XI. Wyznania w ciemnościach.

Kompania szła gęsiego za swoim przewodnikiem. Już bardzo długo kluczyli w ciemności między drzewami. Odkąd wkroczyli do lasu minęło sporo czasu, a z każdą minutą zagłębiania się w puszczę, coraz mniej światła docierało do ścieżki, którą podążali, tak, że w końcu nie można było ujrzeć nawet jednego promyka przedzierającego się przez gąszcz ciemnych liści. Powietrze stało się gęste i ciężkie, co sprawiło, że szybki marsz stał się wyjątkowo uciążliwy. Marion szła jednak na przód, nie zważając na niezadowolenie krasnoludów.

 Im szybciej będziemy szli, tym szybciej przejdziemy przez puszczę  mówiła kobieta, kiedy towarzysze za nią marudzili, aby zwolniła.

Pierwsza noc w puszczy wydawała im się bardzo ponura. Marion wybrała na nocleg odpowiednie miejsce, obok wiekowego drzewa a kompania z ulgą przyjęła czas na odpoczynek. Rozstawili jako taki obóz i wzięli się za rozpalanie ogniska. Szatynka odradzała wzniecanie ognia, ale oburzone krasnoludy oznajmiły, że muszą coś widzieć, bo wraz z zapadaniem nocy w lesie robiło się tak ciemno, że niemożliwym było dojrzeć cokolwiek  nawet czubek własnego nosa.

Wkrótce jednak wszyscy zrozumieli dlaczego Marion odradzała im ognisko. Pośród ciemności nocy, w Mrocznej Puszczy budziło się do życia wiele istot. Świecące ślepia otaczały ich z każdej strony, przypatrując się nieznajomym przybyszom. Po kilku nocach zaniechali, więc rozpalania ognia, bo jak sami zauważyli  światło przyciągało większą ilość tajemniczych oczu.

Im dłużej przebywali w Mrocznej Puszczy, tym bardziej gubili poczucie czasu i trzeźwy umysł. Wydawało im się, że podróżują już od miesięcy. Coraz bardziej męczył ich brak słońca i z utęsknieniem wypatrywali choćby najmniejszego powiewu wiatru na twarzach, ale powietrze w lesie stało w miejscu i z każdym dniem wydawało się coraz gęstsze i cięższe. Co gorsze powoli zaczynało im brakować zapasów, które dostali od Beorna. Wszyscy mieli ponure humory i zaczynały dręczyć ich omamy.

 Nigdy nie wyjdziemy z tego przeklętego lasu!  krzyczeli.

 Kręcimy się w kółko.

 Czy my w ogóle idziemy na przód?  pytał Bilbo, przyglądając się swoim stopom.

 Hej, patrzcie!  zawołał Bofur, podnosząc z ziemi kapciuch, który upadł mu chwilę wcześniej.  Tu są krasnoludy!

 Bofurze, to twój kapciuch  wyjaśniła Marion, wkładając mu go z powrotem do tobołka.  Uspokójcie się wszyscy, to tylko omamy.

Kiedy usłyszeli o omamach, przypomnieli sobie słowa Gandalfa oraz Berona i zrobiło im się nieco lepiej, ale tylko na chwilę.
Prawda była taka, że z każdą godziną czuli się coraz gorzej, a każda godzina wydawała się być wiecznością. Jedynie Marion jakoś się trzymała i wciąż prowadziła ich ścieżką na przód.

W końcu dotarli do rzeki, przez którą mieli przejść mostem. Okazało się to jednak bardzo problematyczne, ponieważ most był zniszczony. Jedyną drogą, która prowadziła na drugą stronę, była mała łódka. Znajdowała się jednak na drugim brzegu.
Z pomocą Kiliego udało im się rzucić linę i przyciągnąć ją. Wsiadali do niej po kolei i przeprawiali się na drugi brzeg, uważając aby nie dotknąć wody.
Niestety Bombur, który przeprawiał się jako ostatni, przy wysiadaniu zakołysał łódką i niefortunnie wpadł do wody. Odtąd musieli go nieść, bo krasnolud zapadł w głęboki sen i za nic nie mogli go obudzić. 


Cztery dni później mrok przerzedził się nieco, ale ciemne pnie ciągnęły się dalej we wszystkie strony i nie było widać końca pochodu. Co jakiś czas dało się natomiast słyszeć jakieś odległe śmiechy i śpiewy.

 To tylko elfy  mruknęła Marion, bo krasnoludy przystanęły i nasłuchiwały, zastanawiając się czy to nie przypadkiem kolejne omamy.

Kolejne dwa dni minęły, a im skończyły się już zapasy. Czekała ich jednak choć jedna miła niespodzianka, bo Bombur obudził się z głębokiego snu i nie musieli już go nieść. Niestety czekał go ogromny zawód kiedy dowiedział się, że brak im jedzenia. Maszerował niechętnie, z posępną miną i opowiadał o tym co mu się śniło.

 Ach, po co się zbudziłem? Ile tam było jedzenia! I to tak pysznego! Nie potrafię wam tego opisać!

 Nie wysilaj się lepiej  rzekł Thorin.  Prosiłbym cię nawet, żebyś milczał, jeśli nie umiesz mówić o czym innym.

Nadchodziła kolejna ponura noc, tym razem jednak kompania miała zasnąć nie dość, że wyczerpana, to i głodna. Rozłożyli na ziemi posłania i każdy położył się lub przysiadł na swoim. Panowała ponura cisza, bo nikt nie miał sił, ani chęci do rozmowy. Jedyne co im towarzyszyło to ponura, złowroga cisza, nietypowa dla żadnego lasu.

