V. Zaufanie.

Panowała już późna noc, ale księżyc świecił na niebie, oświetlając podróżnym drogę. Dwa wierzchowce szły powoli, prowadzone przez swoich jeźdźców na szlaku pomiędzy wielkimi skalistymi górami. Były wykończone po ponad trzy milowym biegu i wspinaczce po stromej ścieżce, prowadzącej z równiny w góry, więc ich właściciele postanowili dać im chwilę wytchnienia, zsiadając z ich grzbietów.

 Dzięki twojemu nagłemu przejawowi brawury...  zaczęła wciąż zdenerwowana kobieta.

 Wciąż żyjemy  przerwał jej krasnolud.

 Raczej zgubiliśmy resztę!

 Powinnaś ich znaleźć, jesteś przewodnikiem.

 Właśnie przewodnikiem, a nie tropicielem! Szlag rozgałęzia się przynajmniej sześć razy w tym rejonie, nie jestem w stanie powiedzieć, którą ścieżką poszli...!  zezłościła się jeszcze bardziej.  Poza tym, bądź tak łaskawy i nie odzywaj się do mnie.

 To akurat z wielką chęcią uczynię  rzucił cynicznie.

 Przyjemność po mojej stronie  odgryzła się.

Marion pomimo zagrożenia, które napotkało ich w Greenlace, wciąż nie wybaczyła Thorinowi jego słów. W połączeniu z odgrzebaną przeszłością stworzyły bolesną mieszankę, która uderzyła w jej serce, otwierając na nim stare rany i tworząc kilka nowych. Kobieta potrzebowała trochę czasu, aby doprowadzić się do porządku, a sam widok Thorina przypominał jej słowa, którymi ją uraczył.

Jesteś tylko w połowie brudna  to zdanie chodziło jej po głowie jak mantra i za nic nie mogła się pozbyć tego głosu w jej głowie, który wciąż to powtarzał. A ten brzmiał identycznie jak głos Thorina, więc widok krasnoluda idącego przed nią, sprawiał, że czuła się jeszcze gorzej. Najchętniej zaszyłaby się teraz gdzieś samotnie, aby poukładać sobie wszystko w głowie i uspokoić się, ale nie mogła zostawić go samego. Musieli odnaleźć resztę kompanii.

Oboje zatrzymali się nagle, kiedy usłyszeli hałas za najbliższym zakrętem. Dobyli swoich mieczy i zostawiwszy konie z tyłu, poczęli powoli zbliżać się do owego miejsca.
To, że udało im się wjechać w góry wcale nie oznaczało, że orkowie zaprzestali pościgu.

Dotarli do zakrętu, kiedy na drogę przed nimi wyskoczyły dwie postacie, wydając z siebie bojowe okrzyki i celując w nich bronią.

 Gińcie, ohydne kreatury!

 Ładne mi powitanie  mruknął Thorin, który zdążył już zorientować się w sytuacji, pomimo ciemności oświetlanej jedynie przez księżyc.

 Wujek?! Marion?!  krzyknął zdziwiony brunet.

 Nie drzyj się tak, Kili, bo zaraz pojawi się tu zgraja orków  warknął Dębowa Tarcza.

 Przepraszam, wuju...

 Hej, Bilbo! Powiadom resztę, że ich znaleźliśmy  poprosił Fili, zwracając się do hobbita, który stał trochę dalej na drodze za zakrętem.

 Och, czyli jednak żyją!  dobiegł ich głos ulgi.  To dobrze, dobrze...

 Co wy tu...  Thorin nie dokończył, bo siostrzeńcy rzucili się, aby go wyściskać.

 Tak się cieszymy, że żyjesz, wujku!

 Kili...

 A, tak... Już jestem cicho.

Fili i Kili puścili swojego wuja i cała czwórka ruszyła drogą, którą przed chwilą pobiegł hobbit.

 Co wy tu robicie?  zapytała Marion, zadając pytanie, którego Thorin nie zdążył.

 Szukamy was, to chyba jasne  oznajmił Fili.  Nie wiedzieliśmy czy zdążyliście uciec przed orkami.

 Chcieliśmy do was dołączyć i wam pomóc, kiedy tylko się zorientowaliśmy, ale Gandalf zakazał nam się odłączać!

