Rozdział IX - Zemsta


AKANE

Kilka minut wcześniej

Japonka co chwilę odwracała się w stronę McCree'ego i Fausta, by jej starszy opiekun nie wciągnął się zbytnio w rozmowę z kowbojem. Nie ufała mu i nie chciała, by senior z sentymentu do postaci „swojskiego chłopaka" wyjawił szatynowi zbyt wiele o ich świecie. Nie mógł się dowiedzieć o jej bracie czy poznać kluczowych faktów o Fengu – sama informacja, że był doktorkiem, wystarczyła. Wyrzutnia ładunków wybuchowych, leczące drony* i obronna sieć energetyczna**powinny były jej zdaniem pozostać tajemnicą. A już zwłaszcza nie mógł na jaw wyjść fakt, że Akane była kiedyś szefową przedsiębiorstwa podobnego Vishkar. To na pewno wzbudziłoby w Jesse'm podejrzenia co do intencji nowych towarzyszy.

Zagadywała Niemca także dlatego, że Hanzo zdawał się nawet bardziej spięty i cichy niż zwykle. Zapytany o powód tego stanu rzeczy, szepnął do niej po japońsku.

- Smoczy duch wyczuwa niebezpieczeństwo. Lepiej miej broń w gotowości.

Próbowała dopytać o szczegóły, ale zostało to krótko ucięte niemiłą przywarą:

- Wścibska młódka.

- Mam dwadzieścia pięć lat, nie traktuj mnie, jak małej dziewczynki.

- A ja trzydzieści osiem. Nie traktuj mnie jak kolegi ze studiów.

Takie zachowanie łucznika ją zdziwiło. Przywykła do tego, że był z natury chłodny dla innych. Do niej zdawał się mieć zgoła inne podejście. Obdarzali się nawzajem szacunkiem. Dla niego niepojęte były jej umiejętności, a dla niej stoicyzm, jaki Hanzo zachowywał. Zupełnie, jakby był spokojnym, wyważonym mistrzem sztuk walki, który pragnie dbać o swoją uczennicę o wielkim talencie, lecz małej kontroli nad swoimi czynami.

Gdy rozmowa kowboja i Bawarczyka schodziła na tony zbyt męskie, jak debata nad wyższością wyścigów konnych w stosunku do piłki nożnej, Akane zaczęła się rozglądać po przedziale. Wtem zauważyła niską kobietę w czarnym płaszczu , trzymającą parasol. Miała łzy w oczach, a jej makijaż się rozmywał. Wyglądało to tak, jakby zaraz miał spłynąć ciemnymi strugami po twarzy. Rysy zrozpaczonej wskazywały na to, że najprawdopodobniej pochodziła z krajów Azji południowo-wschodniej jak Wietnam, Laos czy Tajlandia.

- Chcę zmiany miejsca! Ludzie mi się naprzykrzają! – Usłyszała rozhisteryzowany krzyk innej kobiety, o południowoamerykańskim akcencie, ale szybko to zignorowała, wracając do Azjatki w czerni.

Obejmowała ramionami najwyżej ośmioletnie dziecko, syna. Był do niej uderzająco podobny z wyglądu, jednak z charakteru wydawał się być zupełnie inny. Miał kamienną twarz nieskalaną ani jedną łzą, ale jego oczy mówiły wszystko. Był przestraszony i unikał wzroku matki, stojąc do niej tyłem i opierając się o spódnice, z matczynymi dłońmi splecionymi w miejscu jego serca. Próbował być dla niej silny.

Akane pamiętała podobne uczucie, po tym, jak jej rodzice musieli przeprowadzić się z Sapporo do Stanów Zjednoczonych po zbombardowaniu domu przez rządowe, feministyczne siły lotnicze – Walkirie. Musiała być silna dla Haru, choć podobnie jak on, nie miała jeszcze wtedy pojęcia, dlaczego przydarzyła się ta tragedia. A wszystko po to, by odkryć, jak imponujące posiadłości rodzice mają wokół Wielkiego Kanionu i zacząć być przetrzymywaną w zamknięciu w imię nauczania domowego oraz treningu z bronią. Miała osiem lat, gdy nauczyła się, że najpierw celuje się w brzuch, a potem w głowę lub serce przeciwnika. Wystrzały odrzucały jej filigranową postać do tyłu tak mocno, że siniaki na plecach spowodowane uderzeniem o ścianę nie goiły się miesiącami.

