XIX. Wybór.
— Od kiedy moje rady tak mało znaczą? — zapytał rozgniewany Gandalf. Marion dopiero co znalazła się z powrotem w namiocie, po tym jak poszła sprawdzić jak radzą sobie dzieci Barda i Hardwin. Najwyraźniej Gandalfowi wciąż nie udało się przekonać Thranduila o realiach zagrożenia. — Jak myślisz co staram się uzyskać?!
— Myślę, że chcesz jedynie ocalić swoich krasnoludzkich przyjaciół — oznajmił elf. Złość czarodzieja przygasła nieco, jako iż rzeczywiście był to jeden z jego głównych celów. — I podziwiam twoją lojalność, ale nie odwiedziesz mnie od zamierzeń... — poinformował blondyn, wstając. — Ty to zacząłeś, Mithrandirze. Wybacz, ale ja to zakończę.
Przeszedł obok Marion, nie racząc jej ani jednym spojrzeniem i zbliżył się do strażnika, stojącego na zewnątrz namiotu.
— Czy łucznicy zajęli pozycję? — zapytał go.
— Tak, mój panie.
— Wydaj rozkaz — nakazał Thranduil. — Jeśli cokolwiek poruszy się na Górze – zabijcie to.
Przerażenie zawitało na twarzach Marion i Gandalfa.
— Krasnoludom skończył się czas — oznajmił elf.
— Jak to... — szepnęła kobieta. Poczuła jak robi jej się słabo, ale pomimo tego nie mogła ruszyć się z miejsca. Czuła się bezsilna. W końcu jakie miała szanse, aby przemówić Thranduilowi do rozsądku?
Rzuciła zrozpaczone spojrzenie Gandalfowi. Czarodziej, choć wciąż wstrząśnięty, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
— Łuczniku! — zawołał, podchodząc do Barda, który stał na zewnątrz. Marion podążyła za nim, na nogach jak z waty. — Zgadzasz się na to? Złoto jest dla ciebie aż tak ważne? — zapytał. —Przelejesz za nie krasnoludzką krew?
— Nie dojdzie do tego — powiedział brunet, przekonany o prawdziwości swoich słów, choć kiedy dostrzegł przestraszony wzrok szatynki część jego pewności uleciała. — Są zbyt nieliczni, nie mogą wygrać...
— To ich nie powstrzyma. — Ktoś wypowiedział myśli Marion na głos, ale nie był to Gandalf. — Krasnoludy się nie poddadzą – prędzej zginą niż złożą broń.
Marion odnalazła wzrokiem nadawcę tych słów, choć nie było to łatwe, bo wzrostu był naprawdę niewielkiego.
— Bilbo Baggins! — zawołał uradowany Gandalf.
Kobieta poczuła radość i przede wszystkim wielką ulgę, że widzi hobbita całego. Dobrze, że udało mu się przemknąć do miasta zanim Thranduil wydał rozkaz!
— Bilbo!... — kobieta podeszła do niego i z trudem powstrzymała się, aby nie przytulić go przy wszystkich. Pamiętając jednak, że dookoła jest pełno strażników oraz błąkający się gdzieś ze swoimi żołnierzami Thranduil, zdołała się opanować. — Nie masz pojęcia jak dobrze cię widzieć! Thorin...
— O tym potem — przerwał jej szeptem niziołek. — Najpierw mam wam coś bardzo ważnego do przekazania — oznajmił, spoglądając na Barda i Gandalfa.
Już kilka minut później wszyscy znów znaleźli się w namiocie, wliczając w to Thranduila, po którego posłali jednego z elfich strażników. Nawet Marion przemogła się i weszła do środka, stając obok czarodzieja.
— Jeżeli się nie mylę, to jest Niziołek, który wykradł klucze do lochów, tuż pod nosem mojej straży — powiedział Thranduil, patrząc znacząco na Bilba oraz posyłając Marion podobne spojrzenie. Kobieta starała się nie zwracać na to uwagi, jednak mimowolnie pochyliła się nieco do przodu, chcąc schować się za Gandalfem.
