XIV. Poręczyciel.
Kompanię, która aktualnie zajmowała wszelkie wolne miejsca nadające się do odpoczynku w domu Barda, doszły z dołu stłumione śmiechy. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni, bo o ile wysoki, dźwięczny śmiech Marion był im doskonale znany, o tyle tego drugiego, o wiele niższego nie słyszeli od bardzo dawna. Natomiast zasłyszenie obu tych śmiechów w tym samym czasie wręcz się wykluczało.
Po chwili ujrzeli Marion i Thorina, którzy ramię w ramię weszli po schodach bez słowa, jednak z nikłymi uśmiechami na twarzach.
— Chyba ktoś podmienił nam wujka — zwrócił się Kili do swojego brata.
— Na to wygląda... — zgodził się z krasnoludem Bilbo.
Thorin szybko zorientował się, że jest główną atrakcją w pomieszczeniu. Odchrząknął i przybierając typową dla siebie maskę chłodu i dumy zajął najbliższe wolne miejsce, bez słowa zgadzając się, aby kobieta usiadła obok niego.
— To wciąż ten sam Thorin — stwierdził Balin, obserwując wraz innymi przywódcę ich kompanii. — Choć muszę przyznać, że długo już go takiego nie widziałem. Musiało ominąć nas parę istotnych spraw, po tym jak rozdzieliliśmy się w puszczy...
Po pomieszczeniu rozniosło się głośne kichnięcie Marion, akurat w momencie, w którym wrócił Bard niosący ciepłe ubrania i koce wraz ze swoimi dziećmi.
— Ogrzejcie się albo zachorujecie — powiedział mężczyzna i zaczął rozdawać ciepłą odzież.
Obok Marion pojawiła się mała, na oko dziesięcioletnia dziewczynka.
— Sigrid i ja przygotowałyśmy dla ciebie sukienkę — poinformowała kobietę, czym zwróciła również uwagę Thorina. Marion uśmiechnęła się na jej słowa, jak również na sam widok młodszej córki Barda. — Tato mówił, że jesteś wyjątkowo przemoczona. Pomyślałyśmy, że chciałabyś się przebrać...
— Z dala od hałaśliwej hordy mężczyzn — dodała szatynka, patrząc znacząco na Thorina. Ten rzucił jej oburzone spojrzenie, choć w kącikach jego ust czaił się uśmiech. — To świetny pomysł. Prowadź — poprosiła. Dziewczyna pobiegła wgłąb domu, a Marion wstała i ruszyła za nią.
Chwilę później przebierała się już w sąsiednim, nie za dużym pokoju w sukienkę, która należała do starszej z sióstr. Była uszyta ze zwykłego, prostego, brązowego materiału i na szczęście w przeciwieństwie do jej szat – była sucha.
Po tym jak Marion się przebrała, podziękowała Tildzie i Sigrid, którym swoją drogą obiecała opowiedzieć co nieco o swoich przygodach, bo obie były tym żywo zainteresowane, i wróciła do reszty kompanii.
Krasnoludy grzały się przy małym kominku, a niektóre zdejmowały koszule i rozwieszały, aby te się wysuszyły. Najwyraźniej towarzystwo Marion im w tym nie przeszkadzało, bo większość nie zwróciła nawet uwagi na to, że weszła do pomieszczenia. Kobieta również wzięła swój płaszcz i powiesiła obok ogniska, aby dobrze wysechł, po czym sama usiadła blisko płomieni, chłonąc ich ciepło.
— Myślałem, że nie lubisz sukienek — usłyszała nad sobą głęboki głos. Spojrzała na Thorina, który także wieszał akurat swoją koszulę. Przez chwilę jej wzrok zatrzymał się na jego wyrzeźbionym torsie, który zazwyczaj nie był widoczny przez grubą warstwę ubrań, ale szybko przeniosła go na twarz krasnoluda.
