XVI. Przeznaczenie.

Marion szła jedną z uliczek Esgaroth, obserwując jak miasto budzi się do życia. Po kanałach pływały już nieliczne łodzie, a ludzie zaczynali swoje codzienne obowiązki i pracę. Minął jeden dzień odkąd kompania krasnoludów opuściła miasto, a pomimo  tego, wciąż dało się wyczuć podniosły nastrój. Gdzie nie gdzie można było jeszcze zasłyszeć nucone słowa przepowiedni:

Podziemny król nad króle,

Pan wydrążonych skał 

O władca srebrnych źródeł 

Odbierze to, co miał.

Marion od poprzedniego poranka szwendała się po mieście i szukała człowieka, który według licznych informacji, które udało jej się zdobyć, miał szkatułkę, którą zostawiła jej babcia. Niestety żaden z rabusi, których dopadła i zmusiła do mówienia, nie wyjawił jej dokładnych informacji o tajemniczym mężczyźnie, natomiast wszyscy twierdzili, że pochodzi on z krainy dawniej spalonej przez smoka; Marion obserwowała ludzi na ulicach Egaroth i wypytywała o człowieka, który niegdyś podróżował za góry, ale nie dowiedziała się niczego konkretnego. Ludzie twierdzili, że nie znają nikogo takiego i że w Esgaroth wszyscy są zbyt biedni, aby wyruszać w tak dalekie podróże. 

Marion więc jak dotąd nie znalazła tego, kogo szukała, ale za to nabawiła się przeziębienia, śpiąc w porcie, w jednej z zacumowanych łodzi; W Esgaroth nie było zbyt wielu karczm, a tym bardziej takich, w których można by wynająć pokój, z jednego prostego powodu  był to dawno zapomniany port, u stóp góry zajętej przez smoka i nie było tu zbyt wielu podróżnych. Nie chciała natomiast naprzykrzać się Bardowi, bo i tak narobili mu już dużo problemów, a brunet najwyraźniej nie był zadowolony z celu podróży kompanii, za którą Marion poręczyła, więc zapewne i tak nie chciałby jej przyjąć  tym bardziej, że już miał na pieńku z lokalną władzą.

Na szczęście kobieta miała jeszcze kilka sztuk złota, więc mogła sobie kupić na lokalnym targu jedzenie. W brzuchu ją świdrowało i nie czuła się najlepiej.

Po tym jak zakupiła u kobiety w średnim wieku bochenek chleba i wędzoną rybę, przysiadła niedaleko na jakiejś skrzyni i zaczęła jeść, obserwując w tym samym czasie mieszkańców przychodzących na poranne zakupy i mając nadzieję, że uda jej się jednak czegoś dowiedzieć.

Niestety na targowisku nie działo się nic ciekawego. Ludzie kupowali mięso, ryby i warzywa, a od czasu do czasu ktoś zakupił nowe ubranie przy straganie siwej staruszki, dziergającej na drutach, która siedziała niedaleko. Jedynym faktem, który na dłużej przyciągnął uwagę Marion był dwie siostry  Sigrid i Tilda maszerowały w jej kierunku, najwidoczniej ujrzawszy ją już z daleka. Starsza z nich trzymała wiklinowy koszyk, w którym spoczywały niedawno zakupione cztery ryby i kilka warzyw.

 Marion!  zawołała ucieszona Tilda i przytuliła ją mocno, ku zdziwieniu kobiety. 

 Witajcie...

 Co tu robisz?  zapytała Sigrid, na której twarzy również widniał szeroki uśmiech, tak samo jak u jej młodszej siostry.  Myślałyśmy, że odpłynęłaś wczoraj z kompanią!

Marion uśmiechnęła się delikatnie, a serce ścisnęło jej się lekko na myśl dotychczasowych towarzyszy podróży.

 Mam nieco inny cel niż oni  powiedziała.

 Kolejna przygoda!  zawołała podekscytowana Tilda.  Rety, Marion, musisz nam coś opowiedzieć, proszę!

 Chwila...  przerwała entuzjazm siostry Sigrid.  Skoro wciąż tu jesteś, to gdzie się zatrzymałaś?

 Właściwie to nigdzie. Nie miałam nawet za dużo czasu, aby o tym pomyśleć  przyznała szatynka.

 Spałaś pod gołym niebem?!  zawołała znowu Tilda.

 Tak wyszło...

 Mogłaś przyjść do nas...