— Tak... — mruknął Bilbo niezbyt wyraźnie, zaciskając zęby i robiąc dziwną minę. — Przepraszam za tamto. — On również zawiesił na chwilę wzrok na szatynce, a kiedy zobaczył, że ta zachęca go do kontynuowania, nieco się pokrzepił. — Przyszedłem, żeby dać wam to — oznajmił i z wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza wyjął małe zawiniątko. Położył je na stole, a kiedy odwinął brązowy materiał, ich oczom ukazał się niezwykle mieniący klejnot, który wyglądał nieco tak jakby, ktoś zamknął w nim światło gwiazdy. Nawet pomimo jasnego dnia, wydawało się jakby rozjaśniał przestrzeń dookoła.
— Serce Góry — powiedział oczarowany i zaskoczony Thranduil, wstając z krzesła, aby lepiej mu się przyjrzeć. — Królewski Klejnot.
— Wart królewskiej sumy — odparł Bard, również bliżej przyglądając się kamieniowi. — Jak wszedł w twoje posiadanie?
— Zabrałem go jako moją czternastą część skarbu — oznajmił Baggins.
— Dlaczego to robisz? — zapytał zdziwiony brunet. — Nie jesteś nam winien swojej lojalności.
— Nie robię tego dla was — odrzekł dobitnie Bilbo. — Wiem, że krasnoludy mogą być uparte, zawzięte i trudne — powiedział. Posłał Marion znaczące spojrzenie, na co oboje się uśmiechnęli. — Są podejrzliwe i skryte. Nawet nie wyobrażacie sobie jak złe są ich maniery!... Ale są też dzielne, dobre... i lojalne aż do bólu — oznajmił, ponownie patrząc na kobietę. Marion zrozumiała, że Baggins ma jej coś do przekazania i z trudem powstrzymała się, aby od razu go o to nie zapytać. — Polubiłem je i ocalę, jeżeli zdołam. Thorin, pragnie tego kamienia ponad wszystko. W zamian za niego, odda wam to, co się wam należy. Wojna nie będzie konieczna.
Thranduil nie odpowiedział. Przyglądał się jednak niziołkowi tak, jak Bard, ale w przeciwieństwie do bruneta, który był zdziwiony i mile zaskoczony słowami i odwagą hobbita, wyrazu twarzy elfa nie dało się odczytać.
— Co ty na to? — zapytał Gandalf. Spojrzenia wszystkich zwróciły się na Thranduila.
— Zgoda — odparł w końcu elf. — Jeśli jednak Thorin odmówi, sam przypieczętuje swój los.
Czarodziej pokiwał delikatnie głową. W tej sytuacji nie pozostało im nic innego.
Marion poczuła pewną ulgę, choć gdzieś w głęboko martwiła się, że Thorin jednak nie przyjmie ich propozycji. Nie wiedziała już czego się spodziewać po jego nietypowym zachowaniu.
Jako, że wszystko było już ustalone, nie było dłużej potrzeby siedzieć w namiocie Thranduila. Marion chętnie skorzystała więc z tej okazji i wyszła, co oczywiście niezbyt obchodziło samego elfa, a nawet go cieszyło. Gandalf wraz z Bilbem ruszyli za kobietą, a Bard podążył w przeciwnym kierunku, zapewne idąc do swoich dzieci.
— Uważasz, że Thorin zgodzi się oddać część skarbu za ten klejnot? — zapytała Marion Bilba, kiedy ten wraz z Gandalfem dogonił ją i razem poczęli iść przed siebie. Towarzyszył im dźwięk wielu kroków, bo co rusz gdzieś obok przechodzili żołnierze czy to elfów czy ludzi.
— Tak myślę — odparł Baggins. — Bardzo zależy mu na tym klejnocie. Boję się, że dba o niego nawet bardziej niż o kompanię... — wyznał. — Nie obchodzi go czy śpią albo jedzą, bo sam przestał o tym pamiętać. Chce jedynie odnaleźć Arcyklejnot... Ale nie myśl, że nie dałem mu go dla własnej korzyści! — zawołał, widząc strapioną minę Marion.