— Widziałeś jej spojrzenie? Nie mogłam odmówić — wytłumaczyła Marion, na co Thorin uśmiechnął się pod nosem. — Poza tym nie czułam już palców...
Nagle doszedł ich stłumiony odgłos bólu. Oboje spojrzeli na młodszego z siostrzeńców Thorina. Kili nie wyglądał za dobrze. Był nieco blady, a na jego czole znajdowały się kropelki potu. Ściskał dłonią ranę na udzie. Marion podeszła do niego, co uczynił również Dębowa Tarcza.
— Pokaż mi ranę — poprosiła go.
Krasnolud spojrzał na nią oraz na swojego wuja i zawahał się. Nie chciał pokazywać, że jest w jakikolwiek sposób słaby przed resztą kompanii, a tym bardziej przed Thorinem.
— No dalej — popędziła go Marion. — Muszę ocenić w jakim jest stanie, żeby ci pomóc.
Kili w końcu odchylił dziurawy materiał spodni. Kobieta przykucnęła, aby lepiej przyjrzeć się ranie siedzącego bruneta. Wydawała się ciemniejsza niż ostatnio. Ponadto żyły dookoła również pociemniały.
— Trucizna się rozchodzi — powiedziała do stojącego obok Thorina, który również oglądał ranę. — Potrzebuję ziół.
— Są tam. — Bard wskazał na doniczki i wiszące przy ścianie pęki roślin. Marion natychmiast się przy nich znalazła i poczęła szukać tego, czego potrzebowała. Thorin natomiast ścisnął pokrzepiająco ramię Kiliego i odszedł nieco dalej. Zarzucił na swoje nagie ramiona koc i przystanął przy uchylonym oknie, wyglądając na zewnątrz. Ujrzał czarną kusznicę na szczycie drewnianej wieży i mina mu zrzedła.
— Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha — zaśmiał się niziołek.
— Bo zobaczył — powiedział Balin, stając obok Thorina. Starszy krasnolud zaczął opowiadać hobbitowi o starej krasnoludzkiej kusznicy, a Marion tymczasem coraz bardziej nerwowo przeszukiwała zioła.
— Nie ma... — mruknęła sama do siebie, jeszcze raz upewniając się, że niczego nie przegapiła.
— Mówisz jakbyś tam był — stwierdził Bard, który słuchał opowieści Balina i Thorina i włączył się do rozmowy o broni zdolnej zabijać smoki.
— Każdy krasnolud zna tę legendę — zbył go brunet.
— Więc wiesz, że łucznik trafił smoka — wtrącił się Bain. — Oderwał bestii łuskę pod lewym skrzydłem.
— To tylko bajka — prychnął Dwalin.
— Nie ma — powiedziała głośniej Marion, odwracając się w stronę reszty. Udało jej się zwrócić ich uwagę. — Nie opatrzę mu rany, bo nie ma tu odpowiedniej rośliny. Trzeba ją znaleźć...
— Ja pójdę — zaoferował Fili, ale Bard natychmiast zastąpił mu drogę.
— Nie — oznajmił stanowczo. — Nikt z was nie wyjdzie stąd przed zmierzchem. Za bardzo zwracacie na siebie uwagę.
— Ja nie — zaoponowała Marion.
— W tym mieście każdy zna każdego, a nieznajomi wzbudzają sensację. Poza tym nasz dom jest obserwowany!
— Nie wiem czy dociera do ciebie, że jeśli nie uleczę mu rany na nodze, trucizna rozejdzie się po całym ciele!
— Czego potrzebujesz? — zapytała starsza z córek Barda.
— Sigrid...
— Daj spokój, tato. Możemy z Tildą tego poszukać. To tylko zioło... Będzie wyglądało jakbyśmy wyszły na targ.
— Zgoda — wydusił w końcu mężczyzna.
