VII. Demony przeszłości.
Dni w Rivendell mijały uczestnikom kompanii spokojnie i na odpoczynku.
Krasnoludy z chęcią używały dogodności jakich dostarczały im elfy: biesiadowały, bawiły się, a nawet kąpały w pobliskiej fontannie.
W każdym razie trzymały się w gromadzie, w przeciwieństwie do ich włamywacza i przewodnika.
Bilbo i Marion chodzili swoimi ścieżkami. Oboje z podobnych powodów; Hobbit wiedział, że większość krasnoludów wciąż uważa, że nie powinien wyruszać razem z nimi w podróż. Marion natomiast choć cieszyła się sympatią kompanii, wyraźnie odczuwała wrogość ich przywódcy i skoro miała taką możliwość, wolała nie spędzać z nim czasu.
Bilbo odkrywał więc zakamarki wspaniałego osiedla elfów, a Marion przechadzała się, wspominając swoje wcześniejsze lata spędzone w dolinie.
Pewnego popołudnia tak się złożyło, że idąc każde swoją ścieżką, spotkali się na jednym z tarasów pałacu.
— O, przepraszam. Nie chciałem przeszkadzać — powiedział grzecznie hobbit, kiedy zauważył kobietę, opierającą się o kamienną balustradę.
Marion odwróciła głowę w jego kierunku.
— Bilbo... Nie przeszkadzasz mi. Właściwie tylko podziwiałam krajobraz — oznajmiła.
Hobbit podszedł do niej i spojrzał na widok roztaczający się z tarasu. Świetnie było stąd widać dolinę, płynącą na jej dnie rzekę i łąkę obok małego lasku, na której pasły się konie.
— Rzeczywiście piękny — przyznał.
Przez chwilę oboje milczeli, napajając się widokiem i lekkim wiatrem mierzwiącym im włosy, po czym odezwał się Bilbo.
— Ty też nie jesteś wśród krasnoludów — zauważył. — Dlaczego? Przecież cię lubią.
— Powiedzmy, że wolę spędzać z Thorinem jedynie tyle czasu, ile to konieczne — wytłumaczyła Marion. — A ty?
— Raczej nikt za mną nie tęskni — powiedział skonsternowany. — Pewnie nawet nie zauważyli mojej nieobecności...
— Daj spokój, nie jesteś aż taki niski... — Baggins spojrzał na kobietę z niedowierzaniem, ale kiedy zobaczył szeroki uśmiech na jej twarzy, zrozumiał, że po prostu sobie z niego żartowała.
— Ty za to, niby taka wysoka, a dotąd nie zauważyli twojego zniknięcia — odgryzł się, również się uśmiechając. — W przeciwnym razie jestem pewien, że coś by na to zaradzili.
— Och, jestem pewna, że Fili i Kili przeszukali już niejeden korytarz i komnatę w moim poszukiwaniu. Na szczęście mieszkałam tu przez pewien czas, więc znam niezłe kryjówki — zaśmiała się, a Bilbo razem z nią.
Oboje wrócili do obserwowania krajobrazu. Dobiegło ich odległe rżenie.
— Czy to nie Rigel? — zapytał Bilbo, przyglądając się rumakowi, który galopował radośnie po łące wraz z kilkoma elfickimi końmi.
— Tak, to on — odpowiedziała kobieta, również przyglądając się swojemu wierzchowcowi.
— Wygląda na naprawdę zachwyconego — zauważył hobbit.
— Urodził się tutaj, więc to dla niego powrót do domu...
Baggins przeniósł zdziwiony wzrok na Marion.
— Dla ciebie nie? — zapytał.
— Nie do końca... — kobieta zauważyła pytający wzrok hobbita, więc kontynuowała. — Widzisz... Spędziłam w Rivendell naprawdę wspaniałe chwile. Lord Elrond zapewnił mi schronienie i bezpieczeństwo oraz obdarzył wszystkim co potrzebne. Mogłabym nawet powiedzieć, że traktuje mnie poniekąd jak swoją córkę... Oczywiście jest tu wspaniale i spokojnie, ale jednak nigdy nie czułam się tu jak w domu.
— Dlatego wyruszyłaś w świat? — zapytał, przypominając sobie opowieść Gandalfa. — Żeby znaleźć swój dom? Swoje "miejsce na ziemi"?
Marion przytaknęła.
— Udało ci się?