 Wasz ojciec i tak już był wściekły... Wciąż się dąsa?  zapytała kobieta. Widziała Barda poprzedniego dnia kilka razy i nie był w najlepszym humorze.

 Niedługo mu przejdzie...  zapewniła Sigrid. 

 Możemy ci jakoś pomóc?  zapytała młodsza siostra, która wciąż była bardzo podekscytowana obecnością kobiety w mieście.

 Właściwie możecie  odparła Marion po chwili zastanowienia.  Szukam pewnego człowieka. Podobno zamieszkiwał kiedyś w Dale i przeżył ogień smoka. Podróżował za góry, a potem tu wrócił.

Sigrid i Tilda zamyśliły się na dłuższą chwilę.

 Chyba nie ma nikogo takiego w Esgaroth...  powiedziała w końcu starsza z sióstr.  Przychodzi mi na myśl pewien mężczyzna, ale to raczej nie on...

Marion pokiwała zachęcająco głową, chcąc usłyszeć o czym myślała dziewczyna. Sigrid kontynuowała.

 Jest w podeszłym wieku. Nikogo nie wpuszcza do swojego domu  większość uważa go za dziwaka...

 Podobno ukrywa tam skrzynkę ze skarbami!  powiedziała podekscytowana Tilda.

 To tylko plotki  zgasiła jej zapał siostra.  Jest biedny  jak wszyscy tutaj.

 Wierzcie lub nie, ale stary Hardwin coś ukrywa  oznajmiła siwa staruszka, sprzedająca ciepłe ubrania. W rękach trzymała druty na których dziergała kolejne rzeczy.

 Wiesz coś o nim?  Marion podeszła bliżej kobiety.

 Był przystojnym młodzieńcem  wyznała staruszka.  Zawsze ciągnęło go do przygód, więc kiedy jego ojciec wyruszył w podróż za góry, on pojechał razem z nim. Długo nie wracali  to prawda. Wszyscy żeśmy myśleli, że spotkało ich jakieś zło i już nie wrócą... Ale wrócili! Przywieźli dziwną szkatułkę, mówiąc, że to rodzinny spadek.

 Rodzinny spadek?  zapytała zaintrygowana Marion. Sigrid i Tilda stały obok również słuchając z zainteresowaniem słów starszej kobiety, którą sądząc po wyrazie jej twarzy, bardzo to cieszyło.

 Dokładnie  potwierdziła kobieta i dobrała włóczki.  Jak dla mnie to nieco dziwne  nigdy nie słyszałam, żeby mieli za górami jakichś krewnych. Ich rodzina od pokoleń zamieszkiwała te strony...  teraz Marion wiedziała już dlaczego niczego nie mogła się dowiedzieć  po prostu pytała nieodpowiednich ludzi. Siwa kobieta przed nią najwyraźniej miała wystarczająco dużo lat, aby pamiętać czasy, za których Dale jeszcze istniało.  Chociaż chodziły plotki, że brat jego ojca uciekł z jakąś kobietą na zachód za góry, ale jeśli chcecie znać moje zdanie, to uważam, że po prostu coś pożarło go w tej puszczy przy królestwie elfów, do którego pływał robić interesy... W każdym razie, pilnowali tej szkatułki jak oka w głowie  podobno omal nie zginęli, chcąc zabrać ją ze sobą, kiedy smok palił Dale! Nie wiem co było tam takiego ważnego... Hardwin nigdy nie powiedział, kiedy ludzie go o nią pytali, ale myślę, że sam nie wiedział... Potem jego ojciec zmarł i Hardwin zdziwaczał. Zaczął biadolić coś o przeznaczeniu i całe dnie pilnował tej skrzynki. 

 Wiesz gdzie on mieszka?  zapytała Marion.

 Oczywiście, że wiem  potwierdziła żywo staruszka.  Przy pomniku władcy. Przed jego domem stoi stara, zielona barka. Hardwin ochrzcił ją imieniem Destin i wyrył to na burcie.

 Dziękuję za twoją pomoc  powiedziała Marion i dała kobiecie dwie złote monety. Staruszka jednak, pomimo biedy, nie chciała przyjąć ich jedynie za swoją opowieść. Marion kupiła więc dziergane szaliki i rękawiczki, które podarowała Tildzie i Sigrid. Po tym oddaliła się wraz z dziewczętami.

 Dziękuję wam za pomoc, miło było was znów zobaczyć  przyznała Marion, choć sama była zaskoczona tym odkryciem.