Sigrid z Tildą ubrały swoje płaszcze, po czym opuściły dom, wyruszając na poszukiwanie rośliny, którą Marion uprzednio dokładnie im opisała.
Kobieta natomiast usiadła na wolnym miejscu, opierając się o ścianę. Miała chwilę na odpoczynek, której bardzo potrzebowała. Wzięła jeden z koców i okryła się nim szczelnie, bo wciąż było jej zimno, bo kąpielach w lodowatej wodzie.
Krasnoludy tymczasem zażądały, aby Bard dał im obiecaną broń, za którą mu zapłacili.
Łucznik zszedł na dół i po chwili wrócił z podłużnym zawiniątkiem, wyglądającym jak zwinięte sieci. Położył to na stole i rozwinął, ukazując nietypową broń.
Krasnoludy wzięły do ręki dziwne topory i haki, przyglądając im się dokładnie.
— Co to jest? — zapytał Thorin.
— Hak, zrobiony ze starego harpuna.
— A to? — odezwał się tym razem Kili, trzymający kij z obszernym kawałkiem metalu na końcu.
— Zgniatacz z młota kowalskiego. Ciężki – to prawda, ale w obronie życia lepsze to niż nic — podsumował Bard.
— Zapłaciliśmy ci za broń! — przypomniał Gloin.
— To jakiś żart! — oburzył się Bofur i rzucił trzymany przez siebie łańcuch na kawałku drewna na stół, co uczyniła także reszta krasnoludów.
— Nie znajdziecie tu nic lepszego. Tylko w arsenale jest prawdziwa broń, ale trzymają ją pod kluczem — oznajmił Bard. Thorin i Dwalin spojrzeli po sobie. Nie musieli nawet nic mówić, żeby wiedzieć, że oboje wpadli na ten sam pomysł.
— Thorinie — odezwał się Balin — bierzmy co jest i ruszajmy. Oboje walczyliśmy już gorszą bronią...
Bard zmarszczył brwi, przyglądając się przywódcy ich kompanii. Ten wydawał się bić z myślami.
— Weźmiecie ją lub nie, ale nie możecie opuścić mojego domu przed zmrokiem — powiedział twardo Bard i skierował się do wyjścia.
— Tato! — Bain dogonił ojca, który był już za drzwiami.
— Pilnuj ich, Bain. Nie pozwól im wyjść — powiedział mężczyzna. — Muszę coś sprawdzić...
I już go nie było.
Thorin tymczasem rozejrzał się po pomieszczeniu. Czegoś mu brakowało. Marion nie odezwała się ani słowem podczas ich sprzeczki z łucznikiem i teraz krasnolud zrozumiał dlaczego. Szatynka siedziała oparta o ścianę i spała w najlepsze, owinięta kocem.
Musiała być naprawdę zmęczona skoro zasnęła w takiej pozycji i przy kłócących się mężczyznach.
Brunet zauważył, iż pomimo koca kobieta trzęsła się co jakiś czas. Zdjął ten ze swoich barków i przykrył nim Marion, dodając kolejną ciepłą warstwę, która miała ją ogrzać.
Wygląda tak niewinnie i pięknie, pomyślał Thorin, patrząc na jej spokojną, pogrążoną we śnie twarz. Szybko jednak przywołał się do porządku, przypominając sobie, że oprócz niego w pomieszczeniu znajduje się również reszta kompanii.
Krasnoludy były jednak zajęte rozprawianiem co lepiej zrobić w obecnej sytuacji i tylko Balin i Bilbo zdawali się dostrzec, zaskakujący dla nich, czyn Thorina.
— Musimy mieć broń! — przekonywał żywo Gloin.
— Co jeśli nas złapią? — pytał Ori.
— Nie złapią — zapewniał Nori.
— Ty lepiej siedź cicho. Jeszcze nie zapomnieliśmy o twoich pamiątkach z Rivendell — skarcił go starszy brat.