 Kili, spuść z tonu  upomniał go ponownie Thorin.

 Przepraszam...

 Nigdy wcześniej nie widziałem, go tak przerażającego i śmiertelnie poważnego jak w tamtej chwili...  dodał blondyn.

 I bardzo dobrze.

 Co masz na myśli?  zapytał Fili Marion.

 Nakazałam mu, żeby wprowadził was w góry i żeby żaden z was się nie odłączał.

 Co?!  krzyknął Kili, ale umilkł znacznie, widząc wzrok Thorina.  Dlaczego to zrobiłaś?!  szepnął rozemocjonowany.

 Bo inaczej wszyscy byście zginęli! Jeden męczennik w zupełności nam wystarczy  skwitowała, a Thorin posłał jej wrogie spojrzenie, choć w głębi serca cieszył się z tego, co zrobiła Marion. 

Chciał dać swoim towarzyszom więcej czasu na ucieczkę, a nie zmusić ich do walki. 

 A więc, dziękujemy za ratunek  skłonili się bracia.

 Również w imieniu naszego wuja  dodał Fili ciszej, choć Thorin idący za nimi udał, że tego nie słyszał.

 Dziękuję wam, ale nie chcę wdzięczności waszego wuja  mruknęła Marion, najmilej jak potrafiła w tej sytuacji.

 To dobrze, bo jej nie dostaniesz  oznajmił Thorin, rozeźlony słowami kobiety.  Nikt cię nie zmuszał, żebyś jechała za mną.

W Marion coś zawrzało. Poczuła wręcz jakby krew gotowała jej się ze złości.

 Gdyby nie ja, już dawno leżałbyś tam rozszarpany przez tego warga!

 Poradziłbym sobie!  zapewnił ją krasnolud.

 Z tym orkiem, który miał zamiar zaatakować cię od tyłu, pewnie też, co?

 Oczywiście!

Marion prychnęła i zaśmiała się cynicznie.

 Jesteś najbardziej upartym, impertynenckim, apodyktycznym i zadufanym w sobie mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznałam!

 A ty najbardziej upartą, arogancką i krnąbrną kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem!

 Nie obchodzi mnie co o mnie myślisz!

 I vice versa!

Fili i Kili idący za nimi i prowadzący ich konie, czuli się zmieszani i nie wiedzieli jak załagodzić całą sytuację, więc postanowili zachowywać się tak jakby niczego nie usłyszeli i jej nie komentować.
Zresztą tak jak reszta kompanii, która znajdowała się we wnęce skalnej, do której cała czwórka właśnie dotarła.
Marion i Thorin zauważyli jednak ten fakt dopiero po chwili, zbyt zajęci swoją kłótnią.
Dopiero głos Gandalfa przerwał niezręczną ciszę, wiszącą w powietrzu i zwrócił uwagę kobiety i krasnoluda.

 Cieszę się, że nic wam nie jest  oznajmił czarodziej.  Thorinie bądź tak miły i następnym razem nie rzucaj się sam na zgraję orków... A ty Marion zapamiętaj, że następnym razem nie pozwolę ci samej ruszać na pomoc...

 Nie będzie następnego razu  przerwała mu kobieta.  Na pewno nie dla niego!  wskazała na przywódcę krasnoludów.

 Świetnie, właśnie na to liczę!  odpowiedział krasnolud. Oboje zabrali swoje konie od siostrzeńców Thorina i rozeszli się w przeciwne strony, aby stanąć jak najdalej od siebie, po czym zaczęli rozsiodływać zmęczone wierzchowce.

 Tak... No cóż...  odchrząknął czarodziej.  Zatrzymajmy się tutaj na resztę nocy. Wszyscy potrzebujemy odpoczynku.

Wszyscy usłuchali rady czarodzieja i pomimo zmęczenia szybko rozbili obóz. Wkrótce większość spała już na swoich posłaniach, a pierwszy z wartowników miał objąć służbę. Marion zgłosiła się do tego jako pierwsza, bo wciąż miała nadzieję na chwilę samotności. Gandalf oczywiście w pełni zdawał sobie sprawę z tego, jak czuła się kobieta, ale postanowił dać jej trochę czasu, aby ochłonęła. Nie chciał w końcu pogarszać całej sytuacji.
Chciał jednak porozmawiać z Thorinem, więc kiedy tylko Marion zabrała swój płaszcz oraz miecz i odeszła, aby pełnić wartę, zabrał się za wcielenie swojego zamiaru w życie.

