31 - nowy trop
ogólnie olśniło mnie dzisiaj, że w sobotę nic nie wrzuciłam, bo byłam zajęta, a że mam dzisiaj trochę czasu to wrzucę teraz. Może nawet trochę dłuższy...
*********************************************
Następnego dnia obudziłam się około jedenastej. Calia spała w nogach mojego łóżka. Kiedy usiadłam na moich nogach znalazła się taca ze śniadaniem oraz małym liścikiem. Posiłek składał się z owsianki z owocami, soku pomarańczowego i kilku ciastek z kawałkami czekolady. Wzięłam liścik do ręki i otworzyłam go. Było w nim napisane:
K.C. ❤
Nie wiedziałam, od kogo to. Chociaż? Mam pewne podejrzenia. Zjadłam, ogarnęłam się, nakarmiłam Calię i Puelle i poszłam jak najkrótszą droga do lochów. Jest sobota, więc nie spodziewam się nikogo w pokoju wspólny. I tu się zdziwiłam. Siedziała tam duża grupa pierwszaków, drugoklasistów i kilku z trzeciej. Nie wnikałam, co tu robią i od razu skierowałam się do dormitorium „księcia". Weszłam jak do siebie i tu się zdziwiłam, bo wszyscy spali. Jest po jedenastej, a oni śpią! Założę się, że się upili lub coś innego. Postanowiłam być wredna. Włączyłam budzik. Wszyscy podskoczyli jak oparzeni i po omacku szukali sprawcy denerwującego dźwięku. Problem w tym, że budzik trzymałam ja. Po chwili wyłączyłam.
- wstyd mi za was. Obrażacie moją rodzinę.
Zabini aż spadł z łóżka jak usłyszał mnie. Reszta jedynie usiadła na łóżku, lecz... jedna osoba miała mnie głęboko w poważaniu. Wiecie, kto? No oczywiście księcia nie obchodziły odwiedziny królowej.
- reszta ogarnia się, ale migiem! Ja jeszcze muszę obudzić księcia.
Podeszłam do łóżka chłopaka i ukucnęłam obok.
- wiem, że nie śpisz kretynie – wyszeptałam.
- a ja wiem, że wiesz. Chciałem zobaczyć, co zrobisz.
- i co?
- i nie jestem zadowolony...
- to, czego ty chcesz? Słuchaj, dla ciebie zwlekłam się dzisiaj z łóżka po zerwaniu, więc wstawaj.
- dla mnie? – Uchylił powieki delikatnie się uśmiechając.
- tak dla ciebie. Nudzi mi się, więc wstawaj. – Po chwili namysłu dopowiedziałam jeszcze – mam ochotę polatać na miotle, a nie mam nauczyciela...czekam w pokoju wspólnym...
Wyszłam. Już pięć minut później doczepiła się do mnie Pansy.
- Ej Anita, nie masz, co robić, że siedzisz tu i marnujesz powietrze?
- odwal się Parkinson. Nie mam humoru
- ale u Dracusia to się było
- ZOSTAW MNIE W SPOKOJU Pansy. – Traciłam już cierpliwość. Pansy chyba też, bo sięgnęła po różdżkę. – Nie radzę. – Kiedy jednak nie zostawiła mnie, nadal, w spokoju poszłam o krok dalej. Również wyciągnęłam różdżkę, ale właśnie wtedy na schodach pojawił się Draco z miotła w ręce.
- Anita... Pansy daj jej spokój! Chodź An, trzeba ci załatwić miotłę. Zabini pozwolił ci wziąć jego.
- później się policzymy złodziejko – odpowiedziała, odwróciła się na pięcie i odeszła
Draco poprowadził mnie na błonia. Nie było jakoś specjalnie ciepło, ale nie przeszkadzało mi to. Powiedział mi jak mam wsiąść na miotłę, później jak odbić się od ziemi i polecieć. Po kilku próbach utrzymania równowagi na miotle, a spadałam z niej, sama nie wiem jak, chciałam się poddać.
- to bez sensu Draco. Nie nauczę się. – Położyłam się na trawie rozkładając się jak rozgwiazda.
- nauczysz. Zaufaj mi.
- chociaż ktoś we mnie wierzy...
Chłopak pomógł mi wstać. Pokazał mi wszystko jeszcze raz i nie uwierzycie, ale przeleciałam kilka metrów bez spadania! Wylądowałam na ziemi akurat w tedy, kiedy z zamku wybiegła Hermiona.
- Anita! Anita!
- co się stało Herm? – Zapytałam zdziwiona
- Harry, miał wizję... - moje zdziwienie zmieniło się w obojętność, kiedy usłyszałam imię wybrańca. Mam go serdecznie dość.
- i co? – Zapytałam już obojętnym głosem
- pan Weasley został zaatakowany przez węża.
- przekaż Ronowi, że mi przykro i odwiedzę jego ojca w szpitalu. Teraz jestem zajęta. – Powiedziałam chłodno
- An czy coś się stało? – Zapytała mnie zmartwiona przyjaciółka
- a co Potter się jeszcze nie pochwalił?
- o czym ty mówisz?
- zerwał ze mną. Nie chcę go widzieć na oczy. Na razie musicie sobie radzić sami z sama wiesz, czym.
- ale później, jak ci przejdzie pomożesz przy tym?
- nie wiem Herm. Idź już. – Powiedziałam. Kiedy dziewczyna odeszła wróciłam do Draco.
- o co chodziło?
- Potter miał jakąś wizję i pan Weasley jest w szpitalu. Tak po krótce. Ścigamy się?
- bardzo chętnie.
Wsiedliśmy z powrotem na miotły. Lataliśmy tak dobre kilka godzin do czasu aż nie zgłodnieliśmy. Wróciliśmy do zamku a potem do Wielkiej Sali. Nie chciałam siedzieć przy jednym stole z Umbridge, więc usiadłam przy stole Slytherinu. Duża grupa uczniów była bardzo zdziwiona moim zachowaniem, ale nie zwracałam na to uwagi. Zjadłam i przypomniało mi się, że muszę znaleźć pewien klucz.
- Draco ja idę do siebie jak będziesz chciał możesz przyjść.
Tak jak powiedziałam tak zrobiłam. Wyszłam z Wielkiej Sali i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Kiedy tam weszłam zza drzwi do sali ćwiczeń rozpostarło się światło. Wyciągnęłam różdżkę i jak najciszej umiałam weszłam do pomieszczenia. Nic tam nie było oprócz książki leżącej na środku pokoju. Wyglądała na bardzo starą. Podeszłam do niej, a ona się otworzyła. Kartki przekładały się jakby wiał mocny wiatr. W końcu zatrzymały się na stronie z przepowiednią. Z przepowiednią o Slytherinach. Przeczytałam ją uważnie.
Gdy ostatni z rodu prawdę pozna, moc Slytherina ujawni się.
Przywróci życie zabitym, bo uczucie wielką moc posiada.Pomoże równowagę przywrócić i drogę zagubionym odnaleźć. Przywróci spokój, bo serce najczystsze posiada.
Tu przepowiednia się kończyła, lecz było jeszcze coś dopisane.
Potomkini Slytherina, masz dobre serce, lecz nie zbaczaj z drogi. Potrafisz...
Kiedy to przeczytałam książka z powrotem się zamknęła. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. To pewnie Draco. Wstałam z podłogi, na której usiadłam, wzięłam książkę i wyszłam z pokoju. Tak jak myślałam to Draco wszedł do pokoju.
- chodź. Muszę coś zrobić. – Chwyciłam chłopaka za rękę i pociągnęłam na siódme piętro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top