Rozdział 4
Rozdział 4
KANE
– I co? Jesteś zadowolony?
Darryl patrzy na mnie szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, od którego dostaję napadów mdłości. Czy jestem zadowolony? Na pewno bardziej niż wtedy, gdy zaproponował mi udzielanie jakichś porad online, lecz wcielanie się w rolę trenera i przebywanie z młodzieżą wciąż pozostaje daleko w tyle na liście moich marzeń.
– Spójrz tylko na nich. – mężczyzna chwyta mnie za ramię i odwraca w stronę szyby, za którą rozpościera się widok na całą halę. Jesteśmy na Capital One Arena, miejscu gdzie wielokrotnie odbywałem trening i rozgrywałem mecze mając na sobie drużynową bluzę. Teraz jednak na trybunach nie ma tłumu fanów, nikt nie krzyczy ani nie błyska fleszem. Na lodzie panuje spokój, a przy wejściu zamiast swoich chłopaków widzę podekscytowanych i wystraszonych nastolatków wraz z ich rodzicami.
– Wolałem poprzedni widok.
– Gapiłeś się na ścianę.
– Zastanawiające dlaczego, prawda? – rzucam z potężną dawką ironii.
– Zgodziłeś się na to. Pamiętaj jaka jest stawka. Ocieplamy twój wizerunek. Zależy ci na karierze, więc przestań być dupkiem i zacznij się uśmiechać.
– Ależ ja się uśmiecham. – zapewniam krzyżując ramiona na piersi. – Wewnętrznie.
– Kane.
– Poważnie, w środku aż gotuję się z radości.
– Lepiej, żeby para nie poszła ci uszami. – trener patrzy na mnie jak na dziecko, które ma zamiar zaraz skarcić. – Bo będziemy mieć przesrane. Rozumiesz? Żadnych chamskich odzywek, złośliwości, ironii i broń boże użycia siły.
– A przeklinać mogę?
– Nie.
– Zajebiście. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że nałożyłeś na mnie więcej zakazów niż prezydent podatków?
– Nie wiem jakim cudem z tobą wytrzymuję.
– Oczywiście, że wiesz. – spoglądam na niego z uśmiechem. – Uwielbiasz mnie.
– Czasami.
– Zawsze. I ja ciebie też uwielbiam, nawet gdy mnie wkurwiasz i chcę ci nakopać do dupy. Bo jesteś świetnym trenerem i jeszcze lepszym człowiekiem, który dostrzegł nie tylko mój potencjał, ale także i Charliego wstawiając go w ataku. Mogę być dupkiem, Darryl, ale to nie oznacza, że nie mam wobec ciebie szacunku.
Po minie trenera zgaduję, że nieco go wzruszyłem. Nie jestem zbyt dobry w tym całym okazywaniu uczuć, więc stoję jak słup i czekam, aż mężczyzna weźmie się w garść. W tym czasie raz jeszcze przyglądam się nastolatkom i choć początkowo sądziłem, że nie ma fleszy, to teraz wiem, że się myliłem. Na trybunach rozstawiła się telewizja wraz z jakimiś tiktokerami, którzy podzieli się na tych, którzy udają dziennikarzy i tych, którzy tańczą do telefonu. Przeskakuję wzrokiem po zniecierpliwionych rodzicach i pełnych motywacji chłopakach w hokejowych strojach. Nagle wśród tego całego chaosu dostrzegam kobietę. Nie jest jedyną obecną na treningu, ale w porównaniu do reszty nie trzyma w dłoniach plakatu z moją podobizną ani nie ma koszulki z moim numerem. Stoi przy chudym chłopaku, który podpiera się o ścianę. Jej jasnobrązowe włosy połyskują w białym świetle reflektorów, szeroka bluza z kapturem stanowi kontrast dla podkreślających nogi i tyłek dżinsów. Czyżby była matką tego nastolatka? Próbuję oszacować jej wiek. Z odległości jednego piętra to dość trudne, ale nie niewykonalne. Skupiam się, chcę dostrzec więcej szczegółów, bo z jakiegoś powodu naprawdę mi na tym zależy.
– Jesteś gotowy?
– Tak. – mruczę nie odrywając wzroku od kobiety.
– Świetnie, zatem...odsuń się od szyby i chodźmy bestyjko. – Darryl łypie na mnie okiem, jakby w lot pojął, że będę oczekiwać wyjaśnień. – To takie zdrobnienie, jest łagodniejsze.
– Niewątpliwie. Ustalmy, jednak że jeśli jeszcze raz się do mnie zwrócisz w ten sposób ja strzelę sobie w łeb, dobrze?
