Rozdział VII - Niebezpieczeństwa dzikiego zachodu


AKANE 

Jako, do niedawna, właścicielka wielkiej korporacji, Akane była raczej przyzwyczajona do inicjowania pewnych ryzykownych kroków w walce z siłami prawa w swoim wymiarze. Jednak tym razem trzymała się Fausta, zostając z tyłu i pozwalając Hanzo pierwszemu przekroczyć próg miejsca, które odkryły jego smoki. Łucznik otworzył przymknięte drzwi, a bestie wleciały za nim, by chwilę później wsiąknąć w skórę na tatuażu i nadal imitować stamtąd światło.  Okazało się, że bar jest zupełnie opuszczony – menu nad kasą fiskalną nie było oświetlone, boksy z siedzeniami pokryte kurzem. Jedynie ekspresy do kawy i podajnik napojów gazowanych, choć nie należały do urządzeń najnowszej generacji, zdawały się być w dobrej formie. A może wzrok ją oszukiwał? W końcu światło smoków to nie to samo, co starej, dobrej lampy wiszącej.

Podczas, gdy mężczyźni starali się dociec, jak włączyć urządzenia i zrobić sobie coś do picia oraz gdzie jest kuchnia, Akane skierowała się w prawo. Mała salka, w której się znalazła, zawierała jeszcze więcej boksów z czerwonymi siedzeniami i kolejną ladę, nad którą wisiał vintage'owy obrazek przedstawiający typowe, amerykańskie apple pie. Obok było miejsce do ekspozycji wyrobów cukierniczych, oczywiście zupełnie puste. Kobieta westchnęła ze smutkiem . Była głodna, przydałby jej się zastrzyk cukru. Odwróciła się za siebie, mając nadzieję na znalezienie drzwi do kuchni, jednak coś zupełnie innego przykuło jej uwagę.

Na podłodze stało małe urządzenie. Była to biała kulka z czterema odnóżami, dzięki którym się nie toczyła. Z jej wnętrza wydostawała się poświata w ulubionym kolorze kobiety – fioletowym.

Podeszła do przedmiotu, mocno nim zaintrygowana. Już miała przykucnąć i spróbować go dotknąć, gdy nagle zauważyła czyjeś buty w postaci purpurowego holorgramu. Kilka sekund później ów buty zmaterializowały się przed nią, wraz z całą postacią kobiety o latynoskich rysach. Akane spojrzała na jej twarz, wykrzywioną w przebiegłym uśmiechu. Miała wygolony jeden bok włosów, a drugi dłuższy, z liliowymi końcówkami. Jej ubiór miał bardzo nowoczesny krój, zewsząd widać w nim było elektroniczne wstawki i małe gadżety. Pewnie to właścicielka restauracji, która za pomocą zaawansowanej technologii wykryła włamywaczy.

W swoim świecie pewnie rozprawiłaby się z nią kilkoma strzałami z broni energetycznej, ale brała pod uwagę, że być może jest to zwykły, nieszkodliwy cywil, z którym należy podjąć najpierw dialog.

- Nie przyszliśmy do tego lokalu, aby kraść, my...

- Słuchaj, nie mam czasu na takie bzdety. Nie obchodzi mnie ta knajpa, tylko kowboje, który się tutaj włamują i ich wartość dla mojej firmy... - Rozmówczyni zaczęła okrążać Japonkę niczym lampart, przygotowany do skoku na ofiarę - Właśnie... Twoja wartość też mogłaby być niezła, Kitsune.

Akane stanęła jak wryta. Ta kobieta, pochodząc z innego wymiaru, widząc ją po raz pierwszy w życiu, znała przydomek bojowy używany w operacjach Shury. Coś tutaj było nie tak. Latynoska, jej nieznana technologia i ogólna, mroczna prezencja przypominały Akane ją samą i wzbudzały podobny strach, jaki czuto przed nią w erze największej dominacji Korporacji Shura. Japonka nie chciała przyznać, że drżała na całym ciele, ani tego, że mimo posiadanej broni czuła się relatywnie bezbronna. Nastał moment, w którym powinna sięgnąć po ostrza albo wołać o pomoc, ale zamiast tego, wydusiła jękliwie pytanie:

- Kim... ty jesteś?