— Zbierajcie się — wtrącił się Thorin, który ubierał akurat swoją nie do końca wysuszoną koszulę. Spojrzenia wszystkich przeniosły się na niego. — Musimy zdobyć broń.
— Chwila, nie możecie... — zaczął Bain, ale nikt zdawał się go nie słuchać.
— Co jeśli nas złapią? — zapytał tym razem Bilbo, podczas gdy krasnoludy zaczęły się ubierać.
— Czyżbyś zapomniał, panie Baggins, że poluje na nas zgraja orków? — wyszeptał Dębowa Tarcza, nie chcąc, aby usłyszał ich syn Barda. — Nie mamy zbyt dużego wyboru.
Z tym argumentem trudno było się nie zgodzić. Poza tym, kiedy Marion spała, nie było w kompanii nikogo, kto śmiałby spierać się z Thorinem. Nie, żeby ktoś miał taki zamiar. Krasnoludowi udało się skutecznie przekonać swoich towarzyszy, bo wszyscy ruszyli do drzwi.
— Nie! Nie możecie... — wołał Bain, ale kompania nie za bardzo zdawała się liczyć z jego zdaniem. Chłopak stanął przed drzwiami, nie chcąc ich przepuścić, ale został przesunięty przez Dwalina i krasnoludy wraz z hobbitem opuściły dom Barda.
~●~
Zapadał już zmrok, kiedy krasnoludy przemierzające miasto w ukryciu, znalazły zbrojownię. W międzyczasie Thorin bardzo dużo rozmyślał, głównie o tym co powinni zrobić dalej.
— Kiedy tylko zdobędziemy broń, ruszamy do Góry — oznajmił reszcie kompanii, kiedy przygotowywali się do wejścia przez okno budynku.
— A co z Marion? — zapytał zdziwiony Bilbo. Po tym co widział w domu Barda, był pewien, że w relacjach krasnoluda i kobiety coś się zmieniło. Poza tym darzył ją ogromną sympatią i nie chciał, aby ponownie opuściła ich kompanię, bo miał wrażenie, że tym razem mogłaby już do nich nie wrócić.
— Miała przeprowadzić nas przez Góry Mgliste i Mroczną Puszczę. Zrobiła to — stwierdził krasnolud. Długo nad tym rozmyślał. Wiedział, że Marion nie podróżowała z kompanią tylko po to, aby im pomóc – miała własny cel, który przyświecał jej od wielu lat i Thorin czuł, że nie może prosić jej, aby go porzuciła i ruszyła z nimi do Ereboru. To byłoby zbyt wiele.
Może i wyśmiał jej pobudki, kiedy byli w Rivendell, ale teraz wcale nie myślał, że były marne. Po dokładnym poznaniu przeszłości kobiety uznał je za honorowe i zauważył, że tak naprawdę ich cele nie różniły się zbytnio od siebie – oboje chcieli odzyskać swoje skradzione dziedzictwo.
W ostatnim czasie relacje krasnoluda i kobiety znacznie się zacieśniły i Thorin doskonale o tym wiedział, bo odczuwał tego skutki. Między innymi dlatego postanowił wyruszyć od razu po tym jak zdobędą broń. Nie miał głowy do pożegnań. Teraz kiedy przebywał z Marion czuł się dziwnie. Miał wrażenie jakby w powietrzu coś wisiało, a za każdym razem, gdy patrzył w jej zielone oczy, coś ściskało go od wewnątrz. Zupełnie jakby budziło się w nim jakieś dawno zapomniane uczucie, które lata temu pogrzebał, spisując na stratę. I choć wydawało się wyjątkowo przyjemne, nawet nieustraszony Thorin Dębowa Tarcza zaczął się go obawiać. Nie był pewien co ze sobą niesie i bał się, że go osłabi. A na słabość krasnoludzki książę nie mógł sobie pozwolić.
Musiał być silny, aby wydrzeć swoje królestwo z łap smoka.
