IV. Greenlace.

Kiedy obudzili się następnego dnia, na niebie wciąż zalegały chmury. Szarość dookoła nie wprawiała ich w dobre nastroje, ani nie dodawała motywacji, ale pomimo tego zaczęli sprawnie zwijać swoje posłania i objuczać kucyki.

Ku zdziwieniu większości, koń Marion stał praktycznie tam, gdzie kobieta go zostawiła. Thorin musiał więc pogodzić się z faktem, że tym razem nie miał racji, czego Marion nie omieszkała mu przypomnieć znaczącym spojrzeniem.

Niecałe pół godziny po przebudzeniu byli już gotowi do drogi, pełni sił po zjedzonym śniadaniu.
Ruszyli więc dalej na wschód w towarzystwie szarych, obszernych chmur nad ich głowami.

Niedługo po tym jak wyruszyli pierwsze krople zaczęły spadać na ziemię, a po jakimś czasie rozpadało się na dobre.
Nawet płaszcze i kaptury nie uchroniły ich przed obfitym deszczem, bo wkrótce i one przemokły.

Na szczęście były i dobre strony ulewy, która zmywała ewentualne ślady, jakie mogli pozostawić na równinie. Poza tym mogli pospieszać konie i z każdą chwilą zbliżali się do majaczących w oddali, za ścianą deszczu, ruin miasta.
Widząc na horyzoncie, pomimo deszczu, pozostałości po dawnym Greenlace wstąpiła w nich nowa siła i nadzieja, że orkowie nie zdążą dogonić ich zanim wjadą w góry.
Nawet Bilbowi udzielił się entuzjazm krasnoludów, pomimo, że był przemoknięty od stóp aż po koniuszek głowy.

Kompania wpadła w tak dobry nastrój, że tu i ówdzie zaczęły się toczyć rozmowy. Deszcz padał tak obficie, że zagłuszał ich głosy na większe odległości, mogli więc sobie na to pozwolić.

Podczas gdy krasnoludy rozmawiały i śmiały się w najlepsze, Bilbo przyglądał się w zastanowieniu koniowi Marion, który mimo tego, że cały przemoczony, wciąż prezentował się wspaniale i niezwykle majestatycznie.
Wgapiony w jej wierzchowca hobbit nie umknął uwadze kobiety.

 Pomóc ci w czymś?  zapytała grzecznie, wyrywając Bagginsa z zamyślenia.

 Co? O-och, nie. Wybacz, ja po prostu... Zastanawiam się skąd wiedziałaś, że twój koń nie ucieknie. Byłaś tego pewna... Musi być bardzo mądry  zauważył Bilbo.

Marion nie zdążyła odpowiedzieć, bo do rozmowy wtrącił się Balin.

 Słyszałem, kiedyś o dawnej rasie elfickich koni  powiedział.  Były to wierzchowce godne nieśmiertelnych istot, szybkie jak wiatr, niesamowicie wytrzymałe, a mądrością przewyższały niejednego człowieka. Hodowane w czystej linii, aby nie zmieszać ich ze zwykłymi końmi i zachować ich wspaniałe cechy. Krążą legendy, że konie i ich jeźdźców łączyła niezwykła więź, tak, że wierzchowce zawsze wiedziały, kiedy ich pan jest w niebezpieczeństwie. Ponadto były bardzo wierne i żyły o wiele dłużej niż przeciętne konie...

Bilbo słuchał tego z zafascynowaniem, a kiedy Balin skończył opowiadać spojrzał na Marion.

 Czy twój koń pochodzi właśnie z tej rasy?  zapytał, a w jego oczach świeciły ogniki ekscytacji.

 Wątpię  zaśmiała się Marion, widząc podniecenie hobbita.  To prawda, Rigel jest wyjątkowo mądry i jest potomkiem klaczy mojej babci, ale z szóstego pokolenia. Moja babka złączyła swoją klacz ze zwykłym koniem, kiedy...  kobieta widocznie się zawahała, po chwili jednak odchrząknęła i kontynuowała z nieco poważniejszym wyrazem twarzy.  Nieważne. Chodzi o to, że jego potomkowie byli, jak to powiedział Balin zwykłymi końmi. Co do elfów, rzeczywiście mają nadzwyczaj wspaniałe wierzchowce, które sami hodują, ale wątpię, aby ta legenda o więzi była prawdziwa  zakończyła swój wywód kobieta.

