Rozdział III - Kim Ona Jest?
HANZO
Hanzo siedział wśród kwiatów wiśni, w małej przybudówce obok siedziby klanu Shimada, patrząc na księżyc. Czy to możliwe, aby Genji przeżył?
- Nawet tutaj nigdy nie było leków, które mogłyby wybawić od tak rozległych ran. – powiedział sam do siebie – Tamten człowiek kłamał.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Podłoga tam była zakurzona, ściany obdrapane, a wszystko wyglądało tak, jakby w tym miejscu dawno nie gościł żaden człowiek. Jedna, podręczna apteczka zastąpiła sterty sterylnie przechowywanych medykamentów, które pamiętał z dzieciństwa.
Gdy on i Genji byli małymi chłopcami, prawie każdą okazję do wspólnego spędzania czasu wykorzystywali, bawiąc się na dworze. Zabawy te bywały często dość brutalne, gdyż obaj trenowani byli na wojowników. Niemal codziennością stały się dla braci siniaki, otarcia czy drobne rany. Matka Hanzo była pedantką, hipochondryczką i miała niezdrową obsesję na punkcie higieny. Zauważywszy, że jej synowie niemal nie spędzają czasu w domu, wybudowała więc specjalne pomieszczenie, gdzie można było trzymać wszystkie leki bez obaw o przedostanie się tam zarazków. Hanzo pamiętał, jak we wczesnym dzieciństwie przesiadywał tam z bratem, zdawałoby się, godzinami, patrząc, jak matka chucha i dmucha na najmniejsze draśnięcie, odkaża je i opatruje tysiące razy.
Ich ojciec, Sojiro Shimada, był człowiekiem surowym, który pragnął dostosować synów do spartańskich warunków. Chciał zmniejszyć asortyment przybudówki do spirytusu dla odkażania oraz bandaża i gazy do opatrywania ran. Opór matki był na tyle duży, że jedyne, co udało się wynegocjować, to brak jej ingerencji w doraźne leczenie synów. Od tamtej pory obaj, zwłaszcza Hanzo, byli stopniowo separowani od kobiety, która ich urodziła. Młodszy Shimada ze swoim przezwiskiem, Wróbel, latał po całym mieście niczym wolny ptak, robiąc, co mu się tylko podobało. Hanzo zaś, zamknięty był w złotej klatce swej sali treningowej. Spędzał całe godziny z ojcem. Podsuwał mu on rozmaite bronie i kazał szlifować umiejętności w tych, do których używania Hanzo wykazywał talent. Były to łuk i miecz samurajski. Sojiro często chwalił syna, a przede wszystkim jego umiejętności taktyczne, zdolności przywódcze i dużą precyzję. To bardzo motywowało młodego mężczyznę do osiągnięcia perfekcji w swoim fachu. Wierzył, że jest mu przeznaczone kierowanie klanem, który para się nielegalnym handlem bronią, narkotykami oraz wykonywaniem zabójstw na zlecenie. Wierzył, że jest lepszy od swojego brata. Do czasu...
- Ojciec nie chciałby śmierci Genjiego. Dobrze postąpiłem, porzucając dziedzictwo rodziny – rzekł sam do siebie.
- Kimkolwiek jest Genji i w czymkolwiek liczyła na ciebie rodzina, jesteś głupcem, jeśli ich zawiodłeś!
Hanzo od kilkunastu godzin żył w głębokim przekonaniu o własnym obłędzie, toteż nie odwrócił się nawet, biorąc głos nieznanej kobiety za omam.
- Akane, nie zaczepiaj tubylców, to może być niebezpieczne.
Dopiero słysząc te słowa, Hanzo pochwycił łuk. Nadal się nie odwrócił, postanowił bowiem zacząć od ostrzeżenia:
- Twój towarzysz ma rację. Nie wiesz nic o tym, co się wydarzyło, więc odejdź. Jeśli przysłano cię jako zabójczynię, nie będę ci ułatwiał zadania tylko dlatego, że jesteś kobietą.
- Kiedyś byłam zawodową zabójczynią – stwierdziła dumnie.
Hanzo usłyszał dźwięk lasera, poczuł oparzenie na plecach, a zaraz potem wylądowały na nich z impetem nogi przeciwniczki, jakby przyciągnęła się do jego ciała. Po raz drugi w tym dniu miał przy szyi ostrze, a jego serce zabiło mocniej, gdy zdał sobie sprawę, że nie zdążył naciągnąć cięciwy łuku. Nawet człowiek, który podawał się za Genji'ego, nie był na tyle szybki.
Ostrze kobiety uderzyło z brzękiem o podłogę. Jej słowa, wyszeptane prosto w ucho mężczyzny, były przepełnione goryczą.
- Już nią nie jestem.
Kolejny dźwięk lasera, błyskawiczne przyciągnięcie się na drugi koniec przybudówki, bezproblemowe opadnięcie na ziemię. Hanzo obrócił się i patrzył na to wszystko w osłupieniu, po czym wyciągnął łuk i wystrzelił. Trudno było mu wycelować. Może to przez półmrok wywołany bladym światłem księżyca, a może....naprawdę przestraszył się oponentki.
Granat wyciągnięty z kieszeni kobiety rozbił się o podłogę. Siła uderzenia pchnęła Hanzo na ścianę. Jęknął z bólu. Narzędzie stworzyło pulsujące jasnobłękitną poświatą pole siłowe w kształcie półkuli. Nieznajoma wskoczyła w nie i zawisła nad ziemią, zupełnie, jakby z tegoż miejsca ustąpiła grawitacja . Gdy strzała w nie wpadła, błyskawicznie zmieniła trajketorię lotu, a wojowniczka bez trudu schwyciła ją w dłoń.