 Widzieliście to?  zapytał nagle Bilbo, a krasnoludy uniosły głowy.  Wydawało mi się, że widziałem jakieś światełko, o tam  wskazał między drzewa. Marion rzuciła okiem w stronę, którą wskazał hobbit. Rzeczywiście między drzewami dało się dostrzec mały punkcik światła.

 To musi być elfia uczta, jak w moim śnie!  wykrzyknął Bombur, który nagle bardzo się ożywił. Wstał i chciał zagłębić się w gąszcz drzew, ale Marion go powstrzymała.

 Opanuj się, Bomburze! Nie wolno nam schodzić ze ścieżki  przypomniała.

 Właściwie co nam szkodzi?  wypalił nagle Gloin.  Sprawdźmy tylko czy rzeczywiście odbywa się tam uczta. Jeśli tak, to przynajmniej napełnimy brzuchy!  reszta krasnoludów pokiwała gorliwie głowami, pochwalając pomysł towarzysza. Jedynie Thorin zachował trzeźwość umysłu.

 Co nam po uczcie, jeśli nie wrócimy z niej żywi?  powiedział dobitnie.

 Jeśli czegoś nie zjemy, to prędzej czy później również umrzemy!  zauważył Nori.  Chodźmy tam!

 Nie!  zawołał Marion, zwracając na siebie ich uwagę.  Pamiętajcie, że jeśli zgubimy ścieżkę, to nie uda nam się jej już odnaleźć.

 W takim razie po co nam taki przewodnik, który nie potrafi znaleźć drogi!  oburzył się krasnolud.

 Jestem waszym przewodnikiem, bo znam dobrze las!  Marion podniosła głos, chcąc zagłuszyć szmer, który wybuchł po słowach Noriego.  I uwierzcie mi, kto zgubi się w tym lesie, nie wyjdzie z niego żywy. Tym bardziej bez prowiantu.

Wybuchła żywa dyskusja. Niektórzy krzyczeli, że to szaleństwo, inni przekonywali, żeby chociaż spróbować sprawdzić tajemnicze światło, bo rzeczywiście może być to wspaniała uczta.
Bombur gderający o pyszności i różnorodności posiłków, które widział we śnie nie pomagał.
W końcu wszyscy dali się przekonać jego namowom i poczęli wchodzić w gąszcz.

 Stójcie!  krzyczała Marion, ale nikt jej nie słuchał.  Thorinie, zrób coś!  złapała krasnoluda za ramię, odwracając w swoją stronę.

 Elfy mają jedzenie, na pewno nam pomogą!  powiedział krasnolud, którego trzeźwe myślenie odeszło w niepamięć.

Marion wytrzeszczyła oczy, a Thorin wyrwał się z jej uścisku.

 Od kiedy to lubisz elfy? Albo chociaż im ufasz?  zapytała skonsternowana. Ten las naprawdę źle na nich działał, jeśli Thorin zaczął już mówić takie rzeczy. Tymczasem wyżej wspomniany, właśnie wchodził między ciemne pnie, chcąc nadążyć za swoimi towarzyszami.

 Na całe Śródziemie!  zawołała Marion, nie wiedząc co robić. Spojrzała na oddalającą się kompanię, na ścieżkę, i znów na kompanię.  Za jakie winy, Gandalfie?  zapytała i ruszyła za krasnoludami i hobbitem.

Długo przedzierali się przez gąszcz lasu, w stronę tajemniczego światła. Marion szła ostatnia i usilnie starała się zapamiętać drogę, więc co parę kroków żłobiła w pniach drzew małe znaki swoim mieczem.

W końcu dotarli na miejsce. Schowali się za drzewami, obserwując małą polanę. Drzewa były w tym miejscu wycięte, a grunt wyrównany. Wokół ogniska na pniach ściętych drzew siedziały elfy w brązowych i zielonych ubraniach. Na kilku drzewach paliły się jasno pochodnie. Wszystkie jadły, piły, śmiały się i rozmawiały wesoło. Krasnoludy nawet się nie naradziwszy, wybiegły ze swoich kryjówek, chcąc prosić elfy o jedzenie.

 Zaczekajcie!  szepnęła rozgorączkowana Marion i wyskoczyła za nimi. Było jednak za późno, wraz z pojawieniem się kompanii na polanie, wszystkie pochodnie zgasły. Ktoś musiał zgasić ognisko nogą, bo iskry i popiół wystrzeliły do góry. Zrobiło się zamieszanie i kompania rozpierzchła się po polanie kręcąc się w kółko, zderzając ze sobą oraz z pniami i kompletnie tracąc orientację, co poskutkowało tym, że nie wiedzieli nawet skąd przybyli.

Do oczu Marion dostał się pył z ogniska, piekąc niemiłosiernie. Kobieta zacisnęła oczy, trąc je rękoma i jednocześnie próbowała przywrócić krasnoludy do porządku.

 Uspokójcie się!  krzyczała, zmierzając w stronę z której dochodził zgiełk. Niestety z powodu panującej dookoła ciemności i piekących oczu potknęła się przez nieuwagę o wystający korzeń. Runęła na ziemię, łapiąc się pierwszej rzeczy, którą miała pod ręką, a był to najwyraźniej jakiś krasnolud, bo zanim uderzyła głową o pniak i straciła przytomność, usłyszała stłumiony okrzyk zdziwienia.

