XII. Czarodziej miał rację.
Dni mijały, a Thorin i Marion wciąż siedzieli w lochach.
Skazani byli na własne towarzystwo, bo elfy przechodziły tędy bardzo rzadko – jedynie kiedy przynosiły im jedzenie – a strażnicy, którzy ich pilnowali robili obchód jedynie rano i wieczorem, resztę czasu stojąc znacznie wyżej, przed schodami prowadzącymi do lochów.
Nie przeszkadzało im to jednak wcale. Przeciwnie – cieszyli się, że elfy nie podsłuchują ich rozmów.
A rozmawiali bardzo dużo. Siedząc w ciemności, pomiędzy zimnymi skałami i tak nie mieli nic innego do roboty, a dzięki nowo odkrytej sympatii i akceptacji do siebie nawzajem, rozmowy te w ogóle nie przypominały tych, które prowadzili na początku swojej znajomości.
Dla obojga stały się jasne słowa Gandalfa, który wiele razy zapewniał ich, że jeśli tylko wysłuchają siebie nawzajem i poznają swoją historię, zobaczą jak wiele ich łączy.
I tak czarodziej okazał się mieć po raz kolejny rację.
Rozprawiali na różne tematy, nie szczędząc sobie nawet tych dotyczących przeszłości, które o dziwo przychodziły im wyjątkowo łatwo, odkąd odkryli, że sami są jednymi z niewielu osób rozumiejących swoje wzajemne problemy i tragedie.
Po dwóch tygodniach przesiedzianych w lochach leśnego królestwa, zdecydowanie mogli powiedzieć, że wiedzą o sobie nawzajem więcej, niż wiedzieli o nich wszyscy członkowie kompanii razem wzięci.
Nie znaczyło to jednak, że całkowicie zapomnieli o powadze zaistniałej sytuacji.
Martwili się bardzo o resztę swoich towarzyszy, ale nie mieli skąd dowiedzieć się o ich losie, bo przynoszące im jedzenie elfy, nie chciały im niczego powiedzieć.
Czasem udało im się podsłuchać rozmowę robiących obchód strażników, ale elfy nie były głupie i sprytnie unikały tematu nieproszonych gości znajdujących się na ich terenach.
Zresztą Marion podejrzewała, że Thranduil miał w tym niemały udział. Miała przeczucie, że już dawno złapał krasnoludy, ale specjalnie nie powiedział im o ich obecności, co pewnie działało też w drugą stronę.
Jednak tak długo, jak oboje nie mieli pewności Marion i Thorin martwili się o swoich przyjaciół, którzy, kiedy ostatnio ich widzieli, byli nie dość, że głodni, to omamieni iluzjami podsuwanymi przez zaczarowany las;
Ze strzępów rozmów jakie prowadzili strażnicy udało im się jedynie dowiedzieć o kilku polowaniach, na jakie wyruszały elfy i o tym, że podczas jednego z nich schwytały jakiegoś wyjątkowo niespokojnego konia. Nie była to jednak zbyt istotna informacja, bo sami strażnicy mówili coś o kilku wierzchowcach, które wcześniej uciekły spłoszone z polany.
Dosyć długo siedzieli już w lochach i Thorina zaczynały dopadać wątpliwości, czy aby nie postąpił źle, odrzucając propozycję Thranduila. (Sami widzicie, że w końcu podupadł trochę na duchu.)
Zastanawiał się czy nie powinien dogadać się z królem elfów, jeśli chciał dotrzeć do góry przed Dniem Durina i otworzyć ukryte przejście.
Pocieszony jednak przekonywaniem Marion, że jakoś znajdą sposób, aby się stąd wydostać, porzucił ten pomysł i starał się już do niego nie wracać, sam będąc złym za swoje chwile zwątpienia.
Nie mieli pojęcia jak mogliby uciec ze swoich cel i nie wszcząć tym alarmu elfów, ale wkrótce Thorin przekonał się, że słowa Marion, choć niczym niepoparte, okazały się być prawdziwe.
Tego dnia bowiem, tuż po tym jak strażnicy zniknęli na schodach po swoim wieczornym obchodzie, usłyszeli cichy szept.
Po chwili okazało się, że był to Bilbo. Hobbit przeprowadził z nimi krótką rozmowę. Dowiedzieli się z niej, iż w istocie reszta kompanii również przebywa w pałacu, więziona nieco wyżej niż oni i że zostali pojmani przez elfy zaledwie dzień po nich.