Bilbo wysłuchał tego z lekkim zawiedzeniem, ale z zaskoczeniem stwierdził, że Marion pierwszy raz aż tak się otworzyła przy rozmowie i nie musiał niczego wyciągać z niej siłą.

Rigel zapytał po chwili, zdając sobie sprawę jak kobieta nazwała swojego konia.

 Szósta najjaśniejsza gwiazda nieba. Jak już wspominałam jest z szóstego pokolenia po klaczy mojej babki, która nosiła imię Sol. Moja babcia była dość mocno związana z gwiazdami...

 Chyba jak wszystkie elfy  zauważył nieco szufladkowo Balin.

 Można tak to ująć...

Nie było czasu na więcej pytań, bo Thorin jadący na przedzie właśnie zarządził przejście w galop, jako że deszcz trochę zelżał. Bilbo i Balin wrócili więc do szyku zastępu i wszyscy ruszyli galopem.

Bilbo podskakując na swoim kucyku, który za każdym razem kiedy biegł wybijał go z siodła, myślał o tym jak wspaniale elfy znają się na gwiazdach i jak wspaniale muszą znać się na koniach...
I pomimo zapewnień Marion, podejrzewał, że Rigel ma jednak w sobie coś z tej wspaniałej rasy, o której opowiadał Balin.

~●~

Deszcz utrzymywał się przez cały dzień, choć już nie tak obfity jak z samego rana. Paradoksalnie tego dnia wszyscy byli w wyśmienitych humorach, bo wreszcie mogli porozmawiać, nie bojąc się o to, że ich głos rozniesie się po równinie.

I tak, przez cały dzień, Marion poznała niemal każdego uczestnika wyprawy, bo krasnoludom wraz z dobrymi nastrojami przyszła chęć poznania nowej uczestniczki kompanii, która miała przecież trochę z nimi zabawić.
Fili i Kili przedstawiali jej po kolei każdego krasnoluda, który zrównywał swojego kucyka z jej koniem, kiedy akurat nie pędzili galopem.

I tak poznała:
Doriego, Noriego i Oriego, z których pierwszy był nadzwyczaj kulturalny jak na krasnoluda, drugi jak się dowiedziała miał nieprzyjemny zwyczaj zabierania pamiątek z różnych miejsc w których bywał, a trzeci i zarazem najmłodszy prowadził aktualnie kronikę wyprawy i, co zaimponowało Marion, biegle posługiwał się pismem elfickim;
Oina i Gloina, którzy znani ze swych umiejętności zawsze rozpalali ogniska. Ponadto ten pierwszy robił w kompanii za medyka i miał nawet własną skórzaną torbę z lekarstwami i ziołami na różnego typu przypadłości. Niestety Marion nie udało się z nim dogadać, kiedy pytała o jedno z ziół, bo krasnolud używał trąbki słuchowej, a że był praktycznie głuchy, nawet z nią nie za wiele słyszał;
W końcu Bifura, Bofura i Bombura, którzy jako jedyni nie pochodzili z rodu Durina, a wywodzili się od mieszkańców Morii. Bifur był, jak to określił Fili, kontuzjowany z racji tego, że w jego głowie tkwiło ostrze topora, pozostawione tam niegdyś przez wyjątkowo nieprzyjemnego orka. Przez ten fakt podobno pomieszało mu się w głowie i krasnolud mówił tylko w staro-krasnoludzkim. Bombur gotował dla kompanii i, jak mówiła jego figura, sam uwielbiał jeść. Bofur natomiast przygrywał na flecie i był żartownisiem, trochę tak jak Fili i Kili, którzy podobno aż nadto rwali się do walki. Szczególnie Kili, który jako młodszy z braci, często bywał nieco nieodpowiedzialny.

Marion dowiedziała się również trochę więcej o Balinie, który kiedyś mieszkał w Ereborze, służąc swoimi radami królom, a po napadnięciu Smauga na górę, ewakuował się razem z Thorinem i to z nim ramię w ramię walczył u podnóży Morii.

Jedynymi, którzy nie zamienili z Marion słowa byli Thorin i Dwalin, jadący na przedzie i najwyraźniej mający takie same zdanie, co do jej uczestnictwa w całej wyprawie.
Kobieta nie zwracała jednak na to uwagi, ciesząc się już sympatią jedenastu krasnoludów i hobbita.

