XXII. Ostatnie pożegnanie.
Wszystko się uspokoiło.
Armie orków, tak jak ich przywódca, zostały pokonane.
Na rozległym polu bitwy, pozostały już teraz jedynie dziesiątki ciał poległych żołnierzy i wrogów.
Rozbite w drobny mak machiny, opuszczone oręże, poodcinane głowy i ziemia przesiąknięta krwią.
Pośród tego krajobrazu dało się gdzieniegdzie dostrzec krasnoludy, elfy lub ludzi, którzy zabierali martwe ciała swoich współbratymców.
Marion siedziała i wpatrywała się w to wszystko z góry.
Oczy i nos miała zaczerwienione od płaczu, powieki napuchnięte, a twarz bez wyrazu. Czuła zionącą pustkę w miejscu, w którym powinna czuć rozgrzane serce. Doczekała takiego stanu, w którym nie miała już nawet łez, aby płakać.
Nie miała pojęcia ile minęło czasu od śmierci Thorina. Nie wiedziała jak długo przy nim trwała, jak długo opłakiwała go razem z kompanią, ani ile czasu minęło odkąd krasnoludy zabrały ciało swojego przywódcy i zaczęły powoli schodzić z nim z Kruczego Wzgórza, odśpiewując tylko sobie znane, dostojne pieśni.
Marion nie miała w sobie tyle sił, aby pójść z nimi.
Została więc sama tam, gdzie wszystko się skończyło.
Usiadła na brzegu ogromnego, zamarzniętego wodospadu i obserwowała. A raczej wgapiała się bezmyślnie w to, co działo się na dole.
Przez pewną chwilę miała nawet ochotę zsunąć się z krawędzi. Wystarczyłoby tak niewiele. Przesunąć się o pół metra do przodu i zleciałaby na sam dół. Nie czułaby już ani rozdzierającego bólu, ani pustki.
Kto wie, może nawet znów ujrzałaby Thorina?
Ta myśl była bardzo kusząca, ale coś sprawiło, że Marion jednak wciąż siedziała w miejscu.
Sama nie była do końca pewna – co? Pomyślała o Hardwinie, Bardzie i jego dzieciach, a nawet o Rigelu. Nie mogła ich przecież zostawić. Powinna sprawdzić czy wszystko było z nimi w porządku.
Ta myśl pozwoliła jej się znowu podnieść. Miała szansę zająć się czymś i zwrócić swoje myśli na inne tory. Choć świadomość tego, że coś złego mogło się przydarzyć jeszcze komuś była dobijająca.
Marion zabrała swój miecz, który wciąż leżał na ziemi i starając się nie patrzeć na zabarwiony krwią śnieg, ruszyła powoli przed siebie.
Adrenalina, która towarzyszyła jej podczas bitwy już jakiś czas temu opuściła jej ciało, sprawiając, że szatynka wyraźnie odczuwała wyczerpanie i zmęczenie. Szła jednak niezmiennie i wytrwale przed siebie.
Wyminęła martwe ciało Azoga, przyglądając mu się dokładnie, lecz z pewną odrazą i wściekłością w oczach. Zatrzymała się dopiero, kiedy na swojej drodze dostrzegła znajomą postać. Ostatnią osobę, którą spodziewała się tu zobaczyć – Thranduila.
Nieco dalej dostrzegła Legolasa klęczącego obok ciała Tauriel – najwyraźniej nie tylko Kili przeżywał jej śmierć.
Na ten widok kobietę znów zalała fala rozpaczy. Na jej twarz wstąpił grymas bólu i musiała oprzeć się o najbliższą skałę, ponieważ przez ponowny przypływ silnych emocji nagle zakręciło jej się w głowie.
Thranduil przyglądał jej się uważnie, jednak w milczeniu.
— Powinnam zginąć razem z nim — wyszeptała szatynka.
— To nieprawda.
Marion nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Thranduil wydawał się inny, ale ona nie miała teraz głowy, żeby o tym myśleć. Rozdzierający ból w klatce piersiowej nie pozwalał jej się skupić i sprawiał, że gotowa była nawet na wydarcie serca, byle tylko go nie czuć.