Bilbo szukał aktualnie sposobu, aby uwolnić ich wszystkich i zapewnił, że kiedy tylko takowy znajdzie, wróci po nich.
Po tym hobbit zniknął w ciemnościach i tyle go widzieli.
— Przeklęty czarodziej, znowu miał rację! — rzucił Thorin, będący w doskonałym humorze. Miał oczywiście na myśli hobbita, co do którego Gandalf przekonywał ich, że nieraz ich jeszcze uratuje.
Nadzieja na to, że dotrą do Góry przed końcem jesieni znów powróciła i stała się niemal namacalna.
Oboje jednak, Marion i Thorin, zachodzili w głowę jak Niziołek mógł przebywać w Leśnym Królestwie bez zauważenia przez elfy. Nie wiedząc jednak o magicznym pierścieniu, przypisywali tę zaletę do hobbickiej natury i ich umiejętności, które tak wychwalał Gandalf.
Słowa Bagginsa nie okazały się puste. Dwa dni później hobbit, zjawił się w lochach z pękiem kluczy.
— Bilbo! — Marion wstała z ziemi, ucieszona na widok przyjaciela, który zaczął otwierać ich cele.
— Co ze strażnikami? — zapytał Thorin. — Jak przejdziemy obok nich?
— Spokojnie, wszyscy są na jakiejś uczcie! — oznajmił hobbit. Thorin i Marion byli wreszcie wolni. Dziwnie się czuli, mogąc w końcu spojrzeć sobie w oczy, po wszystkich rozmowach, które odbyli. — No, a teraz chodźmy uwolnić pozostałych.
Oboje stali jeszcze przez chwilę wpatrując się w siebie nawzajem, jakby widzieli się pierwszy raz w życiu. Jakby to było ich pierwsze spotkanie. W rzeczywistości nie mijało się to za bardzo z prawdą, bo dopiero w lochach elfów naprawdę poznali siebie nawzajem i teraz patrzyli na siebie zupełnie inaczej.
W końcu oderwali od siebie spojrzenia i ruszyli w ślady Bilba. Baggins poprowadził ich wyżej i po przejściu kilku korytarzy i partii schodów, oczywiście w pełnej ostrożności, znaleźli się przy wielu celach podobnych do tych, w których sami siedzieli.
— Słońce pewnie niedługo wzejdzie. Kolejny świt jest już blisko — powiedział Bofur, do swoich towarzyszy, a ci mruknęli w odpowiedzi, nie zdając sobie jeszcze sprawy z obecności swoich wybawców.
— Nigdy nie dotrzemy do góry — westchnął smutno Ori.
— Nie, jeśli będziecie tu siedzieć — powiedział hobbit, stając przed najbliższą celą, w której znajdował się Balin.
— Bilbo! — krzyknął uradowany krasnolud. Wszyscy zaczęli krzyczeć z radości i wyglądać zza swoich krat. Hobbit jedynie ich uciszał, bojąc się, że ktoś może ich usłyszeć.
Podczas, gdy Niziołek wypuszczał wszystkich z cel, Marion rozejrzała się dookoła i rozpoznała jedną ze ścieżek. Była niemal pewna, że to właśnie nią szli strażnicy, którzy odnosili ich rzeczy, po tym jak zostali rozbrojeni i dokładnie przeszukani.
Natychmiast pomyślała o broni i o tym, że jeśli nawet uda im się uciec niezauważonymi, nie wiedzą na co jeszcze mogą natknąć się w puszczy lub poza nią i przyda się każda broń.
Marion ruszyła ową ścieżką, co nie zostało niezauważone.
— Gdzie idziesz? — zapytał zdziwiony Thorin. Kobieta odwróciła się, napotykając pytający wzrok krasnoluda.
— Idźcie, dołączę do was w puszczy. Muszę spróbować coś odzyskać — odpowiedziała. Nie chodziło już nawet o broń samą w sobie, ale o to, że miecz który dostała, był jak na razie jej jedyną pamiątką po babci, a płaszcz jedynym co zostało jej po rodzicach. Nie mogła pozostawić ich w Leśnym Królestwie, bo wtedy zapewne już nigdy nie wróciłyby w jej posiadanie.
— Nie możesz, złapią cię!
