13. Ja też mam wady

  Chwycił bruneta za dłoń, ciągnąc go za sobą na zewnątrz. Wystraszony Devries podążał za starszym chłopakiem, pełen obawy przed tym, co ten tym razem mu zrobi. Wyzwie? Wyśmieje? Uderzy? Złamie nos? A może odrazu zgwałci?
  Puścił jego rękę, gdy znaleźli sie kilka kroków za budynkiem, niedaleko parku w którym zapewne roiło sie od ludzi. Gdyby Charlie miał zamiar uderzyć młodszego od siebie chłopaka, zapewne już by to zrobił, ale on po prostu milczał, stał, z rękami w kieszeniach obserwował naturę, jakby zastanawiając sie nad tym, od czego zacząć zdanie i nie wyglądał na osobę, która zaraz miała sie na niego rzucić, więc czekoladowooki mógł opuścić ręce z przed twarzy oraz spojrzeć na niego, nadal jednak pełen obawy przed tym, iż on zrobi mu krzywdę. Nadal nie wybaczył mu tamtej sytuacji, jednak miał z tego powodu małe wyrzuty sumienia, które po chwili wyrzucił jednak z głowy. Charlie wcale nie musiał podnosić na niego ręki. Mógł dać sobie spokój i nadal utrzymywać z nim kontakt. Gdyby nie popełnił tego jednego błędu, nie straciłby Leondre. A przez jeden niewłaściwy ruch bańka z zaufaniem prysła, a Charliego będzie musiało dużo kosztować, by z powrotem ją złożyć. Bo drugiej już nie wypuści. Popełnił błąd i musi sie z tym pogodzić.
  Musiał uczyć sie na własnych błędach.
  A Leondre nie mógł ot tak mu wybaczyć. Chciał trzymać go ciasno na smyczy oraz nauczyć tego, iż nie może od tak sobie nim pomiatać. Przemówić mu do rozumu oraz zemścić sie, a z drugiej strony po prostu schować w czułym uścisku.
  — Leo. — Westchnął cicho, wymawiając jego imię cichym głosikiem. Podniósł wzrok oraz spojrzał na niego smutnymi oczami. — Przepraszam.
  Devries kilkakrotnie zamrugał powiekami, zanim dotarło do niego znaczenie wypowiedzianych przez jego słów. Roześmiał sie, pozbawiony radości chichot wydostał sie z jego ust. Nie miał ochoty na radość. Chciał płakać, rozpaść. Zwłaszcza, gdy patrzyl w te kochane oczy i widział w nich rozpacz oraz małą iskierkę nadzieji, która nadal sie paliła.
  — Nie, Charlie. Rozumiesz? Nie. — Pokręcił głową, zakładając ręce na piersi. — Nie odbudujesz tego, co było. Zraniłeś mnie, Charlie. Zraniłeś i z jednej strony tak bardzo chcę cię z powrotem, a z drugiej boję się ponownie ci ufać, w obawie, iż znowu mnie wykorzystasz.
  — Wiem Leondre, cholera wiem. Ale ja też mam wady. Ja też jestem tylko człowiekiem. Rozpadam się, łamie. Ja też popełniam błędy. Nawet nieświadomie, czasami nie z własnej woli. Wiem, że trudno będzie odbudować zaufanie, lecz mimo wszystko chciałbym, abyś spróbował. Nie chcę niszczyć relacji między nami, pomimo iż już dawno została ona zniszczona. Straciłem cię. Nigdy nie należałeś do mnie, ale kiedy zrozumiałem, że już mi nie ufasz, w tej klatce piersiowej coś pękło. Zrozumiałem, że coś dla mnie znaczysz, bowiem żywię do ciebie większe uczucia niż do przyjaciela czy kolegi. Wiem, że zjebałem i tego nie da sie tak łatwo naprawić, ale chcę cię chronić. Nawet przed samym sobą. Dlatego Leondre, wróć do mnie.
  Czas sie zatrzymał. Nie liczyło sie nic prócz tych kilkuset słów wymawianych z przerwą na oddechy, szybkiego mrugania, cichej modlitwy mruczanej pod nosem, zaciskania pięści w bólu oraz miętolenia swetra drugą ręką.
  — Ja... — wykrztusił z siebie po chwili ciszy. Zaschło mu w gardle, nie miał pojęcia co odpowiedzieć. Był świadomy tego, iż blondyn mówił szczerze. Widział to w jego oczach. Jednak zranił go i to bardzo, ale czy Leondre potrafiłby zranić Charliego? — Wybaczam ci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top