— Nie, jeszcze nie... I obawiam się, że może nigdy mi się to nie uda — przyznała.
— Daj spokój... W końcu je znajdziesz. Każdy ma takie miejsce. Miejsce, do którego należy jego serce.
— Obawiam się, że moje serce spłonęło, kiedy miałam piętnaście lat, razem z moją wioską — wyznała kobieta.
— Niemożliwe — stwierdził pewny swych słów Bilbo, a kiedy Marion rzuciła mu pytające spojrzenie, dodał: — W końcu coś trzymało cię przy życiu przez te sześćdziesiąt lat.
Szatynka uniosła brwi, zaskoczona wypowiedzią niziołka. Po chwili jednak parsknęła śmiechem.
— Nie poddawaj się — dodał już na poważnie.
— Moja babcia zawsze powtarzała mi to samo — oznajmiła kobieta, wpatrzona w białe chmury, które leniwie płynęły na czysto błękitnym niebie.
— Zawsze mówisz o swojej babci w czasie przeszłym.
— Tak, bo nie żyje.
— Przepraszam, nie wiedziałem...
— Nic się nie stało.
Baggins zmieszał się nieco. Postanowił jak na razie o to nie pytać i zmienić temat.
— Marion... Jeśli oczywiście mogę spytać... Dlaczego z nami podróżujesz? Nie chodzi mi o sam fakt, że z nami, ale... jaki jest cel twojej podróży?
— Szukam kogoś, kto mnie okradł — wyznała bez zastanowienia.
Bilbo spojrzał na nią zaskoczony, a ona wyjaśniła:
— Moja babcia zostawiła mi w spadku kilka ważnych rzeczy – mam na myśli raczej wartość sentymentalną, bo z tego co wiem były to starocie – ale po jej śmierci, ktoś obrabował jej dom, zanim zdążyłam to zabrać... Więc uganiam się po całym Śródziemiu od jednego złodzieja do drugiego i szukam swojej własności.
— Rozumiem — Bilbo pokiwał w zamyśleniu głową.
Kobieta zaczęła się otwierać i hobbit czuł, że z każdym dniem poznaje Marion coraz lepiej. Choć był również przekonany, że przed nim jeszcze wiele do odkrycia...
~●~
Wkrótce nadszedł kolejny wieczór, podczas którego krasnoludy znów bawiły się i biesiadowały.
Marion siedziała akurat na tarasie przylegającym do jej pokoju i podziwiała rozgwieżdżone niebo.
Wpatrywała się w jasną gwiazdę na zachodzie, pomiędzy gwiazdą Earendilą a Carnilem.
Gdzieś z dołu dochodziły do jej uszu śmiechy kompanii, jednak nie zwracała na nie większej uwagi. Zaciekawiło ją natomiast coś co usłyszała z kompletnie przeciwnej strony.
— Oczywiście, że miałem ci powiedzieć! — obruszył się Gandalf. — Możesz mi zaufać, wiem co robię.
— Czyżby?
Marion podeszła do prawej barierki balkonu i wyjrzała za nią ostrożnie. Daleko na dole zobaczyła spacerujących Gandalfa i Elronda, a nieco bliżej na schodach prowadzących do kamiennej altany stali Bilbo i Thorin, którzy najwyraźniej również przysłuchiwali się rozmowie.
— Smok śpi od sześćdziesięciu lat — kontynuował elf. — A jeśli się nie uda i obudzicie bestię?
— A jeśli się uda? Jeśli krasnoludy odzyskają górę, wzmocnią naszą obronę na wschodzie.
— To niebezpieczne, Gandalfie.
— Bezczynność też jest groźna! Tron Ereboru należy się Thorinowi. Czego się obawiasz? — Oboje przystanęli, a Gandalf przyglądał się pytająco Elrondowi.
— Nie zapominaj, że mężczyźni z jego rodu są szaleni... — stwierdził elf. — Jego dziadek postradał zmysły, jego ojca spotkało to samo. Przyrzekniesz, że taki los nie czeka Thorina?
Marion słuchała i przyglądała się uważnie, nie chcąc niczego ominąć. Czekała, aż Gandalf przytaknie i tym samym poprze krasnoluda, ale nic takiego nie miało miejsca. W powietrzu zalegała cisza.
— Gandalfie, to nie są tylko nasze decyzje — odezwał się w końcu elf. — Nie my będziemy zmieniali mapę Śródziemia...