— Nie złapią — zaprzeczyła kobieta. — Słyszałeś Bilba, wszyscy są na uczcie. A nawet jeśli, wy będziecie już wystarczająco daleko. Thranduil nie będzie mnie dłużej więził – nic dla niego nie znaczę. Prędzej odda mnie pająkom — zażartowała, ale Thorin nie wyglądał na przekonanego.— Nikt mnie nie zobaczy — zapewniła kobieta, a widząc, że krasnolud nie protestuje, ruszyła w stronę schodów.
Nagle poczuła jednak uścisk na ramieniu. Odwróciła się, napotykając spojrzenie błękitnych, lodowatych tęczówek.
— Bądź ostrożna — poprosił krasnolud, co niezmiernie ją zdziwiło. Kiwnęła jednak głową na znak potwierdzenia i nie zwlekając, weszła na schody, biegnąc po nich do góry.
Tymczasem uwolniona kompania z radością przywitała z powrotem swojego przywódcę, który wciąż był w jednym kawałku.
— Ruszajmy — powiedział Thorin, kiedy odstąpili od niego ostatni towarzysze. Chciał ruszyć schodami na górę, ale powstrzymał go głos Bilba.
— Nie! Nie tędy! W dół! — powiedział rozgorączkowany. Krasnoludy wahały się chwilę, ale ostatecznie ruszyły za hobbitem.
Już po chwili znaleźli się na dole, gdzie pośród drewnianych beczek i wina, przy stole siedziało dwóch śpiących elfów odurzonych trunkiem.
— Nie wierzę, jesteśmy w piwnicach! — szepnął zdezorientowany Kili.
— Miałeś nas wyprowadzić na zewnątrz! — wypomniał Bofur.
— Wiem co robię — oznajmił hobbit. — A teraz wszyscy właźcie do beczek.
Krasnoludy spojrzały na niego, jakby był co najmniej chory na umyśle.
— Zwariowałeś? Znajdą nas! — powiedział Dwalin.
— Nie! Nie znajdą! Proszę, musicie mi zaufać!
Pomimo starań niziołka, kompania zaczęła jedynie niespokojnie szeptać między sobą, nieprzekonana co do jego pomysłu. Bilbo spojrzał błagalnie na Thorina. Krasnolud zawahał się, ale ostatecznie powiedział:
— Róbcie co mówi.
I cała kompania zaczęła pakować się do beczek.
Tymczasem Marion przemierzała korytarze Leśnego Królestwa. Udało jej się przebyć spory kawałek drogi, zanim usłyszała zbliżające się kroki i rozmowę. W mgnieniu oka przylgnęła do ściany, chowając się za filarem, a kiedy dwóch strażników idących akurat prostopadłym korytarzem zniknęło za najbliższym zakrętem, wyszła z ukrycia.
Upewniając się, że w pobliżu nie ma nikogo więcej, ruszyła w stronę, z której przyszli strażnicy. Chwilę później znalazła drzwi, prowadzące do małej komnaty.
Wślizgnęła się do niej cicho. W środku paliło się jedynie kilka łuczyw, które dawały słabe światło. Pomieszczenie było okrągłe, a przy ścianach znajdowały się kolumny. Były tu półki z przeróżnymi rzeczami. Kobieta domyśliła się, że pomieszczenie robiło za swego rodzaju schowek na przedmioty, które elfy konfiskowały swoim więźniom.
Idąc pomiędzy półkami, szybko znalazła znajomy miecz i opończę. Przypięła pas z mieczem na biodrach, a następnie zwinęła płaszcz i przyczepiła obok broni.
Już miała wychodzić, kiedy jej spojrzenie przykuł Orkrist – miecz, który Thorin znalazł w jaskini trollów, spoczywał tuż obok.
Kobieta bez zastanowienia wzięła go ze sobą i opuściła pomieszczenie.
Wyszła na korytarz. Nie przeszła jednak nawet kilku metrów, kiedy po raz kolejny usłyszała odgłos kroków na korytarzu. Tym razem było ich o wiele więcej.
Szybko ukryła się w cieniu jednej z kolumn.
Po chwili wyjrzała ostrożnie, obserwując kilku strażników, którzy biegli jednym z korytarzy.
Wydawali się bardzo przejęci.
— Szybko do wschodniej bramy! — krzyknął jeden z nich, kiedy natknęli się na inne elfy, patrolujące akurat korytarze, po czym cała grupa oddaliła się biegiem.
Mając niejasne przeczucie, że jest to związane z jej towarzyszami, Marion ruszyła ostrożnie za nimi.