 Marion  odezwała się nieśmiało Tilda.

 Tak?

 Czy mogłabyś wpaść do nas, kiedy już załatwisz sprawy z Hardiwnem? 

 Tak, koniecznie  poparła ją starsza siostra.

 Naprawdę bardzo chciałybyśmy usłyszeć kilka twoich opowieści... Bain na pewno też! A tatuś nie powinien się gniewać...

Marion uśmiechnęła się szczerze.

 Obiecuję.

~●~

Kobiecie nie zajęło długo odszukanie wspomnianego przez staruszkę pomnika rządcy. Był ogromny i tak samo zachwycający jak jego pierwowzór i nie dało się go zapomnieć. 

Przed domami dookoła stało wiele łodzi, w końcu był to główny środek transportu ludzi Miasta na Jeziorze. Przed jednym z nich Marion dostrzegła starą barkę z łuszczącą się zieloną farbą, na której ktoś wyrył niezgrabnie napis Destin. Dom przed którym stała nie wyglądał lepiej i pomimo tego, że zabudowania w Esgaroth ogólnie nie było najlepsze, ten zdecydowanie wyróżniał się stopniem zniszczenia.
Okna były szczelnie zasłonięte i nie dało się zobaczyć niczego w środku. Marion podeszła do drzwi i przez chwilę się zawahała. Powinna zapukać czy raczej nie? Z jednej strony był to najpewniej człowiek, który ukradł spadek po jej babci, z drugiej jednak podstarzały mężczyzna. 

W końcu uchyliła lekko drzwi i trzymając dłoń na klindze miecza (którego postanowiła na razie nie dobywać), wkroczyła jak najciszej potrafiła do środka.
Pomimo tego, że na zewnątrz był dzień (szary, ale jednak) w środku panowała niezwykła ciemność. Grube, skrzętnie zaciągnięte zasłony, skutecznie odcinały dopływ nie tylko ciekawskich spojrzeń, ale i światła. Jedynym co rozjaśniało pomieszczenie był nikły płomień z kominka, świeca na stole i delikatne światło dnia, wpadające przez uchylone drzwi.

 Widzę, że nie kłopoczesz się pukaniem  rozległ się dość niski, mocno zachrypnięty głos i Marion dopiero teraz dostrzegła siedzącego na krześle mężczyznę, obok którego na stole jarzyła się świeczka.

 To ty...!  szatynka po chwili rozpoznała w siwowłosym, brodatym osobniku, tego samego mężczyznę, który przyglądał jej się pod ratuszem, kiedy strażnicy złapali kompanię.

 Wiem, że kilka miesięcy spędzonych wśród krasnoludów zaciera dobre maniery, a jednak spodziewałem się czegoś więcej  wyznał.  Mogłabyś chociaż zamknąć drzwi.

Marion zszokowana zamknęła za sobą drzwi, zastanawiając się jak w kilka sekund z postawy wojowniczki, przeszła na postawę dziecka ruganego za złe zachowanie.

 Czekałem na ciebie Marion, córko Meryl, córki Maureen. Na miłość Luthien, czekałem całe wieki...

~●~


 Macie coś?  zawołał Thorin. Kompania rozpierzchła się u zbocza góry koło południa, szukając ukrytych drzwi lub chociaż czegoś, co mogłoby do nich prowadzić. Trochę zajęło im dojście do samych stóp Ereboru, a w nocy musieli się zatrzymać na krótki odpoczynek i przespać, bo tego dnia potrzebowali pełni sił i wypoczętych oczu. Niestety byli zdani wyłącznie na siebie, ponieważ Gandalf się nie pojawił, a nie mogli dłużej na niego czekać; Thorin, odkąd odpuścili Esgaroth, wydawał się zamyślony i jakby nieobecny, choć skupiał się na odnalezieniu ukrytego wejścia jak tylko mógł. Starał się bardzo, aby jego myśli nie zaprzątała pewna zielonooka kobieta, którą zostawił za sobą i której, jak przypuszczał, już nigdy nie miał spotkać. Im bardziej jednak starał się opędzić od tych myśli, tym więcej ich go nachodziło.

 Tutaj nic  rozległ się krzyk Dwalina, znajdującego się na małym wzniesieniu.

 Jeśli mapa mówi prawdę  mruknął Thorin do siebie i Balina stojącego obok  to ukryte wejście jest tuż nad nami...