~●~
Żywe odgłosy ekscytacji wybudziły Marion ze snu. Na początku nie wiedziała co się dzieje i gdzie właściwie się znajduje. Rozglądała się po nie za dużym, dość biednie ozdobionym wnętrzu, wygrzebując się jednocześnie spod warstwy dwóch koców. Jej umysł był tak zamglony niedawnym snem, że kobieta zdziwiła się nawet na widok własnego stroju. Przecież nigdy nie nosiła sukienek...
Dopiero widok Tildy, która wpadła do pokoju z innego pomieszczenia, przywrócił ją do rzeczywistości i sprawił, że przypomniała sobie wszystkie dotychczasowe wydarzenia.
— Wreszcie się obudziłaś! — zawołała dziewczynka, wskakując na miejsce obok niej. — Spójrz, znalazłyśmy razem z Sigrid ten cały Athelas — oznajmiła szatynka, podając kobiecie roślinę. Marion była szczerze zdziwiona tym, że Tilda zapamiętała jego nazwę.
— Dziękuję... — wymruczała Marion, odbierając od niej chwast i chowając do dużej kieszeni, która znajdowała się na przedzie sukienki. Wciąż nie do końca się rozbudziła, a ekscytacja Tildy nieco ją konfundowała. — Zaraz... Gdzie reszta kompanii? — zapytała, zdając sobie nagle sprawę z pustki, panującej w pomieszczeniu.
— Chyba wyszli... Bain powiedział, że nie mógł ich powstrzymać — wyjaśniła Tilda. Nagle Marion zdała sobie sprawę z przyczyny jej pobudki. Szmery i ożywione głosy wciąż dochodziły z zewnątrz, a przy fakcie, że krasnoludów i Bilba nie było w domu Barda, było to bardzo niepokojące.
Marion wyjrzała przez uchylone okno i zobaczyła, że niemal wszyscy ludzie Miasta na Jeziorze idą w jednym kierunku.
— Wyczuwam kłopoty — mruknęła do siebie. Szybko chwyciła swój miecz i przymocowała go do pasa, narzucając na siebie czarną opończę.
— Wychodzisz? — zapytała zdziwiona dziewczynka, akurat w momencie, w którym do pokoju weszła starsza z sióstr.
— Muszę ich znaleźć — wyjaśniła Marion. — Czternastu mężczyzn, w tym trzynastu krasnoludów, bez nadzoru nie wróży niczego dobrego.
Kobieta ruszyła do drzwi, ale powstrzymało ją zadane przez Sigrid pytanie.
— Zobaczymy się jeszcze?
Szatynka obróciła się i zobaczyła pełne nadziei twarze obu sióstr. Musiała przyznać, że nie spodziewała się takiej sympatii z ich strony. Znały się kilka godzin i rozmawiały ledwie dwa razy, a pomimo tego córki Barda bardzo polubiły Marion. Nie mogły się nadziwić, że podróżuje z kompanią krasnoludów jako jedyna kobieta i do tego tak dobrze radzi sobie zarówno z bronią jak i z trudami podróży.
— Oczywiście — przytaknęła Marion, bo nie mogła odmówić, widząc tyle nadziei w ich oczach. — W końcu obiecałam opowiedzieć wam kilka moich przygód — stwierdziła, po czym posłała im pożegnalny uśmiech i przestąpiła próg domu, kierując się za tłumem ludzi.
~●~
Na głównym dziedzińcu przed siedzibą władcy znajdowały się już tłumy, kiedy wyrywające się krasnoludy zostały na niego doprowadzone. Drzwi największego budynku w mieście otworzyły się z hukiem, a ze środka wybiegł władca, wdziewając po drodze płaszcz, w towarzystwie swojego doradcy.
— Co tu się dzieje?! — zawołał, widząc tyle ludzi na dziedzińcu.