Tego dnia w ogóle nie zatrzymywali się na odpoczynek, chcąc jak najszybciej, i jeszcze przed zapadnięciem zmroku, dotrzeć do ruin miasta.

Pod wieczór, kiedy powoli zaczynało robić się już szaro, dotarli nad brzeg rzeki, za którą w odległości około ćwierci mili znajdowały się ruiny Greenlace.

Zrobili krótki postój, aby napoić spragnione od dwóch dni konie i dać im się posilić trawą rosnącą przy rzece, która, choć nie było jej za wiele, była jedyną roślinnością na jaką natknęli się na równinie.
Podczas kiedy ich wierzchowce piły i jadły w najlepsze, oni sami napełnili swoje bukłaki do pełna świeżą wodą.

Kiedy kucyki i konie były już w miarę zaspokojone, zaczęli przeprawiać się przez rzekę.
Nie przyszło im to zbyt trudno, bo pomimo tego, że rzeka była szeroka, nurt był w niej słaby, a oni i tak byli już cali mokrzy od deszczu padającego przez cały dzień.

Kiedy wjeżdżali pomiędzy ruiny starego miasta, po deszczu nie było już śladu, a dookoła zaczynało się ściemniać.

Jechali powoli brukowaną ulicą, po której obu stronach wznosiły się czarne zgliszcza dawnych domów i gospód, niektóre z zapadającymi się dachami i ścianami, inne całkowicie ich pozbawione.

Wszystko było zniszczone i opuszczone, przyprawiając przybyszy o ciarki na plecach. Nikt już nie rozmawiał, a dźwięki powolnych kroków ich wierzchowców odbijały się dźwięcznie od bruku i ginęły pomiędzy uliczkami pełnymi zniszczonych budynków.

Zatrzymali się mniej więcej w centrum miasta, w budynku, który wydawał się najmniej zniszczony, a kiedyś, sądząc po czymś w rodzaju szyldu, który zwisał marnie ze ściany, był gospodą.
W środku było dość dużo miejsca, a w dachu znajdowało się tylko kilka nie za dużych dziur.
Zanim tam weszli, sprawdzili na wszelki wypadek czy w okolicy jest bezpiecznie, po czym zsiedli z koni i wprowadzili je za sobą do środka.

Po sprawdzeniu czy wewnątrz nie ma ewentualnych zagrożeń, takich jak zwisające deski czy walące się ściany, wszyscy zajęli się przydzielonymi im zadaniami.

Niektórzy szukali drewien, które mogłyby nadać się na ognisko, inni odjuczali kucyki, a jeszcze inni rozkładali posłania.

Bilbo zaciekawiony podszedł do jednej ze ścian i przeciągnął po niej palcem, na którym pozostał czarny ślad sadzy.

 Gandalfie... co się stało z tym miastem?  zapytał skonsternowany.

 Zostało napadnięte i spalone, drogi Bilbo. Lata temu, a jednak jego ulice wciąż skrywają wiele bólu i cierpienia zabitych tu istnień...  powiedział czarodziej, a kiedy hobbit podążył za jego wzrokiem natknął się na Marion, która z nieodgadnionym wyrazem twarzy, właśnie zdejmowała siodło ze swojego konia.

 Chcesz powiedzieć, że tu straszy?  zapytał nieco zlękniony.

 Och, niczego takiego nie powiedziałem  obruszył się Gandalf.  Czasem jesteś naprawdę głupiutki, Bilbo.

Hobbit zmieszał się nieco na uwagę czarodzieja i zaczął pomagać Bofurowi i Balinowi przy przygotowywaniu posłań.

Kiedy wszystko było już zrobione, a ognisko płonęło, Gandalf ponownie się odezwał:

 Usiądźmy wszyscy przy ognisku, przydałoby się wreszcie osuszyć!

Wszyscy go posłuchali i kładąc blisko ognia rzeczy do osuszenia, sami usiedli, mniej więcej w kole, na swoich posłaniach przy ognisku.

Bombur już przygotowywał strawę na kolację, która gotowała się w garnku nad ogniem.