— Dlaczego to tak boli? — szepnęła jakby sama do siebie, zaciskając dłonie na koszuli.
— Bo było prawdziwe — odrzekł elf, wbrew wszystkiemu co wyrzekł jeszcze podczas bitwy. Marion spojrzała na niego zszokowana odpowiedzią. Pierwszy raz ujrzała, jak jej się zdało, Thranduila bez maski. Było w nim coś prawdziwego, ale również coś niesamowicie smutnego. Elf podszedł bliżej szatynki. Posłał krótkie spojrzenie swojemu synowi, wciąż klęczącemu przy Tauriel, a następnie znów przeniósł wzrok na nią. — Już zawsze będzie boleć — oznajmił. — Nigdy o nim nie zapomnisz. Miłość zawsze zostawia po sobie jakiś ślad — rzekł. — Nie na ciele, lecz na duszy.
Marion musiała przyznać elfowi rację.
Nie wiedziała jeszcze czy ta pamięć będzie jej błogosławieństwem czy przekleństwem, ale jedno wiedziała z całą pewnością:
Już nigdy nie miała zapomnieć o Thorinie Dębowej Tarczy.
~●~
Kiedy dzień dobiegał już powoli końca, a ciała wszystkich poległych zostały odnalezione i zniesione z pola bitwy, wśród ruin dawnego Dale rozbrzmiały niskie, donośne dźwięki rogu, które niosły się do Samotnej Góry i jeszcze dalej we wszystkie strony Śródziemia.
Dźwięk ten brzmiał wyjątkowo smutno, właściwie nie do końca wiadomo czy przez swój nietypowy ton czy przez okoliczności, w których był wygrywany. Było jednak pewnym, że miał on upamiętniać wszystkich współbratymców każdej z ras poległych w Bitwie Pięciu Armii. Miał uhonorować odwagę wielkiego Króla spod Góry. A przede wszystkim – miał ogłosić nowinę – radosną, choć owianą tyloma smutnymi wydarzeniami.
Nowinę o zwycięstwie światła nad ciemnością.
Wygrali – ale tego dnia nie było radości. Tego dnia wspaniałe zwycięstwo było przysłonione przez ogromny smutek. Każdy stracił kogoś bliskiego lub kogoś, kogo bardzo dobrze znał.
Jeszcze podczas schodzenia z Kruczego Wzgórza Marion natknęła się na Rigela. Koń był poddenerwowany, jednak kiedy tylko znalazł się przy swojej właścicielce natychmiast się uspokoił. Kobieta pogładziła jego pysk i szyję z ulgą. Dosiadła go i ruszyła do Dale.
Podczas jazdy brzemię obarczające jej serce nieco zelżało. Jakby porywisty wiatr rozwiewający jej włosy wdzierał się do zakamarków jej duszy wywiewając przynajmniej część bólu na zewnątrz. Dodatkowo Marion nie była pewna jak to wyjaśnić, ale Rigel działał na nią zdecydowanie kojąco.
Na jego grzbiecie Marion sprawnie dostała się Dale. Tam pytając napotkanych po drodze ludzi szybko odnalazła Hardwina oraz Barda wraz dzieciakami. Ich widok i świadomość, że oprócz zmęczenia nic wielkiego im nie dolegało przyniósł kobiecie ogromną ulgę. Została zamknięta w uścisku przez Sigrid i Tildę, co po chwili sama uczyniła z Hardwinem.
Podczas tego wszystkiego nie odezwała się ani słowem. Nie musiała jednak tego robić, aby przynajmniej Bard i Hardwin wyczytali wszystko z jej twarzy. Była rozbita, to było pewne, jednak tylko ona jedna wiedziała jak bardzo.
Nie minęło wiele czasu nim Marion ponownie wsiadła na konia i odjechała – tym razem w stronę Góry. Jeszcze dzisiaj miał odbyć się uroczysty pogrzeb Thorina i choć było to dla niej bardzo bolesne i nieco przedwczesne przedsięwzięcie, czuła, że musi w nim uczestniczyć.
