56 - Epilog
Rozejrzałam się po wszystkich i zobaczyłam łzy w oczach państwa Malfoy oraz Harry'ego. Idąc tym tropem wpadłam na to, kim jest owa czwórka.
- matko święta... - szepnęłam niedowierzając. – Draco, jesteś pewien, że ja... ja to zrobiłam? – Zapytałam.
Chłopak jedynie kiwnął głową. Podeszłam do „ożywionych" ludzi i przyjrzałam im się. Nie wyglądali na duchy, ani na wytwór kamienia wskrzeszenia. Wyglądali prawdziwie. Pomyślałam chwilę i doszłam do tego, jak to się stało. Pamiętacie jak w czwartej klasie Voldemort mnie zabił? Tak? To jest coś, co pominęłam opisując tamten moment. Tuż po rozmowie z rodzicami, rozmawiałam chwilę z samą śmiercią. Śmierć obiecała mi, że jeden raz w życiu, będę mogła przywrócić tylu ludzi ilu będę chciała. Ale będę mogła przywrócić ich duszę, umysł i ciało, a nie tak jak kamień wskrzeszenia tylko umysł. Pomyślałam, że warto by coś teraz powiedzieć.
- ludzie! – Zwróciła się do wszystkich – wiem, że to, co teraz widzimy, i co zaraz powiem może wydawać się dziwne, ale nie bójcie się. Śmierć łaskawie oddała nam naszych przyjaciół i rodzinę! – Krzyknęłam
Ludzie zaczęli się mieszać, Fred podszedł do rodziny, Harry do Lupinów, Syriusza i rodziców, uczniowie do przyjaciół. Ja i Malfoyowie niepewnie podeszliśmy do ostatniej dwójki. Kiedy podeszłam do nich bliżej byłam już pewna, kto to.
- mamo? Tato? – Zapytałam ze łzami szczęścia w oczach zasłaniając usta dłońmi z niedowierzania.
- tak kochanie – powiedziała mama. Podeszłam do nich i przytuliłam się.
- nawet nie wiecie, jak chciałam, żeby to się stało. – Szepnęłam, kiedy się od nich odsunęłam – mam wam tyle do powiedzenia!
- kochanie, spokojnie. Obserwowaliśmy cię tam z góry i co nieco wiemy. – Powiedział tata na co trochę się zmieszałam.
- a... jak dużo?
- nie dużo. Nie martw się. W większości twoje wczesne dzieciństwo. – Odpowiedziała mama.
- skoro tak, to muszę wam kogoś przedstawić – pociągnęłam Draco za rękę przyciągając go do siebie
- dzień dobry – przywitał się zmieszany. Moi rodzice spojrzeli na nas dwuznacznie, na co jedynie kiwnęłam głową.
- myślałam, że spotkamy się dopiero po drugiej stronie – usłyszałam panią Narcyzę
- Cyzia! – Pisnęła moja mama. Spojrzałam na nią zdziwiona i odsunęłam się torując jej drogę do pani Malfoy, która była równie podekscytowana.
- tato? To jest normalne, tak? – Zapytałam niepewnie widząc jak obie kobiety z uśmiechami na ustach przytulają się i prawie podskakują.
- całkowicie normalne. – Odpowiedział mi. – Lucjusz! – Przywitał się z przyjacielem
- Anita, powiedz mi proszę, w co my się wpakowaliśmy?
- my w nic. To oni nam planowali ślub jeszcze przed urodzeniem – odpowiedziałam chłopakowi. – Zmęczona jestem. – Powiedziałam ziewając. – A jeszcze trzeba odebrać Cassie od twojej cioci.
- to możemy zrobić jutro. – Odpowiedział mi i wziął mnie na ręce jak pannę młodą
- co ty robisz?
- to jesteś zmęczona, czy nie?
- no jestem, ale jestem ciężka
- nie jesteś. A teraz idź spać.
- i za to cię kocham – powiedziałam i wtuliłam się w Draco zasypiając.
Pov. Draco
Anita wtuliła się we mnie i prawie natychmiast zasnęła. Sam byłem nieco zmęczony, więc podszedłem do rodziców.
- chyba trzeba wracać do domu. Anita już śpi, a państwo Slytherin pewnie chcą odpocząć. – Powiedziałem
- tak, chodźmy. Na razie możecie nocować u nas – zwróciła się moja matka do pani Slytherin.
- z chęcią przyjmiemy tę propozycję Cyziu.
Wyszliśmy poza teren Hogwartu i przenieśliśmy się do Malfoy Manor. Rodzice jeszcze rozmawiali w salonie, ale ja zaniosłem Anitę do mojego pokoju i sam po szybkim prysznicu położyłem się obok niej. Trochę dziwne czułem się z myślą, że Cassie nie ma w łóżeczku obok, ale i tak szybko zasnąłem. Obudziłem się przed Anitą. Wstałem, ogarnąłem się i obudziłem dziewczynę.