– Musisz dać ludziom powód, żeby cię polubili.
– Przecież będąc tutaj właśnie spełniam ich marzenia, co jeszcze miałabym zrobić?
Schodzimy po szerokich schodach w stronę szatni. Byłem w tym miejscu miliony razy. Znam niemal każdy kąt areny i nie powinienem czuć się nieswojo, lecz tak jest. Nagle zaczyna do mnie docierać waga tego całego przedsięwzięcia i budzą się we mnie wątpliwości. Co jeżeli rzeczywiście jestem zbyt agresywny i nawet przypadkiem wyrządzę komuś krzywdę? Hawk dostanie piany, nie wspominając o całym departamencie. Z trudem panuję nad kołataniem serca i robię wszystko, żeby się wyciszyć.
– Porozmawiaj z nimi, daj się poznać. Zapozuj do zdjęć. Niech zasypią wszystkie social media naszym treningiem.
– Zaraz będą mnie karmić jak kozy w zoo. – buczę rozdrażniony biorąc swoją sportową torbę, do której już wcześniej włożyłem łyżwy i sprzęt do gry.
– Uśmiechaj się. Pamiętaj, że jesteś szczęśliwy i od dawna chciałeś trenować młodzież.
Biorę głęboki wdech. Zakładam na głowę czarną czapkę z naszym drużynowym logo i szybko odwracam ją tyłem, a potem zmuszam usta do szerokiego uśmiechu.
– Wspaniale! – Darryl klaszcze głośno w dłonie, a ja nadal wyszczerzony unoszę dwa kciuki.
– Nienawidzę nas za to. – mówię nie przestając się uśmiechać.
Trener ze wszystkich sił próbuje zachować powagę i nie wybuchnąć śmiechem. Podchodzi do mnie i poklepuje ramię dając swoje wsparcie. Chciałbym przesiedzieć w szatni kolejną godzinę, ale zbieram się w sobie i wychodzę pomieszczenia. Zastanawiam się jak dzieciaki mnie przyjmą. Wczoraj obejrzałem chyba z dwadzieścia filmików instruktażowych i odbyłem dwie długie rozmowy z trenerem technicznym oraz asystentem Darryla. Zależało mi na poznaniu różnych punktów widzenia, co miało dać mi pełne zaplecze wiedzy. Miało. Bo kiedy wchodzę na trybuny zapominam nawet własnego imienia. Nie rozumiem czym się stresuję, skoro jestem otoczony swoimi fanami. Poprawiam zsuwającą się torbę z ramienia i przypominając sobie tysiące motywacyjnych cytatów, które zdobią moją szafkę zaczynam przeskakiwać schodki, aż do momentu, w którym zatrzymuję się przed lodowiskiem.
– Cześć – odzywam się z przylepionym do ust uśmiechem. Wiem, że muszę się bardziej wykazać i już planuję rzucić jakimś żartem, kiedy niespodziewanie atakuje mnie gąszcz rąk. Są wszędzie. Czuję jak dotykają mojej bluzy, a nawet włosów.
– Proszę zachować ostrożność! – Huczy Eban. Szlag, nie miałem pojęcia, że będę miał ochroniarza. Odwracam się w stronę mężczyzny i bezgłośnie mu dziękuję.
– To prawda, że zawodnik Boston Bruins wylądował w szpitalu? – dolatuje mnie czyjeś pytanie.
– Jak czujesz się z tym, że zostałeś zawieszony? – pada kolejne.
– Czy bicie rywali sprawia ci przyjemność? – I następne.
Tracę cierpliwość. Jeszcze jestem spokojny, ale z każdą mijająca minutą jestem bliski wybuchu. Spoglądam w górę z nadzieją, że zobaczę Darryla i jakoś wszystko się poukłada, lecz trenera nie ma, a ja nawet nie jestem w stanie zagłuszyć krzyków rozemocjonowanych fanów.
– Dajcie mu przejść. Zablokowaliście całe przejście, a tam czekają dzieci na swój pierwszy trening! – oburza się jeden z rodziców.
Gdzieś błyska flesz, ktoś każe mi się kogoś pozdrowić w idącej na żywo transmisji z Instagrama. Mój oddech przyspiesza, a łomoczące serce prawie mi się wyrywa z piersi. Nie przewidzieliśmy tego. Nie zdołaliśmy opracować żadnego planu b, na wypadek takiej sytuacji. Eban daje mi znak, że wszystko ma pod kontrolą, ale ja wcale nie czuję się bezpiecznie. A wszystko przez te niezręczne pytania i brak swobody.