Z każdą chwilą, gdy była coraz bliżej Góry, Marion czuła coraz większe obawy. Jak miała spojrzeć w oczy wszystkim tym krasnoludom i kompanii ze świadomością, że nie potrafiła ocalić ich Króla. Jak miała spojrzeć w oczy Kiliemu? Jak miała mu wytłumaczyć, że po prostu nie zdążyła? Że gdyby przybyła na miejsce trochę wcześniej to jego ukochana, brat i wuj wciąż mogliby żyć?
I właśnie w takim stanie Marion stanęła w wejściu do Samotnej Góry. Z sercem pełnym żalu, rozpaczy i strachu. Zostawiła Rigela na zewnątrz i ruszyła przed siebie. Co dziwne nie zastała nikogo przy wejściu – nawet straży.
Zagłębiała się coraz dalej, aż w końcu musiała przystanąć z jednej prostej racji – nie miała jak przejść. Przed nią w poprzek korytarza stała dość liczna grupa krasnoludzkich żołnierzy. Wszyscy stali w milczeniu ze spojrzeniami wbitymi w jej osobę. Marion nie rozpoznała żadnego z nich. Serce biło jej jak oszalałe i była pewna, że nie pozwolą jej dalej przejść, a nawet wyrzucą przed progi Ereboru.
Niemal podskoczyła, kiedy rozległ się donośny, znany jej głos: "To ona!". Rozpoznała Daina, który wyłonił się spośród licznej grupy.
— No, co tak stoicie? — zawołał. Marion już otwierała usta, chcąc zacząć się tłumaczyć i prosić, aby pozwolili jej przejść, lecz nie zdążyła wypowiedzieć ani jednego słowa, bo nagle wszystkie krasnoludy w zasięgu jej wzroku, pokłoniły się przed nią – również Dain – pochylając nisko głowy i przyciskając prawe dłonie, zwinięte w pięści do serc.
Kobieta nie miała pojęcia co się dzieje. Była tak zbita z tropu, iż nie mogła nawet wypowiedzieć słowa, aby o to zapytać.
Na szczęście po chwili, gdy pokłony dobiegły końca, obok niej znalazł się Dain. Marion otrząsnęła się z szoku i zdołała zapytać zmieszana: "Co to wszystko znaczy?"
— Kłaniają się przed tobą — rzekł. — Wszyscy już wiedzą, że byłaś ukochaną ich króla — wyjaśnił, a Marion poczuła ukłucie w sercu. — Oddają ci cześć i wyrażają współczucie z powodu straty.
Szatynce zabrakło słów. Czuła jednocześnie wdzięczność, uniesienie i wielki smutek. Na szczęście nie musiała się głowić nad odpowiedzią, bo na horyzoncie zjawił się Balin. Zamienił parę słów z Dainem, po czym zabrał Marion ze sobą. W trakcie przemierzania korytarzy przed kobietą pokłoniło się wiele krasnoludów i odbyła ona jeszcze poważną i pełną współczucia rozmowę z kompanią, zanim dane jej było wreszcie spotkać się z Kilim.
Siedział sam na jednej z licznych strażnic, z której roztaczał się piękny widok na pasma górskie ze wschodu. Marion podziękowała skinieniem głowy Balinowi, który doprowadził ją do tego miejsca i stanęła za młodym krasnoludem.
Kili, gdy tylko zorientował się, że nie jest sam, odwrócił się.
Marion po raz pierwszy ujrzała na jego twarzy taki smutek i powagę. Jej oczy się zaszkliły.
— Kili, ja... przepraszam — wyszeptała. Wiedziała, że zwykłe przeprosiny to za mało, ale wiedziała również, że żadne słowa na świecie nie były w stanie ukoić tego bólu. — Przepraszam, że nie zdążyłam... że nie byłam w stanie ich uratować..
— Marion — przerwał jej krasnolud. — O czym ty mówisz? — zapytał i dopiero teraz dostrzegła łzy spływające po jego policzkach. — To ja zawiodłem, rozumiesz? Ja byłem tam przez cały czas i nie byłem w stanie ocalić żadnego z nich. Jak ktoś taki ma rządzić królestwem? — zapytał.