Byli zmęczeni po całym dniu jazdy w deszczu, więc z ulgą przejęli ciepło ogniska, którego płomienie emanowały gorącem, osuszając ich i ogrzewając. Nieswojo czuli się jednak w strasznych ruinach dawnego miasta, otoczeni kompletną ciszą.

 Może poopowiadamy jakieś historie?  zaproponował Kili.

 Chętnie posłuchałby więcej na temat tego miasta, choć, muszę przyznać, nieco mnie przeraża  przyznał Bilbo.

Gandalf spojrzał zamyślony, pykając swoją fajkę, na Marion, ale ta siedziała tylko wpatrzona w ogień, bawiąc się patykiem, którego wzięła ze sterty przeznaczonej na opał.
Krasnoludy wraz z hobbitem wpatrywały się w Gandalfa.
Czarodziej zaczął więc swoją opowieść.

 Greenlace było niegdyś wspaniałym, tętniącym życiem miasteczkiem. Jego mieszkańcy utrzymywali się głównie z płodów ziemi, która wydawała bardzo urodzajne plony...

 Chcesz powiedzieć, że na tej zeschniętej równinie coś kiedyś rosło?  wtrącił się Bofur.

 Właśnie to powiedziałem...

 To niemożliwe!  zawołał zaskoczony Bombur.  Przecież ta ziemia nie rozmokła nawet w ulewie. Jest zbyt twarda i sucha, żeby coś na niej wyrosło!

 Cisza!  nakazał Gandalf, zdenerwowany, że mu przerywają.  Skoro mówię, że rosło to rosło. Czy oczy odmówiły wam posłuszeństwa i nie zauważyliście bystrej rzeki przez, którą się przeprawialiśmy?

Bystrej wtrącił Nori.

— Kiedyś była bystra  rzucił niezbyt przyjemnie czarodziej.  A teraz, jeśli łaska, słuchajcie i nie przerywajcie mi więcej.

Nikt więcej się nie odezwał, więc Gandalf wrócił do opowieści.

 No więc mieszkańcy Greenlace utrzymywali się głównie z rolnictwa i sadownictwa. Ziemia w tych rejonach wydawała niegdyś wspaniałe i obfite plony, tak, że nie tylko można było wyżywić całą wioskę, ale pozostawało również wiele produktów, którymi mieszkańcy miasta handlowali. Zjawiało się tu wielu kupców z najlepszymi tkaninami, kosztownościami i wszystkim czego dusza ludzka może zapragnąć. Z wielką chęcią wymieniali swoje towary za wspaniałe produkty lub plony, które zresztą często sprzedawali w innych krainach, a musicie wiedzieć, że były one nieraz cenione bardziej niż srebro czy złoto.
Mieszkańcy Greenlace żyli więc spokojnie, wszyscy mieli wystarczająco pożywienia i żyli w dostatku, a na dodatek handel przynosił im ogromne korzyści.
Sami mieszkańcy byli zawsze życzliwi i uprzejmi. Z chęcią przyjmowali do siebie podróżnych, szczególnie tych którzy zamierzali przeprawiać się przez Góry Mgliste, zawsze zaopatrzyli ich w odpowiednie zapasy na drogę. Mieli nawet kilku przewodników, którzy czasami przeprowadzali mniej obeznanych wędrowców po szlakach górskich;
Życie tu było wspaniałe, oprócz świetnych rolników i sadowników byli tu także wyśmienici krawce, stolarze, rybacy, kowale i fajkarze... Tak fajki i zioła do nich były w Greenlace najlepszej jakości...  rozmarzył się Gandalf.  W każdym razie... Życie mieszkańców miasta toczyło się spokojnie i radośnie. Jednak do czasu. Było to na cztery lata przed napadnięciem Smauga na Erebor  teraz nawet Thorin zaczął nieco uważniej przysłuchiwać się historii opowiadanej przez czarodzieja.  Dni często bywały wtedy pochmurne z powodu ulewnej jesieni. W te strony zaczęły się zapuszczać coraz nieprzyjemniejsze istoty, które jakby wyczuwały zbliżające się zło. To stało się w pewną listopadową noc. Niebo było wtedy wyjątkowo ciemne, pokryte grubą warstwą chmur, wiał silny, zimny wiatr. Batalia orków pojawiła cicho i niepostrzeżenie napadła na miasto, zaskakując jego mieszkańców pogrążonych we śnie i niczego nieświadomych. Krzyki zabijanych ludzi szybko rozniosły się po uliczkach miasta i wszczęto alarm. Wielu mężczyzn ruszyło do obrony, ale nie mieli szans. Wróg był zbyt liczny, ponadto zaczął już palić domy i budynki, a pożar, przez silny wiatr, szybko się rozprzestrzeniał. Mieszkańcy wiedzieli, że nie zdołają się obronić, więc rzucili się do ucieczki, ratując swoje rodziny przed zagładą. Mieli nadzieję zbiec do gór i znaleźć pomoc u elfów. Niestety orkowie nikogo nie oszczędzali. Wybili wszystkich uciekających, mężczyzn, starców, kobiety i dzieci  wszyscy słuchający mieli grobowe miny i smutne spojrzenia.  Nikt się nie uratował... Oprócz jednej osoby.