 Tutaj! Spójrzcie!  wszyscy odnaleźli wzrokiem Bilba, który stojąc dobry kawałek od nich, wskazywał na górę. Krasnoludy natychmiast podbiegły do niziołka. Pierwszy dotarł do niego Thorin. W zboczu skały był wyrzeźbiony krasnoludzki wojownik, a jego miecz układał się w wielkie, kamienne schody.

 Masz bystry wzrok, panie Baggins  pochwalił hobbita rozpromieniony krasnolud.

I ucieszona kompania ruszyła odzyskać swój dom.

~●~

 Trochę ci zajęło przybycie tutaj.

Marion stała jak wmurowana i nie wiedziała co powiedzieć. Hardwin podniósł się powoli, a szatynka sięgnęła po miecz, gotowa się bronić. Mężczyzna spojrzał pobłażliwie na broń, a potem na nią, po czym jak gdyby nigdy nic, ruszył w stronę małej kuchni, która została skromnie urządzona w tym samym pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowali.

 Odezwiesz się w końcu?  zapytał, sięgając po dwa metalowe, nieco zniekształcone kubki. 

 Co tu się, na Durnia, wyprawia?!  zawołała Marion.  I czy ty właśnie parzysz herbatę?  zapytała, patrząc jak Hardwin wsypuje do każdego z kubków trochę ziół i zalewa je wodą z małego dzbanuszka.

 Pomyślałem, iż będzie to jak najbardziej na miejscu  wyjaśnił staruszek.  Wyglądasz jakbyś miała zemdleć.

Wcale nie, pomyślała od razu Marion. Może była przeziębiona i nie czuła się najlepiej, a ta sytuacja ją szokowała, ale nie miała w zwyczaju mdleć

 Włamuję ci się do domu, a ty robisz mi herbatę? 

 Czy jeśli wiem o twojej wizycie od ponad pół wieku, to wciąż włamanie?  zastanawiał się Hardwin, tak spokojnie, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.

 Słucham...?  zapytała zszokowana Marion.

 Ciężko w to uwierzyć prawda? Sam na początku miałem z tym problem  wyznał mężczyzna, wracając do stołu z kubkami w rękach. 

 Z czym dokładnie?

 Z uwierzeniem w to całe czytanie z gwiazd i przepowiadanie przyszłości, rzecz jasna. Musisz przyznać, że brzmi niewiarygodnie  powiedział staruszek, odkładając herbatę na stół i przyglądając się kobiecie. Marion tymczasem przetwarzała wszystko, co usłyszała i coś zaczynało jej świtać. Znała tylko jedną osobę, która potrafiła czytać z gwiazd.

 Może usiądziesz?  zaproponował z pełną kulturą mężczyzna.

 Dziękuję, postoję...  odparła Marion.  Znałeś moją babcię?  zapytała i zorientowała się, że Hardwin nie jest już przy stole. Mężczyzna odsunął stary, wyblakły i wyłysiały dywan, który znajdował się na środku pomieszczenia, po czym zaczął siłować się z deskami.

 W pewnym sensie  powiedział, w końcu wyjmując jedną z nich.  Była moją ciotką...

 Co?  zapytała zdumiona szatynka, podchodząc do mężczyzny. W ręce wciąż trzymała miecz, o którym już dawno zapomniała.

Hardwin przerwał na chwilę to, co robił i podniósł się, stając twarzą twarz z Marion.

 Twoja babcia uciekła ze swoim ukochanym na zachód za góry  stwierdził, a kobieta czuła się coraz bardziej skonfundowana. Skąd on to wszystko wiedział?  Tym ukochanym był starszy brat mojego ojca  wytłumaczył.

 Czyli jesteś moim... 

 Wujem  przytaknął Hardwin i ponownie ukląkł, wkładając rękę do dziury w podłodze.  Nigdy nie poznałem osobiście twojej babki, ale mój ojciec ponoć ją znał. Pewnego dnia dostał od niej list z bardzo ważną prośbą... A wszystko przez to  oznajmił mężczyzna, wyciągając z dziury drewnianą skrzynkę.

Oczy Marion rozszerzyły się w zdziwieniu. 

 Po to tutaj jesteś, prawda? 