Pov. Normalna
Kiedy Draco mnie obudził słońce było wysoko na niebie.
- która godzina? – Zapytałam przecierając oczy
- koło dziesiątej.
- trzeba iść po Cassie – powiedziałam
- tym zajmiemy się po śniadaniu. Idź się wykąp a ja przyniosę coś do jedzenia.
Tak jak zaproponował poszłam do łazienki pod prysznic. Poczułam ulgę zmywając z siebie cały bród wojny. Kiedy wyszłam z łazienki ubrałam się w jasne jeansy, zieloną, luźną, przydługą bluzkę z długim rękawem oraz jasne botki. Włosy związałam w kitkę. Kiedy się czesałam do pokoju wszedł Draco z jedzeniem na tacy. Zjedliśmy razem i stwierdziliśmy, że warto by było odebrać w końcu Cassie od ciotki. Wyszliśmy poza teren Malfoy Manor i przeniosłam nas przed dom Andromedy.
- wiesz, trochę się denerwuję. Nigdy nie widziałem ciotki Andromedy.
- nie martw się. To bardzo miła kobieta. – Powiedziałam, po czym zapukałam do drzwi. Tak jak ostatnio otworzyła mi je Andromeda.
- o, witaj Anito! Zapewne przyszliście po Cassie. Wchodźcie, wchodźcie. – Powiedziała kobieta żywo zapraszając nas do domu. Weszliśmy i zobaczyliśmy Cassie bawiącą się z Teddie'm.
- a to jest syn Tonks – powiedziałam wskazując na chłopca
- i że ja z nimi nie mam kontaktu. – Powiedział Draco patrząc na dzieci
- teraz można to zmienić. – Powiedziałam. Andromeda weszła do salonu z torbą Cassie w ręce. Wzięłam ją od kobiety, a Draco wziął Cassie
– dziękuję Andromedo. Jak mogę ci się odwdzięczyć?
- och, nie musisz. Wystarczy, że będziecie mnie czasami odwiedzać.
- będziemy. Do zobaczenia!
Wyszliśmy z domu i przenieśliśmy się z powrotem do Malfoy Manor. Weszliśmy do domu. Od wejścia usłyszeliśmy rozmowy z salonu. Po chwili przed nami stali nasi rodzice.
- a was gdzie wywiało rano? – Zapytała pani Narcyza. Spojrzałam na moich rodziców i zwątpiłam. Mama była blada jak ściana, a tata ledwo trzymał szklankę.
- mamo? Tato? Wszystko dobrze? – Zapytałam podchodząc do nich.
- t...to wasze? – Zapytał tata
- tak? – Powiedziałam niepewnie – nie morduj! – Dopowiedziałam od razu zasłaniając się rękami. Pomiędzy palcami widziałam jak moja mama osuwa się na ziemię. – Jezus Maria! Mamo! – Podeszłam do niej szybko wachlując ją dłońmi.
- to ja przyniosę sole trzeźwiące. – Powiedziała pani Narcyza odchodząc od nas.
Draco szybko odniósł Cassie do pokoju i wrócił, aby zrobić coś z moimi rodzicami. Ja w tym czasie razem z panem Lucjuszem przeniosłam mamę na sofę. Tatę usadziłam na fotel żeby też nie zemdlał. Chwilę później pojawiła się pani Narcyza z niewielkim flakonikiem w ręce. Otworzyła go i podstawiła pod nos mamy. Ta od razu się ocknęła.
- Natalie możesz nie mdleć więcej? Swoje warzysz – zaśmiał się pan Lucjusz
- dzięki Lucjuszu za te słowa wsparcia. Powiedzcie, że dziecko to był tylko sen.
- heh – zaśmiałam się sztucznie – no... nie. To nie był sen. – Powiedziałam cicho
- Anito Shelio Slytherin! Jak mogłaś urodzić dziecko przed ślubem! – Ożywiła się moja mama
- to moja sprawa! Jestem dorosła! – Powiedziałam podnosząc głos
- radzę, żebyśmy się wszyscy uspokoili. – Powiedział pan Malfoy
- jak mam być spokojna! Mam czterdzieści lat i jestem babcią!
- a ja mam osiemnaście lat i jestem matką. Mamo, mnie też to przeraża, ale podjęłam decyzję. – Powiedziałam już na spokojnie.
- Co wy na to, żeby wieczorem zrobić wieczorek zapoznawczy? – Zapytała pani Malfoy
- jak będzie coś mocniejszego to może być. Na trzeźwo tego nie przyjmę. – Powiedział mój tata
Wieczorem tak jak ustaliliśmy wszystko sobie wyjaśniliśmy. Opowiedzieliśmy moim rodzicom trochę tego, co się działo, ustaliliśmy kilka spraw i tak dalej. Koło pierwszej położyłam się spać.
Rano po śniadaniu przypomniało mi się, że muszę coś zrobić ze Śmierciożercami. Nie może ich osądzić tylko Wizengamot, bo wszyscy wylądują w Azkabanie, więc wpadłam na pomysł.