~●~

Marion obudziła się okropnym bólem głowy. Dotknęła swojego czoła, zastanawiając się nad tym co się stało. Pod palcami, z prawej strony głowy, wyczuła zaschniętą krew.

Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, wciąż trzymając się za bolącą głowę. Próbowała sobie przypomnieć co się wczoraj wydarzyło.

 W końcu się obudziłaś  usłyszała niski głos, gdzieś po lewej. Spojrzała tam, a pod drzewem zobaczyła siedzącego Thorina.

Nagle wszystko sobie przypomniała. Wędrówkę przez puszczę, głód spowodowany brakiem prowiantu i absurdalną decyzję krasnoludów o zejściu ze ścieżki.

 Ty...! Wy...! To przez was!  Marion wstała gwałtownie, czego zaraz pożałowała. Głowa natychmiast zapulsowała bólem i zrobiło jej się niedobrze. Oparła się o najbliższe drzewo.  Gdzie jest reszta?  zapytała, zdając sobie nagle sprawę, że są sami.

 Nie wiem  odpowiedział Thorin zgodnie z prawdą. Był nad wyraz spokojny.  Musieli zgubić się gdzieś w Puszczy. Kiedy zgasło ognisko wszyscy byli zdezorientowani, pewnie nawet nie zauważyli naszej nieobecności.

 Więc czemu ty jesteś tutaj?  zapytała Marion, choć przez myśl przemknęło jej nieco inne pytanie.

Dlaczego akurat TY jesteś tutaj? Ten najbardziej uparty i nieustępliwy...

 Kiedy spadałaś, pociągnęłaś mnie za sobą  wyjaśnił ze stoickim spokojem.  Nieźle rąbnęłaś w ten pień.

Marion spojrzała na wspomniany przedmiot, gdzie znajdował się ślad w postaci jej zaschniętej krwi.

 Ja miałem więcej szczęścia, choć skutecznie mnie unieruchomiłaś na kilka godzin...  przyznał.  Cóż, skoro już jesteś na nogach, ruszajmy.

 Ruszajmy?!  uniosła się Marion. Nie wiedziała co denerwuje ją bardziej: to, że zgubili się w puszczy czy to, że Thorin był taki spokojny.

 Tak, ruszajmy  powtórzył mężczyzna.  Jesteś przewodnikiem, więc prowadź.

 Na Durina!  żachnęła się kobieta, nieświadoma nawet jakiego określenia użyła.  Nie mamy dokąd ruszać. W życiu nie uda nam się odnaleźć ścieżki, a tym bardziej reszty, która jest zapewne w ciągłym ruchu. Próbowałam was ostrzec, ale jak zwykle myśleliście tylko żołądkiem!

Thorin nie był już taki spokojny. Jego twarz się nachmurzyła, a w oczach dało się dostrzec bezsilność. Marion uspokoiła się nieco na ten widok. Pierwszy raz widziała Thorina w sytuacji, z której krasnolud nie potrafił znaleźć wyjścia.

 Cóż... Szanse są bardzo znikome, ale możemy chociaż spróbować znaleźć resztę  stwierdziła Marion.

Thorin skinął głową, dając niemy znak, że całkowicie się z nią zgadza. Co swoją drogą stało się chyba po raz pierwszy.

Razem przeszukali dokładnie polanę, sprawdzając którędy mogły pójść krasnoludy i hobbit.
Niestety nie znaleźli żadnych śladów. Tak jakby zeszłej nocy wcale nie przetoczyła się tu trzynastka krasnoludów. Marion westchnęła. W życiu nie uda im się ich znaleźć. Nagle kobieta zobaczyła coś w trawie. Podeszła i podniosła...

 Kapciuch...  uśmiechnęła się na ten widok i pokręciła głową. Gdyby nie Bofur co chwilę gubiący swoje fajkowe ziele nie mieliby szans określić, którędy poszła kompania.  Thorinie  zawołała Marion, pokazując mu przedmiot. Krasnolud znajdujący się po drugiej stronie polany spojrzał w jej kierunku, a kiedy zobaczył kapciuch Bofura, wnet pojął sytuację. Ulga rozjaśniła jego twarz. Podszedł do Marion i razem ponownie zagłębili się w puszczę.


Długo przedzierali się przez gęstwinę w poszukiwaniu swoich towarzyszy. Czas jednak mijał, a oni nie znaleźli ani śladu, który świadczyłby o obecności reszty kompanii. Jeszcze bardziej natomiast oddali się od ścieżki i całkowicie stracili orientację, nie wiedząc już nawet jak wrócić na polanę, z której wyruszyli.

Las wydawał się teraz jeszcze mroczniejszy, o ile to w ogóle było możliwe. Gdzie nie gdzie na pniach widywali teraz strzępy pajęczyn. Choć "widywali" wydawało się niepoprawnym określenie, jako że Thorin nie zwracał na nie większej uwagi. Marion natomiast doskonale wiedziała co to oznacza.

 Powinniśmy wracać  oznajmiła, zatrzymując się i odwracając w stronę krasnoluda.

 Wracać? Nie mamy dokąd wracać  stwierdził ponuro Thorin.  Możemy jedynie zmienić kierunek pochodu, o ile to coś zmieni.

 Idź  powiedziała twardo Marion, zmuszając mężczyznę, aby zawrócił, co ten zrobił niechętnie.

Oboje jednak zatrzymali się po chwili, słysząc w gęstwinie jakiś hałas. Dobyli broni, akurat w momencie, w którym z drzew zeskoczyło kilka ogromnych pająków.

