7 - domysły

  Następny dzień znowu spędziłam na czytaniu książek. Wypożyczyłam kilka z biblioteki i siedziałam w pokoju wspólnym Slytherinu. Po kolacji, tuż po rozpoczęciu się ciszy nocnej do salonu wszedł Malfoy ze swoją obstawą. Spojrzałam na nich krótko i wróciłam do czytania jednak nadal słuchając ich rozmowy.

- ty wiesz, kto jest dziedzicem? – Zapytał Malfoya chyba Crab

- nie, przecież wam mówiłem. Z resztą ten dziedzic szkodzi bardziej niż Dumbledore. – Goyl zacisnął pięści – uważasz, że ktoś szkodzi bardziej niż on?

- Potter? – Dobra, to się robi dziwne. Przecież pachołki Malfoya to przygłupy. Coś mi tu nie pasuje. W moim przekonaniu utwierdził mnie fakt, że chwilę później Crab zaczął robić się rudy, a u Goyla pojawiła się blizna. Cudem uniknęli podejrzeń Malfoya uciekając. Zaśmiałam się, a wcześniej wspomniany blondyn zwrócił na mnie uwagę.

- z czego się śmiejesz? – Zapytał jak zwykle chłodno. Wzdrygnęłam się.

- z ciebie – parsknęłam – jesteś idiotą Malfoy – dodałam ciszej wstając z fotela, zabierając książki

- co powiedziałaś?

- że jesteś wspaniały – zaśmiałam się wychodząc do pokoju.

Jakiś tydzień później mecz Quiddicza został odwołany. Zaciekawiona powodem podeszłam do jednego z nauczycieli, który stwierdził, że był kolejny atak. Poszłam do SS i zobaczyłam spetryfikowaną Hermionę. Jestem ciekawa jak Potter sobie teraz poradzi. Kiedy Skrzydło Szpitalne opustoszało ja podeszłam do Hermiony i sprawdziłam wszystkie ślady. Na stoliku obok leżało lusterko. Czyli odkryła prawdę. Zobaczyłam kartkę papieru w ręce dziewczyny. Wyjęłam ją, a moim oczom ukazała się strona z książki, którą czytałam w zeszłym miesiącu. Na dole był dopisek. „Rury". Czyli łazi rurami. Dziękuję Hermiono. Odłożyłam kartkę z powrotem w dłoń dziewczyny i wyszłam z SS. Poszłam do siebie, aby przemyśleć wszystko, czego się dowiedziałam. Do szkoły wrócił dziedzic, opętał Ginny, otworzył komnatę oraz za pomocą bazyliszka petryfikuje swoje ofiary. Łazi rurami. Pozostaje pytanie, gdzie jest wejście do komnaty? Łącząc fakty da się wydedukować, że może być to łazienka jęczącej Marty. Trzeba się tylko dowiedzieć jak zginęła moja duch - przyjaciółka. Postanowiłam zająć się tym jutro.

Następnego dnia po zjedzeniu śniadania, ubrałam się w czarne jeansy, kremową bluzkę z czarnym wzorem oraz trampki. Włosy związałam w kitkę. Wyszłam z pokoju i poszłam do Hagrida, aby z nim porozmawiać. Jednak nie zastałam go w domu. Poszłam do Dyrektora, ale jego również nie znalazłam tam gdzie powinien być, więc poszłam do prof. McGonagall, aby rozeznać się w sytuacji. Nauczycielka powiedziała mi, że ministerstwo wysłało Hagrida do Azkabanu, a Dyrektora uznano za starym do pełnienia swojego obowiązku i wysłali go do domu. Czy ministerstwo jest niepoważne? Jak mogli w takiej chwili wysłać na banicję najpotężniejszego czarodzieja na świecie! Zrezygnowana udałam się do mojej duch – przyjaciółki.

- Marto? Jesteś tu?

- och Anita! Miło cię widzieć – zachlipała

- coś się stało? Wydajesz się smutna.

- nie nic się nie stało. Po co przyszłaś?

- wiesz... ostatnio nurtuje mnie pewna rzecz. Mianowicie, zastanawiam się, jak zginęłaś?

- to stało się w tutaj. Płakałam, bo... pewna znajoma... powiedziała, że mam brzydkie okulary. Siedziałam w kabinie do czasu, aż usłyszałam męski głos. Wyszłam, aby go wygonić, w końcu to damska toaleta. Wtedy zobaczyłam parę, żółtych, brzydkich oczu. O tu przy umywalce i koniec – opowiedziała

- ciekawe. Marto możesz nikomu nie mówić, o tym, co zrobię?

- chyba tak. Tylko daj popatrzeć.

- oczywiście – Przyjrzałam się wszystkim kranom i na jednym zobaczyłam wygrawerowanego węża. W języku węży powiedziałam – otwórz się. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top