Mężczyźni znikli z zasięgu słuchu i wzroku Marion. Kobieta spojrzała na schody, ale zobaczyła tam tylko nieco zmieszanego Bilba. Thorin właśnie odchodził, a na jego twarzy malował się swego rodzaju zawód.
Najwyraźniej zarówno elf jak i czarodziej mieli go za szaleńca.
Thorin wszedł do komnaty, w której bawili się jego towarzysze.
— Hej, wujku! Spójrz, pod Bomburem zawalił się stół! — krzyknął rozbawiony Kili.
Krasnolud nie odpowiedział. Wciąż zamyślony i w nie za dobrym humorze, usadowił się na swoim posłaniu. Kili widząc, że jego wuj nie jest w humorze zostawił go w spokoju, tak jak reszta krasnoludów, nieco jednak zaniepokojona stanem swojego przywódcy.
Dębowa Tarcza długo rozmyślał nad wszystkim co usłyszał i co powinien zrobić.
W końcu zadecydował – Jeszcze jutro z samego rana wyruszą w dalszą drogę.
Jeśli będą zwlekać, Elrond z pewnością zechce ich zatrzymać. Krasnolud miał jednak wątpliwości, co do tego czy mówić o swoim pomyśle Marion. Stwierdził, że ta mogłaby poinformować o tym elfy, więc wolał nie ryzykować.
Thorin był pewien, że Gandalf dołączy do nich, jak tylko będzie mógł. Co do kobiety, miał jednak nadzieję, że może zostanie ona w Rivendell i oszczędzi mu dalszych trudności. Oczywiście doceniał to, że, jak twierdził Kili, uratowała Dwalina przed orkiem w górach, ale strasznie go denerwowała i o wszystko się kłóciła. Lepiej byłoby, gdyby została wśród elfów. Szczególnie dla niej.
Wkrótce krasnoludy udały się na spoczynek. Thorin długo nie mógł zasnąć, a kiedy w końcu mu się to udało, śnił niespokojnie o Samotnej Górze.
Widział jej ogromne bogactwa i smoczą chorobę trawiącą jego dziadka, która w końcu dopadła i jego. Słyszał wiele głosów, które zlewały się w jeden niezrozumiały bełkot. Tonął wśród gór złota, które z każdą chwilą coraz bardziej go pochłaniało, pozbawiając zdrowego rozsądku.
W końcu, kiedy głosy ucichły i zrobiło się spokojniej, zobaczył coś jeszcze: Wielkiego smoka wylegującego się na górze kosztowności. Bestia, patrzyła na niego z drwiną i otworzyła wielką paszczę, zionąc w jego stronę zabójczym żywiołem. I znów wszystko trawił ogień...
Thorin nawet nie przypuszczał, że nie jest jedyną osobą, którą dręczą tej nocy demony przeszłości.
~●~
Powietrze nocy przecinały krzyki rozpaczy. Na ulicach panował popłoch, a większość budynków stała już w ogniu.
Mężczyzna w pośpiechu siodłał konia przed domem, a kobieta w środku wkładała do skórzanej torby najpotrzebniejsze rzeczy.
— Mamo... — młoda dziewczyna nie mogła powstrzymać łez, które spływały jej z oczu i rozpaczy ściskającej gardło.
— Spokojnie, kochanie — kobieta podeszła do swojej córki i przełożyła jej zapakowaną torbę przez ramię. — Wszystko będzie dobrze, zobaczysz — przytuliła swoje dziecko do piersi, całując w czoło i głaszcząc po głowie, choć jej ręce również się trzęsły.
— Meryl, szybciej! — dobiegł ich zdenerwowany krzyk z zewnątrz.
— Chodź — kobieta pociągnęła za sobą córkę, wychodząc przed dom.
Krzyki rozlegały się coraz bliżej ich domu, a sąsiednie budynki zaczynały zajmować się już ogniem. Biała klacz przebierała zdenerwowana kopytami.
— Tato...
— Spokojnie, skarbie... Chodź tu! — mężczyzna zdjął z siebie czarną pelerynę z kapturem i zarzucił na ramiona córki. — Bądź dzielna... Słyszysz? Musisz być dzielna! — Dziewczyna pokiwała głową, a mężczyzna pogłaskał ją po policzku, po czym pomógł jej dosiąść wysokiej klaczy.