Marion natychmiast zaatakowała bestie, które zmierzały w ich kierunku. Thorin, po tym jak otrząsnął się z szoku, ruszył w jej ślady. Oboje bezlitośnie przebijali wielkie cielska, które rzucały się na nich. Po chwili rozdzielili się nieumyślnie, będąc otoczeni przez wroga.

Jeden z pajęczaków skoczył na Marion, która nie zdążyła się uchylić. Przewróciła się i przetoczyła razem z pająkiem nieco dalej za gęste krzewy, za którymi spadła w dół z lekkiego wniesienia. Została dociśnięta do ziemi i stwór już miał wbić w nią swoje żądło, ale kobieta była szybsza. W ostatniej chwili uniosła swój miecz, wbijając go w odwłok potwora. Z przebitego pająka, wyleciała niesamowicie cuchnąca maź, natomiast sam stwór znieruchomiał i padł martwy, przygniatając jednocześnie kobietę swoim ciężkim cielskiem.

Marion jęknęła. Zepchnęła z obrzydzeniem i lekkim trudem martwe ciało pająka na bok i wstała, otrzepując swoją szatę. Thorin zapewne także rozprawił się już ze swoimi przeciwnikami.

Kobieta uniosła głowę i rozejrzała się. Dookoła panowała wyjątkowa cisza. Wręcz nienaturalna. Szatynka doskonale wiedziała co to oznacza. A nie było to nic dobrego...


Thorin zaciekle walczył. Zabił ogromnego pająka, który zaczaił się na niego od tyłu, a nawet dwa kolejne, które przybyły na pomoc swojemu pobratymcowi.
Kiedy rozprawił się z potworami, schował swój miecz i rozejrzał się dookoła.
Gdzie, na Durina, podziała się ta kobieta?

Krasnolud odwrócił się, chcąc poszukać swojej przewodniczki, lecz natychmiast zamarł, widząc wymierzoną w siebie strzałę.

Przed nim stał jasnowłosy elf, naciągający cięciwę łuku.
Thorin chciał sięgnąć po swój miecz, ale nie zostało to niezauważone przez elfa.

 Nawet o tym nie myśl  powiedział.  Nie myśl, że cię nie zabiję. Nie zawaham się wypuścić strzały.

 A ja użyć miecza  usłyszeli oboje i nagle przy gardle elfa pojawiło się ostrze.

Krasnolud był tym tak samo zaskoczony jak elf. Natomiast stojąca za wyższym od siebie mężczyzną Marion, była bardzo zdeterminowana, a nawet zła.
Legolas spojrzał kątem oka na szatynkę. Nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu, kiedy rozległ się kolejny głos.

 Rzuć broń.  Z drzewa zeskoczyła rudowłosa kobieta, która również z łuku, celowała do Marion.

Dookoła pojawiło się nagle o wiele więcej elfów, do tego wszystkie uzbrojone i najwyraźniej wrogo nastawione.

Marion zacisnęła gniewnie zęby i rzuciła miecz na ziemię, wedle rozkazu kobiety.
Spojrzenia Marion i Thorina spotkały się na chwilę i krasnolud z ogromnym zdziwieniem stwierdził, że kobieta była równie niezadowolona z towarzystwa elfów, co on.
Oboje zostali rozbrojeni i przeszukani, a po chwili poprowadzeni w nieznanym sobie kierunku.

Teraz przemierzali puszczę pod czujnym okiem elfich strażników. W końcu wyszli na ścieżkę i doszli do długiego kamiennego mostu, pod którym przepływała rwąca rzeka, a który prowadził do ogromnej bramy. Kiedy przez nią przeszli wrota zamknęły się za nimi, a oni znaleźli się leśnym królestwie.

Prowadzeni przez ścieżki i rzędy schodów, w końcu zostali doprowadzeni przed oblicze króla. Thranduil siedział na tronie, do którego prowadziły drewniane schody. Na głowie miał koronę, ozdobioną jesiennymi liśćmi i dzikimi jagodami.

Legolas podszedł do swojego ojca i wyjaśnił mu zaistniałą sytuację. Po tym oddalił się, a wraz z nim większość elfów. Zostało jedynie kilku strażników, którzy stanęli przy filarach.

 Dlaczego ty i twoi przyjaciele po trzykroć usiłowaliście napaść na moich ucztujących poddanych?  zapytał król.

Marion rzuciła Thorinowi krótkie spojrzenie. Najwyraźniej ich towarzysze jeszcze dwa razy próbowali zdobyć jedzenie, po tym jak nieumyślnie ich opuścili.

 Nie napadaliśmy na nich  odparł Thorin  przyszliśmy prosić o jedzenie.

 Gdzie są teraz twoi kompani i co robią?  dopytywał dalej król.

 Nie wiem  odpowiedział zgodnie z prawdą krasnolud  ale obawiam się, że umierają gdzieś w lesie z głodu.

Elf zmrużył oczy, przyglądając się dokładnie Thorinowi. Jego wzrok padł po chwili na kobietę, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności.

 A to kto?  zapytał i podszedł bliżej marszcząc brwi. Marion uparcie wpatrywała się w podłogę. Nie umknęło to uwadze Thorina, którego zdziwiła bierność kobiety. Zazwyczaj aż rwała się do walki czy kłótni, a teraz będąc przed wielkim królem elfów, nawet na niego nie patrzyła.

 Znaleźliśmy to przy niej, panie  powiedział jeden ze strażników i podszedł, podając swojemu władcy miecz. Thranduil przyjrzał się uważnie ostrzu, a jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. Przejechał dłonią po chłodnym metalu i zwrócił ostrze w stronę Marion.