- Ich habe dir etwas gesagt! – Z zewnątrz rozległ się ponownie głos towarzysza nieznajomej. Następnie dało się wyczuć bardzo silny podmuch wiatru skierowany ku pomieszczeniu. Nie wiadomo kiedy, człowiek z czarnym, masywnym wizjerem na oczach obejmował wojowniczkę jedną ręką w talii, a w drugiej dzierżył pistolet, celując nim prosto w czoło wciąż leżącego pod ścianą łucznika. – Jeden gwałtowny ruch.,. i będziesz kaput.
Hanzo nigdy w życiu nie czuł się do tego stopnia upokorzony. To, co potrafili ci ludzie, nie mogło równać się z czymkolwiek co do tej pory widział. Jakby byli z innego świata...
- Kim ona jest? – zapytał.
- Córką moich przyjaciół. Lata temu obiecałem, że nie pozwolę jej skrzywdzić. Zamierzam dotrzymać słowa.
- Och, jakież to szlachetne – zaśmiał się kpiąco łucznik – Nie jesteś w stanie jej powstrzymać przed napadaniem na obcych ludzi?
- Cóż... Kobiety są nieprzewidywalne, prawda?
- Nie wiem – odparł Hanzo.
- Co?
- Nie wiem, jakie są kobiety. W życiu miałem tylko matkę.
Niemiecko brzmiący jegomość schował pistolet i podszedł nieco bliżej do Hanzo. Chyba dopiero teraz poczuł jego zrezygnowanie i rozbicie. Omiótł wzrokiem przestrzeń, w której przebywali, wyraźnie dziwiąc się temu, gdzie jest.
- Dlaczego więc, zamiast poznawać kobiety, siedzisz w tej klitce?
Hanzo westchnął.
- Jestem... zagubiony.
- To zupełnie jak my, synu. Co ty na to, abyśmy wszyscy odnaleźli swoją drogę? Bo widzisz, nie jesteśmy stąd, a z innego wymiaru. Tam ja i Akane przewodzimy korporacją; budujemy magazyny broni napędzanej najpotężniejszym znanym pierwiastkiem i rozprowadzamy ją. Czasem ubrudzimy sobie rączki, mamy egzekutorów, roboty, wszystkich od porachunków. Tylko, widzisz, oni lubią rozmach, a ty... cóż, łuki. Ktoś cichy i dyskretny bardzo by nam się przydał. Musisz tylko pomóc odzyskać nasz świat. Podobno jest grą komputerową, znajdziesz więc dewelopera, który ją rozwinął i wspólnie przekonamy go, żeby nie wyłączał serwerów... Siłą argumentów lub argumentem siły.
- Co się tyczy was jako bohaterów gry, nie znam się na takich rzeczach. O technologię moglibyście spytać mojego brata, gdyby jeszcze żył. Gdy zaś idzie o pracę w waszych szeregach, popełniłem ten błąd już kiedyś. Urodziłem się i wychowałem jako przyszły zbrodniarz. Czas oczyścić duszę.
- Oczyścić duszę, przeciwstawiając się swojej rodzinie? Gdzie twój honor? - Była zabójczyni szybko połączyła zasłyszane w samotności słowa łucznika z tymi, które wypowiedział przed chwilą
Hanzo w gniewie doskoczył bliżej kobiety, korzystając z nieuwagi jej towarzysza. Spojrzał prosto w jej seledynowe, wyraźnie szkliste oczy. Był pewien, że mogła poczuć jego oddech na skórze ust.
- Masz czelność pouczać mnie o honorze, a uciekasz jak tchórz przed zagładą miejsca, gdzie siałaś chaos i śmierć. Zasłużyłaś na los, który cię czeka!
Kobieta dotknęła dłonią miejsca, gdzie znajduje się serce, jakby te słowa fizycznie ją zabolały. Jej głos się zmienił. Choć nadal próbowała brzmieć chłodno, z wyrachowaniem i tak, jakby jedynie podawała fakty, nie można było nie usłyszeć drżenia.
- Jeśli chaos i śmierć są ci tak wrogie, uratuj nas przed nimi! My umieramy, łuczniku., tak samo, jak nasze rodziny, przyjaciele i wrogowie. Jeżeli nasz świat zniknie, nie zapanuje tam już ani ład, ani chaos. Pogrążymy się w nicości.
Z jej lewego oka wypłynęła pojedyncza łza, po czym dodała szeptem, tak, aby jej towarzysz nie usłyszał:
- Tam już zawsze byłbyś bohaterem, a zwłaszcza moim.
Spostrzegł w jej oczach znajomy smutek, ten sam, który widział u swego niedoszłego, cybernetycznego mordercy. W oczach, które mogłyby należeć do Genjiego, gdyby jego rekonwalescencja była medycznie możliwa. Przypomniał sobie jego słowa, wypowiedziane spokojnym głosem, pełnym otuchy i przebaczenia.
„Wciąż masz cel w tym życiu, bracie."
Jeśli gdziekolwiek mógł znaleźć potwierdzenie tych słów, to właśnie w minionym nielogicznym zdarzeniu i błaganiach tej potężnej, walecznej, lecz bezsilnej kobiety. Jej niesamowite umiejętności mogły go zabić, a mimo to uniżała się przed nim. Chciał podzielać jej wiarę, że był kimś więcej niż potępieńcem, że może jeszcze okryć się chwałą, ratując obcy świat.
Podniósł ostrze kobiety, a ta przyjęła je bez słowa.
- Zgoda. Hanzo do twych usług.
-------------------------------------
Witam!
Oto trzeci rozdział tego opowiadania, opisujący pierwsze spotkanie Hanzo i Akane. Mam nadzieję, że się spodoba oraz, że będziecie chętni do pozostawienia opinii na jego temat w komentarzach. Do napisania za tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top