Dziewczyna zaśmiała się lekceważąco i głośno, na tyle, że Akane przeszło przez myśli, iż jej towarzysze mogliby to usłyszeć. Minęło pięć sekund, dziesięć... A oni nie przychodzili na ratunek. Mogła liczyć tylko na siebie. Jej twarz przybrała bardziej poważny wyraz, gdy słuchała monologu drugiej maniaczki fioletu.

- Och, Kitty, czyżbyś nie wiedziała, że najbardziej w świecie liczy się informacja? Chyba nie sądzisz, że wszystko bym ci wyjawiła, co? Ale jeśli tak szukasz wyjaśnień... Cóż, pewnie zauważyłaś, że dla mnie technologia to nie pierwszyzna. Jak dotąd nie opatentowałam jeszcze żadnej, która umożliwiałaby podróż międzywymiarową. – Znów zarechotała na wzór czarnych bohaterów z filmów animowanych – Kto by pomyślał, że nie będę musiała niczego patentować? Możesz podziękować Fengowi... Zrobił wszystko, by ratować swoją szefową.

Feng... Na dźwięk znajomego imienia wszelka niepewność w Akane zgasła. Była tutaj po to, aby chronić ludzi ze swojego świata, a zwłaszcza tych sobie najbliższych.

Choć jej dłonie nadal się trzęsły, wyciągnęła laserową linkę, by przyciągnąć się do powierzchni ściany tuż za plecami Latynoski i kopnąć ją. Ewidentnie słyszała, jak ta krzyczy i się przewraca, ale jakież było jej zdziwienie, gdy nie zobaczyła jej leżącej na podłodze. Nagle poczuła jakąś niematerialną siłę, jakby ktoś zacisnął dłoń na jej szyi i wnet przypomniała sobie, jak jej oponentka wydawała się z początku jedynie hologramem. Zanim miała szansę na dobre się zmaterializować, Akane wyrwała sprintem do przodu. Gdy trzymała w dłoniach broń energetyczną, celując wprost na przybierającą normalną postać przeciwniczkę, ona chwytała powietrze. Zdając sobie sprawę, że została przechytrzona, poczerwieniała nieco na twarzy, ale nie wydała się przerażona perspektywą strzału w głowę. Wyciągnęła w kierunku karabinu Akane dłoń w rękawicy pokrytej małymi kablami. Wysłała na narzędzie śmierci wiązkę światła, by chwilę później Japonka odkryła, że nie jest w stanie oddać strzału.

Fioletowowłosa wycofała się pod ścianę, kompletnie bezradna.

- No, to co? – zapytała nieznajoma, wyciągając w jej kierunku, wyraźnie działający i naładowany, pistolet szybkostrzelny – Dołączasz do szeregów firmy czy zmusisz mnie, żebym tego użyła?

- Wolę umrzeć niż stać się czyimś pionkiem w obcym świecie – stwierdziła, odkładając energetyczne działo - Mogę poświęcić życie, ale przenigdy nie poświęcę tytułu liderki Korporacji Shura. Nie splamię honoru rodziny. Mogłaś znaleźć Fenga, ale z innymi moimi partnerami nie pójdzie tak łatwo. Oni kiedyś mnie pomszczą.

- Skoro tak mówisz...

Latynoska wystrzeliła serię pocisków w kierunku twarzy oponentki. Opuściła broń, mając nadzieję na poczucie satysfakcji i ujrzenie zmasakrowanego truchła, jednak jedyne, co było jej dane zobaczyć, to naboje odbite od białego, długiego ostrza, które zdawało się nietknięte.

- Jak.... ty...

Nie zdążyła dokończyć zdania, bowiem rozległy się trzy kolejne starzały, tak głośne i niespodziewane, że aż się cofnęła. Obie kobiety spojrzały w ich kierunku, a po chwili z ciemności w korytarzu wyłonił się znany hakerce kowbojski kapelusz i pełne woli walki, brązowe oczy.