— Wcale tak nie myślę — powiedziała kobieta, ale hobbit czuł, że i tak musi jej wyjaśnić sytuację.
— Z początku chciałem mu go oddać, naprawdę! Ale jego zachowanie... Thorin się zmienił. Nie dba już o nic oprócz skarbu. Zaczął nawet podejrzewać krasnoludy o zdradę, a sposób w jaki przemawia... słowo daję, że jest w tym coś z szaleństwa! — oznajmił Bilbo. — Byłem rozdarty. Myślałem, że może jeśli Thorin miałby ten kamień, to wszystko wróciłoby do normy, ale Balin pozbawił mnie wątpliwości...
— Istotnie — rzekł Gandalf, widząc pytający wzrok Marion. — Arcyklejnot jest zwieńczeniem wszystkiego. Krasnoludy nie tylko ochrzciły go Sercem Góry, ale uczyniły z niego niemal święty klejnot, który jest potwierdzeniem posiadanej władzy i wielkości króla. Mieli go wszyscy poprzedni królowie, więc Thorin uważa, że jest on mu niezbędny, aby mógł całkowicie objąć rządy. Poza tym nic dziwnego, że chce posiadać tak drogi klejnot, skoro zapadł na Smoczą Chorobę...
— To prawda! — powiedział Bilbo. — Nie można przemówić mu do rozsądku, nawet ty Marion...! — Bilbo nie był w stanie dokończyć zdania, widząc wyraz twarzy szatynki.
— W takim razie jak mamy mu pomóc? — zapytała kobieta czarodzieja, a w jej głosie dało się słyszeć nutę rozżalenia. — Skoro Arcyklejnot jest zwieńczeniem tego... szaleństwa!
— Przede wszystkim — odparł Gandalf — musimy zapobiec wojnie i sprawić, aby Thorin rozliczył się z elfami i ludźmi z Miasta na Jeziorze. Już to będzie dobrym początkiem, a resztą zajmiemy się później...
Marion westchnęła. Jak to możliwe, żeby Thorin zmienił się w tak krótkim czasie? Kiedy to wszystko wymknęło się spod kontroli?
Zostawić czternastkę mężczyzn samych sobie. Typowe.
Marion poczuła się zirytowana i zła, ale jednocześnie zmartwiona, przestraszona i niepewna.
Właściwie sama nie wiedziała co ma już czuć, ani czego się spodziewać.
Powinna była z nimi pójść. Dlaczego ich opuściła, skoro tak jej na nich zależało? Skoro zależało jej na Thorinie... Ale przecież nie mniej zależało jej na babci! Co prawda ona już teraz nie żyła, ale obietnica, którą złożyła Marion, po jej odejściu... Nie mogła tak po prostu wszystkiego rzucić.
Ale teraz Thorin był trawiony przez mroczną chorobę. Może gdyby przy nim była... Ale chciała być! I co więcej, teraz zamierzała!
Myśli kłębiły jej się w głowie, a uczucia w duszy. Odczuwała na przemian poczucie winy i przekonanie, że to nie do końca na nią spada całkowita odpowiedzialność. Nagle naszła ją pewna myśl: Co jeśli nie będzie w stanie pomóc Thorinowi? Jeśli nie uda się wyciągnąć go ze Smoczej Choroby?
Marion odetchnęła głęboko i przysiadła na ruinach jakiegoś domu. Było jej słabo od tych myśli i miała mętlik w głowie.
— Marion...? — Bilbo i Gandalf przystanęli nad nią, przyglądając jej się zmartwieni.
— Nic mi nie jest — odpowiedziała kobieta, pocierając czoło. Prawda była taka, że czuła się fatalnie, ale nie chciała się do tego przyznać.
— Zbladłaś — stwierdził Gandalf. — Kiedy ostatnio coś jadłaś, moja droga?