W tym samym czasie krasnoludy ściskały się przed bramą w beczkach, nie mogąc przepłynąć dalej. Chwilę wcześniej niespodziewanie pojawili się orkowie. Zabili elfickich strażników i zaczęli dopadać do kompani. Krasnoludy zdołały się uchronić przed pierwszymi atakami, pomimo braku broni, a już po chwili byli w posiadaniu orężu wrogów, którzy teraz leżeli już na dnie rzeki.
Po chwili do walki dołączyło więcej elfów, najwyraźniej zaalarmowanych pojawieniem się orków i ucieczką więźniów. Kompania wciąż zabijała nowe stwory, które ich atakowały. Thorin przebywający pod mostem, nie za wiele mógł w tej sprawie zrobić. Był jednak rozgoryczony, że nie udało im się uciec, choć może mieli jeszcze szansę w tym całym zamieszaniu... Z drugiej jednak strony martwił się o Marion. Miała odnaleźć ich w puszczy, a nie wiedziała, że obrali inną drogę ucieczki. Ponadto po głowie krasnoluda krążyła jeszcze inna myśl: Co jeśli Thranduil jednak ją złapie i zechce użyć jako karty przetargowej? Mężczyzna był wściekły, że wcześniej nie wziął tej opcji pod uwagę. Wtedy z pewnością nie pozwoliłby Marion spacerować po Leśnym Królestwie! Poza tym teraz na zewnątrz czekała na nią zgraja orków...
Minuty mijały, a kompania wciąż była uwięziona. Z jednej strony mieli przed sobą zamkniętą bramę, a z drugiej elfy i orków. Nagle Kili opuścił swoją beczkę, wyskakując na brzeg. Jego celem stała się dźwignia, która była ich przepustką do wolności.
— Kili! — krzyknął Fili, widząc, że teraz jego młodszy brat stał się głównym celem ataku.
Dwalin rzucił młodemu krasnoludowi, wyrwaną wcześniej jakiemuś orkowi broń, aby ten miał czym walczyć. Niestety zauważył, go również Bolg, syn Azoga, który aktualnie przewodził obławie na krasnoludy. Ork śledził nienawistnym wzrokiem, jak siostrzeniec Thorina coraz bardziej zbliża się do drewnianej dźwigni. Chwycił swój łuk, mierząc w krasnoluda.
Strzała pomknęła w jego w kierunku. W połowie drogi została jednak odbita, przez miecz, który przeleciał w powietrzu.
Orkistr wbił się w drzewo obok mostu.
— Marion! — krzyknął ucieszony Fili, który widział całe zajście. To zwróciło uwagę Thorina. A więc udało jej się!
W wirze walki elfy nie zwróciły na nią uwagi. Kobieta biegła już w stronę kompani, pozbywając się po drodze orków, którzy wchodzili jej w drogę. Cięła nowo odzyskanym mieczem z jeszcze większą precyzją niż zazwyczaj. Zamierzała odzyskać Orkistra i pomóc Kiliemu, którego wciąż atakowały nowe stwory. Jednak pozbywając się kolejnych przeciwników i wciąż brnąc przed siebie nie zauważyła Bolga, który wściekły za zniweczenie jego planów, zamachnął się i zdzielił kobietę w głowę swoim ciężkim łukiem. Marion straciła równowagę i wpadła do rzeki, a ork ponownie wymierzył w Kiliego.
Szatynka nie widziała jednak czy strzała trafiła cel, bo znalazła się oszołomiona pod wodą. Piszczało jej w uszach, a oddech uciekł z płuc. Czuła jak opada coraz bardziej na dno, a przed oczyma widziała jedynie uciekające z jej płuc powietrze.
Nagle została jednak gwałtownie wyciągnięta na powierzchnię. Złapała się krawędzi beczki, obok której się znalazła.
— Dobrze widzieć cię w jednym kawałku! — rzucił Dwalin, po czym odbierając jej miecz, obronił ich przed kolejnymi orkami, drugą ręką wciąż trzymając Marion, aby półprzytomna znów nie zanurzyła się pod wodę.
Tymczasem dźwignia została pociągnięta, a brama otwarta. Krasnoludy zaczęły spływać rzeką w dół. Marion mocniej chwyciła się beczki Dwalina, czując jak napiera na nią prąd. Rzeka przed nimi formowała się w serię wodospadów.