 Skąd je masz?  zapytał, mierząc w nią mieczem. Marion nie odpowiedziała, wciąż uparcie wpatrując się w podłogę.  Mów!  uniósł się rozgniewany elf.

 Dostałam...

 Kłamiesz!  przerwał jej król.  Mów skąd go masz!

Marion uniosła głowę, patrząc Thranduilowi prosto w oczy.

 Dostałam  powtórzyła.  Od mojej babci.

Elf przyglądał się jej chwilę z niedowierzaniem. Po chwili jednak przez jego twarz przemknął cień zrozumienia, a po gniewie nie było śladu.

 Już pamiętam... Jesteś wnuczką Maureen  oznajmił.  Owocem jej brudnej miłości.

Elf patrzył w oczy szatynki i widział niemal kopie tych, które niegdyś należały do jego poddanej.

 Twoja babcia została wygnana. Nie masz prawa do niczego z naszego królestwa. Myślałem, że wyraziłem się jasno sześćdziesiąt lat temu!  powiedział dobitnie, a Thorin spoglądający ze zdziwieniem na Marion zobaczył jak kobieta zaciska szczękę.  Więc pytam was: co tu robicie?

 Szukaliśmy jedzenia...  rzekł po raz kolejny Thorin, ale Thranduil mu przerwał.

 Przestań mydlić mi oczy, krasnoludzie! Myślisz, że nie wiem kim jesteś, Thorinie, synu Thraina?

Krasnolud nie odpowiedział, zacisnął jedynie usta w wąską linię.

 Cóż... Chyba wiem jaki jest cel waszej podróży... Niektórzy sądzą, że trzeba podjąć szlachetną wyprawę, odzyskać ziemię ojców i zabić smoka... Ja widzę bardziej prozaiczny motyw  próbę włamania, lub coś podobnego  powiedział, obchodząc Thorina dookoła i przyglądając się jego twarzy.  Wiesz jak wejść do góry  stwierdził.  Szukasz w niej potwierdzenia swojej władzy  Arcyklejnotu... Wnętrze góry skrywa skarby, które są drogie również dla mnie. Białe kamienie z czystego światła gwiazd... Pomogę ci  zaoferował elf.  Pozwolę odejść tobie i twoim ludziom, jeśli zwrócisz moją własność.

 Przysługa za przysługę...  rozmyślał Thorin na głos. Marion spojrzała na niego z niedowierzaniem. Czyżby nagle opuściły go dawne uprzedzenia i miał zamiar przystać na propozycję elfa?

 Masz moje słowo  oznajmił Thranduil.  Słowo króla, wobec króla.

Thorin uśmiechnął się półgębkiem i patrząc z odrazą na elfa, odwrócił się w stronę schodów, tak jakby chciał, aby wszyscy obecni w pałacu go usłyszeli.

 Nie zaufałbym Thranduilowi, wielkiemu królowi, nawet gdyby miał nadejść kres naszych dni  Thorin z powrotem spojrzał na elfa i mierząc w niego palcem, wykrzyknął.  Ty nie wiesz co to honor! Widziałem jak traktujesz przyjaciół! Przyszliśmy kiedyś do ciebie, głodni i bezdomni po pomoc... Odmówiłeś jej nam! Odwróciłeś się od cierpienia moich pobratymców i piekła, które nas zniszczyło! Îsh kakhfê ai-ď dûr-rugnu!  wykrzyknął po krasnoludzku. Marion nie miała pojęcia co to oznaczało, ale domyśliła się, że nie było to nic miłego.

 Nie mów mi o ogniu smoka!  uniósł się Thranduil i doskoczył do krasnoluda, pochylając się nad nim gniewnie.  Znam jego gniew i moc  lewa część jego twarzy zaczęła się nagle zmieniać, ukazując ścięgna i mięśnie. Elf szybko jednak znów zamaskował to zaklęciem i odsunął się od Thorina.  Walczyłem z potężnymi jaszczurami północy! Ostrzegałem twojego dziadka, czym skończy się jego chciwość, ale nie chciał słuchać. Jesteś dokładnie taki, jak on  stwierdził, a oczy krasnoluda śledziły gniewnie jego ruchy, kiedy wchodził po drewnianych schodach na swój tron. Machnął ręką, a straże chwyciły jego oraz Marion i zaczęły prowadzić w dół.

 Zostań tu jeśli chcesz i gnij. Sto lat dla elfa jest jak mrugnięcie powieką. Jestem cierpliwy  stwierdził.  Mogę czekać!

Strażnicy zawlekli ich w dolne części pałacu, gdzie mieściły się lochy. Zeszli wyjątkowo głęboko i wrzucili ich do sąsiednich cel. Po tym zakluczyli kraty i odeszli, zostawiając tę dwójkę na pastwę własnych myśli.

Uprzednio dały im jednak jeść i pić do syta. Bądź co bądź leśne elfy to nie gobliny i miały w zwyczaju obchodzić się przyzwoicie nawet z najgorszymi wrogami. Zabijali jedynie olbrzymie pająki i orków, których to ras najbardziej nie znosili.

Marion z Thorinem napełnili puste brzuchy, ale przyniosło im to ulgę jedynie na chwilę. Bo gdy się już nacieszyli chlebem, mięsem i wodą, zaczęły ich dręczyć myśli o swoich nieszczęsnych kompanach, którzy byli teraz gdzieś na zewnątrz, umierający z głodu, a może nawet zagrożeni przez ogromne pająki.

