52 - dokopać rodzeństwu Carrow
Pewnego dnia, gdy ponownie wizytowałam na lekcji Carrow'ów, a robiłam to dość często, ćwiczyli zaklęcie Cruciatusa. Niestety udało mi się dotrzeć dopiero na połowę lekcji, więc parę osób ucierpiało. Ustawiłam się w kolejce do rzucania Crucio. Kiedy przyszła moja kolej postawili przede mną chłopaka o przydługich blond włosach, ciemno zielonych oczach. Puchon. Był przerażony. Skierowałam na chłopaka różdżkę. Mrugnęłam do niego i wypowiadając zaklęcie przekierowałam różdżkę na Amycusa Carrowa. Alceto Carrow uniosłam w powietrze i oplotłam diabelskimi sidłami.
- Zmiatać mi z tond! - Krzyknęłam do pierwszaków. - Starsi odprowadzić rannych do Skrzydła szpitalnego. Tam będą bezpieczni. A co do was - zwróciłam się do bliźniaków Carrow - pogadamy sobie później. Pomęczcie się jeszcze trochę. - Obróciłam się na pięcie i wyszłam zamykając salę na klucz. Dziękowałam Dumbledore'owi, że dał mi tak genialny przyrząd. Kiedy się obróciłam poczułam jak czyjeś rączki oplatają mi się wokół pasa.
- Dziękuję. - To był ten Puchon, na którego miałam rzucić zaklęcie.
- Po to tu jestem. To mój obowiązek.
- Wcale nie. Mogłabyś się do nich przyłączyć i rzucić na mnie to zaklęcie.
- To nie pierwszy raz jak ratuję komuś skórę. Denerwuje mnie jak ktoś rządzi się na moim terenie.
- To, dla czego nic nie robisz dyrektorowi?
- Komu? Severusowi? Snape jest jak mój ojciec. Nie mogę mu nic zrobić. On jest dobry.
- A jednak pozwala na to, co się tu dzieje.
- Wiesz, co? Jak teraz pójdziesz do dormitorium to obiecuję ci, że pójdę z nim porozmawiać. Jeszcze dzisiaj. Chodź odprowadzę cię.
Kiedy odprowadziłam Puchona do jego dormitorium poszłam do Severusa, tak jak obiecałam. Dyrektor siedział za biurkiem i wypełniał jakieś papiery.
- Dzień dobry - Snape spojrzał na mnie. I wrócił do pisania.
- to ty. Słyszałem, co zrobiłaś bliźniakom Carrow.
- Kto ci powiedział?
- Alceto
- należało im się. Kazali MI rzucić Crucjo na puchona. Pierwszaka! Rozumiesz to?
- Powiedz mi, po kim ty taka jesteś?
- Wiesz, po samym Salazarze Slytherinie. No i po trochu po każdym nauczycielu Hogwartu.
- Połączenie zabójcze. Po co przyszłaś?
- Pomarudzić na nauczanie. Wyręczam jednego puchona. A, że już to zrobiłam to mogę już iść.
- Możesz zanieść to prof. McGonagall?
- Jasne. Do zobaczenia.
Poszłam do McGonagall. Akurat miała lekcję pod nadzorem bliźniaków Carrow. Kiedy na mnie spojrzeli uśmiechnęli się perfidnie. Podeszłam do biurka profesorki i odwróciłam się, aby spojrzeć na bliźniaki. Wstali i wskazali na mnie a potem na drzwi.
- Kur*a. – Szepnęłam. McGonagall spojrzała na mnie zdziwiona. - Przepraszam pani profesor, ale to jedyne odpowiednie określenie. - Profesorka uniosła oczy ku niebu, w tym przypadku bardziej ku sufitowi i dodała ostentacyjnie.
- ci Ślizgoni.
- Muszę nieuniżenie nadmienić, że ja jestem Slyteryn, a nie jakaś Ślizgonka. Taka jak np. Pansy Parkinson. - Powiedziałam
- co nie zmienia faktu, że... - zaczęła profesorka, ale jej przerwałam
- przepraszam pani profesor, ale mam kilka rzeczy do zrobienia, a pani, z tego co mi się wydaje, musi prowadzić lekcję. No nic. Ja się żegnam. Uczcie się pilnie a otrzymacie nagrodę. – Zacytowałam znienawidzoną profesorkę z piątej klasy.
Wyszłam z sali, a za mną Carrow'owie. Odwróciłam się do nich.
- macie do mnie jakąś sprawę? – Zapytałam ze sztucznym uśmiechem. Rodzeństwo jedynie wyciągnęło różdżki. A więc chcą rewanżu, tak? – uuu... nie radzę – powiedziałam, jednak mieli mnie w pełnym poważaniu. Zaczęli obrzucać mnie zaklęciami a ja, jak to ja unikałam ich bez problemu. Po chwili jednak znudziłam się tym – dobra, nie wiem czy pamiętacie, ale mówiłam kiedyś, że jak nie zmienicie swojego postępowania poznacie gniew wściekłej matki. A więc... - płynnym ruchem rzuciłam ich zaklęciem na ścianę, do której ich przytwierdziłam. Późnej podeszłam do nich, odebrałam różdżki i zamknęłam nas w dźwiękoszczelnej bańce. – Dzisiaj poczujecie swoje błędy – powiedziałam wyciągając różdżkę. Rzuciłam na nich Cruciatusa. Oczywiście nie pastwiłam się nad nimi za długo, ale trochę tak. Po paru minutach wypuściłam ich oddając im różdżki.
– acha! I jeszcze jedno! Idę ze skargą na was do Czarnego Pana! – Krzyknęłam za nimi.
Dodatkowo szepnęłam jeszcze jedno zaklęcie. Pradawne. „Mortifera Somnus" (prawdziwe zaklęcie pradawne). To w sumie klątwa, ale mniejsza z tym. Polega na tym, że człowiek na którego zostanie rzucona zasypia na dwadzieścia cztery godziny, a gdy się budzi, przez tydzień nie jest w stanie rzucić zaklęcia czarno magicznego, z powodu lęku wywołanego snem. Przeniosłam ich do ich domu i sama wróciłam do siebie. Na dzisiaj chyba tyle mogę zrobić.
Tydzień później dowiedziałam się, że Potter pojawił się w Hogwarcie. Powiedział mi to jeden z uczniów, gdy Snape zwołał wszystkich do Wielkiej Sali. Szybko przebrałam się w coś wygodnego, czyli: czarne legginsy, luźna zielona bluzka, czarna, asymetryczna ramoneska oraz czarne botki na obcasie. Włosy związałam w warkocz. Tym razem stanęłam z przodu, tuż obok nauczycieli. Patrzyłam na wszystko. Widziałam w oczach uczniów nadzieję, ale i strach.
**********
no więc jako, że jutro jest sylwester a następny rozdział będzie w nowym roku, to życzę wam szczęśliwego nowego roku i oby był lepszy niż 2020. 🎇✨🎆
papatki!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top