 Twoje stosunki z Marion, zamiast się poprawiać, pogarszają się z dnia na dzień  zauważył Gandalf.

Thorin uraczył go jedynie krótkim spojrzeniem.

 Spostrzegawcze spostrzeżenie  powiedział ironicznie krasnolud.  To nie moja wina.

 Naprawdę? Rzekłbym coś zupełnie przeciwnego.

 Nie spotkałem jeszcze tak butnej i krnąbrnej istoty, a musisz wiedzieć, że znam wiele krasnoludzkich kobiet  bronił się Thorin.

 Och, wiem doskonale, że Marion nie jest najłatwiejsza w obejściu, ale z tobą również trudno się dogadać, Thorinie. Uwierz mojej obiektywnej obserwacji, pomimo wszystko wasze charaktery są bardzo podobne, a hardość i nieustępliwość w nich zawarta, prowadzi do licznych konfliktów. Wierzę, że kiedy tylko na chwilę odłożycie swoją dumę, porozmawiacie normalnie i uda wam się nawzajem zrozumieć  bo oboje wiele przeżyliście  to znajdziecie wspólny język. Musisz jednak przyznać, Thorinie, że to jak potraktowałeś Marion w ruinach jej dawnego domu było doprawdy okrutne. Z waszej kolejnej kłótni, wynoszę również, że zapewne jeszcze nie podziękowałeś jej za ratunek jaki ci ofiarowała, co z pewnością uczyniłbyś, gdybyś nie zważał na jej pochodzenie... Myślę, że należą jej się przeprosiny...

 Przeprosiny?!  uniósł się krasnolud, który jak dotąd słuchał czarodzieja w miarę spokojnie.  Nie zapominaj, Gandalfie, że ona nie była lepsza! Szydziła z dziedzictwa mego rodu i z królewskiego tronu! Nazwała krasnalem i o mało nie pozbawiła mnie głowy! Poza tym nikt jej nie zmuszał, żeby za mną jechała! Podjąłem taką decyzję i sam dałbym sobie świetnie radę...

 Na litość, Thorinie! Ta dziewczyna cię uratowała! A pragnę ci przypomnieć, że żadna z wcześniej wymienionych rzeczy nie miałaby miejsca, gdybyś to ty nie zaczął odnosić się do niej wrogo i nie zapoczątkował kłótni! Powinieneś...

 Nie będę jej za nic przepraszać!  upierał się mężczyzna.

 Twoja upartość wpędzi cię kiedyś do grobu!  rzucił rozgniewany czarodziej i nie tracąc więcej nerwów ani czasu na rozmowy z przywódcą krasnoludów, po prostu poszedł spać, aby wypocząć po męczącym dniu.

Tymczasem Marion siedziała spokojnie trochę dalej, ukryta w szczelinie między głazami i uważnie obserwowała drogę, którą tu przybyli oraz okoliczne skały. Księżyc świecił jasno, więc wszystko było bardzo dobrze widoczne.

Kobieta okryła się szczelniej czarnym płaszczem, kiedy poczuła powiew chłodnego wiatru.

W górach o wiele trudniej było ich wytropić, Marion miała jednak nadzieję, że orkowie w ogóle nie wjechali za nimi w góry. Spodziewałaby się raczej, że spróbują okrążyć szczyty i zaskoczyć ich, kiedy będą wychodzić ze szlaku.
Nie to jednak zajmowało jej myśli.
Pomimo, że bacznie obserwowała okolicę, jednocześnie usilnie rozmyślała o wszystkim co się dzisiaj zdarzyło.

Po raz kolejny zmierzyła się z tragedią dawnych lat, ale myślała... nie, ona wręcz była pewna... kiedy pozwalała Gandalfowi opowiedzieć jej historię, że tym razem świetnie sobie z tym poradzi. Przecież nie pierwszy raz wracała do tego wydarzenia. A jednak rana w sercu, którą uważała za dawno zasklepioną, wciąż krwawiła.
I do tego ten Thorin...