— Aaron! — zawołała przerażona kobieta. Mężczyzna odwrócił się i zobaczył biegnących w ich kierunku trzech orków. Dobył swego miecza i ruszył, aby rozprawić się z wrogami.
Teraz to kobieta podbiegła do konia.
— Jedź, kochanie... Kanopus wywiezie cię z miasta. Będziesz bezpieczna, trzymaj się mocno i nie spadnij z jej grzbietu — instruowała szybko kobieta.
— Ale co z wami? Nie zostawię was...!
— Uciekaj... Dogonimy cię, będziemy zaraz za tobą... Jedź! — kobieta klepnęła konia, a ten ruszył z kopyta. — Nie poddawaj się! Kochamy cię, Marion... — krzyknęła za nią kobieta.
Dziewczyna złapała się z całych sił szyi klaczy i wtuliła mokre od łez policzki w jej grzywę. Spoglądała przez ramię za siebie i widziała jak jej matka również dobywa broni i rusza na pomoc ojcu. Wkrótce klacz skręciła w inną uliczkę i rodzice zniknęli jej z oczu.
Wierzchowiec wybiegł z ulic płonącego miasta na pola uprawne, gnając ku górom.
Pożar wydostał się już na uprawy i do sadów, paląc wspaniałą roślinność i ścigając gnającą klacz.
Pęd wiatru smagał dziewczynę po twarzy i rozwiewał jej długie włosy, ale pomimo tego czuła gorący żar od podążającego za nią ognia.
Koń wjechał na stromą ścieżkę prowadzącą w góry.
Kiedy znajdowały się już na pewnej wysokości, dziewczyna pociągnęła za wodze, zmuszając klacz aby się zatrzymała, co ta niechętnie uczyniła.
Szatynka spojrzała z góry na palące się miasto oraz pola i sady dookoła. W jej zielonych tęczówkach odbijały się złowrogie płomienie. W oddali było słychać wycie wielkich wargów i krzyki umierających ludzi. Łzy nieustannie leciały po policzkach dziewczyny, a kiedy patrzyła jak jej dom trawi ogień, czuła się jakby jej serce płonęło razem z nim.
Czuła jak płonie całe jej ciało. Niczym trawione ogniem.
Jak to możliwe? Przecież uciekła! Uciekła przed ogniem! Uciekła przed orkami!
Teraz nie widziała już dookoła nic, oprócz płomieni. Trawiły otoczenie i całe jej ciało, a ona nie miała dokąd uciec... Z jej płuc wydobył się zrozpaczony krzyk, który po chwili zamienił się na wrzaski tysięcy umierających ludzi...
Marion obudziła się, zlana potem, łapiąc łapczywie powietrze. Włosy lepiły jej się do mokrej twarzy. Czuła jakby palił ją każdy skrawek ciała.
Wstała gwałtownie z łóżka i wyszła na taras. Odetchnęłam głęboko rześkim powietrzem wczesnego poranka. Powoli się uspokajała. Godzina była bardzo wczesna i pomimo, że słońce nie wyjrzało jeszcze zza gór, było w miarę ciepło.
Kobieta usłyszała jakiś hałas i spojrzała zaskoczona w dół. Na okrągłym dziedzińcu zobaczyła kompanię, która z tobołkami i w pełni gotowa do drogi szła w stronę rzeki.
Kiedy pierwszy szok minął, Marion podbiegła w pośpiechu do szafy, przebierając się w swoje rzeczy. Spakowała kilka ubrań na zmianę, po czym zabierając swoje tobołki, popędziła na dół.
~●~
— Wuju, a co z Marion? — dopytywał Kili, który nie rozumiał dlaczego kobiety nie ma z nimi.
Thorin jednak nie odpowiedział. Obudzenie ich rano i powiadomienie, że ruszają w dalszą drogę było jedynym co dziś wypowiedział.
Był bardzo milczący i nikt nie wiedział dlaczego.
— Może czeka na nas przy kucykach — pocieszył brata Fili, chociaż miał co do tego mieszane uczucia.
W końcu przeszli przez mostek i znaleźli się na zielonym pastwisku, na którym pasły się ich rumaki.
Podeszli do wielkiego drzewa, pod którym wciąż znajdowały się pozostawione przez nich siodła i ogłowia końskie.
— Osiodłajcie konie — nakazał Thorin. — Nie mamy dużo czasu.
— Jeśli Lindir zorientuje się tak szybko jak ja, to rzeczywiście macie go mało — rozległ się głos i z gałęzi wielkiego drzewa zeskoczyła jakaś postać.