Marion już otworzyła usta, aby mu odpowiedzieć, ale po chwili zamknęła je, marszcząc brwi. Zdała sobie sprawę, że jej ostatnim posiłkiem wciąż pozostawało pamiętne śniadanie w Mieście na Jeziorze. Najwyraźniej Thorin nie był jedynym, który zapomniał o jedzeniu, choć u Marion miało to nieco inne przyczyny.
Na Durina, pomyślała, nic dziwnego, że tak dziwnie się czuję.
Westchnęła, dopiero teraz czując świdrowanie w żołądku i mdłości spowodowane głodem.
— Chyba muszę was opuścić jakiś czas — powiedziała, wstając i ruszyła w stronę małego budynku, w którym były przechowywane zapasy przywiezione przez elfy. Pomimo tego, że bardzo się starała, nie udało jej się ukryć strapienia na twarzy.
— Marion...! — zatrzymał ją głos Bilba. Szatynka odwróciła się, patrząc na niego pytająco. — On... nie skreślił cię całkowicie... — powiedział. Marion nie musiała dopytywać o co chodzi. I choć nie rozwiązywało to jej problemów, pokiwała głową z cieniem uśmiechu i z maleńkim ziarnkiem nadziei kiełkującym w sercu, ruszyła aby się posilić.
~●~
Następnego dnia, pomimo wczesnej pory, słońce świeciło jasno na niebie, a jego promienie odbijały się od zbrój żołnierzy zgromadzonych u wrót Ereboru.
Wojsko elfów było liczne, a każdy jego członek dobrze wyszkolony i gotowy do walki. Wśród elfich szeregów w promieniach słońca dało się dostrzec również zlewające się ze sobą brązowe i szare plamy, wśród których okazjonalnie połyskiwało srebro kolczug. Ludzie z Miasta na Jeziorze stali ramię w ramię z elfami.
Marion zrezygnowała z możliwości przebywania wśród nich, poniekąd za sprawą Gandalfa, który sam stał nieopodal ludzi z Esgaroth. Jak mówił, wolał na razie nie zdradzać swojej obecności i nie komplikować spraw, co zresztą polecił również jej:
— Rozsądniej będzie, jeśli nie pojawisz u bram Samotnej Góry wraz z Bardem i Thranduilem — powiedział jej wcześnie z rana. — Sprawa jest bardzo delikatna, więc lepiej będzie nie mieszać do niej emocji...
I tak Marion znalazła się po zachodniej stronie bramy, stojąc w pewnym dystansie od elfów, nieopodal strumienia, który wypływał z wnętrza Ereboru. Rigel, którego dosiadała, stał spokojnie, jakby w ogóle nie zauważył elfickiej armii; Z pozycji, na której się znaleźli nie byli zbyt widoczni dla krasnoludów, za to kobieta doskonale wszystko widziała i słyszała. Tak, że już po chwili dobiegł ją ostrzegawczy głos Thorina, którego strzała wbiła się w ziemię przed wierzchowcem Thranduila:
— Następna trafi pomiędzy twoje oczy.
Po tym rozległy się bojowe okrzyki aprobaty ze strony kompanii. Marion jednak nie zrozumiała żadnego z nich, bo krasnoludy wołały w swoim ojczystym języku.
Na elfim królu nie zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia. Uśmiechnął się cynicznie, ale kiedy okrzyki krasnoludów nie ustawały, zirytowany uniósł dłoń. Na ten sygnał cała armia unisono dobyła swoich łuków i naciągając na cięciwy strzały, wycelowała w kompanię. Wszystkie krasnoludy, pochowały się za mury, a Marion poczuła jak niepokój ściska jej gardło. Jedynie Thorin ani drgnął – stał niewzruszony i mierzył w Thranduila. Przez krótką chwilę przyglądali się sobie nawzajem, po czym elf ponownie dał sygnał swoim ludziom, którzy w odpowiedzi pochowali łuki. Krasnoludy wychynęły ostrożnie zza głazów.
— Przybyliśmy ci powiedzieć, że spłata twojego długu została przyjęta — oznajmił blondyn.