Rozmyślała o tym, nadal patrząc na chłopca. Wtem usłyszała dwa wrzaski z kabiny maszynisty.

- Ochrona!

- Bob, zrób coś!

Hanzo jak dziki zwierz zerwał się z krzesła, zanim cokolwiek zaczęło się dziać. Jego tatuaż połyskiwał, dając znać o nerwowości smoków. Akane niewiele myśląc przyciągnęła się bliżej źródła hałasu. Niestety, okazała się to być zła decyzja. Nawet się nie obejrzała, zanim ogromny robot w skórzanej kurtce i meloniku wyważył drzwi i począł biec prosto na nią, by chwilę potem została z ogromną siłą wyrzucona w powietrze. Uderzyła twardą posadzkę, wdzięczna losowi, że nie uszkodziła głowy. Usłyszała krzyki, ludzie zaczęli panikować. Gdy spojrzała w bok tuż po upadku, zorientowała się, że stoi może pięć, dziesięć metrów od chłopca, którego obserwowała. Biedak uciekł pod ścianę, a jego matka na dobre wybuchła płaczem.

- Uwaga! – zawołał chłopiec, wskazując palcem przed siebie i kuląc się w kącie jeszcze bardziej,

Robot, który staranował Akane, miał w łapie magazynki pocisków gotowe do wystrzału.

Jeden pocisk wylądował w ścianie tuż nad głową chłopca. Japonkę ogarnęła wściekłość.

Wyrzuciła przed siebie granat energetyczny, który utworzył pole antygrawitacyjne wokół niej i dziecka, odpychając robota, strzelającego na oślep. Spowolnione pociski lewitowały w powietrzu, a Akane złapała je za jednym zamachem niczym małą, irytującą muchę.

- Pomocy! – zawołał chłopiec, unosząc się nad ziemią. Nie był już w stanie powstrzymać łez.

Włożywszy pociski do kieszeni swojego kitla, podała mu rękę. Nie upłynęła sekunda, zanim dziecko objęło jej szyję z przerażeniem.

- Boję się – szepnął, wlepiając w nią wzrok szklistych oczu.

- Wszystko będzie dobrze – odpowiedziała, odwzajemniając uścisk – Zaraz staniesz z powrotem na ziemi, mały.

- Nie „mały". Jestem Minh, a po angielsku Lucian*** A pani?

- Kitsune. Po angielsku Lisica – odpowiedziała z uśmiechem. Podała swój pseudonim zamiast imienia po to, aby uniknąć identyfikacji przez służby, które mogły już zostać wezwane.

Spojrzała za siebie. Wokół nadal było głośno. Faust próbował atakować robota rewolwerami, ale ten zdawał się być istną gąbką na pociski. Okrągła strzała Hanzo wylądowała w drzwiach maszynisty, a także przedniego działu wagonu. Akane dzięki niej widziała przez ściany. Za pierwszymi drzwiami doszło do tragedii. Jedno z ciał leżało na podłodze nieruchomo, a triumfowała nad nim uzbrojona postać w kapeluszu. Zorientowała się też, że pociąg nie jedzie. Zatrzymał się na opustoszałej stacji, na której wcześniej kilku ludzi wysiadło i poszło w swoją stronę, nie zauważając lub nie chcąc zauważyć podejrzanego stanu rzeczy.

Efekt antygrawitacyjny przestał działać. Akane miękko opadła wraz z chłopcem na ziemię, niezwłocznie oddając go w ręce zapłakanej matki.

- Pani Lisica mnie uratowała! – oświadczył chłopiec głośno, uśmiechając się blado do rodzicielki – Nie płacz już, mamo.