— Złapaliśmy ich na kradzieży broni — wytłumaczył Braga, akurat w momencie, w którym Marion dotarła na miejsce. Słyszała głos dowódcy straży, ale nie mogła niczego dostrzec. Nie była zbyt wysoka, więc zebrani ludzie skutecznie zasłaniali jej widok. Zaczęła więc przepychać się między nimi, aż dotarła niemal na sam przód, skąd zobaczyła kompanię, strażników oraz dwóch niechlujnie wyglądających mężczyzn na długich schodach.
— Wrogowie publiczni? — zapytał ten grubszy, odziany w dworski, choć zniszczony płaszcz, z czego kobieta wydedukowała, że to właśnie on był władcą.
— To tylko żałosna banda przemytników, panie — prychnął niższy i przygarbiony, ubrany na czarno mężczyzna, obserwując krasnoludy z odrazą. Marion zacisnęła dłoń na klindze miecza, przez co płaszcz, pod którym był ukryty, odchylił się lekko. Poczuła na sobie spojrzenie i w tłumie dostrzegła mężczyznę w starszym wieku, który bacznie jej się przyglądał. Puściła miecz i zasłoniła go szczelnie płaszczem.
— Uważaj co mówisz — zdenerwował się Dwalin, robiąc kilka kroków w ich stronę. — Nie wiesz z kim rozmawiasz. To nie jest przestępca! To Thorin, syn Thraina, syna Throra! — Wywołany wyszedł na przód i położył dłoń na ramieniu swojego przyjaciela, uspokajając go nieco i jednocześnie mu dziękując.
Wśród zebranych przeszedł szmer, natomiast władca przyglądał się temu uważnie.
— Jesteśmy krasnoludami z Ereboru — przemówił Dębowa Tarcza. — Przybyliśmy, aby odzyskać nasze ziemie — wyjaśnił. Ludzie byli zaskoczeni, ale jednocześnie nie do końca przekonani czy wierzyć słowom krasnoluda. Szeptali między sobą nerwowo, tymczasem Thorin kontynuował swoją przemowę. — Pamiętam to miasto za czasów jego świetności – przybywały tu dziesiątki statków z jedwabiem i kosztownościami. To nie był nędzny zapomniany port, nie było tu walących się w ruinę, starych domów – to był największy na północy ośrodek handlu! Sprawię, że te dni powrócą. Znów zapłoną piece krasnoludów, a przeogromne bogactwa popłyną z wnętrza Ereboru! — zawołał, a ludzie zaczęli wiwatować.
— Śmierć! Tylko to nam przyniesiesz! — rozległ się krzyk i z pomiędzy tłumu, przepychając się między strażnikami, wyszedł Bard. — Ogień smoka i zniszczenie... Jeśli obudzisz bestię, zabije nas wszystkich.
— Możecie słuchać tego czarnowidza, ale daję słowo, jeśli zwyciężymy skarby góry będą należeć do wszystkich... Będziecie mieli wystarczająco złota, aby odbudować Esgaroth dziesięciokrotnie! — krzyknął krasnolud, a tłum znów zaczął wiwatować, ucieszony jego słowami.
— Dlaczego mielibyśmy wierzyć w twoje słowa? — wtrącił się nagle doradca władcy. Marion już wcześniej była pewna, że słyszała ten głos, a teraz zorientowała się, że był to ten sam człowiek, który nie chciał przepuścić Barda w bramie – Alfrid. — Nie znamy cię. Kto za ciebie poręczy?
Zapanowała cisza i nikt nie śmiał się odezwać. Wszyscy czekali na rozwój wydarzeń, a krasnoludy rozglądały się niepewnie. Było pewne, że poręczycielem nie mógł być jeden z nich.
