Rozdział 8
Rozdział 8
HOLLY
– I wtedy nagle Trach! Rozległ się okropny hałas, jakby...no ja nie wiem, rzucono kimś o ścianę. Myślałam, że go zabije. Niech mi pani wierzy, byłam bliska zawału serca.
Siedzę na miękkim fotelu i trzymając notes na kolanach próbuję skupić się na pełnych emocji słowach pacjentki. Próbuję, bo choć bardzo chcę zachować się jak profesjonalistka moją uwagę dekoncentruje dźwięk przychodzących wiadomości. Powinnam wyciszyć ten głupi telefon. Zwykle tak robię. Czemu dziś o tym zapomniałam. Delikatnie przesuwam wzrok w stronę Nacho. Mój dzielny psiak leży tuż obok roztrzęsionej kobiety i pozwala się głaskać.
– Tak się bałam wejść do pokoju!
– Pani Nolan, o ile dobrze rozumiem była pani sama w pomieszczeniu, prawda?
– A co to za różnica? Mój sąsiad jest potworem i na pewno kogoś zabił! Powinnam pójść z tym na policję, ale za bardzo się boję. Bo co jeśli się dowie? Zemści się!
– Czy nadal stosuje pani tabletki przepisane przez psychiatrę?
– A na co mi one? Czuję się rewelacyjnie.
Już mam zamiar coś powiedzieć, gdy kolejny raz rozlega się dźwięk komórki.
– Niech już pani to odbierze. – rzuca kobieta patrząc na mnie z politowaniem. – I nie każde mu dłużej czekać.
– To pewnie jakaś durna reklama. – mamroczę sięgając po telefon.
– Albo stęskniony wielbiciel.
– Nie. Zapewniam panią, że nie mam... – urywam widząc na wyświetlaczu cztery wiadomości z instagrama. Rozwijam pasek powiadomienia i szybko stukam w pierwszą.
Kane Wilder Official
Dziś i jutro mam wolne.
No i? Gdzie jest brakująca część zdania? Dlaczego ten człowiek musi tak bardzo grać mi na nerwach? Stukam w drugą wiadomość.
Kane Wilder Official
Możemy zrobić trening o dziesiątej rano lub po trzeciej w południe.
Stukam w trzecią.
Kane Wilder Official
Możemy też zamiast treningu odbębnić tę śmieszną sesję.
Daje mi wybór? Serio? Szybko odczytuję czwartą, już ostatnią wiadomość.
Kane Wilder Official
Zdecyduj. Byle szybko.
A jeśliby tak wycofać się ze wszystkiego? Powiedzieć, że mimo szczerych chęci nie jestem w stanie z nim pracować. Nie. Nie mogę tego zrobić Milesowi. Za bardzo walczyłam, aby teraz zwyczajnie się poddać. Hokeista stanowi ogromne wyzwanie lecz nie będę się spinać. Potraktuję go jak eksperyment. Nowe doświadczenie.
– I co? Miałam rację?
– Słucham? – Powracam myślami do gabinetu i pani Nolan, która teraz spogląda na mnie z tajemniczym uśmieszkiem.
– To był wielbiciel?
– Nie. – Z przesadną siłą odkładam telefon na blat niskiego stolika. – Zdecydowanie żaden wielbiciel. Raczej truciciel.
Kobieta nie do końca wie co powinna odpowiedzieć. Nie winię jej. Patrzę jak drapie Nacho za uchem i skupiam się na notatkach, które zdążyłam sporządzić w czasie monologu o sąsiedzie mordercy. Współczuję pani Nolan, bo mierzy się z zaburzeniami urojeniami i jest przekonana, że tuż za ścianą mieszka bezwzględny kryminalista. Te fałszywe osądy doprowadziły ją poczucia niezrozumienia, a to z kolei ponosiło winę za wybuchy niekontrolowanej złości. I o ile możemy okiełznać gniew, to nie jesteśmy w stanie ruszyć całej reszty. To daleko poza moimi kompetencjami.
– Pani Nolan, wracając do tematu...
– Słyszałam jak go tłukł!
– Chciałabym, aby rozważyła pani wizytę u psychiatry.
– Byłam u dwóch i uważam to za stracę czasu i pieniędzy. Jestem zdrowa, po prostu nikt mi nie wierzy. Pani też mi nie wierzy, prawda? A on tam jest i dokonuje strasznych rzeczy.
– Mimo wszystko, proszę aby pani poszła do specjalisty. Czy poprzednio zapisane leki się skończyły?
– Tak.
– Tym bardziej, proszę się umówić na wizytę. Lekarz wypisze nową receptę.
– Ależ pani mnie nie rozumie! – kobieta podnosi głos i podrywa się z sofy. Nacho zaalarmowany jej nagłą zmianą zachowania również przestaje wylegiwać się na podłodze i siada. Gniew szarpie jej drobnym ciałem, gdy zaciska dłonie w pięści. Bez wahania wyrywam kartkę z notesu i podaję pacjentce.
– Proszę. Może Pani wyładować swoją złość. – zachęcam. – Śmiało, ten papier chce być gnieciony i rozrywany.