- Co tam, Liv? Bijesz się beze mnie? – zapytał, jak zwykle trochę zbyt wyluzowanym tonem.

- Jesse... Mieliśmy się spotkać dopiero jutro,  co nie? 

Akane czuła, że może kupić trochę czasu i nie zawracając uwagi na spotkanie starych znajomych, pobiegła do tej części lokalu, w której ostatni raz widziała towarzyszy. Od razu zauważyła Hanzo leżącego nieprzytomnie na środku podłogi i strzałę z dziwnym, okrągłym końcem wbitą wdrzwi. Faust natomiast siedział jak gdyby nigdy nic w jednym z boksów, popijając sobie w najlepsze jakieś amerykańskie piwo. Jemu ciemność raczej nie robiła różnicy, dzięki wizjerowi mógł uczynić swój zmysł wzroku podobnym do kociego. Japonka podbiegła do nieprzytomnego łucznika, a gdy wyczuła puls, upewniając się, że żyje, odwróciła się do towarzysza i nadal klęcząc nad samurajem, krzyknęła

- Co ty tutaj robisz?! Nie słyszałeś, że ktoś mnie próbuje napaść?! Czemu nie pomogłeś Hanzo?! To nasz jedyny przewodnik!

Faust nadal sączył piwo, całkowicie niewzruszony.

- Nie krzycz, dowiesz się w swoim czasie. Tamte gołąbeczki z tyłu przeżywają ważny moment.

Co on wygadywał?! Akane pokręciła głową z niedowierzaniem. Zazwyczaj ceniła Fausta, ale nie wtedy, gdy przełączał się na tryb „wielkiego mędrca" zwlekając z konkretnymi odpowiedziami jakaś tajemnicza wyrocznia albo mnich w buddyjskiej świątyni. Postanowiła nie zwracać na niego uwagi i zamiast tego, obudzić łucznika.

- Wstawaj, ciołku! – Jej ruchy mające na celu ocucenie przeradzały się stopniowo w lekkie poklepywanie policzków do zwykłych plaskaczy „z liścia".

Złagodniała, gdy Hanzo powoli otworzył oczy i jęknął:

- Tamten kowboj.... Pamiętam tylko, jak się do mnie przeturlał i rzucił coś, co mnie ogłuszyło. Cholera, do tej pory słyszę świst w uszach.

- A ty, Dietrich, pozwoliłeś mu na to?! – Akane jeszcze raz odwróciła się do Niemca, podświadomie głaszcząc policzek samuraja. Biedny Hanzo, jego też nikt nie chciał obronić.

Zapytany odłożył kufel piwa z impetem na stół i podniósł ręce w obronnym geście:

- A co ty byś zrobiła, gdybyś weszła przez drzwi ulubionej knajpy, a tam czekała na ciebie strzała w łeb? Nie próbowałabyś się bronić?! Kowboj miał święte prawo zrobić to, co zrobił a Hanzo dostał za swoje. Rzucił się do walki jak dzieciak zamiast wytłumaczyć wszystko w męskiej rozmowie.

- Na litość, może podałbyś nam w końcu szczegóły tejże męskiej rozmowy, poza oczywistym faktem, że obaj piliście?!

- Siadajcie.

Akane pomogła łucznikowi wstać i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że cały tamten czas głaskała jego policzek, nie tylko poprzez zarejestrowanie ruchu własnej dłoni, ale też poprzez to, jak bardzo zarumienił się Hanzo. Starała się to zignorować. Usiadła koło Niemca, modląc się, by zamiast skonsternowania było po niej widać gniew.

- No więc, widzicie, po tym, jak Hanzo został ogłuszony, ja cudem uniknąłem tego samego losu, mówiąc, że chcę się głównie napić. Okazało się, że ja i Jesse, bo tak ma na imię, mamy ten sam cel. Postawił mi piwo, swoje własne, bo knajpa jest opuszczona i nikt jej nie prowadzi. Rozmawialiśmy trochę o życiu kryminalisty... Cóż, Jesse też ma przeszłość w gangu. Kiedyś on i jego ludzie mieli władzę nad całą Drogą 66, zrobili tu serce przestępczego światka kraju. Ten lokal tętnił życiem, co noc imprezy, koka i panienki. Aż pewnego dnia, jak zwykle przyszły gliny i wszystko popsuły. Jesse mógł pójść do pierdla albo do tajnego oddziału, Blakwitch czy jak mu tam.