 Jak to? Kto to był?  Bilbo nie mógł się powstrzymać przed zadaniem tego pytania i z niecierpliwością czekał na odpowiedź Gandalfa.

 Młodziutka dziewczyna, którą matka posadziła na konia i nakazała uciekać w górskie szczyty, kiedy tylko usłyszała alarm. Zaopatrzyła ją w tobołek prowiantu i obiecała, że dołączy do niej wkrótce. Klacz gnała przez równinę ku górom wśród rozprzestrzeniającego się ognia z niesamowitą szybkością, wioząc na swoim grzbiecie omdlałą ze strachu i dezorientacji dziewczynę, która widziała jedynie piętnaście wiosen.
Kiedy koń dotarł do gór, cała dolina stała już w ogniu, a z palącego się, wspaniałego Greenlace dobiegały tylko krzyki zabijanych przez orków ludzi...

Bilbo usłyszał cichy trzask. Spojrzał zdezorientowany na Marion, która właśnie nieświadomie złamała patyk, którym dotychczas się bawiła. Jak zauważył hobbit, krasnoludy były niemniej poruszone od kobiety. Większość z nich doskonale znała znienawidzonych orków i miała z nimi do czynienia nie raz.

 Co się stało z tą dziewczyną?  dopytywał Baggins.

 Przeżyła. Zbiegła do gór i błąkała się po górskich szlakach przez dwa miesiące...

 To niemożliwe  wtrącił się Dwalin.  Nikt nie przeżyłby dwóch miesięcy w górach i to samotnie podczas zimy! A już tym bardziej tak młode i niedoświadczone dziewczę.

 A jednak... Przeżyła tam razem z klaczą, z którą wysłała ją matka. Pamiętnej zimy przeprawiałem się akurat przez góry, zmierzając z wizytą do Elronda. Znalazłem ją całkowicie przez przypadek, gdybym wybrał nieco krótszą drogę, na której było jednak więcej śniegu, zapewne bym jej nie spotkał... W każdym razie, zabrałem ją ze sobą do Rivendell, gdzie mieszkała potem przez jakiś czas. Później wyruszyła w świat i z tego co wiem przeżyła kilka ciekawych przygód.

 Jakich przygód? I co się z nią stało? Na litość, mów Gandalfie  niecierpliwił się Bilbo.

Czarodziej spojrzał niepewnie po towarzystwie. Bilbo nie śledził jego wzroku, ale mężczyzna widocznie szukał czyjegoś przyzwolenia na to co zamierzał powiedzieć, bo zaraz odezwał się ponownie.

 Dziewczyna żyje do dziś  rzucił krótko.  I wygląda niemal tak, jak w dniu, w którym ją poznałem  uśmiechnął się tajemniczo czarodziej, zaciągając się fajką i puszczając kółka z dymu.

Zaległa dziwna cisza. Tak jakby wszyscy próbowali przetworzyć słowa czarodzieja.

 Jak to?!  krzyknął Bilbo przerywając ciszę.

 Gandalfie, mówiłeś, że stało się to cztery lata przed zaatakowaniem Ereboru  odezwał się Balin.  Była zwykłym człowiekiem. To niemożliwe, żeby wciąż wyglądała młodo, miałaby teraz...

 Siedemdziesiąt dziewięć lat  odezwał się cichy, spokojny głos.