– Ja nie jestem zła! – krzyczy krzątając się po gabinecie. – Dlaczego wszyscy twierdzą, że potrzebuję tej cholernej pomocy?! Jedyne czego chcę to zrozumienia! Proszę zadzwonić na policję, oni na pewno coś wymyślą!
Pani Nolan wpada w atak szału. Do te pory zdarzył się tylko dwa razy i mimo trudności zdołałam uspokoić kobietę. Jednak tym razem sprawa wydaje się cięższa. Pacjentka wyjmuje telefon, wpatruje się w wyświetlacz, a potem rzuca nim o ścianę. Huk roztrzaskiwanej obudowy długo dudni mi w uszach. Nacho szczeka nie wiedząc co się przed chwilą wydarzyło.
– Co się dzieje? – pytam z nadzieją, że dotrę do rozsądku kobiety.
– Pani nie chce mi pomóc! – wydziera się i łapie za szklany wazon. – To zmowa? Chce pani, żebym cierpiała?! – wykonuje zamach i szkło rozbija się o podłogę.
Patrzę na nią z szeroko otwartymi oczami. Nie raz byłam świadkiem różnych przesadzonych zachowań, ale to napawa mnie lękiem. W pośpiechu naciska klamkę i otwieram drzwi od gabinetu. Mam zamiar zawołać Kaylee, a następnie poinformować rodzinę pacjentki o całym zajściu i poprosić, aby ktoś po nią przyjechał. Jednak w momencie, gdy wchodzę na korytarz zamiast recepcjonistki znajduję tam najmniej spodziewaną osobę.
Hokeista stoi oparty o ścianę, a jego ciemne jak węgiel oczy niemal od razu krzyżują się z moimi. Nie mam pojęcia, co tutaj robi i chyba wyczytuje z mojej twarzy jak bardzo jestem zdumiona jego obecnością, bo jego usta rozciągają się w leniwym, łobuzerskim uśmieszku.
– Nie odpisałaś. – mówi splatając ramiona na piersi.
– Skąd wiedziałeś, gdzie pracuję?
– Może stąd, że umieściłaś adres w swoim bio na insta? – parska. – Co się tam dzieje? – wskakuje ruchem głowy na gabinet. – Przeprowadzasz egzorcyzmy na swoich pacjentach?
– Nawet nie próbuj być dowcipny. – syczę rozglądając się za Kaylee.
– Powinnaś wyjąć ten kij z tyłka. – stwierdza lekkim tonem.
Biorę głęboki wdech. Mam wrażenie, że cały wszechświat jest przeciwko mnie.
– Nie wiedziałam, że interesujesz się moim tyłkiem. – warczę mierząc go pogardliwym spojrzeniem. Ma na sobie niebieskie dżinsy i pleciony sweter w kolorze ciepłego beżu. To całkiem przyjemna odmiana po ostatnim festiwalu sportowych spodni dresowych, bluz z kapturem i wiatroszczelnych kurtek.
– Jest mi całkowicie obojętny. – odpowiada nie spuszczając ze mnie wzroku. – Nie spełniasz moich wymagań, pingwinku.
– Och, i to dlatego postanowiłeś zaobserwować mnie na instagramie?
– Nie zaobserwowałem. To był błąd algorytmów.
Przewracam oczami. Nie mam siły na użeranie się z tym dupkiem. Ignorując jego palące spojrzenie wchodzę za kontuar recepcji i zaczynam przeglądać dane pacjentów. Jestem w trakcie zapisywania numeru do córki pani Nolan, gdy Nacho wybiega z gabinetu. Przekonana, że rozmiar psiaka wystraszy mężczyznę chcę go zawczasu uspokoić.
– Nie bój się, to wyszkolony pies do... – milknę, kiedy Nacho zaczyna popiskiwać jak szczenię. – Co jest? – wyciągam szyję i oniemiała wpatruję się mężczyznę, który z uśmiechem drapie Nacho po brzuchu.
– Jesteś zdziwiona, że twoje mroczne czary nie podziałały na niewinną duszę tego wspaniałego zwierzęcia?
– Cóż, zwykle jest bardziej ostrożny.
– Zwykle nie ma okazji pobyć z tak wyjątkowym człowiekiem.
– Nie wierzę, że to powiedziałeś. – mamroczę i z telefonem przyciśniętym do ucha podchodzę do otwartych drzwi gabinetu. – Pani Nolan, czy wszystko w porządku? – upewniam się.
Kobieta łypie na mnie okiem, a następnie z dzikim wrzaskiem zmniejsza nasz dystans i zaczyna wymachiwać mi pięścią przed twarzą.
– Jesteś taka sama jak oni! Chcesz mojej krzywdy! Wszyscy pragną mojej śmierci!
