50 - Bellatrix!
Poszłam do swojego pokoju po jakąś książkę i wróciłam pilnować dziecka. Nadal nie do końca wiem jak „obsługuje się" dzieci, więc każdy ruch był przemyślany kilka razy. Usiadłam na łóżku i otworzyłam książkę na pierwszej stronie. Zanim jednak zaczęłam czytać spojrzałam jeszcze raz na dziecko i zobaczyłam coś niesamowitego. Końcówki włosów Cassie były teraz złote. Głowę bym dała, że przed chwilą były ciemne. Mogło to oznaczać jedno. Moja księżniczka jest metamorfomagiem! Miejmy nadzieję, że nie odziedziczyła po mnie reszty talentów. Zaczęłam czytać książkę. Gdy byłam jakoś w połowie przyszedł Draco. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i poszliśmy spać. Dziwnym trafem Cassie obudziła się w nocy tylko raz i to z resztą nad ranem, więc nie narzekam. Życie się jakoś zaczęło toczyć. Rutyna. Niestety szczęście nie może trwać wiecznie. Jakiś tydzień później, po południu usłyszałam straszne wrzaski. Bałam się, że ktoś obudzi mi dziecko, które właśnie uśpiłam, więc wyciszyłam pokój i zeszłam na dół zobaczyć, kto krzyczy. Zmroziło mi krew w żyłach, gdy zobaczyłam Hermionę leżącą na ziemi, a nad nią Bellatrix z nożem.
- Bella, co ty robisz!? – Wydarłam się wydzierając kobiecie nóż z ręki i odrzucając go na bok.
- nic, tylko sobie rozmawiamy – zaśmiała się. Jasne, tylko rozmawiają. Spojrzałam na Hermionę. Na przedramieniu miała wyryty napis „Szlama". Wściekłam się.
- jak śmiesz krzywdzić moją przyjaciółkę – warknęłam – odpowiedz! Jak śmiesz torturować Hermionę!
- wybacz mi pani. To się więcej nie powtórzy. – Powiedziała speszona Bellatrix. Wiedziałam jednak, że kłamie.
- skoro tu jest Hermiona to rozumiem, że w lochach siedzi Potter i Weasley?
- t...tak pani.
- jak wrócę Hermiona nie ma mieć, żadnego nowego uszczerbku na zdrowiu. Jeżeli coś jej będzie, obiecuję ci Bellatrix, że zrobię ci krzywdę. – Pobiegłam do lochów. Zanim jednak zdążyłam do nich dobiec zobaczyłam Harry'ego i Rona na schodach. Zawróciłam. Po drodze słyszałam kolejne wrzaski. Uduszę ją. Przysięgam. Wbiegłam jak najszybciej po schodach i zobaczyłam – ponownie – Bellatrix pastwiącą się nad Hermioną. – Bella! Co ja mówiłam! – Odrzuciłam kobietę zaklęciem od przyjaciółki i podeszłam do Herm. Opatrzyłam jej rękę. Usłyszałam płacz dziecka. Super. – Draco możesz ich proszę przypilnować? Jak widać Cassie domaga się jedzenia – poprosiłam chłopaka. Ten jedynie kiwną głową. Poleciałam do dziecka, nakarmiłam ją, a gdy miałam schodzić usłyszałam ogromny trzask. Wykończy mnie to bieganie w górę i w dół! Pobiegłam na dół i zobaczyłam szczątki żyrandola na podłodze i Bellatrix rzucającą sztyletem w znikającego skrzata domowego, w którym rozpoznałam Zgredka. – Coś ty zrobiła! Mogłaś ich pozabijać! – Wydarłam się na Lestrange
- wybacz mi pani! Nie mogłam się powstrzymać.
- daruję ci tym razem, ale jak się dowiem, że ktoś z nich przez ciebie zginął, to pożałujesz. A teraz przepraszam, wychodzę. Hogwart mnie potrzebuje.
Poszłam do siebie, aby wziąć torebkę. Słyszałam, że ktoś za mną idzie. Kiedy poszłam sprawdzić czy Cassie ma wszystko i czy czegoś nie potrzebuje dogonił mnie Draco.
- jak długo zamierzasz tam być?
- nie długo. Parę godzin. Chcę zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Przypilnuj jej jak mnie nie będzie dobrze? – Dodałam patrząc na śpiące dziecko. – Widzimy się wieczorem.
Wyszłam z dworu. Kiedy byłam po za jego granicami aportowałam się do zamku. To, co tam zastałam zmroziło mi krew w żyłach. Korytarze puste, Wielka Sala również. Cisza panująca w całym zamku przerażająca. Co tu się stało? Nagle ni stąd ni zowąd usłyszałam głos Snape'a, który mówił, że wszyscy uczniowie mają stawić się w Wielkiej Sali. Trochę się wystraszyłam, gdy usłyszałam głos wśród tej ciszy. Chwilę później dało się słyszeć równe, wręcz wojskowe kroki. Poszłam za dźwiękiem i zobaczyłam równo ustawionych uczniów poszczególnych domów schodzących po schodach. Wyglądali na... smutnych? Trudno stwierdzić, ponieważ ich miny wyrażały obojętność. Poszłam za nimi. Wszyscy stanęli w Wielkiej Sali w idealnie równych odstępach. Dyrektor zaczął przemówienie.