Siedzieli ze smętnymi humorami w ciemności, nie mogąc nawet spojrzeć na siebie nawzajem, ponieważ ich cele oddzielała gruba ściana, a kraty były umiejscowione w jednej linii. Słyszeli jedynie własne oddechy, w ciemności i ciszy, która ich otaczała.

 Nie wiedziałem, że pochodzisz z Leśnego Królestwa  wyznał po chwili Thorin. Zaskoczyły go słowa, które usłyszał z ust Thranduila. Marion nigdy nie mówiła nic o swoim pochodzeniu, pomimo, że wzbudzało tyle kontrowersji.  Dlaczego nie powiedziałaś, że twoja babcia została wygnana?

Odpowiedziała mu głucha cisza. Marion najwyraźniej nie miała ochoty o tym mówić i Thorin myślał, że już się nie odezwie, kiedy do jego uszu doszedł cichy, przepełniony żalem głos.

 A ty podzieliłbyś się tym z trzynastką krasnoludów, które są uprzedzone do elfów?  zapytała.  Wystarczyło, że byłeś do mnie wrogo nastawiony z powodu moich korzeni. Nie zrozumiałbyś  stwierdziła, a Thorin poczuł się nagle okropnie z tym, jak na początku traktował Marion. Osądził ją z góry, nie dając szansy na przedstawienie się i opowiedzenie swojej historii.

 Wybacz mi...  powiedział, a Marion uniosła zdziwiona brwi na usłyszane słowa. Czyżby właśnie przeprosił ja sam Thorin Dębowa Tarcza?  Chętnie wysłucham twojej historii, jeśli zechcesz mi ją opowiedzieć...

Marion nie odezwała się od razu. Chwilę zastanawiała się czy wyznać krasnoludowi prawdę. W końcu podjęła jednak decyzję i zaczęła mówić.

— Moja babcia urodziła się w tej puszczy i wychowała. Była astronomką na dworze Thranduila. Elfy z reguły są bardzo związane z gwiazdami i historią, którą mogą z nich wyczytać. Są przesądne i wierzą w przeznaczenie, które odczytują z gwiazd. Nie wszystkie jednak posiadają tę wiedzę, a samo jej praktykowanie jest złożone... Możesz więc sobie wyobrazić jak ceniona była moja babcia, potrafiąc z taką łatwością czytać gwiazdy i ich ułożenie. Była wysoko położona i szanowana, służąc samemu królowi  ostatnie słowo kobieta wypowiedziała niemal z kpiną.  Do czasu.

 Co się stało? Spotkało ją coś złego?  zapytał Thorin.

 Nie, nie złego. Ale coś, co całkowicie nią zawładnęło... Zakochała się.

Thorin uniósł brwi. Spodziewał się raczej czegoś w rodzaju niesłusznego proroctwa lub zdrady, a nie zwykłego zakochania.

 Co w tym złego?  dopytywał. Z doświadczenia wiedział, że kobiety miały tendencję do popadania w zauroczenie, czasem całkowicie bez przyczyny. Nie uznałby tego jednak za zagrożenie.

 To, że obiektem jej miłości był człowiek. Pochodził z Dale  krasnolud ożywił się słysząc znajomą nazwę  i był pośrednikiem w interesach między ludźmi a elfami z Leśnego Królestwa. Oboje zakochali się w sobie i spotykali się, kiedy ten tylko bywał w pałacu w sprawie interesów. Chcieli się pobrać. Jak pewnie się domyślasz Thranduil nie był tym zachwycony... Pod kątem spółkowania z innymi rasami jest bardzo surowy. Zabronił mojej babci jakichkolwiek relacji z tym człowiekiem.

 Nie posłuchała...  zgadł Thorin.

Marion pokręciła smutna głową, choć krasnolud nie mógł tego widzieć.

 Wyszła za niego w tajemnicy. Miała zamiar z nim uciec, wiedząc że nie mogłaby z nim być, służąc Thranduilowi. Król jednak dowiedział się o wszystkim i złapał ich zanim zdążyli wyjechać. Pozbawił ją wszystkich zaszczytów i tytułów, odebrał wszystko i wydziedziczył, odbierając jej prawo do roszczenia sobie czegokolwiek związanego z jego królestwem. Po tym wygnał ją i na zawsze zabronił wstępu na swoje ziemie...

Thorin milczał, przetwarzając wszystko co usłyszał.

 Zrobił to tylko dlatego, że kochała...  głos kobiety pomimo tego, że wypełniony był złością, załamał się nieco, a po jej twarzy spłynęła łza bezsilności i żalu dla losu swojej ukochanej babci.  Możesz mi nie wierzyć, ale nienawidzę Thranduila tak samo jak ty.

Thorin czuł jednocześnie zaskoczenie, smutek i ogromne wyrzuty sumienia, z powodu tego jak traktował Marion, nie zastanawiając się nawet nad jej przeszłością. Słyszał jak jej głos się załamał i poczuł, że musi coś zrobić, bo same słowa przeprosin są niewystarczające. Miał swój honor i dumę, a te podpowiadały mu teraz, że musi okazać swoją skruchę i wesprzeć kobietę.

 Przykro mi  Marion usłyszała wyjątkowo szczery szept.  Co się stało z twoją babcią?