To trwa zaledwie ułamek sekundy. Stoję jak sparaliżowana jawną agresją chorej pacjentki i jak na zwolnionym filmie widzę jej pięść lecącą w kierunku mojego oka. Otwieram usta, by krzyknąć i wezwać pomoc, ale mimo moich wysiłków nic nie wydostaje się na zewnątrz. Dygoczę, a mój żołądek z nerwów wywraca się na drugą stronę. I wtedy zauważam długą rękę odzianą w beżowy sweter. Hokeista w ciągu jednego mrugnięcia okiem znalazł się przy mnie i zablokował cios. Patrzę jak jego palce zaciskają się na chudym przegubie kobiety i czuję, że brakuje mi tchu.
Za dużo. Wszystkiego za dużo.
– O mój boże! Co się tutaj dzieje?!
Kaylee w pośpiechu wychodzi z łazienki i patrzy to na mnie to na Kane'a.
– Pani ma zaburzenia urojeniowe. I pilnie potrzebuje hospitalizacji psychiatrycznej. – wyjaśniam wypranym z emocji głosem. – Proszę, od dziś nie umawiaj na moje wizyty osób, które są w ten sposób zaburzone. Nawet jeśli są z polecenia i chcą pracować nad agresją.
– Jasne, Holly. – odpowiada z przejęciem. – Jesteś ranna?
– Nie. – zerkam na mężczyznę, który już zdążył puścić pacjentkę. – Dzięki.
– Spoko. Zaczekam w gabinecie. – odzywa się – Chodź, psie!
Moje ciało jeszcze się nie uspokoiło. Nadal trzęsę się jak galaretka, choć teraz oprócz stresu odczuwam także wstyd. Policzki palą mnie żywym ogniem, gdy uświadamiam sobie jak cholernie nieprofesjonalnie postąpiłam.
– Pani Nolan, za chwilę przyjedzie po panią córka. – mówię starając się nie ulegać kolejnym nerwom. – Proszę usiąść i na nią zaczekać, dobrze?
– Zajmę się nią, Holls. – zapewnia Kaylee. – Tak mi przykro, że cię do spotkało. Gdybym tylko wiedziała to nie zabierałabym się za porządki w łazience.
– Nic nie szkodzi.
– Jesteś silna. – ściska moją dłoń w swojej. – Wyjdziemy gdzieś po pracy? Zapraszam cię na drinka.
Uśmiecham się słabo, a potem zerkam na milczącą pacjentkę i nie dając Kaylee żadnej odpowiedzi wracam do swojego gabinetu. Nacho podchodzi do mnie, gdy tylko siadam we fotelu. Kładzie swój wielki łeb na moich kolanach. Ze ściśniętym sercem przyglądam się walającym po podłodze fragmentom szkła.
– Mogę przyjść innym razem. – mężczyzna patrzy na mnie z dziwnym niepokojem.
– Nie.
– To żaden kłopot.
– Nie. – powtarzam stanowczo. – Przepraszam cię za to całe zajście. Takie sytuacje nie powinny się zdarzać, ale spotykam tutaj wielu różnych ludzi i jak widać zdarzają się niechlubne wyjątki. Chciałabym ci też podziękować za szybki refleks.
– Już mi dziękowałaś.
– Dobrze. Zanim zaczniemy sesję prosiłabym, abyś się nie ruszał. Ja w tym czasie pozbieram ten bałagan.
– Nie mam problemów z agresją. Nie jestem tak szurnięty jak tamta baba. – mówi kiedy pozbywam się odłamków szkła i wyrzucam je do kosza na śmieci.
– Ona nie jest szurnięta tylko zaburzona.
– Zwał jak zwał. – świdruje mnie spojrzeniem. – Czy po tym spotkaniu dasz mi papier poświadczający, że nie mam problemów z wybuchami złości?
– Mogłabym, ale na pewno nie po jednym.
– Uratowałem cię, masz wobec mnie dług wdzięczności. – rozpiera się na sofie.
– Owszem i zapłatą były moje podziękowania.
Tłumiąc rozbawienie obserwuję jak zdumiony unosi lewą brew.
– To żadna zapłata. – buczy rozdrażniony. – Dlaczego musisz wszystko utrudniać?
– A dlaczego ty nie potrafisz współpracować? – syczę zaciskając zęby. – Nie mogę wystawić żadnego oświadczenia, nie znając twojego stanu. Muszę mieć pewność, że zawrę w nim wszystko co powinnam, a do tego potrzeba dłużej obserwacji.
– Zaczynam żałować, że cię ochroniłem. – warczy opierając głowę o zagłówek. – Oboje dobrze wiemy, że moja obecność tutaj to strata czasu.
– A jednak zgodziłeś się, kiedy to zaproponowałam. – Zauważam przytomnie. – Wtedy nie wydawało ci się to stratą czasu? Och, a może zrobiłeś to dlatego, że rzeczywiście sądziłeś, że po tym jednym spotkaniu trzymasz papier? W takim razie to potwierdza moją teorię.
– Teorię? Czyli myślałaś o mnie? – zauważam niebezpieczny błysk w jego oczach. Zupełnie jakby bestia przebudziła się ze snu. – A ponoć nie jestem w twoim typie.
– Bo nie jesteś i zapewniam, że nigdy nie będziesz. – uśmiecham się pod nosem.