— Ja... — rozległ się nagle dobrze znany Marion głos. — Ja poręczę. — Spojrzenia wszystkich zgromadzonych zwróciły się na Bilba, który wychynął nieśmiało spośród kompanii. — Od dawna towarzyszę krasnoludom w tej niebezpiecznej wyprawie i jeśli Thorin Dębowa Tarcza daje słowo, to dotrzymuje go —- stwierdził pewny swych słów. Ludzie wydali się przekonani jego słowami, ale Alfrid przyglądał się nieufnie hobbitowi.
— Przecież jesteś jednym z nich — zauważył władca, błędnie biorąc Bilba za krasnoluda, bo w rzeczywistości nie zbyt dobrze znał się na stworzeniach innych niż ludzie. — Skąd mamy wiedzieć, że twoje słowa nie wynikają jedynie z powiązania gatunku...
— Nie jestem krasnoludem... — zaczął Baggins, ale jego tłumaczenia zostały zignorowane i bezceremonialnie przerwane.
— Czy znajdzie się jakiś człowiek, który za ciebie poręczy? — zapytał Alfrid, któremu cwaniacka natura, nie pozwalała ufać stworzeniom, które były tak niskie, że mogły go niezauważenie okraść.
— Znajdzie się — rozległ się kobiecy głos i z tłumu wyłoniła się Marion, stając się nagle centrum zainteresowania. Thorin odwrócił się w kierunku kobiety, sam w to nie dowierzając. Marion po raz kolejny im pomagała i po raz kolejny do nich wróciła, choć wcale nie musiała. Tym bardziej, że on planował odejść bez pożegnania... — Podróżuję z krasnoludami już od wielu tygodni i w tym czasie zdążyłam się przekonać, że Thorin Dębowa Tarcza posiada wiele dumy i honoru. Jeśli daje słowo, to go dotrzyma. Zawsze — oznajmiła twardo kobieta i przeniosła spojrzenie z Alfirda na Thorina. Krasnolud skinął jej głową w podzięce i nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wstąpił na niego twarz, pod wpływem usłyszanych słów.
Odwrócił się i ponownie przemówił.
— Zwracam się do władcy tego miasta. Czy chcesz spełnienia przepowiedni? Czy chcesz dzielić nasze wielkie bogactwo? Co na to powiesz?
— Ja ci powiem... — wszyscy wstrzymali oddechy w oczekiwaniu na to, co odpowie władca. — Witaj! — zawołał mężczyzna rozkładając ramiona. — Witaj! Po trzykroć: Witaj, Królu pod Górą!
Pomiędzy ludźmi rozległy się krzyki radości. Tłum zaczął wiwatować i klaskać, ciesząc się z decyzji jaką podjął ich władca. Tylko jedna osoba wyglądała na niezadowoloną. Bard, którego ostrzeżeń nikt nie słuchał, patrzył z zawodem na Marion. Kobieta spojrzała na niego przepraszająco i chciała coś powiedzieć, ale mężczyzna zignorował ją, podchodząc do Thorina.
— Nie masz prawa — zwrócił się do krasnoluda, tak, że słyszała go jedynie kompania, bo cieszący się ludzie wokół wciąż robili hałas. — Nie masz prawa wejść do tej góry.
— Mam wszelkie prawa — odpowiedział brunet, po czym odwrócił się, bo władca Miasta na Jeziorze właśnie ogłaszał, że zaprasza do siebie całą kompanię.
Thorin skinął na Marion. Kobieta ruszyła po szerokich schodach do góry, patrząc smutno na łucznika, a za nią ruszył Dębowa Tarcza obdarzając Barda ostatnim, nie zbyt przyjemnym spojrzeniem.
~●~
Ratusz Miasta na Jeziorze, w którym mieszkał władca był ogromnym, drewnianym, niemal rozpadającym się budynkiem. Miał wiele pokoi, pomieszczeń oraz korytarzy i choć za lat swojej świetności musiał być naprawdę wspaniały, teraz wszędzie czaiła się wilgoć i pleśń, a baldachimy i obrazy były dość wyblakłe.