 Udało jej się zdobyć konia i kilka potrzebnych rzeczy z pomocą oddanych przyjaciół. Potem uciekła ze swoim ukochanym na zachód i zamieszkali w jakiejś wiosce. Urodziła im się córka i wnuczka... Jednak pewnego dnia mój dziadek zachorował. Odniósł poważne rany, broniąc swojej wioski przed orkami i nie dało się go uratować... Babcia odeszła razem z nim. Byłam na nią trochę zła  przyznała Marion.  Poświęciła dla niego wszystko... Własny dom, rasę, nieśmiertelność, a w końcu swoje życie i rodzinę... Nie rozumiałam tego, ale starałam się. W końcu doświadczyła miłości i to tak silnej, że była w stanie oddać dla niej wszystko... Nigdy do końca tego nie pojęłam...  wyznała Marion. Sama nie wierzyła, że siedzi w lochach elfów, opowiadając o tym Thorinowi.

Przez pewien czas panowała cisza. Krasnolud przypomniał sobie jednak jeszcze jedną rzecz, którą usłyszał z ust króla elfów.

 Co miał na myśli Thranduil, mówiąc, że "wyraził się jasno sześćdziesiąt lat temu"?

Tym razem cisza była wyjątkowo niezręczna. Marion naprawdę długo wahała się zanim zaczęła swoją opowieść...

 Cóż...  westchnęła, powracając pamięcią do tamtych czasów.  Miałam wtedy dziewiętnaście lat. To było cztery lata po spaleniu Greenlace... Mieszkałam wtedy w Rivendell, ale wciąż nawiedzały mnie koszmary  nie mogłam przepracować tej traumy. Próbowałam przeróżnych leków, ziół i wywarów... W końcu lord Elrond zarządził wyprawę. Mieliśmy się udać do Leśnego Królestwa. Elrond uważał, że powrót "do domu" mi pomoże. Choć tak szczerze nie mam pojęcia dlaczego  wyznała kobieta.  Mam na myśli... to nigdy nie był mój dom. Nigdy wcześniej nie widziałam go nawet na oczy, a Thranduil wygnał stąd moją babcię... Ruszyliśmy jednak w drogę. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak Elrond rozmawiał z Thranduilem...


Elrondzie  król Leśnego Królestwa skinął na przywitanie głową, schodząc jednocześnie ze swojego tronu.  Co cię do mnie sprowadza?

 Muszę przyznać, przyjacielu, że jest to dosyć delikatna sprawa  wyznał mężczyzna, spoglądając na dziewczynę, która stała po jego prawej stronie. Król podążył za jego spojrzeniem.  To jest Marion, córka Meryl... córki Maureen  na ostatnie słowa Thranduil spojrzał zaskoczony na Elronda. Marion natomiast skłoniła się nisko.

 Słucham...?

 Jest wnuczką Maureen. Należy do społeczności twego ludu...

 Maureen została wygnana!  przerwał mu król, unosząc się nagle. — I pozbawiona wszelkich praw co do ziem mego królestwa! Czego ode mnie oczekujesz, Elrondzie?

 Marion straciła wszystko  wyjaśnił elf.  Nie ma już domu, ani rodziny i pomyślałem, że powrót do korzeni pomoże załagodzić jej traumę...

 Myślisz, że przyjmę ją z litości?! Nie ma tu miejsca dla elfickiej krwi zbrukanej przez ludzi!

Thranduilrze, proszę powściągnij się!  zawołał oburzony Elrond.  Marion, poczekaj na zewnątrz, moja droga  zwrócił się do dziewczyny. Ta skinęła zmieszana głową i opuściła pomieszczenie.


 Kiedy wyszłam, nawet na zewnątrz doszły mnie gniew i słowa Thranduila  powiedziała Marion.  Mówił, że moja krew jest brudna. Zbrukana przez marnych ludzi i zdrajczynię własnego rodzaju...

Thorin poczuł się nagle niezwykle podle. Nie był lepszy od tego tchórza, bo kiedy przebywali w ruinach Greenlace sam nazwał Marion brudną.

 Jak się domyślasz Thranduil nie pozwolił zostać mi w Leśnym Królestwie. Lord Elrond był wzburzony jego słowami i postanowił udać się w drogę powrotną tego samego dnia. Ja jednak nie udałam się z nimi. Wizyta w Leśnym Królestwie coś mi uświadomiła. Nie miałam swojego miejsca na ziemi... Nawet w Rivendell, choć niczego mi nie brakowało, nie czułam się jak w domu. Dlatego postanowiłam go odnaleźć. Wyznałam to Elrondowi. Oczywiście bardzo się przejął. W końcu jak taka młoda dziewczyna miała poradzić sobie w dzikich krajach, gdzie czyhały trolle, gobliny i orkowie?

 Pozwolił ci odejść?  zapytał Thorin, bo rzeczywiście obawy, które opisywała kobieta, były wyjątkowo trafne.

 Wahał się, ale w końcu zrozumiał i się zgodził. Zapewnił również, że zawsze będę mile widziana w Rivendell. Wzięłam więc klacz swojej matki, na której uciekałam z Greenlace i jej potomka, a potem wyruszyłam w drogę.

 Gdzie pojechałaś?

 Możesz mi nie wierzyć... Ale najpierw wyruszyłam w stronę Ereboru i Dale...

Thorin uniósł brwi. Rzeczywiście zaskoczyła go ta informacja.

 Zaraz...  mężczyzna nagle sobie coś przypomniał.  Mówisz, że było to cztery lata po spaleniu Greenlace? To był rok, w którym Smaug...