— Jaka spłata? Niczego wam nie dałem. Nie macie nic — odparł pewnie krasnolud, wciąż celując w elfa. Ten spojrzał na Thorina w sposób, który wydał mu się nadzwyczaj irytujący, po czym posyłając Bardowi porozumiewawcze spojrzenie, skinął głową.
— Mamy to — powiedział mężczyzna i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza cudownie mieniący się klejnot.
Thorinowi krew odeszła z twarzy, jednocześnie burząc się w każdej innej części ciała. Był tak zszokowany, że opuścił łuk, nagle całkowicie o nim zapominając. Dziesiątki myśli zawitały w jego głowie, ale żadnej z nich nie mógł wypowiedzieć na głos. Wyręczył go jego siostrzeniec.
— Mają Arcyklejnot... — powiedział nie mniej zdziwiony niż inni Kili. — Złodzieje! Jak zdobyliście dziedzictwo naszego rodu? Ten kamień należy do króla! — zawołał oburzony.
— I król może go mieć — oznajmił Bard. — Jeśli zechcemy.
Thorin posłał mu tak nienawistne spojrzenie, iż Marion pomimo odległości i tego, że nie było one przeznaczone dla niej, poczuła jak dreszcz wstrząsa całym jej ciałem.
— Ale najpierw — dodał brunet — musi uszanować dane słowo.
Spojrzenie Thorina nagle się zmieniło. Zaczął mówić do kompanii coś, co tylko oni mogli usłyszeć, jednak po twarzach krasnoludów Marion z łatwością odgadła, że byli skonfundowani. Po chwili Dębowa Tarcza załwoł już głośno:
— Arcyklejnot jest w tej Górze! To podstęp!
Kobieta westchnęła. Co jeszcze mieli zrobić, żeby go przekonać? Na własne oczy zobaczył Arcyklejnot, odwoływali się już do jego honoru, a nawet sumienia, ale on uparcie wypierał fakty i odpychał od siebie odpowiedzialność.
— To nie podstęp — rozległ się nagle inny głos. — Kamień jest prawdziwy... sam im go dałem — oznajmił Bilbo, a w oczach Thorina zawitała bezdenna pustka. Hobbit podobnie jak Marion zrozumiał nieustępliwość krasnoluda i uznał, że przyznanie się jest jedynym sposobem, który może go przekonać.
Kiedy Marion usłyszała słowa niziołka była przestraszona tak samo jak Bard, który patrzył na niego zszokowany. Nawet Thranduil wydawał się zdziwiony i z lekkim niepokojem wyczekiwał rozwoju wydarzeń.
— Ty?... - powiedział Thorin jakby nie dowierzając, jednocześnie w jego oczach zawitał zawód i poczucie zdrady.
Kompania tymczasem przyglądała się zmartwiona to włamywaczowi to swojemu przywódcy.
— Zabrałem go jako moją czternastą część skarbu — wytłumaczył Baggins.
— Okradłeś mnie.
— Okradłem? Nie — powiedział od razu Bilbo, uśmiechając się lekko. — Może i jestem włamywaczem, ale uczciwym. Nic więcej nie wezmę, wystarczy mi taka zapłata.
— Zapłata? — zapytał Thorin, odwracając się w jego stronę i zaśmiał się ponuro. — Zapłata — powtórzył. — Nie jestem ci nic winien, żałosny szczurze!
Bilbo wziął głęboki oddech, widząc jak Thorin zrobił kilka wściekłych kroków w jego kierunku.
— Zamierzałem ci go oddać — tłumaczył dalej. — Chciałem to zrobić wiele razy, ale...
— Ale co, złodzieju?
— Zmieniłeś się, Thorinie — powiedział dobitnie Bilbo. — Krasnolud, którego poznałem w Bag End nigdy nie złamałby danego słowa. Nie wątpiłby w lojalność swoich braci. I nie wygnałby nikogo, kogo... — Baggins zawahał się. Nie był pewien czy może dokończyć to zdanie przed kompanią, ludźmi z Miasta na Jeziorze, a przede wszystkim całą armią elfów.
