6 - pierwszy atak i dziedzic

Obudziłam się około dziesiątej. Z powodu i na okoliczność tego, że nie chciało mi się iść na śniadanie zawołałam skrzata żeby zrobił mi coś do jedzenia, a ja sama poszłam do szafy, aby wybrać coś, w co się ubiorę. Wypadło na leginsy, blado kawową bluzkę oraz białe trampki. Do tego na ramię wzięłam torebkę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Po zjedzeniu śniadania postanowiłam udać się na lekcję transmutacji. Weszłam do sali równo z dzwonkiem. McGonagall najpierw kazała poćwiczyć im Feraverto, ale gdy połamana różdżka Rona zawiodła w swoich działaniach Hermiona Granger zapytała nauczycielkę o komnatę tajemnic.

- Jak, wszyscy, zapewne wiecie Hogwart założyła ponad tysiąc lat temu czwórka najpotężniejszych czarodziejów tamtych czasów. Godryk Gryffindor, Helga Hufflepuf, Rowena Ravenclaw oraz Salazar Slytherin. Troje założycieli zgadzało się ze sobą bezwzględnie, jednak jeden nie. Salazar Slytherin chciał większej selekcji uczniów przyjmowanych do Hogwartu. Uważał, że wiedza magiczna należy się tylko dzieciom czarodziejów. Nie zdołał przekonać reszty więc opuścił szkołę. Istnieje legenda, która głosi, że Salazar przed odejściem wybudował Komnatę Tajemnic. Niedługo przed odjazdem zapieczętował ją. Miała zostać zamknięta do czasu, kiedy pojawi się jego prawowity dziedzic. Tylko on będzie umiał uwolnić ukrytą w komnacie grozę i przegonić z zamku mugolaków. Oczywiście zamek przeszukiwano wiele razy.

- a co znajduje się w komnacie? – Zapytała oczywiście Granger

- W komnacie znajduje się coś nad czym tylko dziedzic Slytherina umie zapanować. Według legendy jest to dom... potwora.

Po lekcji udałam się do biblioteki. Bardzo zaintrygowała mnie ta opowieść. Poszłam do pani Prince, aby zapytać ją o położenie księgi mówiącej coś o legendzie, którą opowiedziała nam prof. McGonagall. Bibliotekarka zaprowadziła mnie prawie na koniec biblioteki i pokazała mi dział pełen ksiąg dotyczących założycieli. Wszystkie książki wyglądały na niedotykane od dobrych pięćdziesięciu lat. Znalazłam interesujący mnie tytuł i usiadłam przy stoliku zapalając świece. W bibliotece spędziłam wiele godzin na poszukiwaniu informacji odnośnie założycieli. Był to temat bardzo ciekawy. Dowiedziałam się na przykład, że każdy z założycieli miał moc, która zostanie odziedziczona przez ostatniego prawowitego dziedzica. Znalazłam również księgę rodów magicznych, w tym Peverel'ów, Malfoy'ów oraz założycieli. O dziwo drzewo Salazara miało dwa niezakończone rozgałęzienia. A! No i najważniejsze! Znalazłam tę legendę, którą opowiadała profesorka! Okazuje się, że „potworem" jest ogromny wąż zwany Bazyliszkiem. Ciekawe. Słyszałam o nim kilka razy, ale było to zazwyczaj w księgach uznawanych za fikcję, a nie prawdę. Poczytałam trochę o bazyliszku do czasu aż bibliotekarka nie wygoniła mnie mówiąc, że jest bardzo późno. Kiedy spojrzałam na zegar dostałam olśnienia. Jest po północy! Ja powinnam już spać! Szybko udałam się do pokoju i poszłam spać zapominając o kolacji.

Następnego dnia był mecz. Slytherin vs Gryffindor. Tłumy na stadionie były ogromne. Ja oczywiście nie poszłam, bo i po co? Jakieś półtorej godziny później ze swojego okna zobaczyłam jak Harry spada na ziemię a za nim leci tłuczek. Kolejne dziesięć minut później Harry wyszedł w obstawie Lochart'a oraz przyjaciół ze stadionu. Poszli w stronę skrzydła szpitalnego. Później długo czatowałam przy SS, aby od razu jak wszyscy pójdą spać wyleczyć rękę Potter'a. Około dwudziestej drugiej weszłam po cichu do pomieszczenia i podeszłam do łóżka, na którym leżał poszkodowany rzuciłam zaklęcie uprzednio chowając się pod zasłoną zaklęcia kameleona i już chciałam wychodzić, gdy usłyszałam trzask charakterystyczny dla teleportacji. Odwróciłam się i zobaczyłam skrzata domowego. Potter się obudził i zaczął rozmawiać z, jak się okazało, Zgredkiem. Tuż po tym jak skrzat zniknął, do SS weszło kilku dorosłych niosąc na noszach kolejną spetryfikowaną przez „potwora" osobę. Okazało się, że to Colin Creevey. Tuż przed tym jak uciekłam do swojego pokoju zaśmiałam się w duchu z głupoty nauczycieli. Jakim cudem ja już wiem, o co chodzi, a oni nie?

W następnym tygodniu Lochart zorganizował „klub pojedynków". Dla bezpieczeństwa uczniów postanowiłam tam pójść. Kiedy weszłam do Wielkiej Sali zobaczyłam tłumy. Jakieś pięć minut później pojawił się Lochart.

- w związku z serią wypadków z ostatnich tygodni profesor Dumbledore udzielił mi zgody na założenie tego klubu, bym was nauczył jak w razie zagrożenia należy się bronić. Tak się składa, że mam w tym doświadczenie. – Narcyz nie nauczyciel – chciałbym przedstawić mojego asystenta. Profesor Snape. Spokojnie, wasz nauczyciel eliksirów wyjdzie z tego cało.

Ja bym się o Lochart'a bardziej martwiła. Zaśmiałam się w duchu. Nauczyciele ustawili się w odpowiedniej pozycji i zaczęli „pojedynek". Jedno zaklęcie i Lochart zbierał się z podłogi. A nie mówiłam? Później nauczyciele wywołali dwójkę uczniów. Zgadnijcie kogo?! Malfoya i Pottera! Rzucili na siebie kilka zaklęć, aż nagle na podeście wylądował wąż. Profesor od OPCM próbował „usunąć" stworzenie, lecz jedyne go zdenerwował. Wąż podpełzł do Justyn'a Finch- Fletchley'a i chciał go zaatakować więc wkroczyłam do akcji. Weszłam na podest i zaczęłam mówić do węża. Potter również. Kiedy skupiłam się na słowach wypowiadanych przez nas zauważyłam, że mówimy w innym języku. Przestałam na chwilę, aby ogarnąć, co się stało, ale gdy namowy Pottera były bez skutku powiedziałam do węża coś w stylu „chodź do mnie". Stworzenie wykonało moje polecenie, a ja wyniosłam go do zakazanego lasu. Już, gdy wróciłam do szkoły słyszałam plotki odnośnie dziedziców. Jacy ludzie są głupi. Ja i Potter? Dziedzicami? Niemożliwe.

***************************************

jak podoba się rozdział? Sprawy się trochę rozwijają... kto, wie? Może Anita faktycznie jest dziedziczką? Nawet ja tego jeszcze nie wiem. Okaże się w praniu. 

wakacje wakacjami, ale wyjechać warto. Niestety, wyjazd w moim wypadku wiąże się z brakiem internetu, więc wrzucam kilka rozdziałów dzisiaj. 

Wesołych wakacji!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top