Kobieta pokiwała głową, zbyt zaskoczona by cokolwiek powiedzieć. O co w tym wszystkim chodziło? Przybyła tu z myślą o odebraniu swojego spadku złodziejowi, a tymczasem ten mężczyzna nie dość, że wcale nie wyglądał, a tym bardziej nie zachowywał się jak złodziej, to jeszcze twierdził, że wiedział o jej wizycie. Poza tym z jego słów wynikało, że są spokrewnieni. Pomimo całego chaosu i niezrozumianej sytuacji w jakiej się znalazła, Marion poczuła jednak iskierkę ciepła wkradającą się do jej serca. Od ponad sześćdziesięciu lat była przekonana, że nie ma żadnej rodziny.

 Może jednak usiądziesz?  zaproponował Hardwin.  Zrobiłaś się strasznie blada...

Marion na nogach jak z waty doszła do starego, drewnianego krzesła i opadła na nie, po czym wydusiła:

 Musisz mi wszystko wyjaśnić...

~●~ 

 To musi być tutaj...  mruknął Thorin. Kompania znajdowała się właśnie na półce skalnej, na którą z wielkim wysiłkiem się wspięli, po tym jak Bilbo odkrył schody w mieczu kamiennego krasnoluda.  Ukryte drzwi... Niech wszyscy ci, którzy wątpili żałują!  zawołał, a jego towarzysze zawiwatowali. 

Jako pierwszy do skały podszedł Dwalin.

 Mamy klucz, czyli gdzieś jest dziurka  powiedział i zaczął dokładnie oglądać ścianę.

 Ostatnie światło dnia Durina wskaże dziurkę od klucza  zacytował Thorin, patrząc na mapę i przypominając sobie słowa Lorda Elronda.  Nori  powiedział krasnolud, widząc, że poszukiwania Dwalina nie dawały żadnych rezultatów. 

Już po chwili drzwi były dokładnie sprawdzane przez kolejnego krasnoluda, który opukiwał je srebrną łyżeczką, przyciskając jednocześnie ucho do kamiennej ściany.

Reszta kompanii patrzyła na to pełna nadziei, która jednak zmniejszała się z każdą chwilą. Słońce zbliżało się ku horyzontowi, a Nori wciąż stukał i nasłuchiwał, nie znalazłszy nawet najmniejszej oznaki ukrytego wejścia.

 Nie wal tak głośno, nic nie słyszę!  poskarżył się Nori, zwracając się do Dwalin, który wciąż niezbyt subtelnie opukiwał ścianę.

 Słońce zachodzi...  oznajmił poddenerwowany Thorin.  Rozbijcie skałę! 

Nori odsunął się w końcu, robiąc miejsce dla Bifura i Gloina, którzy wraz z Dwalinem zaczęli walić w kamienną ścianę toporami. Nie przyniosło to jednak zamierzonych efektów, a nawet spowodowało wyszczerbienie się w kilku miejscach broni. Żelazo było bezradne w starciu z twardą skałą.

 Musi ustąpić...!  krzyknął zrozpaczony Thorin.

 Nie!  zawołał Balin, a krasnoludy przestały uderzać toporami. — Drzwi są zapieczętowane  strzeże ich magia. Nie otworzymy ich siłą...

 Ostatnie światło dnia Durina wskaże ci dziurkę od klucza...  powiedział ponownie Dębowa Tarcza.  Tak było napisane...!

Słońce zamigotało ostatnimi promieniami i zniknęło za horyzontem. Krasnoludy wraz z Bilbem patrzyły smutno to na skałę to na swojego przywódcę. Nikt się nie odzywał.

 Co przeoczyliśmy?  zapytał załamany brunet.  Co..? Balinie? 

 Słońce już zaszło...  stwierdził przygnębiony krasnolud.  Nic więcej nie możemy zrobić... Mieliśmy tylko jedną szansę...

Thorin poczuł jak krew odpłynęła mu z twarzy, a nogi odmówiły posłuszeństwa.

 Może nie wszystko stracone...  powiedział Fili, widząc stan w jakim znalazł się jego wuj.

 Tak, znajdziemy inny sposób!  zawołał natychmiast Kili, chcąc poprzeć brata, choć sam nie miał już zbyt wiele nadziei.

Balin spojrzał na nich przykrym wzrokiem i pokręcił przecząco głową. Bracia umilkli i spuścili głowy. Nawet Kili wydawał się bezsilny i jego niekończący się optymizm przygasł.