– Dlaczego nie porozmawiasz z nami? Przyjechałam tu dla ciebie! – wydziera się jedna z dziewczyn nagrywająca tiktoki. – Widzowie, mieliście rację.
– Z czym mieli rację? – dopytuję rozgorączkowany. – To nie jest spotkanie z fanami, tylko trening hokeja. Pogadamy innym razem.
– Dopuścicie go do dzieci!
Jestem przekonany, że zaraz wyjdę i już nigdy, przenigdy nie pojawię się na podobnym gównie, ale w tym samym czasie zauważam Cory'ego Sandersa, wicedyrektora od spraw związanych z wydarzeniami i mediami. Biegnie w dół trybun wraz z jakimś facetem.
– Wow, kochani, wasza frekwencja jest zdumiewająca! – mówi, a w zasadzie wykrzykuje do tłumu. Złość jak ognista kula przetacza się przez moje ciało siejąc spustoszenie. Mrowią mnie dłonie i pewnie już dawno przestałem się uśmiechać. Nie słucham gładkiej i lekkiej paplaniny Sandersa o tym ile goli strzeliłem i dlaczego jestem ważnym graczem w lidze. Mam w nosie to, że mnie przedstawia, a tłumy znowu wyrzucają ręce w powietrze. Nie skupiam się na jego obietnicach, że po treningu znajdę czas na autografy, wspólne zdjęcia i rozmowy. Wcześniejszy chaos dał mi się tak mocno w kość, że tylko cudem jeszcze powstrzymuję się przed wrzaskiem.
Gdy w końcu Eban pomaga mi się dostać na drugą stronę, do czekających na trening nastolatków z bólu niemal pęka mi czaszka. Fani. Prycham w duchu, fani nie zachowują się w ten sposób. To nie pieprzone bydło. Jeśli właśnie takie osoby tracę ze swoich list obserwujących, to nawet się cieszę. Docieram do dwudziestoosobowej grupki i wzdycham głęboko na widok ich zmartwionych min.
– Cześć. Zanim zaczniemy wchodzić na lód, przypomnimy sobie parę zasad, żeby każdy z was wrócił do rodziców w miarę nienaruszonym stanie. Mówię „w miarę" bo hokej to sport kontaktowy, więc jeśli przerażają was siniaki i otarcia, to radzę zrezygnować.
Rodzice zaczynają coś do siebie szeptać, niektórzy tez wyszli z hali, lecz dzieciaki trzymają się twardo. Żaden nie stchórzył. Przebiegam wzrokiem po tych zmotywowanych nastolatkach zgadując, że każdy z nich już dawno opanował podstawową jazdę na łyżwach, a cały problem zaczyna się dopiero, gdy mają do czynienia z kijem i krążkiem. Na moment koncentruję się na tym chudym chłopaku, którego widziałem z okna. Z bliska wygląda jeszcze gorzej. Zastanawiam się czy w ogóle trenuje, bo hokejowa bluza, którą dostał w ramach treningu od naszej drużyny wisi na nim jak na wieszaku. Zaintrygowany wyjmuję z torby tablet, na którym mam listę obecności. Wyczytuję po kolei nazwiska i szybko odhaczam kiedy chłopacy podnoszą dłonie.
– Miles Turner?
– Dzień dobry. – odpowiada chuderlak, a gdy uświadamia sobie co wydostało się z jego ust, zaciska powieki i czerwienieje słysząc śmiech pozostałych nastolatków.
– Jesteś trzeźwy? – pytam dla porządku.
– Tak, ja...
– On pewnie jeszcze nie wie jak smakuje piwo. – rzuca ktoś z grupy.
– On pewnie woli cydr. – dodaje kolejny.
– Ja nie piję. – odzywa się cicho Miles. – W ogóle.
– Czyli bycie mało ogarniętym masz od urodzenia? – parskam rozbawiony nie przejmując się tym, że godzę w uczucia nastolatka.
– Nie, przepraszam pana, to znaczy... – zawiesza się i wygląda jakby chciał się zapaść pod ziemię. Cóż, nie dziwię mu się. Po takim przywitaniu sam chciałbym zniknąć.
– Dobra, nieważne. Może na lodzie nie jesteś taką pizdą.
– Nie jestem pizdą.
– Przekonamy się.
Nie mogę powstrzymać śmiechu. Chłopak naprawdę wygląda marnie. Nie ma odpowiedniej postury. Garbi się i nawet nie jestem pewny czy nadąży za wszystkim, co mam zamiar wdrożyć podczas zajęć.