- doszły mnie słuchy o planowanym buncie. – O super! Coś dla mnie. – Dlatego też, jeżeli zauważę u kogoś podejrzane zachowanie może się spodziewać szlabanu. Wszelkie inne zamieszki, czy przeszkadzanie w lekcji będą równie surowo karane. – A więc to tak? Nie możesz kontrolować wszystkiego, więc zastraszasz? Koniec tego dobrego. Sielanka się skończyła.
- przepraszam! Ej, tak, cześć, dzień dobry – krzyknęłam i wyszłam z szeregu – chciałabym coś powiedzieć! – Zobaczyłam zdziwienie na twarzach wszystkich, a na Sali zaczęły się szmery. Podeszłam do Dyrektora i przywitałam się. Widziałam, że Carrow'owie chcą protestować, więc uprzedziłam ich – mam do tego prawo. A więc! Miło was w końcu zobaczyć. Wiem, że moje zniknięcie było... niespodziewane, ale już wróciłam. Jako dziedziczka Slytherina i prawa ręka dyrektora, mam prawo ustalać zasady. Tak, więc od dzisiaj, jeżeli ktokolwiek, będzie potrzebował wsparcia, pomocy czy czegoś podobnego, może się do mnie zgłosić. Wystarczy, że wypowie moje imię i cel spotkania. Niestety, nie mogę już przebywać w Hogwarcie cały dzień, więc jest to ważna część naszego spotkania. Pamiętajcie w grupie siła, ale wszystko z umiarem. Profesor Snape powiedział, że planujecie bunt. Odradzam wam to na razie. Poczekajmy na rozwój wydarzeń, a gdy nadarzy się okazja działajmy. Dlatego proszę was. Weźcie się na wstrzymanie! Ludzie! Nikt z nas nie chce przecież zginąć! A do tego na razie prowadzi wasze zachowanie. Dziękuję. – Stanęłam ponownie przy wyjściu z Sali.
- no tak... rozejść się – powiedział zmieszany dyrektor. – A panią Anitę proszę do mojego gabinetu – poszłam za profesorem do gabinetu dyrektora – usiądź.
- dziękuję, postoję.
- co to miało być? – Zapytał nauczyciel podnosząc brew – Czarny Pan mówił, że jednak nie będziesz przemawiać. Chyba, że zmienił zdanie...
- nie zmienił. Nie wie, że tu jestem.
- ty sobie narobisz wrogów. Zniszczysz sobie życie w ten sposób Anito. Powiem jednak, jako twój opiekun, że przemówienie było genialne.
- dziękuję. No nic, ja muszę się zbierać. Do widzenia profesorze. – Ukłoniłam się teatralnie i wyszłam.
Postanowiłam, że pójdę do swojego pokoju po kilka rzeczy, skoro mam przeprowadzić się do Malfoy Manor. Weszłam do swojego pokoju i rozejrzałam się za jakąś torbą. Kiedy ją znalazłam zaczęłam pakować swoje rzeczy. Zaczęłam od ubrań, a gdy połowa torby była już wypełniona powrzucałam do niej ważne dla mnie bibeloty. Kiedy wszystko, co moje było spakowane weszłam do pokoju dla Cassie i zabrałam wszystkie rzeczy, które nakupowały dla niej Ginny i Luna. Sporo tego było, więc musiałam rzucić na torbę zaklęcie zmniejszająco - zwiększające. Spojrzałam ostatni raz na pokój i wyszłam z zamku. Kiedy nikt mnie nie widział przeniosłam się do Malfoy Manor. Jest już po kolacji, więc podejrzewam, że wszyscy są w pokojach bądź gadają w salonie przy winie lub ognistej. Weszłam do domu, a następnie udałam się do swojego pokoju. Włożyłam rzeczy do szafy, bibeloty porozstawiałam po pokoju. Później weszłam do pokoju Cassie. Rozłożyłam jej rzeczy na miejsca i poszłam zjeść kolację. Zastanawia mnie, gdzie się wszyscy podziali. Będę nad tym myśleć jak się najem. Weszłam do kuchni i zrobiłam sobie kanapki. Zjadłam je i zaczęłam się zastanawiać, co się stało z Cassie, bo pomimo mojej długiej nieobecności nadal nie płacze. Zmartwiona poszłam do pokoju Draco, czyli tam, gdzie zostawiłam moją księżniczkę, ale nie było jej tam. Gdzie ona jest? Moja odpowiedź przyszła wyjątkowo szybko. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i głosy. Zbiegłam jak najszybciej na dół i zobaczyłam całą rodzinkę Malfoy'ów. Dosłownie całą. Draco prowadził dziecięcy wózek. Czyli wzięli Cassie na spacer, a ja niepotrzebnie wpadałam w paranoję. Pomogłam wypakować Cassie z wózka, a następnie wykąpałam ją, nakarmiłam i uśpiłam. Sama poszłam spać niedługo później.
*******************
no więc.... przepraszam, że nie wrzuciłam rozdziałów wcześniej, ale były święta i rodzinę musiałam odwiedzać i no. W ramach rekompensaty dzisiaj wrzucę jeszcze dwa. I z przykrością muszę oświadczyć, że zbliżamy się do końca tej książki...
jak zawsze do zaczytania itp.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top