– Ty w moim też nie. – Odcina się.
– Świetnie.
– Nie umówiłbym się z tobą, nawet gdybyś była jedyną dziewczyną na ziemi.
– Jesteś tego pewny? – pytam pochylając się w fotelu w jego stronę.
Mężczyzna zasysa ze świstem powietrze, a jego oczy błądzą po mojej twarzy jakby chciały w ten sposób znaleźć właściwą odpowiedź. Obserwuję jak unosi dłoń, a następnie dwoma palcami pociera szczękę. Z jakiegoś powodu, ten gest wydaje mi się bardzo seksowny.
– To było do przewidzenia. – odpowiadam cicho.
– Sama błagałabyś o randkę.
– Z tobą? – parskam śmiechem. – Nie, nawet gdybyś był jedynym mężczyzną na całej planecie, to nie poszłabym z tobą na randkę.
– Lecisz na mnie. Wiem to.
– Nie, Kane. To ty lepisz się do mnie. – uśmiecham się z poczuciem wygranej. – Jesteś jak miód.
– Nic z tego, pingwinku. – wzdycha cicho. – Ale marzyć możesz dalej, tego nikt ci nie zabroni.
Czuję jak przesuwa wzrokiem w kierunku moich ramion, a następnie zatrzymuje się na piersiach. To absolutnie niedopuszczalne i już mam ochotę go zbesztać za to bezpośrednie i odważne zachowanie, gdy nagle dociera do mnie, że zaczyna mi się to podobać. Przejęta własnymi niepoprawnymi myślami prostuję się w fotelu i sięgam po notes, którego podczas sprzątania odłożyłam na blacie stolika.
Bądź profesjonalna, Holly.
Zbieram się w sobie, za wszelką cenę chcę zachować dystans i już więcej nie pozwalać sobie na uleganie docinkom. Nawet jeśli te będą wykręcać mi wnętrzności.
– Dobrze. – odzywam się łapiąc długopis. Stukam nim w białą kartkę ignorując jego zaczepne spojrzenie. – Panie Wilder, co skłoniło pana do umówienia się na wizytę?
– Przed chwilą mówiłaś mi po imieniu.
– Tak, ale to było zanim przeszliśmy do sesji.
– Co za różnica?
– Dystans jest ważny. – wyjaśniam krótko. – Zatem? Odpowie pan?
– Przecież wiesz dlaczego tu jestem.
Zaciskam powieki. Zapowiada się następne trudne spotkanie.
– Czuję się pan przytłoczony?
– Tobą? Bardzo. Kiedy kończymy?
– Przysięgam, że mogłabym go... – unoszę obie dłonie i zaciskam je w powietrzu wyobrażając sobie, że to szyja Kane'a. Żaden mężczyzna, nawet Gabe nie doprowadza mnie do szału tak bardzo, jak ten irytująco przystojny hokeista. Nasza pierwsza sesja była bezproduktywna, pełna jakichś ukrytych intencji. I tylko potwierdziła, że układ, który zaproponowałam był cholernym błędem. Błędem, którego muszę ciągnąć dla dobra Milesa. Kaylee patrzy na mnie z politowaniem, a potem podaje kolorowego drinka. Tak, dałam się wyciągnąć po pracy do baru, choć szczerze mówiąc lepiej czułabym się w domu. Z Nacho i przyklejonym do konsoli bratem. Przynajmniej byłabym pewna, że niczego nie puści z dymem. Mogłabym spędzić wieczór na sofie czytając książkę albo...
– Nie wspominałaś mi, że bestia jest naszym pacjentem.
– Bo nie jest. – z niechęcią powracam do tematu. – Przyjęłam go z powodów osobistych.
– Jak bardzo osobistych? – pyta, a w jej oczach widzę narastającą ciekawość.
– Boże, przestań. Kijem bym go nie tknęła. – warczę wypijając drinka. – To taki typ faceta, na widok którego uruchamiają ci się wszystkie czerwone lampki. Pewny siebie, arogancki, bufon z dużym...
– Kutasem? – podsuwa mrugając psotnie.
– Ego! – wykrzykuję tak głośno, że zwracam na nas uwagę paru innych osób. Mam ochotę zapaść się pod ziemię i wbijam oczy w blat stolika.
– Jedno nie wyklucza drugiego. – stwierdza z diabolicznym uśmieszkiem. – Kiedyś oglądałam filmik z szatni po jakimś meczu. Wiesz, banda półnagich umięśnionych facetów siedzi na ławkach i dyskutuje o minionej rozgrywce. Uczta dla oczu.
– Co to ma wspólnego z Wilderem? – nie rozumiem. Nerwowo skubię nitkę, która wystaje z mojej oliwkowej bluzki.
– Też tam był. – szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. – I to jedynie w obcisłych termoaktywnych spodnich, które...
– Stop!
– Chcę tylko powiedzieć, że to sporych rozmiarów facet. – chichocze widząc moją minę.
– Kaylee. – mamroczę spoglądając na nią z lekkim wyrzutem. – Nie musiałam tego wiedzieć.