Kiedy tylko znaleźli się w środku, stara, wyglądająca na schorowaną kobieta pokazała im ich pokoje. Krasnoludy wraz z Bilbem zostały ulokowane po trzech, czterech na pokój, oprócz Thorina, który tak samo jak Marion otrzymał swoją własną komnatę.
Na zewnątrz zaczynało już świtać, a na wieczór została zapowiedziana uczta na cześć gości. Kompania miała więc cały dzień, aby odpocząć i umyć się. Wszyscy mieli bowiem do pokoju przyłączoną łazienkę.
Pierwszym co zrobiła Marion nie była niestety kąpiel, na co miała wielką ochotę, a opatrzenie rany Kiliego, który jak się dowiedziała, był główną przyczyną ich zdemaskowania w zbrojowni.
Zmieliła dostarczoną przez Sigrid i Tildę roślinę i odmawiając zaklęcia, których nauczyła ją babcia, wyleczyła krasnoluda, choć kosztowało ją to wiele energii, bo elfickie sposoby leczenia nie należały do najłatwiejszych. Szczególnie jeśli nie było się w pełni elfem.
Kili wciąż był blady i wyglądał nie najlepiej, ale po truciźnie w jego nodze nie było już śladu, a rana przybrała normalny kolor.
— Wystarczy, że trochę odpoczniesz i będziesz się czuł jak nowo narodzony — poinformowała krasnoluda kobieta. Sama była już bardzo zmęczona i odkąd opuściła dom Barda znów zrobiło jej się zimno. Nie było co się temu dziwić, na zewnątrz zaczął prószyć śnieg, a stare okiennice przepuszczały do środka nie tylko wilgoć, ale i chłód.
— Jesteś naprawdę wspaniała, Marion — oznajmił Fili, co spotkało się z żywym potwierdzeniem Bilba, który dzielił z nimi pokój. Blondyn nie posiadał się z radości, że jego brata udało się wyleczyć, bo odkąd opuścili Leśne Królestwo nieustannie się o niego martwił.
— Poniekąd cieszę się, że nas złapali — stwierdził Kili, choć zrobił to z niemałym wysiłkiem, bo mówienie wciąż sprawiało mu problem. — W przeciwnym razie nie dość, że podróżowałbym z okropnie bolącą nogą, to jeszcze nie miałbym okazji się z tobą pożegnać.
— Jak to...? — zdziwiła się kobieta. Fili i Bilbo spojrzeli znacząco na bruneta, ale było już za późno.
— Nie, to nic... — próbował naprawić sytuację Kili. — Wiecie co, chyba się położę...
— Kili — powiedziała groźnie Marion, która nie miała zamiaru dać za wygraną. — Mów!
— Chodzi o to... — zaczął tłumaczyć Fili, który chciał wyręczyć brata — że nasz wuj, chciał wyruszyć od razu po zdobyciu broni...
— Byliśmy temu przeciwni — oznajmił od razu Bilbo. — Ale wiesz jaki jest Thorin...
Oczywiście, że Marion wiedziała jaki jest Thorin. Po tylu dniach spędzonych z nim w lochach Leśnego Królestwa, wydawało jej się, że wie nawet więcej. Była pewna, że ich relacja się zmieniła i zaczęło ich coś łączyć, a tymczasem on chciał odejść bez słowa. Zostawić ją tak jak wtedy w Rivendell. Marion pokręciła w niedowierzaniu głową. Coś głęboko w sercu ją zabolało, ale nie chciała dać tego po sobie znać. Posłała im uśmiech, który, choć o tym nie wiedziała, wyszedł dość niemrawy i ruszyła do wyjścia.
— Marion! — zawołał za nią Baggins, co sprawiło, że kobieta odwróciła się w drzwiach. — Naprawdę mi przykro...
— Niepotrzebnie, Bilbo. To nic takiego — zapewniła hobbita szatynka.
Choć tak naprawdę czuła się rozczarowana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top