- Blackwatch – poprawił Hanzo – Skorumpowana część Overwatch, głównej organizacji pokojowej na świecie... byłej organizacji.

- O, właśnie. Jesse tam pracował przez jakiś czas, ale pakowali się w jedno bagno za drugim, zwłaszcza z winy Gabriela, jego szefa. Nawet on miał jakieś moralne granice i chciał odejść, ale traktował Gabe'a jak ojca, w końcu ten pomógł mu uzyskać protezę, gdy młody stracił rękę na misji. Nawiasem mówiąc, wstrzeliłem mu kulkę w tę protezę, ale to chyba nie zrobi różnicy poza małą dziurką w metalu.

- A podobno to ja rzuciłem się do walki jak dzieciak – rzucił z pogardą Hanzo.

- Nie przerywaj mi – wycedził Niemiec przez zęby.

Atmosfera była na tyle gęsta, że Akane miała wrażenie, iż mogłaby wyciągnąć swoje ostrze i kroić powietrze na kawałki. Ostatnim, czego potrzebowała, była kłótnia tych dwóch samców alfa od siedmiu boleści.

- Uspokój się i powiedz mi po prostu, co tamci dwaj robią z tyłu, dlaczego mi nie pomogłeś i czy mamy się bać. Konkrety, Dietrich!

- Po pierwsze, pewnie się całują albo nawet robią to drugie, to dla nich rutyna. Olivia udaje próby zatrudnienia go w firmie a Jesse usiłuje sam siebie przekonać, że wcale nie mają problemu alkoholowego. Podobno upijają się razem co tydzień od Świat Bożego Narodzenia. Po drugie, nie pomogłem ci, bo twierdził, że się nią zajmie, gdy zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Powiedzmy, że z miejsca zaufałem kolesiowi, bo kto potrafi uspokoić kobietę lepiej niż kochanek? Po trzecie, nie... Dziewczyna ci groziła, ale w praktyce mało ją obchodzi ten cały Talon czy gdzie tam chciała, żebyś dołączyła. To oportunistka.

- Potwierdzam – rozległo się głos o typowym, amerykańskim akcencie. – Gdybyście się zastanawiali, Liv już wyszła. Trochę ją onieśmielam.

- Oni mają Fenga, do cholery! - wykrzyknęła fioletowowłosa, początkowo nie zwracając uwagi na przybysza - Imbecyl wygadał im, jak się dostać do naszego świata. Co jeśli oni go tam torturowali?! Co, jeśli mój brat będzie następny?!

Akane była bardzo bliska totalnej histerii. Sprintem ruszyła w stronę kowboja i złapała go za ramiona, by później bardzo mocno potrząsnąć. Jesse zdawał się dość skonsternowany tym, jak silna była.

- Gdzie pracuje twoja siksa?! Gadaj!

- Whoa, darlin', nie tak ostro! Przecież ja z nią tylko piję i sypiam, nic poza tym!

- Czym jest ten cały Talon, dla którego pracuje, co?! Słuchaj, pojmali mojego doktorka, a nie po to podróżowałam przez cały cholerny wymiar z jedną osobą, żeby wciągać w to następne, zrozumiano?!

- Ej, ej! – McCree wycofał się o dwa kroki i wyciągnął z kieszeni granat – Nic nie wiem, dobra? Jeśli słowa ci tego nie wyperswadowały, mały wybuch zrobi to za nie.

Akane oderwała dłonie od ramion kowboja, nie chcąc skończyć, jak Hanzo poprzednio. Zanim przez jej głowę skończyła przemykać myśl o niedawno jeszcze nieprzytomnym mężczyźnie, ten wykonał podwójny skok w kierunku niedoszłego napastnika, po czym silnym uderzeniem pchnął go na ścianę. Wytrącił nieodbezpieczony granat z jego dłoni. W mgnieniu oka strzała łucznika znalazła się kilka, może kilkanaście milimetrów od gardła Amerykanina.