Nie wszystko było takie oczywiste i jasne dla wszystkich i choć Thorin zdawał się w tej chwili o to nie dbać, hobbit czuł, że powinien się powściągnąć choćby ze względu na Marion.
— Nie mów mi o lojalności — wycedził Thorin, znów zbliżając się o kilka kroków. W jego głowie toczyła się burza. Natłok uczuć i myśli zaczął go przygniatać. Poczuł jakby korona zacisnęła się na jego czole, jedynie potęgując to wszystko. Do tego te wszystkie wlepione w niego spojrzenia!... Rozejrzał się dookoła, a widząc zgromadzonych po bramą jego królestwa elfów i ludzi oraz jego własnych pobratymców wyczekujących na jego reakcję – łaskę lub niełaskę dla zdradzieckiego hobbita – poczuł bardziej niż kiedykolwiek, że jest królem.
Tak. Był królem. Był Władcą spod Góry i jako tak wielki przywódca musiał wymierzyć karę za nieposłuszeństwo. Karę za zdradę. Musiał dać innym przykład – pokazać, że takie incydenty nie będą tolerowane!...
— Zrzucić go z murów... — oznajmił spokojnie, jak na ton, którym jeszcze przed chwilą przemawiał. Marion zastygła w przerażeniu, słysząc te słowa. Na początku zdawało się jej, iż może się przesłyszała, ale widok reakcji innych upewnił ją, że jednak nie; Bard, tak samo jak kompania patrzył przestraszony i zszokowany na Thorina. Nawet Thranduil wydawał się dogłębnie wstrząśnięty.
Nikt nie wykonał nawet najmniejszego ruchu. To rozzłościło Thorina jeszcze bardziej. Jak śmieli ignorować jego rozkaz? Rozkaz swojego króla?
— Nie słyszycie mnie?! — krzyknął i zaczął ciągnąć Filiego, który stał najbliżej za ramię, chcąc zmusić go do wykonania rozkazu. Blondyn wyrwał się jednak i cofnął. Spojrzał na wuja z niedowierzaniem i lękiem w oczach, ale tym razem było to za mało, aby przywrócić Thorinowi jasny umysł.
— Sam to zrobię — oświadczył. — Bądź przeklęty! — zawołał i łapiąc go za fraki, przycisnął plecami do muru, próbując go zepchnąć.
— Nie! — zawołał Fili, i wraz resztą krasnoludów rzucił się, aby powstrzymać Dębową Tarczę.
— Bądź przeklęty, ty i czarodziej, który cię nam wcisnął! — krzyczał brunet. Marion poczuła jak serce stanęło jej przez chwilę ze strachu, kiedy krasnolud o mało nie zepchnął Bilba z muru.
— Puść go! — zawoła w tym momencie, ale jej głos rozmył się w ogólnej szamotaninie. Rozległ się za to inny, znacznie donośniejszy i bardziej stanowczy.
— Jeśli nie podoba ci się mój włamywacz — zawołał Gandalf, wybiegając spomiędzy elfów. — To proszę, nie uszkodź go... a zwróć do mnie.
Thorin zastygł w zdziwieniu usłyszawszy i zobaczywszy przed sobą Gandalfa, którego ostatni raz widział przed Mroczną Puszczą.
Marion odetchnęła, bo krasnolud był tak zdziwiony nagłym pojawieniem się czarodzieja, że zaprzestał prób zepchnięcia Bagginsa z murów, choć wciąż go do nich przyciskał.
— Nie robisz wielkiego wrażenia jako Król pod Górą — rzekł czarodziej. — Czyż nie, Thorinie, synu Thraina?
Jednak nawet Gandalf Szary nie był w stanie otrzeźwić krasnoluda. Nie przed całą armią elfów i ludzi, mających w posiadaniu Arcyklejnot i nie z jego przekonaniem o wyższości władzy.
Zdziwienie w oczach Thorina ponownie przerodziło się w dziwnie niepokojący błysk. Puścił hobbita, całkowicie o nim zapominając, a wtedy reszta krasnoludów szybko pomogła mu wstać i roztrzęsionego z emocji, doprowadziła do liny prowadzącej na dół.