Czuję jak ciepło ogarnia moje ciało. Wiem też, że zaraz zawędruje na mojej policzki dlatego czym prędzej odsuwam krzesło i wstaję.
– Przepraszam na moment – oznajmiam starając się, żeby mój ton brzmiał lekko i naturalnie. Kaylee kiwa głową, a potem decyduję, że zamówi dla nas coś owocowego. Nie mam sił się z nią spierać więc ruszam i lawirując pomiędzy stolikami docieram do łazienki. Pomieszczenie jest całkiem duże i posiada wbudowane w blat umywalki. Nigdy wcześniej nie byłam w Toxic Love i gdy spoglądam na marmurową ścianę już wiem dlaczego. Czarno białe zdjęcia rzeźb penisów greckich bogów wiszą tuż obok fotografii kobiet siedzących na sedesie. Podchodzę do umywalki i omal parskam nerwowym śmiechem widząc, że dozowniki do mydła są kształcie bananów i brzoskwiń. Ktoś, kto projektował wnętrze tego miejsca musiał mieć niewiarygodną wyobraźnię. Albo po prostu być niewyżytym seksualnie. Spryskuję twarz chłodną wodą, by ukoić szarpiące mną emocje. Ten dzień jest wyjątkowo ciężki i chyba nigdy nie cieszyłam się tak bardzo na nadchodzące jutro. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Stres, który przeżyłam w pracy mocno odbija się na mojej twarzy. Przeczesuję palcami włosy, gdy telefon wypluwa powiadomienie o nowej wiadomości. Spinam się, moje serce zaczyna gwałtownie bić, a ścięty żołądek powoduje ból. Niechętnie wyjmuję komórkę i nagle wszystkie niepokojące objawy znikają, bo na wyświetlaczu widzę numer Chrisa.
Chris Superman
Cześć, Holly. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Tęsknię i pomyślałem sobie, że może wyskoczylibyśmy do kina? Jeśli nie lubisz kina, to może być cokolwiek. Dostosuję się. Chcę tylko cię zobaczyć. Jesteś cudowną kobietą. I moim nieśmiałym marzeniem.
Opierając się o krawędź blatu odczytuję widomość i wzruszam się przy ostatnich słowach. Jestem jego nieśmiałym marzeniem? Rany, mimo swojej gapciowatości naprawdę ma pojęcie co zrobić, abym zaczęła mięknąć. Odpisuję mu na wiadomość, ale w chwili, gdy ledwie udaje mi się wystukać „cześć" dostaję kolejne powiadomienie.
Kane Wilder Official polubił twoje zdjęcie.
Dziwne, choć przyjemne dreszcze spływają po moim kręgosłupie. Szybko przypominam sobie naszą rozmowę, a w zasadzie to ciętą ironię, którą wymierzaliśmy siebie niczym pociski i na moich ustach pojawia się delikatny uśmiech. Czyżby polubienie mojego zdjęcia było również dziełem zakręconych algorytmów? Skupiam się na tym tak bardzo, że zapominam odpisać Chrisowi. Wsuwam telefon do kieszeni i wychodzę z łazienki wprost na zatłoczoną salę. W barze jest mnóstwo osób, a strzępki ich rozmów atakują mnie z każdej strony. Wracając do Kaylee zwracam uwagę na wystrój, ale nie ma tutaj tak odważnych fotografii jak w toalecie. Różowe neonowe światła odbijają się od butelek z alkoholem, które stoją na półce i zachęcają do konsumpcji. Czarne meble współgrają z jaskrawymi dodatkami. Nie wiem co sądzić o tak ekstrawaganckim wnętrzu, ale może to właśnie w tym szaleństwie tkwi metoda.
Ostatecznie Toxic Love jest ciekawym miejscem. Barwnym i tak pasującym do Kaylee, że mimowolnie się uśmiecham.
– Już myślałam, że porwali cię kosmici! – Zanim siadam na krześle, koleżanka podaje mi kieliszek na smukłej nóżce, którego zaokrąglone krawędzie obtoczono w cukrze.
– Co to takiego? – pytam nieufnie przyglądając się pomarańczowej zawartości naczynia.
– Mango margaritta. Najlepsza. Po tym od razu zapomnisz o pani Nolan i rozbitym wazonie.
– No co ty? Kaylee, ja muszę wracać do domu. Miles został zupełnie sam i...
– I za tobą płacze? Holly, to piętnastolatek. Da sobie radę.
Dbaj o siebie. Jak echo słyszę słowa Tilly. Cóż, moja przyjaciółka byłby pewnie zachwycona widząc mnie z tą cholerną margaritta w ręku. Biorę wdech, siadam na krześle i upijam łyk alkoholu. Zaskakuję się jego słodyczą, która niweluje pieczenie tequili.
– Napiszę mu tylko esemesa.
– Jesteś straszną siostrą. – stwierdza Kaylee przewracając oczami.
Ukłucie bólu powoduje, że niemal natychmiast porzucam wcześniejszy pomysł.
– Jestem? – pytam czując się jak kopnięty szczeniak.