— Marion! — ucieszył się Kili.
Thorin patrzył na kobietę, nie wierząc własnym oczom. Cała kompania, wyłączając przywódcę, cieszyła się na widok swojego przewodnika, o czym świadczyły większe lub mniejsze uśmiechy.
— Róbcie co powiedziałem — warknął Dębowa Tarcza, a kiedy krasnoludy zaczęły przygotowywać kucyki do drogi, zwrócił się do Marion. — Co ty tu robisz? — zapytał nieprzyjemnie i również zaczął siodłać swojego wierzchowca.
— Co ja tu robię? — obruszyła się kobieta. — Co wy tu robicie?! I to beze mnie?!
— Wyruszamy w dalszą drogę...
— Sami? — przerwała mu kobieta. — Bez Gandalfa i beze mnie?!
— Gandalf dołączy do nas w górach...
— A ja? — zapytała szatynka, a widząc, że Thorin nie zwraca na nią większej uwagi, położyła dłoń na sprzączkach, uniemożliwiając krasnoludowi przymocowanie siodła.
— Co ty? — zezłościł się mężczyzna i wyszarpnął swoją dłoń, dokańczając zapinanie siodła. — Nie jesteś nam do niczego potrzebna...
— Jestem waszym przewodnikiem! — podkreśliła.
— Nie — zaprzeczył stanowczo krasnolud, przerywając przygotowania do drogi i patrząc prosto w oczy kobiety lodowatym wzrokiem. Krasnoludy i hobbit spojrzały zaniepokojone na kłócącą się dwójkę.
— Jesteś tylko zbędnym balastem, który nie wiadomo dlaczego Gandalf wcisnął do mojej kompanii — warknął Thorin. — Przez całe życie jakoś dałem sobie radę bez przewodnika i teraz też nie jesteś mi do niczego potrzebna. To nie jest wycieczka, do której każdy może się przyłączyć. Jeśli jedziesz z nami tylko po to, żeby szukać jakichś złodziei, którzy ukradli nic nie znaczące starocie po babci, to lepiej zostań tutaj i przestań narażać na niepowodzenie naszą wyprawę. Idziemy na bitwę. Idziemy odzyskać nasz dom! — krzyknął. — Tam należą nasze serca. Przestań zmniejszać nasze szanse na odzyskanie ojczyzny, przez głupią chęć znalezienia jakiegoś rzezimieszka, na co i tak nie masz najmniejszych szans.
Marion stała kompletnie osłupiała. Skąd on to wszystko wiedział? Spojrzała na Bilba, ale hobbit wyglądała na nie mniej zaskoczonego od niej, domyśliła się więc, że krasnolud po prostu słyszał ich rozmowę.
Kobieta zaniemówiła. Żal i smutek ścisnęły jej gardło, tak, że nie mogła wymówić ani słowa. A nawet jeśli by mogła, to po prostu nie wiedziała co.
Przecież nie pierwszy raz Thorin dał jej do zrozumienia co o niej sądzi, a jednak tym razem uderzyło to prosto w jej serce.
Krasnolud widząc, że kobieta nie ma zamiaru niczego powiedzieć, wsiadł na swojego kuca.
— Ruszamy — powiedział i zaczął jechać ku wyjściu z doliny.
Kompania patrzyła rozdarta to na Thorina to na Marion, mając mętlik w głowie.
— Nie słyszycie?!
Krasnoludy zaczęły dosiadać swoich wierzchowców ze smutnymi minami.
— Marion... Marion powiedz coś... Jedź z nami — prosił Bilbo.
Kobieta nie odpowiedziała. Jej gardło wciąż było ściśnięte, a oczy delikatnie zaszklone.
— Marion, proszę... Przysięgam, nie powiedziałem Thorinowi o naszej rozmowie, naprawdę...
— Wiem — wydusiła, patrząc na niego. — Jedź, Bilbo...
— Marion...
— Musimy jechać, panie Baggins — oznajmił Bofur, patrząc ze smutkiem na kobietę i na niziołka. Posadził go na kucyku i razem ruszyli za resztą, zostawiając osłupiałą Marion za sobą.
Bilbo wciąż nie mógł uwierzyć, że kobieta tak łatwo się poddała. Tak samo jak nie mógł przyswoić myśli, że od teraz będą podróżowali bez niej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top