- Draco, chodź tu na chwilę! – Zawołałam chłopaka z jadalni. Chwilę później stał obok mnie.
- coś się stało?
- nie nic. Potrzebuję tylko czegoś – powiedziałam i podwinęłam jego lewy rękaw. Dotknęłam znaku wzywając wszystkich Śmierciożerców. – I super. Dzięki.
- co ty... co ty zrobiłaś? – Zapytał zdziwiony
- wezwałam Śmierciożerców. – Odpowiedziałam krótko i przygotowałam salę do zebrania. Jakieś piętnaście minut później pojawiła się znaczna część zwołanych. – Draco przyprowadź tu jeszcze twojego ojca. Dziękuję. – Kiedy wszyscy już byli zaczęłam mówić. – Wielu z was zapewne zastanawia się, czemu was tu zebrałam. Otóż, czasy Voldemorta się skończyły i pomyślałam, że warto również zakończyć czasy Śmierciożerców. Ci z was, którzy chcą zacząć nowe życie, bez piętna uczynków, dostąpią tego. Ci, których takie życie nie urządza, tam są drzwi – powiedziałam wskazując wyjście. Nikt się nie ruszył. – Tak sądziłam. Proszę, aby wszyscy odsłonili swoje znaki. Nikogo nie będę osądzać.
Kiedy wszystkie znaki ukazały mi się podniosłam dłonie i wyrecytowałam formułkę wymyślonego przeze mnie zaklęcia. Ciche syki rozniosły się po sali, ale po chwili nastała cisza przemieszana z szeptami zdziwienia.
- teraz, mroczny znak nie istnieje. Możecie zacząć wszystko od nowa. Jesteście wolni. Możecie odejść. – Powiedziałam i patrzyłam szczęśliwa jak byli Śmierciożercy opuszczają pomieszczenie. Jednak nie wszyscy. Jedna osoba podeszła do mnie. Bellatrix ze skruchą i niepewnością na buzi podeszła do mnie.
- pani... ja... chciałam cię prosić o wybaczenie.
- Bellatrix, nie jestem twoją panią. Jako część rodziny mojego chłopaka mów mi po prostu Anita. I nie musisz prosić o wybaczenie. Mówiłam, jesteś ułaskawiona.
- tak, wiem, ale... ja chciałabym przeprosić ciebie. Wyrządziłam ci tyle krzywdy, nie zasługuję na życie, które mi dałaś.
- Bella, zasługujesz, nawet bardziej niż inni. Odmieniłaś się. Dostałaś już wystarczającą nauczkę. Wiedz, że zawsze będziesz mile widziana w tym domu.
Zobaczyłam jak w oczach Lestrange zbierają się łzy, więc przytuliłam ją. Co prawda była zaskoczona moim czynem, ale też się przytuliła.
- sądzę, że są jeszcze dwie osoby, które powinnaś przeprosić. – Powiedziałam odsuwając się od niej.
- kogo? Przeproszę kogokolwiek każesz.
- nie każę ci. Ja sądzę, że powinnaś się pogodzić z siostrami. Żadna nie ma ci za złe tego co zrobiłaś.
- ale ja nie mam kontaktu z...
- dlatego, teraz obie czekają w salonie. – Powiedziałam i zaprowadziłam kobietę we wcześniej wspomniane miejsce. Wyszłam z salonu, aby mogły porozmawiać i wróciłam do swojego pokoju, gdzie zastałam Draco.
- mam wrażenie, czy nie za dużo wolności dałaś tym Śmierciożercom?
- nie Draco. Oni wykonywali rozkazy Voldemorta. Wierzę, że nie są już źli. Czuję to.
- kocham cię, wiesz?
- obiło mi się....
- To jeszcze nie koniec Anito. To dopiero początek.... - usłyszała dziewczyna. Nie wiedziała jednak kto to powiedział.
~ CDN ~
***********
Tym pięknym i wspaniałym sposobem mogę powiedzieć jedno. Katastrofa. Nomen omen jest to najdłuższy rozdział ze wszystkich - 1610 słów. Więc chyba idealny na zakończenie.
Tak jak mówiłam jest to ostatni rozdział tej książki. Ale kto wie, może za sto lat wrzucę drugą część...jeśli uda mi się ją napisać. A roboty z nią więcej bo muszę naprawić wszystko co zepsułam tutaj.
Mam nadzieję, że chociaż wam się podobało. Bo mi osobiście serce się łamie jak patrzę na co trzecie zdanie tej książki. No ale sentyment do starocia nie pozwala mi nic zmienić.
Zdrowia itp.
No i oczywiście do zobaczenia, jeśli ktokolwiek postanowiłby jeszcze zajrzeć na ten profil kiedyś i przeczytać jakąś z historii które się na pewno będą pojawiać.
Może się za one-shoty wezmę?
Kto wie...
bay!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top