– Nie, to... ja nie miałam tego na myśli. – rzuca Kaylee przyglądając się z troską mojej twarzy. – Wspaniale się nim opiekujesz.
– Ale zamykam go w złotej klatce, prawda? – zaciskam powieki i wlewam do gardła resztę kieliszka. – Dlaczego nikt nie powiedział mi, że będzie tak trudno? Dlaczego nikt, do cholery, nie uświadomił mi tego, że będę błądzić i stanę się nadopiekuńczą kwoką!
– Spokojnie. – Kaylee chwyta mnie za dłoń. – Nie poddawaj się negatywnym emocjom. Pamiętasz? To twoje słowa. Wychowanie nastolatka jest trudne. Nie będę jednak się wymądrzać, bo nie mam o tym zielonego pojęcia, ale dajesz tak wiele bratu, że to naprawdę niesamowite. Chciał trenować hokej? Trenuje hokej. I to z kim! Dziewczyno, robisz wszystko i nawet jeśli błądzisz to zupełnie normalne. Każdy z nas uczy się na błędach.
– Czasami jestem taka wściekła. – przyznaję tępo wpatrując się w pusty kieliszek.
– Totalnie to rozumiem. Zostałaś sama.
– Niekiedy zastanawiam się czy gdybym była w Reading, czy mogłabym jakoś...
– Nie idź w tę stronę. Dobrze wiesz, że poczucie winy w twoim przypadku jest mocno nieuzasadnione.
Kaylee ma rację. Nie mogę obwiniać się za śmierć rodziców. Przecież nawet gdybym była wtedy w domu nie miałabym żadnego wpływu na to co się stało. Nie zatrzymałabym tego pędzącego auta, ani nie zepchnęłabym rodziców z przejścia dla pieszych. Stało się i choć krwawi mi serce muszę wciąż osadzać się w rzeczywistości.
– Zamówię dla nas jeszcze po jednym. – Kaylee wstaje od stolika i posyła mi promienny uśmiech. – A ty otrząśnij się z tego mroku, bo odbiera ci on uroku.
– Nie czuję, że rymuję? – parskam spoglądając na nią z wdzięcznością. – Jesteś kochana, dziękuję.
– No pewnie, że jestem. Wracam za sekundkę.
Walczę z pokusą napisania do Milesa. Wyjmuję telefon i gapię się w wyświetlacz, a potem prowadzona jakąś nieznaną siłą wchodzę na instagram i stukam w profil Kane'a. Przez parę chwil przeglądam dodane zdjęcia, które pokazują mi jak wiele nas różni. Wypity alkohol delikatnie szumi mi w głowie, stres w końcu odpuszcza i pojawia się cudowne rozluźnienie. Klikam w jedno z ponad czterystu zdjęć i wbijam wzrok w hokeistę. Nie wiem, gdzie wykonano fotkę, ale ma na sobie garnitur i z uśmiechem obejmuje jakiegoś starszego faceta. Przybliżam zdjęcie, bo nagle chce ujrzeć twarz Kane'a. Skupiam się na jego oczach, w których nie widać wesołości i uświadamiam sobie, że ten uśmiech wcale nie jest oznaką radości. Raczej grzeczności. Kim jest ten człowiek? Szybko spoglądam na opis dołączony do fotki i krzywię się z niesmakiem.
Wspaniały dzień z moim dziadkiem.
Hm.
– Jestem! – Kaylee z hukiem stawia tackę z szotami na stole. – Tęskniłaś? Okej, nic nie mów. Wiem, że tak. Swoją drogą widziałaś tego gorącego barmana? Kręciłam się obok niego, ale nawet na mnie nie spojrzał. Może to gej?
– Na pewno. – odpowiadam odwracając tyłem telefon. – Dziesięć shotów? Oszalałaś?
– Po pięć na łebka. Jutro sobota, odeśpisz.
– Chciałam iść na basen. – mamroczę wychylając kieliszek. – Do diaska! Pali!
– Tutaj mają świetną tequilę. – Kaylee zerka zza ramienia w stronę baru. – Ciekawe jak ma na imię.
– Zapytaj go. – rzucam odważnie i łapię za drugi kieliszek.
Alkohol już całkiem przejmuje nade mną kontrolę. Moje ciało jest luźne, a ręce sprawiają wrażenie jakby ktoś mi je doczepiał. W ogóle nie słuchają moich poleceń. Koleżanka płonie rumieńcem, gdy wspominam o barmanie. To nie fair, że tak fantastyczna dziewczyna męczy się z nieśmiałością. Powinna go poznać. I się z nim umówić.
– To ja go zapytam. – decyduję pod wpływem emocji i wstaję.
Rany boskie, świat jeszcze nigdy tak szybko nie wirował. Próbując złapać równowagę wykonuje kilka głębokich wdechów.
– Holly! Siadaj!
– Zapytam go, czy ma oczy w dupie skoro nie widzi takiej bogini jak ty!
– Nie, proszę. Holly, siadaj.
– Hej, nie mów do mnie jak do Nacho. Rozluźnij się, będzie dobrze.
– Jesteś pijana.