Wszyscy spojrzeli zszokowani na Marion. Pomimo, że głos miała spokojny było widać, że emocje wręcz rozsadzają ją od środka.
Bilbo dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak nietaktownie postąpił każąc Gandalfowi opowiadać historię zniszczenia miasta, kiedy jego dawna mieszkanka siedziała pośród nich.
Ale przecież nie mógł tego wiedzieć wcześniej.

 Nigdy nie powiedziałem, że była zwykłym człowiekiem  oznajmił Gandalf, przerywając ciszę.

 Marion...  Bilbo nie wiedział jak ubrać w słowa to chciał powiedzieć.

 Zaraz, Gandalfie. Powiedziałeś, że ta dziewczyna uciekała na klaczy  zauważył Kili, a Bilbo aż się zapowietrzył, kiedy usłyszał nietakt krasnoluda. Kwestia konia nie była teraz najważniejsza.

 Należała do mojej matki. Rigel jest jej potomkiem  wyjaśniła krótko Marion.

 Przykro nam...  Balin powiedział to co chodziło po głowie wszystkim.

 Orkowie splądrowali wiele wiosek... 

Krasnoludy zadawały jeszcze pytania, ale Marion na żadne nie odpowiedziała. Pytali między innymi jak udało jej się przeżyć w górach, znaleźć tam pożywienie, schronienie czy choćby nakarmić konia.
Tylko Gandalf, Bilbo, Balin i Thorin milczeli. Choć ten czwarty z nieco innych powodów.
Oczywiście rozumiał całą tragedię tej kobiety i nawet jej współczuł, ale to tylko upewniało go w przekonaniu, że nie powinna wyruszać z nimi w podróż. Co więcej powinna nigdy nie opuszczać Rivendell, do którego zaprowadził ją czarodziej i żyć tam w spokoju, wśród częściowo swoich.

Marion nie odpowiadała lub zdawkowo zbywała krasnoludy zalewające ją pytaniami, uparcie wpatrując się w ogień. Choć nigdy by się do tego nie przyznała, bała się. Bała się podnieść wzrok i spojrzeć im w oczy, w których mogła zobaczyć... no właśnie, co? Smutek, współczucie, żal? Nie chciała tego wszystkiego. Chciała tylko, żeby ktoś ją zrozumiał i żeby przestały już padać te ciągłe pytania. Czuła się tym wszystkim bardziej wykończona niż całodniową drogą w deszczu.

 Dosyć  oznajmił Thorin, również zmęczony ciągłymi pytaniami swoich towarzyszy.  Nie jesteście babami na targowisku, tylko wojownikami. Opanujcie się.

Pierwszy raz odkąd Marion poznała Thorina, poczuła do niego coś więcej niż tylko irytację  poczuła wdzięczność. To miało się jednak szybko zmienić.

Kobieta miała teraz ochotę pobyć trochę sama. Wstała i zabrała swój czarny płaszcz, który pozostawiony przy ognisku zdążył już się wysuszyć.

 Wybierasz się gdzieś?  zapytał Thorin. W powietrzu zaległa napięta atmosfera. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Marion nie jest w humorze na kłótnie, a odezwanie się Thorina w ten sposób z pewnością do takowej doprowadzi.

 Tak. Idę na patrol  mruknęła.

 Nigdzie nie idziesz  oznajmił stanowczo Thorin.

 Słucham?

 Powiedziałem, że nie nigdzie nie idziesz. Sprawdzaliśmy niedawno okolicę i było bezpiecznie. Tylko niepotrzebnie narazisz nas na ewentualne zdemaskowanie  oznajmił.

 Zdemaskowanie?! Myślisz, że nie umiem dyskretnie przeprowadzić patrolu?!  wybuchła Marion. Emocje związane z odgrzebaniem przeszłości i aktualny gniew na krasnoluda skumulowały się, tworząc niebezpieczną mieszankę.

 Nie wiem czy potrafisz i nie mam zamiaru przekonywać się na własnej skórze. Nie narazisz nas!  Thorin również wstał i zagrodził kobiecie wyjście. Wszyscy milczeli i nie śmieli wtrącać się w kłótnię rozjuszonego krasnoluda i pół-elfki.

 O, przepraszam! Nie wiem czy dociera do ciebie, że patrole przeprowadza się właśnie w celach bezpieczeństwa!