— Trzymaj się mocno! — ostrzegł Dwalin. Zaczęli pokonywać jeden wodospad za drugim. Niekiedy zanurzali się pod wodę, tylko po to, żeby zaraz się wynurzyć i uderzyć o skały. Marion miała tyle szczęścia, że nie uderzyła w żadną z nich, ale woda nacierała na nią ze wszystkich stron, próbując oderwać ją od beczki.
Kompania tymczasem wciąż walczyła z atakującymi orkami, którzy ich ścigali.
Broń latała między beczkami tak, aby każdy z nich mógł się obronić.
Po chwili zjawił się również Legolas i Tauriel, którzy ku zdziwieniu Thorina, nie ścigali ich, a pomagali im rozprawić się z orkami.
Elfi książę zabijał orka za orkiem.
W pewnym momencie nie zauważył jednak wroga zaczajonego za jego plecami. Thorin zamachnął się i rzucił bronią prosto w pierś stwora, który właśnie zamierzał zaatakować elfa. Legolas zabił swojego aktualnego przeciwnika i odwrócił się, słysząc za sobą skrzek. Zobaczył nieżywego orka i oddalającego się w beczce Thorina, a w jego głowie zawitało jedno pytanie: Dlaczego krasnolud uratował mu życie?
~●~
Kompania długo płynęła niesiona prądem rzeki. Marion ledwo już trzymała się beczki; Ręce jej zdrętwiały, a ubrania całkowicie przemokły. Ponadto przez temperaturę wody nieźle zmarzła, a nurt, który jakby chciał oderwać ją od kawałka drewna i ponieść w siną dal, wcale nie pomagał.
Na szczęście Dwalin trzymał ją mocno, zarówno kiedy pokonywali kolejne wodospady, jak i na prostych odcinkach.
— Nurt zwalnia — odezwał się Thorin, kiedy znaleźli się w miejscu, w którym rzeka miała wpłynąć do jeziora.
— Beczka Bombura jest podtopiona — krzyknął z drugiego końca Bofur.
— Nie damy rady przepłynąć jeziora — stwierdził przywódca krasnoludów. — Wszyscy na brzeg!
Marion z ulgą przywitała informację o tym, że wreszcie zejdzie na ziemię.
Dobili do brzegu. Wszyscy zaczęli wygrzebywać się z beczek, z których kilka było nieźle poobijanych i omal się nie rozpadło.
Marion złapała się skał na brzegu, kiedy tylko się do nich zbliżyli. Dwalin wygramolił się z beczki i wciągnął ją na brzeg, widząc w jakim jest stanie.
— Wszystko w porządku? — zapytał. Szatynka zauważyła jego wzrok wlepiony w czubek jej głowy. Dotknęła jej delikatnie i skrzywiła się. Przeszedł ją dreszcz bólu, a pod palcami wyczuła zaschniętą krew, co było zapewne pamiątką po Bolgu.
— Bywało gorzej — wyznała i posłała mu wdzięczny uśmiech, bo aktualnie nie miała siły, aby inaczej podziękować mu za pomoc, której udzielił jej przy przeprawie przez rzekę.
— Odpocznijcie chwilę — usłyszeli głos Thorina, zwracającego się do kompanii. — Niedługo ruszamy.
— Kili jest ranny. — Słowa Bofura zwróciły uwagę szatynki. Więc jednak ork trafił... Szatynka podniosła się i, choć jej nogi były tak wychłodzone, że ledwo je czuła, podeszła bliżej.
— Opatrzcie go — powiedział Thorin. — Mamy niewiele czasu.
Marion opadła na ziemię obok Kiliego, Filiego, Bofura i Oina. Spojrzała na ranę, której właśnie przyglądał się medyk, próbując ocenić jak bardzo jest źle. Ujrzała wciąż wypływającą z niej krew, ponadto skóra wokół poczerniała.
— Grot był zatruty — oznajmiła. Cztery pary oczu wlepiły nią zdziwione spojrzenia. — Może będę potrafiła mu pomóc, ale dopiero w mieście. Potrzebuję konkretnych roślin — odpowiedziała, widząc ich spojrzenia.
— To nic takiego — zapewnił Kili. — Dam radę.
— Nie zgrywaj twardziela — rzuciła Marion i posłała mu pokrzepiający uśmiech, bo Oin właśnie zaczął opatrywać mu prowizorycznie ranę, co wywołało na jego twarzy grymas bólu.