— Już nigdy więcej nie posłucham rad czarodzieja! Ani szczurów z Shire'u! — krzyczał wściekły Thorin.
Marion poczuła jak jej serce zaciska się na wykrzykiwane przez krasnoluda słowa.
— Czy przyjmujesz naszą propozycję? — odezwał się ponownie Bard, widząc, że Bilbo jest już bezpieczny, przechodząc po fragmentach kamiennego posągu, aby znaleźć się po drugiej stronie strumienia. — Zwrot Arcyklejnotu w zamian za to, co obiecałeś?
Thorin nie odpowiedział. Spojrzał zniecierpliwiony na wschód, po czym przeszedł w tę i z powrotem po murach. W swoim królewskim płaszczu, koroną na głowie i złością na twarzy, wyglądał niczym wściekły lew.
Jednak przed jego bramą wciąż stało liczne wojsko i dwóch zniecierpliwionych przywódców, którzy czekali na odpowiedź, gotowi zestrzelić tego lwa w każdej chwili (a przynajmniej jeden z nich).
— Dlaczego mam odkupić coś, co należy do mnie?! — wykrzyknął Thorin.
Gandalf patrzył bezsilnie na swojego przyjaciela, a raczej na osobę, którą się stał, bo nie rozpoznawał już w nim Thorina Dębowej Tarczy. Nawet on nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć.
— Zatrzymaj kamień. Sprzedaj go — oznajmił Thranduil, którego opuściła już wszelka cierpliwość. — Ecthelion z Gondoru da ci za niego dobrą cenę.
Na te słowa Thorina opanowało tak silne uczucie gniewu, iż trudno było je nazwać nawet wściekłością.
— Zabiję was! — krzyknął ile miał sił w płucach. — Przysięgam, że zabiję was wszystkich!
Powietrze uciekło Marion z płuc, a klatkę piersiową opanował jakiś dziwny ból. Zacisnęła dłonie na grzywie Rigela, a koń jedynie parsknął marnie w odpowiedzi, jakby cierpiał razem z nią.
— Twoja przysięga nic nie znaczy! — odkrzyknął Thranduil, którego maska stoicyzmu opuściła na dobre, a zastąpił ją gniew i zirytowanie.
Thorin nie odpowiedział. Zamiast tego dalej chodził wzdłuż murów, wpatrując się w horyzont. Kompania patrzyła na to zmartwiona i przestraszona stanem swojego przywódcy.
— Dosyć już usłyszałem — oznajmił Thranduil, kiedy po dłuższej chwili krasnolud wciąż nie udzielił jasnej odpowiedzi. Elf zawrócił swojego jelenia, a po chwili rozległ się rozkaz wydany przez jednego z elfich dowódców i żołnierze znów dobyli swoich łuków.
— Thorinie, złóż broń. Otwórz bramę — poprosił Gandalf z resztką nadziei, która w nim pozostała. — Ten skarb przyniesie ci śmierć...
— Thorinie — odezwał się teraz również Balin, który już od dłuższego czasu wyglądał na przerażonego rozwojem sytuacji. — Tej walki nie wygramy.
Thorin spuścił wzrok, wbijając go w ziemię. Wyglądał jakby w głowie już toczył własną bitwę – ze swoimi myślami.
— Daj nam swą odpowiedź — rzekł Bard. — Wybierasz pokój... czy wojnę?
Po tych słowach rozległ się łopot skrzydeł, skrzek i na murach bramy przysiadł duży czarny kruk. Kracząc, przyglądał się krasnoludom zupełnie jakby do nich przemawiał.
Thorin spojrzał na horyzont na wschodzie z nowym błyskiem w oczach i przemówił:
— Wybieram wojnę.
Niemal równocześnie z tymi słowami ziemia jakby zadrżała i rozległo się głuche dudnienie tysięcy kroków, a Marion poczuła jak gardło zaciska jej się z przestrachu.
Wybrał wojnę...
