Rozdział XI - DNA
Tajna baza Talonu, Rialto, Włochy
YAN-TING
Mężczyzna jęknął z bólu. Czuł się osłabiony, jakby przeżywał zapalenie mięśni. Typowa grypa.
Dopiero, gdy otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że jego sytuacja jest dużo poważniejsza. Przypomniał sobie używającą manipulacji Meksykankę, która owinęła go sobie wokół palca i przez którą wyjawił tożsamość wszystkich bliskich osób. Później pojawiła się, z chmury jakiegoś niezidentyfikowanego biodymu, rudowłosa maszkara. Widać było, że zna się na rzeczy... Skończyła medycynę, może nawet miała doktorat lub tytuł profesora.
Te jej wszystkie sprzęty, rury podłączone do ramion, butla na z dwukolorową cieczą na plecach, jedno oko zasłonięte metalową obwódką, a drugie wyraźnie przekrwione i z jednym, wielkim worem. Może i była lekarką, ale nie wyglądała na kogoś zdrowego.
Całą swoją prezencją wołała, że pracuje ponad miarę i nie była to praca w dobrej wierze. Wychudzona, o palcach kościstych i długich, jej ciało topiło się w morzu materiału laboratoryjnego kitla.
Yan-Ting przypomniał sobie swoje własne eksperymenty na Hydronium, gdy konstruował dorny biotyczne i wyrzutnię granatów. Stracił wtedy szczękę, zbyt uważnie przyglądając się reakcji, o której wiedział, że może doprowadzić do wybuchu. Miał naprawdę duże szczęście, że to była szczęka, a nie oczy czy uszy, Zdzierżył kilka miesięcy tak zwanego jedzenia przez rurkę, czyli wkładania pokarmu wprost do układu trawiennego. Właściwie, zreakonstruowanie swojej szczęki i zastąpienie jej cybernetyczną protezą nie było tak skomplikowane, jak mógłby przypuszczać i nadawało mu to bardzo groźny wygląd, dzięki któremu ludzie jeszcze bardziej bali się sił egzekucyjnych Korporacji Shura.
Ksywka, którą miał – Feng, czyli po mandaryńsku „wiatr" – wywodziła się wprawdzie z czasów studenckich i wymyślił ją jego najlepszy przyjaciel, Haru Ito, zanim wykopali go ze uniwerku, a on sam stał się nikim innym, jak tylko cieniem swojej utalentowanej biznesowo, wprawnej w walce i charyzmatycznej siostry Akane.
Dla wrogów Shury jednak Feng nazywany był tak ze względu na to, że często podczas akcji nie można go było zobaczyć, ale można było poczuć jego wpływ na bitwę – gdy stał gdzieś, niezauważalny dla wroga i leczył sojuszników, czyniąc ich niemal nieśmiertelnymi. Jednocześnie rozprawiał się z tymi wrogami, którym zachciało się pobawić w szpiega i zakradać gdzieś po kątach. Był przy tym tak szybki, jak wiatr właśnie. Może nawet jak Tajfun, choć to akurat było imię hodowlane szczeniaka rasy shiba inu, którego Feng chciał dać Akane na dwudzieste szóste urodziny i w ten sposób podlizać się szefowej.
Pomyślał o tym, gdzie mogą teraz być ci hodowcy. Byli miłymi ludźmi, błogo nieświadomymi, że ich klient to w gruncie rzeczy szaleniec, sadysta i kryminalista. Chciałby móc im uświadomić, co nadchodzi – koniec świata to jednak nie przelewki.
Chciałby także wrócić do domu i zagrać z Haru w ostatnią w życiu partyjkę Blitzball* Wolałby właściwie wszystko, niż siedzenie w tym ciemnym, wilgotnym pokoju z grzybem na czarnych ścianach i brudem w fugach szaro-srebrnych kafelek stylizowanych na drogie materiały. Oczywiście, do łóżka był przykuty kajdanami, a jego arsenał ruchów kończył się na możliwości ruszania nogami oraz głową. Koło jego łóżka z białą, szpitalną pościelą widoczny był stoliczek z marną lampką nocną i szklanką wody.
Widoczny, to dobre słowo – na pewno nie był bowiem dla dłoni Yan-Tinga osiągalny.
A to źle, bo obolały po torturach rudowłosej naukowiec i w pewnym sensie rozpalony, zabiłby za te kilka łyków ciekłego tlenku wodoru.
Począł stękać i wiercić się na wszystkie strony – na brzuch, później na plecy i znowu na brzuch. Rozstawiał palce najszerzej jak mógł i wyciągał dłoń równie daleko, jednak to tylko obcierało jego zbolałe nadgarstki, powodując jeszcze większy ból niż dotychczas.
- Zabawny jesteś – Usłyszał głos mówiący z hiszpańskim akcentem i pełen politowania chichot.
- To znowu ty... Sombra, tak?