Marion wstała i rozejrzała się. Reszta wydawała się być cała. Najwyraźniej nikt inny nie został ranny.
Kobieta sprawdziła czy wciąż ma przy pasie swój miecz i z ulgą odkryła, że tak. Niestety jej płaszcz, który przyczepiła zwinięty do pasa, nie miał tyle szczęścia. Najwyraźniej porwał go nurt. Marion westchnęła. Jej jedyna pamiątka po rodzicach właśnie spoczywała gdzieś na dnie rzeki.
Już miała odejść z powrotem w kierunku Dwalina, który teraz siedział razem z bratem na jednej ze skał, kiedy jej uwagę zwrócił krasnoludzki książę. Thorin najwyraźniej obchodził miejsce ich chwilowego odpoczynku, sprawdzając czy są bezpieczni. Po chwili zniknął jednak za kępą zarośli.
Nie wiedzieć do końca dlaczego, Marion ruszyła za nim.
Znalazła go po chwili nad brzegiem prostopadłym do tego, nad który dopłynęli. Przystanął na niewielkim głazie i przyglądał się Samotnej Górze znajdującej się w oddali.
Stojąc tak i podziwiając ten widok, wyglądał niezwykle majestatycznie.
Marion stanęła obok niego, również obserwując rozciągający się przed nimi krajobraz.
— Udało się — wydusił w końcu Thorin. — Uciekliśmy, Marion! — powiedział, patrząc na kobietę. W jego oczach skakały iskierki szczęścia, ale nie to najbardziej przyciągnęło uwagę szatynki.
Thorin po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu. Nie wiedziała dlaczego, ale jej imię zabrzmiało w jego ustach wyjątkowo dobrze. Tym bardziej, że nie było w nim chłodu, a jedynie ulga, uniesienie i radość. Utonęła w jego głębokim błękicie tęczówek. Thorin również wydawał się wpatrzony w jej żywo zielone oczy. Ocknął się jednak po chwili, zdając sobie z czegoś sprawę.
— Wyszliśmy z puszczy... — zauważył. Przypomniał sobie, że Marion przecież wcale nie podróżowała z nimi do Ereboru. Jej cel podróży był inny. — Co teraz zamierzasz?
— Cóż... — kobieta zwróciła wzrok, który dotąd był utkwiony w krasnoludzie, w stronę miasta na jeziorze. — Po pierwsze ujść z życiem przed hordą orków... A potem odzyskać co moje.
Zaległa chwilowa cisza, choć wcale nie była ona niezręczna. Thorin zdał sobie sprawę, że teraz, kiedy prawdziwie zrozumiał i docenił podróżującą z nimi kobietę, ona miała opuścić ich kompanię.
Przyjrzał jej się uważnie. Mokre włosy kleiły się do jej twarzy, a elfia szata wydawała się jeszcze ciemniejsza niż w rzeczywistości, co było sprawką dużej ilości wody, którą przesiąknęła.
— Marion...
Kobieta spojrzała na krasnoluda. Wciąż stał na kamieniu, dzięki czemu ich oczy były na tym samym poziomie. Długie włosy mężczyzny były całe mokre, zresztą tak jak jego ubranie. Jego klatkę piersiową zdobiła jedynie granatowa koszula, która ukazywała rzeźbę jego ciała. Był świetnie zbudowany i kobieta zastanawiała się, dlaczego wcześniej tego nie zauważyła.
— Cieszę się, że udało ci się uciec z Leśnego Królestwa — powiedział w końcu Thorin, przerywając ciszę, podczas której oboje mierzyli się spojrzeniami.
— Ja też... — stwierdziła i dopiero po chwili zorientowała się, jak głupio to zabrzmiało.
Już otwierała usta, aby dodać coś bardziej sensownego, jednak nie zdążyła. Usłyszeli bowiem zamieszanie dochodzące znad brzegu. Spojrzeli po sobie i nie zastanawiając się długo oboje popędzili w tamtą stronę.
Kiedy dotarli na miejsce, zdążyli jedynie zobaczyć kamień wypadający z dłoni Kiliego i Dwalina stojącego przed Orim i trzymającego w rękach konar z wbitą pośrodku strzałą.
— Zróbcie to jeszcze raz, a zginiecie — usłyszeli głęboki głos.
Marion dobyła swojego miecza, widząc nieznajomego mężczyznę, który mierzył w nich z łuku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top