 Tak — przerwała mu kobieta.  Nigdy nie dotarłam do Dale, ani do Samotnej Góry. Kiedy udało mi się przedrzeć przez las, jedyne co zobaczyłam, to miasto w płomieniach i smoka wdzierającego się do góry...  Krasnolud poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu.  Długo tam stałam, obserwowałam i zastanawiałam się co mam zrobić. Widziałam... jak opuszczacie Erebor. I wtedy coś mnie tknęło. Zawróciłam i pojechałam prosto do Thranduila...

 Jak to? Dlaczego?  nie rozumiał Thorin.

 Cóż...


 Panie!  rozległo się wołanie. Na leśną polanę, na której właśnie trwała uczta, wpadła kobieta. Za linią drzew zostawiła dwa konie. Dopadła do drewnianego stołu i skłoniła się nisko przed władcą.

 Jak śmiesz przerywać mi i moim ludziom ucztę?  zapytał elf.

 Nadleciał smok...  zaczęła tłumaczyć dziewczyna.  Spalił Dale i wtargnął do Ereboru! Musisz pomóc ocalałym. Krasnoludy...

 Ach... To ty  powiedział z lekką odrazą, bo dopiero teraz zorientował się kto przed nim stoi.  Wnuczka Maureen.

 Musisz im pomóc  powtórzyła rozgorączkowana Marion.

 Czy ty właśnie wydałaś mi rozkaz?  głos elfa stał się jeszcze chłodniejszy.

 Nie... Ja...  Marion spuściła głowę zmieszana, próbując się wytłumaczyć.

 Myślałem, że wyraziłem się jasno! Nie masz tu czego szukać!

 Ja tylko... Proszę pomóż im! Jeśli wyślesz swoje wojsko, mogliby odzyskać górę...

 Masz mnie za głupca?!  uniósł się król.  Nie narażę moich ludzi na gniew tej bestii, żeby ratować przeklęte krasnoludzkie złoto!

 Ale krasnoludy... Straciły wszystko, nie mają gdzie się podziać, ani za co żyć...

 Ostrzegałem ich króla jak to się skończy. Nie moja wina, że nie posłuchał. Sami przyczynili się do swojego losu  stwierdził. — Poza tym... Dlaczego miałbym im pomagać? Oni niczego dla mnie zrobili oprócz tego, że mnie okradli.

Marion patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Wiedziała, że ona nie ma co liczyć na cokolwiek ze strony Thranduila, bo nie cierpiał jej ze względu na "zdradę" jej babki, ale myślała, że jeśli dowie się o smoku to pomoże krasnoludom! Pamiętała jak lord Elrond opowiadał jej o sojuszu pomiędzy leśnymi elfami a krasnoludami z Ereboru. Pamiętała też, że z jakiegoś powodu doszło między nimi do zwady, ale była pewna...

 A teraz się wynoś  powiedział Thranduil.  Zabieraj się z mojego królestwa, póki jeszcze jestem łaskawy!


Thorin słuchał opowieści kobiety i nie miał pojęcia co powiedzieć. Marion chciała im pomóc. Dostrzegła cierpienie i bezsilność jego ludu, kiedy wszyscy inni się odwrócili. Inną sprawą było, że choć bardzo chciała, nie miała jak udzielić im pomocy, bo sama nie miała nic.

 Thorinie...?  Marion szepnęła cicho, nie będąc pewna czy krasnolud wciąż jej słuchał.

 Dziękuję  wydusił z niedowierzaniem mężczyzna.

Marion uniosła brwi, po raz kolejny tego dnia zdziwiona reakcją mężczyzny.

 Nie masz pojęcia...  zaczął krasnolud, ale przerwał, zdając sobie sprawę, że Marion była właśnie jedną z tych niewielu, która to pojęcie miała.  Było mi strasznie ciężko... Starałem się zapewnić moim ludziom godne życie, więc chwytałem się każdej pracy. Udało mi się utrzymać ich w dobrobycie i zapewnić względny spokój... Ale w snach wciąż widziałem ogień, który palił mój dom...

Marion doskonale rozumiała o czym mówił Thorin. Sama była często nawiedzana przez koszmary, w których wciąż na nowo przeżywała dawną tragedię. Wiedziała też, jaki ciężar spadł na jego barki, szczególnie po śmierci dziadka i zaginięciu ojca.

 Ale to już niedługo się skończy  powiedział pewny swoich słów krasnolud.  Odzyskam utraconą ojczyznę i zwrócę krasnoludom ich dom.

W głosie Thorina pobrzmiewała duma i uniesienie. I choć Marion słyszała już wiele razy jak tak przemawiał, teraz wydało jej się to wyjątkowo urzekające i w pełni pasujące do sytuacji, pomimo tego, że siedzieli zamknięci w elfickim lochu. W jego głosie nie było zwykłego dla niego chłodu.

 A ja zrobię co w mojej mocy, żeby ci w tym pomóc  usłyszał Thorin, co z kolei tym razem pozytywnie zdziwiło jego.  Jakoś się stąd wydostaniemy i przeprowadzę was przez tę puszczę.

Mężczyzna zauważył rękę kobiety, którą ta wystawiła przez kraty swojej celi. Wiedziony impulsem również wysunął swoje ramię i ujął jej drobną dłoń. Było to najwyraźniej jej celem, bo ścisnęła jego nieco większą, szorstką dłoń pokrzepiająco.

Trwali tak w ciemnościach, każde w swojej celi, trzymając się za ręce w niemej obietnicy. I choć dzieliła ich gruba ściana i kraty cel, paradoksalnie byli sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top