Począł rozglądać się w popłochu po całym pomieszczeniu, jego źrenice poruszały się w tę i z powrotem, by poznać źródło dźwięku. Zdał sobie też sprawę, że jego głos jest bardzo zachrypnięty i zduszony, bo przez tortury nic nie jadł i niezbyt wiele pił. Powinien być do tego przyzwyczajony jako kryminalista, ale rzadko znajdował się w pozycji uciśnionego – to raczej on znęcał się nad wrogami.
Wreszcie w rogu pomieszczenia, tuż pod sufitem, zobaczył mały, dyskretny głośnik. Zaczął krzyczeć w jego kierunku:
- Pokaż się, głupia! Tchórzysz przed własnym więźniem?!
Odpowiedziała mu głucha cisza, więc począł wpatrywać się w drzwi w nadziei, iż jego pełna gniewu i frustracji prośba zostanie wysłuchana.
Tsai Yan-Ting nie wpadł jednak na to, że ten sposób wejścia byłby dla tak rozkochanej w technologii hakerce, jak Sombra, zwyczajnie zbyt prosty. Nie widział translokatora kobiety obok jednej z nóg swojego łóżka, więc gdy w akompaniamencie wyładowań elektrycznych i innych dźwięków rodem z ośmiobitowej gry, Olivia Colomar zmaterializowała się przed medykiem bojowym, ten omal nie stracił przytomności ze strachu.
Cofnął się w instynktownym odruchu, jednak w swojej zbroi nie poczuł uderzenia plecami o ścianę. Zimny pot zebrał się na jego czole, gdy przypomniał sobie pieszczenie prądem, zakładanie mu siłą dziwnego urządzenia na głowę i grożenie zatrzymaniem pracy mózgu.
Pewnie, gdyby Sombra była wtedy sama,Yan-Ting próbowałby ratować się swoją, nadal jeszcze ukrytą przed napastnikami, bronią, ale on był sam, a Sombra – w towarzystwie swojej rudowłosej, wyczerpanej koleżanki-doktor i wielkiego, podobnego gorylowi Murzyna.
Teraz owszem, była sama, ale za to unieruchomiła go i zaskoczyła. Gdyby Yan-Ting miał wybrać, którego ze swoich oprawców bał się najbardziej, bez najmniejszych wątpliwości padłoby na Latynoskę.
- Naprawdę? Boisz się? – Zapytała tym samym, pełnym politowania tonem i wygładziła zarzucone na ramiona włosy dłonią.
Yan-Tingowi przypominała ona trochę Haru. Oboje tych ludzi żyło w niezachwianym przekonaniu o własnej wyższości nad innymi i można było na kilometr wyczuć od nich próżność.
- Nie – wydusił, próbując być zadziorny, ale chrypka w tym nie pomagała.
- To dobrze, bo nie musisz. Byłeś przecież grzeczny. Moira pozwoliła dać ci wodę, więc masz.
Schwyciła szklankę z przezroczystym płynem w dłonie i podała więźniowi, pomagając mu się wygramolić do pozycji siedzącej. Tajwańczykowi wydało się to nieco podejrzane – ta nagła uprzejmość. Wiedział też, że Moira to najprawdopodobniej ruda lekarka, która wysysała jego energię. Maszkara ta chciała znać wyniki jego badań i działanie jego broni, co oczywiście było dla mężczyzny niedorzecznością. I tak już zbyt wiele powiedział
- Powiedz Moirze że może sobie darować łaskę wobec mnie.
- Szczerze? Raczej nie ośmieliłabym się wymawiać w jej towarzystwie wyrazu „Łaska"... Wiesz, złe skojarzenia z młodości.
Tajwańczyk pokiwał głową. Przez chwilę jeszcze rozważał, czy by się nie unieść dumą i nie wylać zawartości szklanki na twarz Meksykanki, by wreszcie z jej twarzy zszedł ten odrażający uśmieszek. Był jednak zbyt spragniony, by to zrobić.
- Poza tym, to ja dałam ci tę wodę, a nie ona. Mnie powinieneś być wdzięczny.
- Za co niby? Za ściągnięcie mnie tutaj, zastraszanie i śledzenie moich przyjaciół?!
- Och, widzę, że jesteś pamiętliwy. To dobra cecha w tej branży. Widzisz, Moira ma ci jeszcze jedną rzecz do powiedzenia...
- Dlaczego więc sama tu nie przyjdzie? – spytał podejrzliwie Yan-Ting, biorąc łyka wody.
- To pracocholiczka... Z tego co wiem, Feng, ty też nim byłeś. Dlatego stworzylibyście świetną parę.
Yan-Ting zarumienił się. Nie wiedział, co gorsze; czuć się, jak w więzieniu, czy jak w biurze matrymonialnym. Choć gdyby się dobrze zastanowić, jedno nie odbiegało zbyt daleko od drugiego.
- Parę biznesową, zboczeńcu! – krzyknęła Sombra, kręcąc głową z dezaprobatą. Z jej rękawic wyłonił się ekran-hologram, a na nim ukazała się kobieca postać leżąca w łóżku, bliźniaczym do tego należącego do Yan-Tinga. Ekrany monitorowały akcję serca kobiety.