Rzeczywiście jesteś tylko w połowie brudna! Chociaż ludzka kobieta jest jeszcze gorszym materiałem na wojownika niż te elfickie ścierwa!

Marion zacisnęła ręce w pięści. Niestety nie udało jej się dotrzymać obietnicy danej Balinowi. Słowa Thorina bardzo ją dotknęły i nie potrafiła przejść obok nich obojętnie. Jak on mógł? Nie potrafiła tego zrozumieć... Zdawała sobie sprawę, że krasnolud bardzo przeżywa przeszłość i żywi głęboką urazę do elfów, ale na miłość Luthien to nie ona była temu wszystkiemu winna! Nie była stuprocentowym elfem, a kiedy Smaug napadł na Erebor miała zaledwie dziewiętnaście lat i była sierotą ze spalonego miasta. Co mogła zrobić? Na pewno nie więcej niż próbowała.

Na podobnych rozmyślaniach i obserwowaniu okolicy spędziła niemal całą noc. Postanowiła nie budzić kolejnego wartownika, bo wiedziała, iż ma w sobie tyle emocji, że i tak nie zdołałaby zasnąć.
Dlaczego by więc nie pozwolić wyspać się krasnoludom i nie popilnować jeszcze chwilę, skoro umysł miała wciąż jasny, a oczy szeroko otwarte?

Jednak nad ranem, kiedy zaczynało świtać zjawił się Dwalin, który nie wyglądał na zbyt zadowolonego.

 Chociaż tyle, że nie zasnęłaś! Dlaczego nie obudziłaś mnie na moją wartę?  zapytał rozgniewany.

— Nie miej mi tego za złe. Pomyślałam, że skoro i tak nie zasnę, mogę dać odpocząć innym  wyjaśniła. Krasnolud zmieszał się nieco. Choć nie przyznałby się do tego, nie do końca rozumiał postępowanie kobiety. Dlaczego zrobiła dla niego coś miłego, skoro on sam nie okazywał jej nawet najmniejszej sympatii? Postanowił jednak udawać, że wciąż jest rozgniewany.

 Chodź już lepiej, bo odjadą bez nas  burknął.

Marion uśmiechnęła się, widząc, że Dwalin stara się zachować pozory rozgniewanego.

 O ile jestem skłonna uwierzyć, że Thorin z chęcią zostawiłby mnie pośród tych gór, o tyle nie wierzę, że opuściłby ciebie.

 No i co się tak uśmiechasz...

 Cicho  przerwała mu nagle Marion, która sama spoważniała.

 Co?!

 Zamilknij, Dwalinie  nakazała mu szeptem, a krasnolud w mig zrozumiał zachowanie kobiety i również zaczął nasłuchiwać.

Gdzieś zza zakrętu dochodziły ich niepokojące odgłosy. Dwalin sięgnął po swój topór, szybko jednak zorientował się, że nie ma go przy sobie, bo broń zostawił w obozie.
Marion trzymała już jednak miecz w dłoni. Ze skały nad nimi posypały się drobne kamyki. Kobieta natychmiast odwróciła się w tamtym kierunku i jednym ciosem wbiła miecz w orka, który zamierzał zaskoczyć ich z góry. Potwór wił się jeszcze przez chwilę, wstrząsany konwulsjami, po czym zastygł bez ruchu.
Dwalin patrzył na, martwe już, ciało kreatury i nie dowierzał szybkiej reakcji kobiety.

 Uważaj!  krzyknęła nagle Marion i odepchnęła krasnoluda na bok. Miecz kolejnego orka drasnął ją w ramię, ona jednak już wyciągnęła ostrze z martwej kreatury i rozprawiła się z kolejną.

 Na brodę mego ojca...  sapnął Dwalin, patrząc na przecięty materiał na ramieniu kobiety i zdając sobie sprawę, że przed chwilą własnym ciałem osłoniła go przed ostrzem orka.

Nie było jednak czasu na zastanawianie się nad całą sytuacją, bo gdzieś z tyłu dobiegły ich odgłosy walki. Ruszyli szybko w stronę obozowiska i ujrzeli walczących towarzyszy.
Marion szybko rzuciła się w wir walki, podobnie zresztą jak Dwalin, który teraz dobył swojego topora.