Długie włócznie poczęły wyłaniać się zza wzgórza, a za nimi ich właściciele. Gdzieniegdzie przed żołnierzami toczyły się wozy, ciągnięte przez kozły z ogromnymi rogami. Jednak tym, co rzucało się w oczy najbardziej był wzrost żołnierzy i ich przywódca – dosiadający knura i prowadzący swoją armię.
Armię krasnoludów.
Thranduil widząc to, natychmiast popędził swojego wierzchowca i przejeżdżając wzdłuż linii elfich szeregów, zaczął wydawać rozkazy w swoim języku. Elfy odwróciły się w stronę armii krasnoludów i zaczęły maszerować, chcąc znaleźć się bliżej swojego wroga. Tymczasem krasnoludzcy żołnierze zatrzymali się, w przeciwieństwie do ich przywódcy wciąż jadącego w dół zbocza.
— Hej, Thorinie! — zawołał, a kompania zawiwatowała i przywitała swojego pobratymca głośnymi okrzykami. — Przybył, Dain Żelazna Stopa!
Marion całkowicie się to nie podobało. Zarówno armia elfów jak i krasnoludów stały na przeciw siebie gotowe do ataku, a ich przywódcy byli dumni i nieustępliwi, poza tym jasno określili swoje zamiary. Szczególnie Thorin... Po tym wszystkim co usłyszała nie miała sił ani ochoty patrzeć jak Thorin pogrąża siebie i swoich ludzi, a tym bardziej jak Thranduil podejmuje wojnę dla kilku błyskotek. Pozycja pomiędzy dwoma wrogimi wojskami nie była w jej mniemaniu najodpowiedniejszą również dla hobbita, więc Marion popędziła konia i ruszyła w kierunku Gandalfa, przy którym z daleka ujrzała niziołka.
— ...jego kuzyn — dosłyszała strzępy rozmowy, kiedy się do nich zbliżała.
— Są podobni? — zapytał Baggins.
— Cóż — odparł czarodziej. — Zawsze uważałem Thorina za bardziej rozsądnego...
— Bilbo! — zawołała kobieta, gwałtownie zatrzymując Rigela obok hobbita. — Wsiadaj, zabiorę cię stąd.
— Co... Ale Marion!... Thorin! Kompania! — Kobieta ujrzała na jego twarzy takie oddanie, iż odczuła wyrzuty sumienia z powodu swojej postawy. Zaraz jednak przypomniała sobie beznadziejność całej sytuacji. Przecież wszyscy próbowali go przekonać – nawet ona! – ale Thorin nikogo nie słuchał.
— Tym razem im nie pomożesz — oświadczyła z przykrością szatynka. — To nie przelewki, Bilbo, szykuje się wojna. A ty możesz zostać zraniony zarówno przez elfy jak i krasnoludy, bo podejrzewam, że mogą mieć mały problem z dopasowaniem cię do czyjejś ze stron...
— Marion ma rację — potwierdził Gandalf, popierając kobietę. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby to powstrzymać, ale jeśli zawiodę... za kilka chwil może tu już nie być tak spokojnie.
Bilbo z wielką niechęcią, ale w końcu się zgodził. Gandalf pomógł mu dosiąść Rigela, a kiedy hobbit znalazł się już na jego grzbiecie i mocno złapał Marion w pasie aby nie spaść, kobieta zawróciła i zaczęła przedostawać się na tył elfich wojsk, za wszelką cenę nie chcąc znaleźć się pomiędzy dwoma armiami.
Kiedy udało jej się wyjechać spośród rzędów żołnierzy, rzuciła ostatnie spojrzenie ku Ereborowi. Akurat w tym momencie dostrzegł ją Thorin, dla którego na swojej wcześniejsze pozycji była niewidoczna. Ich spojrzenia spotkały się na moment i choć dzieliła ich spora odległość, Marion mogła powiedzieć, że w jego oczach przez chwilę zapaliła się jakaś iskra, która jednak szybko zgasła. Krasnolud zwrócił swój wzrok ponownie na armię krasnoludów, a Marion ze zdeptaną nadzieją, zawróciła konia i ruszyła galopem w stronę Dale z Bilbem za plecami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top