 Powiedziałem, że nigdzie nie pójdziesz! Lepiej usiądź, głupia kobieto.

 Thorinie...  dało się słyszeć ostrzegawczy głos Gandalfa.

 Jak mnie nazwałeś?!  wybuchła Marion.  Kim ty jesteś, żeby tak do mnie mówić?! Ach, no tak, zapomniałam...  powiedziała szyderczo.  To przecież Thorin syn Thraina, Wielki Król pod górą...

 Marion...  czarodziej zwrócił się teraz w kierunku kobiety.

 Nie waż się ze mnie szydzić, marny elfie  wycedził Thorin. Zrozumienie i współczucie, jakie jeszcze przed chwilą czuł przywódca krasnoludów nagle wyparowało.

 Nie wiem czy to do ciebie dotarło, ale nie jestem elfem, głupi krasnalu!

 No tak, rzeczywiście, jesteś tylko w połowie brudna!  z każdym słowem krasnoluda, Marion zostawiała coraz dalej za sobą granice rozsądku.  Chociaż ludzka kobieta jest jeszcze gorszym materiałem na wojownika niż te elfickie ścierwa!

 Thorinie!  krzyknęli Balin i Gandalf jednocześnie.

Nikt nie zdążył zareagować, kiedy, czerwona na twarzy z wściekłości, Marion chwyciła leżący obok sztylet Filiego i z całej siły posłała w stronę Thorina.
Przywódca krasnoludów nie ruszył się nawet o milimetr, zbyt zaskoczony szybkością i samym czynem kobiety.

Jednak sztylet nawet go nie drasnął. Przeleciał dosłownie milimetry od jego głowy i wbił się w łeb ohydnego orka, który upadł martwy, uprzednio potykając się o próg.

 Jest bezpiecznie, co?  wycedziła nadal wściekła Marion i nie czekając na innych, zaczęła w pośpiechu siodłać swojego konia.

 To był tylko zwiadowca  oznajmił Gandalf, przyjrzawszy się naprędce zwłokom orka.  Dalej, ruszajcie się jeśli wam życie miłe!

Drugi raz nie trzeba było im powtarzać. Krasnoludy wyrwane z szoku rzuciły się do objuczania kucyków, zbierania rzeczy i gaszenia ogniska, aby dym nie zwabił większej ilości orków.

Już po chwili wszyscy byli na zewnątrz i dosiadłszy swoich koni, pędzili przez zawiłe uliczki dawnego miasta. Stukot końskich kopyt odbijał się echem od brukowanej ulicy, ale nie mieli wyjścia  musieli jak najszybciej wyjechać z miasta i przebyć ostatni odcinek dzielący ich od gór.

Za nimi, w stanowczo zbyt bliskiej odległości, rozległo się przeciągłe wycie.

 Szybciej!  krzyknął Thorin.  Nie oszczędzajcie koni, bo zginiecie!

Kompania dotarła do końca ruin. Kucyki wręcz wysypały się z uliczki na równinę, popędzane przez swoich jeźdźców. Wyjechali dokładnie po przeciwnej stronie, do tej którą wjeżdżali rano.

Teraz wszyscy cwałowali przez równinę. Konie Gandalfa i Marion wysunęły się na przód, ale kucyki także nie zostawały za bardzo w tyle, widocznie wyczuwając zagrożenie.

W szybkim tempie pokonali półtora mili, ale do szlaku, który piął się bezpośrednio w góry zostało im drugie tyle, a oto z miasta wypadło kilku orków na wargach, gnając w ich stronę.
Marion zdawała sobie sprawę, że z pewnością nie są to wszyscy, którzy ich ścigali. Ci musieli wysunąć się na przód, a gdzieś za nimi zmierzało już pewnie w ich kierunku przynajmniej z sześć razy więcej tych paskudnych kreatur, które miały w zwyczaju napadać swoje ofiary w dużej przewadze liczebnej.

Krasnoludy wyciskały ze swoich kucyków siódme poty, ale objuczone wierzchowce z dodatkowymi ciężarami w postaci dosiadających ich jeźdźców, zaczynały tracić siły po ponad milowym sprincie.
Natomiast orkowie na wargach przebyli już niemal połowę drogi dzielącej ich od kompanii.

