stworzeń – Jest Udon, a ten, na którym siedzę, to Somen. Nie bójcie się, umiem nad nimi zapanować.
Faust skrzyżował ręce na piersi, wciąż nieco nieufny. Akane zaś, zdając sobie sprawę, jak zareagowała, szybko schowała dłonie do kieszeni i rzuciła:
- Chwila, nazwałeś takie kolosy na cześć pieprzonego makaronu?! Jak ma na imię smok twojego brata, Soba?!
- Po pierwsze, to był pierwszy i ostatni raz, gdy wspomniałaś przy Fauście o moim bracie. Po drugie, tak, masz rację. Dokładnie tak miał na imię.
- No, nie mogę! Skąd się u was wzięły takie pomysły?! – Dziewczyna omal nie upadła ze śmiechu.
- Miałem pięć lat i byłem jeszcze przed obiadem, nie mogłem myśleć o niczym innym. Kiedy przyszła jego kolej, nie wpadł na nic oryginalnego, więc trzymał się tego samego...stylu nazewnictwa.
Jedyną reakcją rozmówczyni był jeszcze bardziej zintensyfikowany śmiech, którzy został ukrócony przez jej opiekuna mocnym szturchnięciem w ramię.
- Dobrze, pocoś tu przysłał takie wynaturzenia? – zapytał gniewnym tonem
- To nie wynaturzenia, to potężne antyczne duchy. Mają bardzo dobry węch i, jak widzisz, posłużą za źródło światła. Nie lekceważ ich. Są niebezpieczniejsze od twoich strzelb.
Bawarczyk z ociąganiem pokiwał głową, wiedząc, że słowa Hanzo są prawdą. Gdy łucznik kazał swoim zwierzętom wskazać drogę do najbliższej gospody, starał się jednak trzymać jak najdalej od nich i stanowczo zabronił Akane choćby muśnięcia ogona jednej z bestii. Hanzo wiedział, że starzec nie miał wiary w ich przewodnicze umiejętności, ale gdy wreszcie znalazły obskurny bar w opuszczonej części miasta, nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Wreszcie udowodnił im swoją wartość.
-------------------------------
Witam!
Czy ten rozdział jeszcze się liczy jako niedzielny? Prawdopodobnie nie - jest poniedziałkowo-nocny. Gdyby nie czytanie "Dziadów" przez pół dnia, byłoby inaczej.
Obiecana w poprzedniej notce akcja niestety dopiero w następnym, ale nowy bohater (a raczej dwoje) już są :) Myślę, że mało kto się tego spodziewał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top