Coś nią wstrząsnęło kiedy tylko usłyszała te słowa. Odepchnęła od siebie smutek i żal, które ją trawiły, przynajmniej na chwilę. Czuła, że ma obowiązek wesprzeć Kiliego, a do tego musiała wziąć się w garść.
Podeszła bliżej i położyła mu dłonie na ramionach.
— Będziesz wspaniałym władcą — oznajmiła. — Masz dobre serce i jesteś świetnym wojownikiem... Thorin w ciebie wierzył — dodała cicho..
Znakomicie pamiętała wszystko, co opowiedział jej Dębowa Tarcza na temat swoich siostrzeńców.
— Nie mogę Marion... nie teraz – nie dam rady. Zrzeknę się korony. Niech Dain będzie królem – on sobie poradzi...
— Kili... — zaczęła kobieta, ale brunet jej przerwał.
— Będę się od niego uczył, Marion — powiedział. — Nie mam bladego pojęcia o rządzeniu królestwem. Będę mu pomagał... a pewnego dnia może zasiądę na tronie Durina...
Marion już się nie spierała. Nie chciała niczego mu narzucać, tym bardziej, że sama nie miała zamiaru przy nim zostać. Kili dobrze znał kobietę i nie miał problemu z odgadnięciem co oznacza taka cisza.
— Odchodzisz — stwierdził. Teraz to on przejął rolę silnego pocieszyciela, a w oczach kobiety pojawiły się kolejne łzy, gdy mówiła:
— Przepraszam, ale nie byłabym w stanie tu przebywać — wyjaśniła. — Wszystko tutaj przypomina mi o nim.
— Wiem. Nie chcę, żebyś czuła się do czegokolwiek zobowiązana. Nie musisz zostawać tu ze względu na mnie, kompanię czy z poczucia obowiązku... Wujek by tego nie chciał... — stwierdził Kili, a po chwili dodał. — Nie wiem jak do tego wszystkiego doszło i jak zdołałaś skruszyć jego skamieniałe na miłość serce, ale jakoś ci się udało... Ten koralik — powiedział krasnolud, wskazując na srebrną ozdobę, wplecioną w warkocz, o której Marion kompletnie zapomniała — nie jest zwykłą ozdobą. Pamiętam jak wuj wyjaśniał mi znaczenie wszystkich krasnoludzkich korali...
— Jakie ma ten?...
— Jest przeznaczony dla bratniej duszy. Dla osoby, która według krasnoludów jest ci pisana – którą kochasz całym sercem i która jest uzupełnieniem twojej duszy.
Marion myślała, że jej serce jest już tak strzaskane, iż nie da się go bardziej rozbić. Przekonała się, że jednak się myliła; Thorin podarował jej ten koralik jeszcze w Esgaroth. Jeszcze kiedy ona nie była do końca świadoma swoich uczuć – on już wiedział.
Jej oczy po raz kolejny zaszły łzami. Nie była w stanie niczego powiedzieć, ale Kili wcale tego od niej nie wymagał. Doskonale wiedział co czuje kobieta. Sam nieustannie ściskał w dłoni mały, zielonkawo-czarny kamień z wyrytą obietnicą. Kamień, który podarował Tauriel i kamień, który wrócił do niego po jej śmierci.
Krasnolud złapał pół-elfkę za dłoń i usiadł wraz z nią na szerokim kamieniu, znów wracając do obserwowania pasm górskich na horyzoncie. Marion nie protestowała. Tak samo jak Kili potrzebowała teraz czyjejś bliskości, aby choć trochę uleczyć rozdzierający ją ból.
Siedzieli tak w ciszy, zakłócanej jedynie przez gwizd wiatru, wpatrzeni w spokojny horyzont, trzymając się pokrzepiająco za ręce i napawali się tym wszystkim, kojąc zranione serca.