Krasnoludy zaczęły powoli odchodzić. Thorin natomiast wciąż stał przy szarej ścianie i wpatrywał się w nią z rezygnacją. Przebyli taką długą drogę, przetrwali tyle niebezpieczeństw i zrobili tak wiele... A jednak to wciąż było za mało. Przeoczyli jakiś mały szczegół i wszystkie ich wysiłki poszły na marne. 

Jaki był z niego król, skoro nie potrafił nawet znaleźć wejścia do własnego królestwa?

 Chodź, chłopcze  powiedział łagodnie Balin, kładąc mu dłoń na ramieniu w geście pokrzepienia.  To koniec...

Thorin odwrócił się bez słowa i upuszczając klucz oraz mapę, ruszył za swoimi towarzyszami. Wszystkie krasnoludy były bezsilne. Na szczęście w kompanii pozostał jeszcze pewien hobbit, który nie miał zamiaru tak łatwo się poddawać. W końcu nie po to omal został pożarty przez trolle, porwany przez gobliny czy zniewolony przez ogromne pająki, aby ponieść porażkę u celu podróży, dla której opuścił swoją ukochaną norkę.

 Zaraz... Chwileczkę...!  zawołał Bilbo.  Nie... Dokąd wy idziecie? Nie możecie się teraz poddać!  mówił, lecz jakby nikt go nie słyszał.  Thorine.... Nie możesz się poddać...!

Ale Thorin nie słuchał. Nie było innego sposobu. Nie mieli już żadnego wyjścia i krasnolud nie chciał dawać sobie i innym fałszywej nadziei. Prawda była taka, że zawiódł. Nie odzyska już Ereboru i nie przywróci domu swojemu ludowi. Mógł zrobić coś więcej... Powinien był się bardziej starać.

Krasnoludy zniknęły z pola widzenia hobbita. Bilbo zastanawiał się nieco spanikowany co robić. Musiał znaleźć to wejście i zatrzymać kompanię dopóki jeszcze nie zeszli na sam dół i nie było za późno. Niziołek podszedł do kamiennej ściany, gorączkowo przypominając sobie co Lord Elrond odczytał z krasnoludzkiej mapy.

 Stań przy szarej skale, kiedy drozd zastuka  zaczął mruczeć pod nosem  a zachodzące słońce z ostatnim światłem dnia Durina, wskaże ci dziurkę od klucza...  dokończył i zamyślił się.  Ostatnie światło... Ostatnie...

Baggins rozejrzał się uważnie. Niebo już pociemniało, a zza chmur wysuwała się właśnie pełna tarcza księżyca. Rozległo się też ciche stukanie i kiedy Bilbo spojrzał w jego kierunku, ujrzał małego, brązowego ptaszka, który próbował rozbić muszelkę ślimaka

 Drozd...  mruknął i nagle wszystko zaczęło się zgadzać. Księżyc wyszedł w końcu całkowicie zza chmur, a jego światło padło na kamienną ścianę. Światło zaczęło tańczyć na jej powierzchni i formować się w kształt drzwi. Teraz Bilbo wszystko już zrozumiał. Przed nim widniał świetlisty kształt wejścia, w którym pojedynczy, ciemniejszy punkt wskazywał miejsce na klucz.

 Dziurka od klucza...! Wracajcie!  zawołał hobbit ile miał siły w płucach.  Chodzi o światło księżyca! Ostatnie światło jesieni! Gdzie jest klucz?  zapytał sam siebie i zaczął okręcać się w poszukiwaniu przedmiotu, który Thorin wcześniej upuścił.  Gdzie klucz? Był tutaj... Był właśnie...  I Bilbo znalazł klucz w tym samym momencie, w którym przez nieuwagę kopnął go swoją wielką stopą. Klucz zmierzał w stronę zbocza, a Baggins wiedział, że jeśli spadnie, to wszystko będzie stracone  nie zdążą zejść na dół, odszukać go i wrócić na czas, aby otworzyć wejście.

Na szczęście zanim klucz mógł na dobre osunąć się w przepaść, zatrzymał go masywny but, przygniatając jeden ze sznurków do niego przywiązanych. Bilbo patrzył z szeroko otwartymi oczyma na Thorina i czuł jak zalewa go fala ulgi. Krasnolud powoli, jakby do końca nie wierząc podniósł klucz i przyjrzał się najpierw jemu, a następnie uformowanym z księżycowego światła drzwiom. Uśmiechnął się szeroko. Może jednak nie wszystko było stracone! Niziołek po raz kolejny znalazł wyjście w sytuacji, która wydawała się go nie mieć. 