- Wygląda na albinosa – Medyk bojowy podzielił się na głos pierwszym spostrzeżeniem na temat pacjentki.
- Właśnie. Moira jest takimi zafascynowana i chciałaby, żebyś pomógł jej poeksperymentować nad DNA pacjentki.
Każdy inny lekarz zacząłby protestować i zwracać uwagę na kwestie moralne dotyczące eksperymentów na ludziach, ale Yan-Ting nie miał tego rodzaju zahamowani. Zresztą, gdyby miał, zdychałby teraz w psychiatryku, nieświadomy, że jego świat jest na skraju ruiny.
- Coś jeszcze? – zapytał Tajwańczyk, starając się nie okazywać, jak bardzo jest zainteresowany.
- Cóż.. Pacjentka jest także ciężko poparzona. Moira chce wiedzieć, co byłbyś w stanie temu zaradzić. Sam masz wiele protez, więc...
- Nie zdradzę więcej o naszych materiałach niż to, co już powiedziałem.
- Mnie nie musisz nic zdradzać. I tak nie zrozumiałabym tej medycznej gadki. Ale, żeby była jasność... Zgadzasz się na współpracę?
Yan-Ting pokiwał głową raz jeszcze, spoglądając ponownie na ekran. To, jak Moira z precyzją sprawdzała parametry pacjentki, ale też nie bała się zadawać jej cierpienia, gdy ta zwijała się z bólu...
To był jego typ pracy. Rudowłosa imponowała mu.
Sombra rozkuła jego kajdany za pomocą kodu, cały czas trzymając swój szybkostrzelny pistolet, by Tajwańczyk nie ośmielił się zaatakować.
Yan-Ting niemal odruchowo uruchomił swój plecak odrzutowy i uniósł się w górę – korytarze we włoskiej bazie Talonu przypominały mu te w siedzibie Shury, doskonale dostosowane do panującego tu i ówdzie braku grawitacji.
- Ty szelmo! Nie mówiłeś, że umiesz latać! – wykrzyczała Sombra. Nieco tynku wykruszyło się z sufitu pod wpływem jej niecelnych strzałów w niebo, a Azjata jedynie uśmiechnął się przebiegle, na tyle, na ile nie posiadając dolnej wargi można było się uśmiechać.
Nieświadomie przechytrzył hakerkę.
Gdy przyleciał rozradowany do pracowni Moiry – dość wyraźnie oznaczonej znakieym z napisem „Nie wchodzić w godzinach pracy", ta także nie mogła ukryć zdziwienia.
Niedługo zamknęła jednak otwarte z zaskoczenia usta i wysłała w jego kierunku fioletową kulę, która to bestia sprawiła, że gwałtownie uszły z niego siły, a już i tak nie miał ich zbyt wiele.
Syknąwszy z bólu, opadł na ziemię.
- Postawmy sprawę jasno, chłopaku – rzekła chłodnym tonem – To ja tutaj rządzę.
Yan-Ting nic nie odpowiedział. Pamiętał, że poprzednio ta dziwna substancja, jakiej używała Irlandka, doprowadziła go do omdlenia, a nie chciał dwa razy przeżywać tego samego.
Gdy zaprowadziła go do pacjentki, nie było miło. Został kilkakrotnie wezwany od żółtków i opluty przez niejaką Elizabeth Caledonię Ashe. Jako profesjonalista jednak, jedynie oddał szefowej tę ślinę do pobrania i żywo dyskutował z nią na temat tego, jak bardzo może się to przydać w modyfikacji DNA
- A ty się zamknij, brudasko, bo tak ci poprzestawiamy kod genetyczny, że obudzisz się żółciejsza od Czyngis-Chana. – zagroził wreszcie.
To zamknęło albinosce usta, dla jej konserwatywnego, patriotycznego umysłu przepełnionego rasistowskimi przesądami nie było bowiem gorszej wizji od tej.
- Zamiast mielić ozorem, zrób coś z moją łapą, ty...! – ugryzła się w język, mając na jego końcu wyraz „Psojadzie".
- Takie coś – wskazał na swoje ramię, w pełni cybernetyczne – Podoba ci się?
Zdziwiona tą nagłą uprzejmością doktorka, Ashe jedynie pokiwała głową. Yan-Ting traktował ją pobłażliwie, znajdowała się bowiem w podobnej sytuacji, co on jeszcze przed chwilą – była całkowicie unieruchomiona.
- Mówisz masz.
Uśmiechnął się, a oglądając to wszystko z monitoringu Sombra nie mogła uwierzyć, jakim cudem z przestraszonego więźnia Tsai Yan-Ting zmienił się nagle w największego flirciarza w budynku.
----------------------------------------
Witam i wracam!
Dzisiaj jedna z moich ulubionych postaci, za każdym razem jak robię rozpis rozdziału z nim to się uśmiecham - Tsai Yan-Ting, nasz łamacz serc dość bezpardonowo walczący i o serce Moiry, i Ashe, a wszystko w akompaniamencie eksperymentów na ludziach oraz jego ogólnego braku zrównoważenia psychicznego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top