– Niestety. – wzdycham niepocieszona. – I to przez ciebie.
– Dlatego kończymy już imprezę.
– Jak to? Dopiero co zamówiłaś shoty. Kończysz zabawę, gdy ja ledwo poczułam ten obezwładniający luz?
Kaylee wstaje z miejsca, chce do mnie podejść, ale ja już zmierzam w kierunku baru. Nie mieści mi się w głowie, żeby jakikolwiek facet potrafił zignorować moją koleżankę. To wspaniała dziewczyna, do cholery. Potykam się. Dwa razy i to z zupełnie z przypadku, ale w końcu docieram do lady.
– Mogę kupić ci drinka? – słyszę jakiś męski głos.
– Nie.
– Zastanów się.
– Jestem w trakcie picia shotów z dziewczyną. – warczę odgarniając z policzka niesforne kosmyki włosów. – Nie potrzebuję twoich drinków. – mierzę go spojrzeniem. To facet w średnim wieku w szarych spodniach od garnituru i rozpiętej koszuli. Żonaty. Złota obrączka połyskuje na jego palcu, kiedy unosi szklankę z whiskey. – Ani w ogóle niczego od ciebie.
Odsuwam się od typa i daję znać barmanowi, że chciałabym coś zamówić. Kaylee nie przesadzała, facet jest atrakcyjny. Zmierzwione blond włosy, niebieska koszulka opinająca umięśnioną klatę i cień zarostu na policzkach wystarczają, żeby się za nim oglądać.
– Co podać? – pyta pochylając się nad ladą.
– Numer telefonu. – wypalam. – Moja koleżanka uważa, że jesteś seksowny. Siedzi tam – odwracam się i palcem wskazuję na Kaylee. Pech chciał, że akurat wypijała shota.
– Zazwyczaj nie pije. – dodaję w pośpiechu.
– Chcesz coś poza numerem, którego nie dostaniesz?
– Imię.
– Josh. – odpowiada czyszcząc kufle. – A ona?
– Kaylee. Masz coś do pisania?
Barman uśmiecha się zaintrygowany i wyjmuje z kieszeni spodni długopis. Niewiele myśląc biorę jedną z wielu serwetek leżących na blacie i zapisuję numer koleżanki.
– Trzymaj. Zrobiłam ci wielką przysługę, więc nie spierdol tego.
– Też jest angielką?
– Na twoje szczęście nie. – posyłam mu powietrznego całusa, a potem wracam do stolika. Czuję się jakbym osiągnęła coś niebywale ważnego. Szczyt K2 albo nobla. Pełna zadowolenia wpadam Kaylee w ramiona.
– Miałaś rację, to przystojniak. – chichoczę.
– Rozmawiałaś z nim?
– Dałam mu twój numer. – bełkoczę i chwilę później wyczuwam wibracje w kieszeni. Wyjmuję telefon i wybucham śmiechem. – Przepraszam cię, ale muszę odebrać. To ważne.
– Miles?
– Nie, superman.
Kaylee chce, żebym powiedziała coś więcej, ale ja macham ręką i odchodzę. Trochę plączą mi się nogi, czasami też tracę równowagę, ale wtedy z pomocą przychodzą sąsiednie stoliki. Zaprawiłam się jak pieprzony śledź w beczce. Na samo wspomnienie ryb mdłości przesuwają mi się w górę gardła. Fuj.
– Holly? Dobry wieczór.
– Cześć – czkam. – Jak tam twój kryptonit?
– Mój co?
– Nieważne. Wybaczam ci tą niewiedzę.
– Wszystko w porządku? Zadzwoniłem, bo długo nie odpisywałaś. I oczywiście masz do tego prawo, ale martwiłem się. Gdzie jesteś?
– W Toxic Love.
– Co to za miejsce? Jesteś bezpieczna?
– Jestem pijana. – wzdycham. – Pierwszy raz od czasu imprezy urodzinowej Tilly.
– Czy ktoś jest z tobą? – troska w głosie mężczyzny jest cholernie urzekająca. – Przyjadę po ciebie. Nie pozwolę, żebyś w tym stanie była w jakimś Toxic Love. Co to w ogóle za nazwa? To głupota chodzić w takie miejsca, szczególnie w piątkowy wieczór.
– Za dużo gadasz, Chris. – mamroczę siadając na wolnym krześle. – Ale mimo to, jakimś cudem jesteś słodki.
– Holly, nie ruszaj się stamtąd.
– Wiesz, że tutaj w łazience mają przywieszone zdjęcie wacka Apolla? I muszę przyznać, że wcale nie zrobił na mnie wrażenia. Mały, obkurczony wygląda trochę jak ślimak. A jądra...w sumie są takie drobne, że ich tam nie ma. I to był ideał faceta w starożytności. Co za tragedia.
– Nie wiem, co powinienem na to odpowiedzieć. Po prostu trzymaj się z dala od tej łazienki i alkoholu, dobrze? Zaraz wyjeżdżam z domu.