- Nie tym razem, plebejski pomiocie! – krzyknął, plując mu prosto w twarz.

- Hanzo, beruhige dich. Zostaw go. Może nam się przydać. – Z tyłu rozległ się nader spokojny głos Fausta. Starszy mężczyzna sprawiał wrażenie nieco rozbawionego igraszkami młodych wojowników, jakby cała ta scena była filmem przypominającym szczenięce lata.

McCree, nadal przyparty do ściany i w sytuacji bez jakiegokolwiek wyjścia, czując na twarzy oddech wściekłego samuraja, podniósł ręce w poddańczym geście.

- Dobra, ludziska, zawrzyjmy układ. Talon może i jest zły, ale nie może być przecież aż tak zły, skoro pracuje w nim ktoś taki, jak Liv. Vishkar, to jest prawdziwe bagno. Chcą władzy, kontroli i informacji, do diabła, zawsze ją dostają. Jesteś z innego świata, tak, Violet? – spojrzał na Akane kątem oka, wymyślając dla niej imię na podstawie koloru włosów.

- Dla ciebie Kitsune – rzuciła oschle. Nie ufała mu na tyle, by podać prawdziwe imię - Tak, dobrze zapamiętałeś.

- Ich informatycy, architekci i naukowcy to tęgie mózgi. Pewnie już wiedzą, że jest tu ktoś z zewnątrz. Tylko, heck, nie będzie ich to teraz obchodziło, bo chcą zmienić całe miasto w kolejną, zamordystyczną metropolię z domami zbudowanymi ze światła. Wy pomożecie mi przeprowadzić atak na Vishkar i uratować domowe pielesze, a w zamian będziecie mieli wszelkie info, jakimi tamci dysponują. Czegokolwiek szukacie, będzie w ich bazach. Może nawet namówię Liv, żeby pomogła z zabezpieczeniami.

Akane spojrzała na Fausta, który pokiwał głową. Zdawał się wierzyć w szczerość tego człowieka, może dlatego, że w gruncie rzeczy był prostym, wiejskim chłopem, jak on sam niegdyś.

- Zgoda. Hanzo, puść go i pilnuj.

Użyła tego wywyższającego, władczego tonu pierwszy raz, odkąd tu była i, cholera, tutaj wszystko zdawało się nawet bardziej satysfakcjonujące.

Czuła się jak, może nie dowódczyni, ale generałowa małej armii. Była też pewna, że nie ważne, jak solidna jest ochrona Vishkar, nieznana technologia z jej świata wszystkich zdezorientuje, a jej własna znajomość korporacyjnych schematów pomoże w misji. Wszystko wskazywało, że będzie to bułka z masłem, formalność, po której będą mogli szybko uwolnić Fenga. A z rewolwerowcem u boku, nie były jej straszne żadne niebezpieczeństwa dzikiego zachodu. 

---------------------

Ten rozdział pisałam prawie cały dzień i w ramach rekompensaty za niewrzucenie go we wtorek, jest dużo dłuższy niż zazwyczaj. 

Nie umiem pisać scen akcji -.- Teraz to wiem. 

Ten rozdział jest dość zagadkowy i chaotyczny, takie jedno, wielkie WTF, ale myślę, że będzie to miła niespodzianka dla shipperów McSombry - otóż, mamy tu pierwszy ship poboczny. 

Czy chcielibyście rozdział z perspektywy innych bohaterów? W planie pisania mam scenę w laboratorium Talonu z Moirą i Fengiem, z perspektywy tej pierwszej. Chcecie ja, czy wolicie trzymać się Hanzo i Akane? 

P.S. aceyon  - jakby co, Roadrat się tworzy. To po prostu dość trudny ship i historia, którą wymyśliłam, jest bardziej przygodowa, a rzeczy bardziej dynamiczne zajmują mi więcej czasu do napisania. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top