8 - komnata i koniec

Usłyszałam zgrzyt mechanizmu i po chwili przede mną pojawiło się zejście do komnaty. Zleciałam na dół. Wylądowałam na stercie kości. Nie zwracając na to szczególnej uwagi poszłam dalej słysząc, jak wejście do komnaty się zamyka. Tam ujrzałam wielką skórę węża. Przeszłam obok niej i ujrzałam kolejne drzwi. Ponownie w języku węży kazałam im się otworzyć. Tak się stało. Drzwi stanęły otworem, a ja ujrzałam Komnatę Tajemnic. Piękne miejsce. Na końcu pomieszczenia, naprzeciwko drzwi stał podest a na nim leżało coś małego. Kiedy do niego podeszłam ujrzałam sygnet (w mediach - Autorka). Srebrny z dwoma małymi szmaragdami. Jako symbol miał węża. Czyli to musiał być sygnet Slytherina. Nagle z kąta pomieszczenia dobiegł mnie głos.

- weź go – powiedział

- kim jesteś? Pokaż się! – Moim oczom ukazał się nastolatek. Był nawet przystojny. Jednak nie czułam jego energii – jesteś duchem prawda?

- wspomnieniem. Jestem Tom. Ty to pewnie Anita? Ginny ciągle o tobie mówiła. O właśnie. O wilku mowa.

Po drabinie zeszła Ginny Weasley. Szła jak w transie. Kiedy stanęła przede mną zemdlała i upadła na ziemię. Patrzyłam na nią chwilę nie mogąc się ruszyć. Ta chwila trwała chyba trochę długo, ponieważ nagle usłyszałam jak Tom każe mi wziąć pierścień i ukryć się. Zrobiłam jak kazał. Włożyłam sygnet na palec i ukryłam się za jednym z kamiennych węży. Usłyszałam dźwięk otwierania drzwi a później kroki. Coraz szybsze i szybsze. Niedługo później obok Ginny znalazł się Harry. Geniusz odrzucił różdżkę na bok. Wdziałam jak Tom powoli podchodzi i zabiera przedmiot. Rozmawiali chwilę, a gdy Tom napisał ogniem swoje całe imię i nazwisko chyba zemdlałam, bo więcej nie pamiętam.

Ocknęłam się, gdy ani Harry'ego ani Ginny nie było. Voldemort również zniknął, a na ziemi leżał ogromny wąż. Wydawało się, że jest martwy lecz nadal czułam delikatną, słabnącą z chwili na chwilę energię życiową. Podeszłam do niego i dotknęłam jego łusek. Były zimne i śliskie, lecz nie obrzydzało mnie to. Skróciłam cierpienie węża odbierając mu resztki energii, które przeznaczyłam na wydostanie się z tej dziury. Po chwili byłam już na korytarzu. Udałam się do swojego pokoju. Kiedy tam weszłam sprawdziłam wiszący na ścianie zaczarowany kalendarz, który wskazywał dzień przed zakończeniem roku. Poszłam do łazienki, aby ogarnąć się bo byłam cała mokra i brudna. Po relaksującej kąpieli i ubraniu się w piżamę przyjrzałam się dokładnie pierścieniowi, który cały czas miałam na serdecznym palcu. Zmęczona położyłam głowę na poduszki i zasnęłam z sygnetem w ręce.

Obudziłam się po dwunastej w południe. Ubrałam się, zjadłam obiad i poszłam do dyrektora. Stanęłam przed chimerą i wypowiedziałam hasło. Weszłam po schodach i zapukałam do drzwi. Kiedy usłyszałam „proszę" uśmiechnęłam się. Dumbledore wrócił. Weszłam.

- Anito, miło cię widzieć. Właściwie, nie widziałem cię przez kilka ostatnich dni na posiłkach. Coś się stało?

- powiedzmy, że bawiłam się w detektywa. – Uśmiechnęłam się jeszcze bardziej

- rozumiem. I czego się dowiedziałaś?

- że Salazar Slytherin wcale nie był taki zły, jak go malują...

- to znaczy?

- był... ludzki. Ale ciekawi mnie coś, co znalazłam w Komnacie Tajemnic – powiedziała ściągając z palca sygnet.

- to sygnet rodziny Slytherin. Ciekawe, że akurat ty go znalazłaś. – Oddał mi pierścień – Rozumiem, że zobaczę cię na kolacji.

- chyba tak... do zobaczenia profesorze – dodałam wchodząc z gabinetu

Wróciłam do siebie i przekopałam szafę w poszukiwaniu kiecki na wieczór. Ostatecznie stanęło na blado kremowej z motylami. Do tego ubrałam białe baleriny. Włosy rozpuściłam. Na kolacji było jak zwykle nudno. Przemówienie dyrektora, puchar domów dla Gryfonów, wielkie wejście Hagrida, kolacja. I tyle by było z tego roku. Jak dla mnie mogło być ciekawiej ale nie narzekam. Nadal jestem ciekawa co przyniesie następny rok...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top