Wjadą na szlak w ostatnim momencie, ale powinno się udać. Tak przynajmniej myślała Marion, Thorin był zdecydowanie innego zdania  orkowie na wargach z pewnością dogonią ich zanim znajdą się na szlaku, a na pewno nie zawahają się ścigać ich na jego początkowej części.

Marion odwróciła się by spojrzeć na krasnoludy jadące za nią. Trzymały się w miarę blisko siebie, więc nie było tak źle. Jedynie hobbit został nieco w tyle.

Baggins tak podskakiwał w siodle, że kobieta dziwiła się, że niziołek jeszcze nie spadł ze swojego kucyka.
Thorin najwyraźniej również zdawał sobie sprawę z drobnych problemów swojego włamywacza, ponieważ trzymał się blisko niego i co chwilę spoglądał przez ramię, czy aby na pewno hobbit wciąż siedzi na koniu.

 Dalej, Bilbo!  krzyknęła kobieta. Hobbit z trudem mocniej przycisnął łydki do boków kucyka, a ten jakby gnany nową energią, przyspieszył nieco.

Do przejechania zostało im już tylko około pół mili, ale orkowie zbliżyli się już do nich tak, że Marion jednak zwątpiła w to, że zdążą uciec do gór. Ponadto daleko za nimi z ruin miasta wylało się całe stado wargów z nowymi kreaturami na grzbietach.

Kobieta nerwowo oglądała się za siebie, oceniając odległość między nimi a ścigającymi ich wrogami.
Nie wiedziała do końca dlaczego, ale w pewnym momencie coś kazało jej spojrzeć na Thorina. Zobaczyła determinację i gniew wypisany na jego twarzy. Zanim zdążyła pojąć co się dzieje, przywódca krasnoludów zwolnił i zawrócił swojego kucyka, dobywając miecza. A że jechał na końcu kompanii, nadzorując czy wszyscy nadążają, nikt tego nie zauważył.

 Na całe Śródziemie, co on robi?!  krzyknęła, a w jej głowie toczyła się walka pomiędzy ucieczką, a ratowaniem czterech liter pewnego poważnie nierozsądnego i upartego krasnoluda, który, co było jasne dla Marion, sam sobie nie poradzi.

W końcu fuknęła zirytowana i krzyknęła:
 Gandalfie prowadź ich na szlak! I nie pozwól się nikomu odłączyć!

Po czym nie zwalniając, zawróciła swojego konia i pognała w stronę Thorina.
A przy krasnoludzie właśnie pojawił się pierwszy warg. Thorin uciął łeb siedzącemu na nim orkowi, po czym kilkoma ciosami powalił warga. Jednak już nadbiegało w jego kierunku dwóch kolejnych. Koń krasnoluda zaczął protestować, chcąc ratować się ucieczką, ale jego jeździec zdecydowanie utrzymywał go w miejscu.
Thorin z trudem zabił kolejnego orka, tymczasem nie spostrzegł innego, który zaskoczył go od tyłu i jednym, silnym ciosem zwalił krasnoluda z konia, sprawiając, że z impetem uderzył o ziemię. Warg wcześniej zabitej kreatury rzucił się na mężczyznę, który dopiero sięgał po miecz, leżący obok niego na ziemi.
W tym momencie wskoczył przed niego koń i Marion jednym, szybkim ruchem wbiła miecz w łeb wielkiego wilka.
Wyswobodziła go szybko i nadzwyczaj zwinnie rozprawiła się z drugim orkiem i wargiem.

 Wstawaj!  krzyknęła, bo nadbiegająca do nich grupa liczyła znacznie więcej niż trzech przeciwników.

Thorin wstał naprędce i złapał swojego konia, który na szczęście dopiero zamierzał rzucić się do ucieczki. Krasnolud dosiadł go szybko i wraz z Marion ponownie ruszyli cwałem, próbując nadgonić resztę kompanii.

Dwa wierzchowce  koń i kuc  pędziły obok siebie ile tylko miały sił w nogach, a za nimi z wyciem i powarkiwaniem, goniło ogromne stado wargów z orkami.

Sytuacja była bardzo nieciekawa. Tym bardziej, że nie mogli już dostrzec kompanii, która chwilę wcześniej prowadzona przez Gandalfa, idąc za nakazem Marion, wjechała na szlak między góry.

Marion i Thorin musieli radzić sobie sami.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top