~●~
Jeszcze tego samego dnia w Ereborze znaleźli się wszyscy krasnoludowie, a nawet większość ludzi, aby uczcić odwagę i poświęcenie wielkiego Króla spod Góry uroczystym pogrzebem. Zabrakło jedynie elfów, które wróciły do Leśnego Królestwa, choć po wszystkim Bofur jeszcze przez wiele lat zarzekał się, że gdzieś w tłumie ujrzał Legolasa.
Ceremonia odbyła się w ogromnej komnacie. Ciała Thorina i Filiego zostały złożone na równo oszlifowanych kamieniach.
Obaj zostali obmyci z krwi i przyozdobieni szlacheckimi szatami, a ponadto w rękach Thorina spoczywał Arcyklejnot, którego tak gorliwie poszukiwał.
Przy samych zmarłych znajdowali się jedynie Marion, Gandalf, Bilbo, Dain, kompania oraz Radagast i Beorn, którzy wraz z orłami przybyli z odsieczą kilka godzin wcześniej.
Reszta obecnych stała nieco dalej za nimi.
W całej komnacie natomiast i na wyższych widocznych piętrach paliły się setki pochodni, które nadawały wszystkiemu majestatu.
Ceremonia była piękna i dostojna, choć Marion była tak przejęta, iż jedyne co zapamiętała, to pokrzepiający uścisk Gandalfa na ramieniu i wiele krasnoludzkich pieśni.
Potem przyszedł czas na pożegnanie.
Kompania poczęła krążyć pomiędzy dwoma ciałami, składając im własne hołdy i żegnając się na zawsze.
Bilbo i Marion kiedy tylko zorientowali się w sytuacji, natychmiast poszli w ich ślady.
Kobieta przystanęła przy martwym ciele Filiego, tuż po tym jak odszedł od niego zdruzgotany Kili.
— Nie martw się — szepnęła. — Nie jest sam, będą się nim opiekować... — powiedziała, spoglądając ukradkiem na młodszego z braci. — Ja też jeszcze kiedyś wpadnę, żeby zobaczyć jak się miewa... — obiecała, po czym ze łzami w oczach po raz ostatni ścisnęła jego dłonie, przyodziane w rękawice i ruszyła dalej.
Nie łatwo było jej stanąć nad przyszłym grobem Thorina.
Pięknie ubrany, oczyszczony z wszelkiej krwi i ze wspaniałym klejnotem oświetlającym jego twarz, wyglądał raczej na pogrążonego w spokojnym śnie, a nie martwego.
Choć strzaskane serce kobiety znów dało o sobie boleśnie znać, a kolejna porcja smutku objawiła się w przeszklonych oczach, Marion powstrzymała się od płaczu.
Nie chciała go żegnać jedynie żalem i smutkiem.
Chciała, zostawić na jego grobie coś więcej – podziw i miłość.
Nie mogła nic poradzić na to, że przez głowę przemknęła jej ich wspólna przygoda – może nie z najlepszym początkiem, lecz wciąż wspaniała.
Wszystkie przyjemne chwile; wszystkie gesty i rozwinięcie tego co ich łączyło.
I wreszcie ich wielkie cele, które choć zupełnie inne, osiągnęli na tej trudnej drodze przeciwności i zawirowań własnej znajomości.
— Udało nam się — szepnęła Marion, a z jej oczu wypłynęło kilka łez i spływając szybko po jej policzkach, skapnęło na brodę krasnoluda, nad którym się pochyliła.
Nie były to jednak łzy smutku, a pewnego rodzaju szczęścia, jeśli można było o nim mówić w tej sytuacji – bo choć ich wspólna przygoda zakończyła się tragicznie była piękna i pełna różnych przemian.
I Marion nie mogła nic poradzić na to, że tak bardzo zmieniła się pod jej wpływem, czego sama jeszcze do końca nie zauważyła.
Miało to jednak z nią zostać już do końca życia.
— Król nie żyje! — rozległ się krzyk Daina, po którym nastąpiła pełna smutku chwila ciszy.
Po tym rudowłosemu została nałożona korona, którą przyjął ze skruchą i nietypową dla siebie powagą.
— Niech żyje król! — zawołał Gandalf, a setki głosów odpowiedziało mu jednym tchem:
"Niech żyje król!"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top