Nie usłyszała już, jak ta wyjąkuje przeprosiny i deklarację dozgonnej wdzięczności, jej celem stał się bowiem robot. Zanim jednak zdążyła cokolwiek zdziałać, zauważyła, że standardowa strzała Hanzo odjęła mu głowę, a sam łucznik był podduszany przez McCree.

- Znałem tego robota! Czy ty wiesz, ile kosztuje ponowne wmontowanie takiej głowy do ciała?! To jedyny obrońca mojej przyjaciółki!

- Przyjaźnisz się z dzieciobójcami?! – wrzasnęła Akane, po czym sprientem rzuciła się w stronę kowboja, odpychając go całą zgromadzoną w biegu energią od Japończyka – Ta maszyna mogła zabić małego chłopca! Nawet bandyci mają swoje zasady, rozumiesz?! Nie krzywdzi się najsłabszych bez potrzeby!

Mówiła to wszystko, nieprzerwanie uderzając go otwartymi dłońmi w twarz. Kropelki śliny uwalniane z jej ust podczas wrzasków lądowały na jego oczach, więc musiał je zamykać.

- Vishkar, nie wiem, kto z was chce zmienić moje piękne miasto w skupisko pieprzonych, świecących biurowców, ale ktokolwiek to jest, przyślijcie go tutaj. Mam zakładników i zabiję wszystkich, zrozumiano, wszystkich, jeżeli nie potraktuje się mnie poważnie. Mój robot wykonał już połowę roboty – Usłyszała zza drzwi maszynisty

Natychmiast podbiegła do nich, po naładowała kulę energii ze swojej broni, którą wystrzeliła, robiąc w nich wielką dziurę. Następnie pędem przecisnęła się przez nią z taką łatwością, jakby była kotem i przyciągnęła się do pleców bladej, żeńskiej postaci w skórzanej kurtce, która mówiła przez krótkofalówkę. Zanim zdążyła zareagować, miała już Akane przy szyi.

- Ostatnie słowa? – wyszeptała jej prosto w ucho Japonka, tak, jak to zrobiła z Hanzo przy ich pierwszym spotkaniu. 

- Spłoń – odrzekła, odkładając krótkofalówkę i sięgając po jeden z dynamitów, które trzymała przy pasku od spodni.

Ładunek wybuchowy zdetonował się w mgnieniu oka, podpalając tylną część kitla kobiety. Ta jednak pozostała niewzruszona, bowiem tkanina nie dotykała bezpośrednio jej ciała, a raczej zwisała pomiędzy jej nogami na wysokości łydek. Dlatego też bez zawahania puściła swój generator laserowej linki, odcięła płonącą część materiału ostrzem, schwyciła niepalący się jeszcze skrawek w drugą dłoń i rzuciła ów ognistą broń w stronę na oponentki, której kurtka i lewy rękaw koszuli błyskawicznie ogarnęła siła żywiołu.

- To za Luciana – wycedziła przez zęby, głucha na rozdzierające okrzyki bólu albinoski.

Ktokolwiek krzywdził cywilów w ten sposób, zasługiwał, by umrzeć w męczarniach. 

------------------------------------------------ 

Ten rozdział jest najbrutalniejszym, jaki kiedykolwiek w życiu pisałam i napisałam go po to, żeby sobie udowodnić, że potrafię faktycznie opisywać okrucieństwo i sceny akcji. Akane jest tu bezlitosna , tak jak ją do tej pory opisywałam, a jej dotychczasowe czyny pokazywały ją w świetle raczej bezradnej mimozy, która boi się wszystkiego w nowym świecie. 

*Drony działające, jak kule Zenyatty - w Lawbreakers fajnie to działało, bo całe tempo rozgrywki było nieporównywalnie szybsze, ta forma leczenia pozwalała heolować "przy okazji", a przede wszystkim atakować lub bronić się przed atakami wroga. A te mogły nadejść zewsząd - spod ciebie, znad ciebie, z tyłu itp. 

**De facto bańka Winstona healująca ludzi, którzy w niej byli - ult Fenga, mojego maina w LB. 

***Minh to wietnamskie imię oznaczające "światło", to samo znaczenie ma w angielskim imię Lucian. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top