– W sumie może dlatego wynaleziono tragikomedię. Przecież jak ta biedna starożytna kobieta zobaczyła takiego winniczka, to nie miała pojęcia czy się śmiać czy płakać. Współczuję im, Chris. Ich waginy pewnie usychały z pragnienia. Rozumiesz? Umrzeć i nawet nie zaznać dobrego seksu?
– Jadę, Holly! Będę za godzinę, może ciut dłużej z racji na korki. Obiecaj mi, że będziesz grzeczna i nie wchodziła więcej do tej łazienki. Co za porąbane miejsce!
– Dobrze, będę grzeczna. – czkam. – Przyjedź do mnie mój supermanie.
No i przyjechał. Co prawda nie mam pojęcia ile mu to zajęło, bo byłam zbyt przejęta obserwowaniem Kaylee rozmawiającej z Joshem, ale kiedy się zjawił, to od razu mnie odnalazł i przytulił. Wtulam się w jego kurtkę, a on otacza mnie ramieniem i szepcze, że nic mi się nie stanie. Cóż, to jasne. Jestem pijana lecz nie na tyle, aby uznawać, że skok z dachu może być fajną przygodą. Wspinam się na palce i całuje go w gładki policzek.
– Dziękuję. – mamroczę. – Musimy zawołać Kaylee. Odstawimy ją do domu.
– Myślałem, że jesteś tu zupełnie sama.
– Nie, no co ty. – chichoczę, choć właściwie nie mam ku temu powodów. Nie jestem w stanie zrozumieć tego, co się ze mną dzieje. Nagle rozpinam mu kurtkę i przesuwam dłonią po jego piersi. – Wow, twoje oczy są takie niebieskie.
– Gdzie jest ta Kaylee?
W tym cały problem.
– Zadzwoń do niej.
– Geniusz. – szepczę wygrzebując telefon. Nawiązuję połączenie z koleżanką i informuję ją, że wracamy do domu, lecz w odpowiedzi słyszę, że zostaje aż do zamknięcia, a potem jedzie z barmanem do jego mieszkania. Każę jej włączyć aplikację namierzającą i kontaktować się ze mną, co godzinę.
– Jasne, o nic się nie martw. – zapewnia podekscytowana i rozłącza rozmowę.
Chris patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami, martwi się, bo zapewne widzi moją troskę. Teraz żałuję, że pomogłam Joshowi i Kaylee się do siebie zbliżyć. No bo co jeśli okaże się jakimś popieprzonym psychopatą? Rany. Co ja zrobiłam?
– I co? Gdzie jest koleżanka?
– Nie jedzie.
– Och, okej. Trochę to dziwne, ale nie wnikam. Masz wszystko?
– Myślisz, że będę mogła wziąć ze sobą jedno zdjęcie starożytnego wacka?
– Nie.
– No to możemy iść.
Na dworze panuje straszny ziąb i trzęsę się odkąd tylko wyszliśmy z baru. Chris to zauważa i przytula mnie mocniej do swojego ciała. Wciągam zapach jego perfum i skupiam całą swoją uwagę na stopach, które z jakiegoś powodu wciąż się plączą. Bardzo chcę iść prosto lecz kiedy widzę nasze odbicie we witrynie sklepowej zauważam jak mocno się zataczam. To upokarzające. Mężczyzna jednak nic nie mówi na ten temat. Prowadzi mnie przez ulicę, a następnie docieramy do parkingu i wsiadam jego toyoty. Zapinam pasy bezpieczeństwa, opieram głowę o zagłówek i przymykam powieki.
– Dobrze się czujesz? Mdli cię? Wiozę ze sobą jednorazowe woreczki na wymiociny. Są w schowku obok chusteczek nawilżających. Wiesz, nigdy nie masz pewności kiedy złapie cię choroba lokomocyjna. Wolę być ubezpieczony. Holly?
– Nie będę rzygała. – bełkoczę.
– Ale gdybyś jednak, to proszę, użyj woreczka, dobrze?
– Oczywiście.
– Cudownie wyglądasz.
– Jezu. Jestem nawalona jak szpak, co w tym cudownego? – śmieję się z własnych słów.
Chris nie odpowiada. Wygląda na to, że zamilkł, by dowieźć mnie w jednym kawałku do domu. Doceniam jego starania. Nawet wtedy, gdy jedziemy poniżej dozwolonej prędkości i inni kierowcy na nas trąbią.
– Zawsze im się śpieszy. – mruczy ściskając w dłoniach kierownicę.
– Nie zwracaj uwagi, to dupki.
– Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Wleczemy się główną ulicą, a potem jeszcze parę razy skręcamy i w reszcie parkujemy na krawężniku przed moim domem. Odpinam pasy i odwracam się w stronę mężczyzny.
– Dziękuję, Clark. – mówię przysuwając się ku jego twarzy. – Byłeś niesamowity.
– W ignorowaniu zaczepek innych kierowców?
– Też. – uśmiecham się i przykładam dłonie do jego policzków. – To ten moment, w którym mnie całujesz. – podpowiadam.
– A nie będziesz wymiotowała?
– Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać. – szepczę i przyciskam wargi do jego ust.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top