Reszta kompanii również zdążyła już ponownie znaleźć się na półce skalnej. Wszyscy z uśmiechami i zdziwieniem na twarzy przyglądali się szarej ścianie, na której widniał jasny kształt.

Przywódca kompanii podszedł do niego i wsunął trzymany przez siebie klucz do wyznaczonego miejsca. Następnie przekręcił go i z lekkim wysiłkiem naparł na drzwi, które otworzyły się powoli, ukazując kamienne korytarze.

 Erebor...  szepnął oniemiały brunet, wkraczając do środka.

 Thorinie...  odezwał się Balin, któremu głos się załamał. Starszy krasnolud nie mógł powstrzymać wzruszenia widząc znów znajome ściany.

Dębowa Tarcza położył mu dłoń na ramieniu, chcąc dodać mu otuchy, po czym zagłębił się nieco dalej. Za nim do środka wkroczyli Fili i Kili wraz z Balinem, a reszta zgromadziła się przy wejściu.

 Znam te ściany... Korytarz... Skały...  oznajmił z uczuciem Thorin, dotykając zimnej skały. Nie mógł powstrzymać wzruszenia, które wymalowało się na jego twarzy.

Wielki Król spod Góry powrócił do Ereboru.

~●~

 Przewidziała to wszystko?  zapytała z niedowierzaniem Marion. Mężczyzna przytaknął, choć tak naprawdę kobieta nie potrzebowała odpowiedzi. Wszystko co opowiedział jej Hardwin wydawało się być prawdziwe, a przynajmniej tak podpowiadała intuicja kobiety. Bo w jakim celu ktokolwiek miałby wymyślać tak niewiarygodną i poplątaną historię?

Marion wciąż nie miała pewności jak odebrać to, co usłyszała; Według tego, co mówił Hardwin, jej babcia przewidziała przyszłość i poprosiła jego ojca o przysługę (która podobno była niezwykle ważna). Ten wyruszył wraz z Hardwinem w określonym czasie za góry i zabrał skrzynkę, jeszcze przed tym jak dom jej babci został obrabowany. Nic więc dziwnego, że Marion przez wszystkie te lata sądziła, że szkatułkę, którą zostawiła jej babcia w spadku, spotkał ten sam los, co resztę skradzionych przedmiotów. Ze słów jej wuja wynikało, że przewidziała także jej przybycie do Esgaroth, choć nie określiła go w czasie. Dlatego skrzynka została przekazana Hardwinowi po śmierci jego ojca, aby pilnował jej aż do przybycia Marion.

 Ponoć twoja babcia twierdziła, że zawartość tej szkatułki, zmieni twoje życie  powiedział mężczyzna.

W głowie kobiety pojawiło się nagle jeszcze więcej pytań. Co miały oznaczać te zmiany w jej życiu? Miały być dobre czy złe? I przede wszystkim co jeszcze wiedziała jej babcia?

Kobieta pokręciła w niedowierzaniu głową. Babcia zawsze godzinami wpatrywała się w gwiazdy i opowiadała o przeznaczeniu lub podobnych rzeczach, ale Marion nigdy nie brała tego zbyt poważnie. No bo w końcu jak to możliwe, żeby wyczytywać z nieba rzeczy, które się jeszcze nie zdarzyły? Marion podczas całego swojego dotychczasowego życia nauczyła się, że sama jest panią swojego losu, a to, o czym opowiadał jej Hardwin burzyło wszystko, w co do tej pory wierzyła. Czuła się jakby jej życie zostało zaplanowane za jej plecami.

Dotąd uważała, że odnalezienie tej skrzynki przyniesie jej spokój i ją uszczęśliwi, ale po tym co usłyszała czuła się jedynie bardziej skołowana. Choć nie mogła zaprzeczyć, że gdzieś głęboko czuła pewną ulgę  w końcu szukała jej przez lata.

 Zajrzyj  zachęcił ją Hardwin, podsuwając jej wykonaną z drewna, zdobioną roślinnymi rycinami szkatułkę. Marion spojrzała na nią niepewnie, wciąż mając w głowie słowa o zmianach w jej życiu.  Jeśli ty nie otworzysz, ja to zrobię  ostrzegł Hardwin, a gdy Marion posłała mu pytające spojrzenie, wyjaśnił:  Całe życie jej pilnowałem i czekałem, żeby zobaczyć co jest w środku.