Cała kompania walczyła ze zgrają orków, która niepostrzeżenie napadła ich, kiedy szykowali się do dalszej drogi. Nawet Bilbo, choć przestraszony, dobył swojego mieczyka, który znalazł w jaskini trollów. Zadawał może nie najsilniejsze, ale trafne ciosy.
Krasnoludy za to cięły i siekały z całą zawziętością, ogarnięte nienawiścią do tych przebrzydłych kreatur, jakimi byli orkowie.
Tylko Gandalf i Marion cięli kolejne gardła i głowy w stoickim spokoju.

Wreszcie udało im się wybić wszystkie stwory, ale z pewnością nie był to koniec problemów.

 Szybko! Wszyscy na konie!  zarządził Gandalf.  Marion, prowadź!

Kobieta tak szybko, jak mogła zarzuciła na konia siodło i kilka tobołków, po czym dosiadła swojego wierzchowca i ruszyła galopem pomiędzy skalnymi ścianami.
Za nią jeden za drugim, jechały krasnoludy i hobbit, a na końcu Gandalf.

W pościg za nimi ruszyli orkowie, których ohydne okrzyki i powarkiwania odbijały się echem wśród skalnych szczytów.

Co chwilę jakaś kreatura skakała na nich z góry, ze skalnych ścian, które otaczały ich po obu stronach. Była jednak natychmiast zabijana, czy to przez Marion, czy przez krasnoludy w zależności od tego w jakim miejscu się znalazła.
Gandalf natomiast ciął mieczem i pilnował, aby goniące ich stwory nie zbliżały się zanadto do tyłów kompanii.

Po chwili udało im się w miarę oddalić od pościgu, bo orkowie choć szybcy, ścigali ich bez wargów, które nie najlepiej sprawowały się wąskich, górskich przejściach. Orkowie najwyraźniej musieli się podzielić na dwie grupy  ścigającą ich w górach i objeżdżającą pasma górskie na wargach, co w tym momencie działało zdecydowanie na ich korzyść.

W końcu Marion zatrzymała gwałtownie konia, sprawiając, że kucyki jadących za nią krasnoludów, powpadały na swoje zady.

 Do środka, szybko!  zarządziła i sama zaczęła powoli zjeżdżać w dół. Zatrzymała się jednak i odwróciła, nie słysząc, aby ktokolwiek za nią podążał. Kompania patrzyła niepewnie na stromą ścieżkę schodzącą w dół, która ginęła w mroku podziemnej jaskini.

 Żartujesz?  zapytał Nori.

 Jak mamy tam wjechać konno?  oburzył się Bofur.

 Kucyki spadną i połamią sobie karki  krzyknął Gloin.

 A my razem z nimi!  dodał Bombur.

Krasnoludy nie miały zamiaru wkraczać na stromą, zabójczą ścieżkę, niewidoczną w mroku i nagle jakby wszystkie zgubiły zaufanie do kobiety.
Marion wiedziała, że w tej sytuacji jej przykład niewiele da i kompania nie ruszy za nią w ciemność jaskini. Potrzebowały przywódcy, ale tak się złożyło, że ich przywódca ochraniał akurat ich tyły razem z czarodziejem.

 Błagam was... Musicie mi zaufać!

Krasnoludy wciąż nieprzekonane, patrzyły w głąb jaskini.
Nagle, przepychając się, na przód wyjechał Dwalin.

 Wstydźcie się, zachowujecie się jak banda panienek, a nie wojowników!  krzyknął. — Jeśli przez ciebie zginiemy, to osobiście cię zabiję  dodał ciszej przejeżdżając obok Marion, tak, że tylko ona go usłyszała.

Kobieta uśmiechnęła się tylko i razem z krasnoludem wjechała na stromą ścieżkę, ginącą w ciemności. Kompania ruszyła prędko za nimi, a z tyłu właśnie nadbiegała kolejna grupa orków.
Na końcu w mroki podziemnej jaskini wskoczyli Gandalf i Thorin, którym szczęściem udało się uniknąć kolejnych mieczy wroga.

Kiedy zjeżdżali pośród ciemności stromą ścieżką w dół, gdzieś w oddali usłyszeli jeszcze odległy dźwięk rogu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top