Szatynka wzięła głęboki oddech, po czym przysunęła szkatułkę bliżej i powoli otworzyła. Hardwin pochylił się nieco, chcąc wszystko widzieć ze swojego miejsca po drugiej stronie stołu.

Pierwszym co rzucało się w oczy był zżółknięty kawałek pergaminu. Marion wyjęła go i drżącymi dłońmi rozłożyła. Spodziewała się ujrzeć list, ale zamiast tego, jej oczom ukazało się coś innego. Cała strona była zapełniona pochyłym, estetycznym pismem jej babci. Tyle, że całość zapisana była po elficku i wyglądała na jakieś zaklęcie. Jedynie trzy słowa, nieco większe i u samej góry kartki, byłe inne.

Taerin rrin raugh  przeczytała Marion na głos, po czym spojrzała pytająco na Hardwina.

 Na mnie nie patrz  rzekł staruszek.  Nie znam starokrasnoludzkiego.

Marion uniosła brwi. Dlaczego jej babcia miałaby pisać cokolwiek w języku krasnoludów?

Nie zdążyła się jednak nad tym zastanowić, ani przejrzeć pozostałych rzeczy ze skrzynki, bo nagle wszystko zatrzęsło się potężnie, jakby ktoś poruszył całym jeziorem. Marion i Hardwin znieruchomieli.

 Co to było?  zapytała nieco zaniepokojona szatynka, choć domyślała się odpowiedzi.

 Smok...

 Thorin  szepnęła mimowolnie Marion. Podeszła do okna, po czym odchyliła zasłonę i spojrzała w stronę góry. Jak na razie nie można było ujrzeć niczego niepokojącego, ale Marion wiedziała, że Hardwin ma rację - smok już nie spał.

 Ach, pamiętam go jeszcze z czasów mojego dzieciństwa, jako młodego księcia oznajmił staruszek, słysząc Marion.  Swoją drogą, po tym jak za niego poręczyłaś, już myślałem, że wyruszysz z nimi.

 Miałam swój cel...  oznajmiła kobieta, rzucając okiem na szkatułkę. Dziwnie się czuła. Wciąż przygniatała ją ta cała historia z przeznaczeniem i zastanawiała się o jakie zmiany w jej życiu może chodzić.  Poza tym, tylko bym im przeszkadzała. To ich wyprawa.

Hardwin przyjrzał się uważnie szatynce.

 Nie jestem znawcą  wyznał w końcu.  Ale sposób w jaki masz upięte włosy jest dosyć charakterystyczny  z pewnością krasnoludzki... Poza tym ten koralik...

 Jaki koralik?  zdziwiła się Marion, patrząc pytająco na swojego... wuja (dziwnie czuła się, tak go nazywając).

 Nie wiedziałaś? Masz wplecione we włosy koralik.

Marion przejechała dłońmi po swojej fryzurze, badając dokładnie jej strukturę i rzeczywiście - w pewnym momencie wyczuła pod palcami drobny metalowy przedmiot.

 To zwykła ozdoba?  zapytała.

 Jak już mówiłem: nie jestem znawcą. Chociaż wiem, że krasnoludy cenią sobie bardzo ułożenie włosów, a te ich korale podobno mają określone znaczenia...

 Wiesz jakie ma ten?

 Skąd mam wiedzieć, nie jestem krasnoludem  mruknął staruszek, jakby nieco urażony, że Marion wypytuje go o krasnoludzkie sprawy.

Kobieta ponownie wyjrzała przez okno, patrząc w stronę góry. Jakie znaczenie miał dla Thorina ten koralik? Może oznaczał pożegnanie? Marion już chciała odejść od okna, ale jej uwagę przykuł jakiś ruch. Przyjrzała się uważnie i na dachu zobaczyła... orka! Kilka innych przeskakiwało właśnie na inny budynek.

 Co na Durnia...  szepnęła. Wyglądało na to, że orkowie podążając za ich zapachem dotarli do miasta. Jedyny problem polegał na tym, że krasnoludów, w przeciwieństwie do ich zapachu, nie było już w mieście. A jeśli orkowie podążali ich tropem...

 Muszę iść  rzuciła nagle Marion. Hardwin spojrzał na nią zaskoczony, nie rozumiejąc dlaczego tak nagle się zerwała.  Pilnuj skrzynki  poprosiła i sama schowała do kieszeni kawałek pergaminu, po czym dobyła swój miecz i wybiegła z domu.

 Oczywiście. Mam wprawę...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top