– Zakładamy kaski, rękawice i bierzemy kije. – oznajmiam i patrzę jak wyjmują wszystko z torb. Kilku z grupy sprawia wrażenie całkiem bystrych. Kiedy cały zespół ma na sobie to, co najpotrzebniejsze otwieram bramkę i wpuszczam ich na lód.
– Nie przepychać się. – warczę chwytając jednego dzieciaka za ramię. – Poczekaj, aż kolega bezpiecznie stanie na tafli. To nie jest wyścig, biegać zaczniesz, gdy będziesz pewny swoich umiejętności.
– Dobrze.
Puszczam go i niemal od razu kieruje wzrok w kierunku ławek.
– Turner, jazda!
– Ja... ja nie mogę. – duka miętoląc w dłoniach rękawice. – Czy sprawię kłopot, jeśli będę tylko oglądał dzisiejszy trening?
– Żartujesz sobie? – marszczę brwi. Boże, totalnie nie rozumiem tego dzieciaka. – Masz możliwość trenować ze mną na arenie i ty wolisz grzać ławę?
– To nie tak.
– A jak? – podchodzę do niego i trącam butem jego łyżwę. – Źle zawiązałeś.
– Co?
– Pstro. – syczę rozdrażniony. – Masz źle zawiązane łyżwy. Gdy zaczniesz się rozpędzać to od razu ci się rozwiążą i wtedy złamiesz nogę. Bądź ze mną szczery, Turner, jesteś na kacu?
– Nie, przysięgam. Po prostu trochę się wstydzę. Oni są znacznie lepsi i...
– Wstawaj.
– Nie, ja... proszę.
– Ty prosisz, a ja wymagam. Wstawaj i zasuwaj na lód. Nie jesteśmy tutaj, żeby patrzeć w oczy.
Miles zaczyna kilkukrotnie mrugać, co cholera jasna, może skończyć się płaczem, lecz na szczęście zatrzymuje łzy i zaczyna od nowa wiązać swoje łyżwy.
– Źle. – mówię opierając się o ścianę.
Chłopak nie odpowiada, tylko kolejny raz wysuwa sznurówki. Wiem, że nic mu nie grozi na ławce, więc zostawiam go samego i koncentruję się na lodowisku.
– Rozgrzani?! Świetnie! Leworęczni trzymają kij w prawej ręce, praworęczni w lewej. Zginamy lekko łokcie i nie podnosimy powyżej bioder. – wyjmuję kilka krążków z kieszeni i rzucam je na taflę. – Każdy z was musi się nauczyć prowadzenia gumy. Zacznie Buster, potem Damien i tak dalej. Zrozumiano? Dwa okrążenia.
Odwracam się do ślęczącego od sznurówkami Milesa i tylko fakt, że jest dzieckiem powstrzymuje mnie przed tym, żeby chwycić go za bluzę i wyrzucić z hali.
– Źle. – wskazuję czubkiem buta na jego wiązanie. – Za słabo. Dociśnij.
– Próbuję.
– Próbuj bardziej. Dawaj! Spójrz na resztę. Oni już dawno zasuwają po lodzie.
– Przepraszam, dziś mam kiepski dzień. Stresuję się i... wie pan, to niesamowite bo jest pan moim ulubionym hokeistą.
Szlag. Klękam na jedno kolano i pochylam się nad chłopakiem, a konkretniej nad jego łyżwami. Przeplatam sznurówki, a następnie mocno związuje.
– Bierz kij. – mówię wskazując ruchem głowy na stojący przy ścianie sprzęt.
Miles niepewnie chwyta kij i stawiając małe kroki podchodzi do otwartej bramki. Obserwuję każdy jego ruch jednocześnie walcząc z coraz większym zdenerwowaniem. Zakładam łyżwy i wbiegam na lód w obawie, że nagle się potknie albo ktoś go przewróci.
– Koleś, ty nie umiesz jeździć? – jeden z chłopaków ledwo powstrzymuje śmiech.
– Hej, ogarnijcie to, że cydr chce grać w hokeja, a nie umie jeździć na łyżwach!
– Nie jestem cydrem! – Miles podnosi głos. – Dajcie mi spokój!
– Mają rację, Turner. To nie jest miejsce dla ciebie. – mówię mierząc go nieprzychylnym spojrzeniem.
– Wiem, że jestem słaby, ale ja się nauczę. Słowo!
– W tym momencie tylko nam przeszkadzasz. – stwierdzam wzruszając ramionami. – Ale skoro jesteś na liście to jakoś musimy pogodzić twoją nic nie wnoszącą obecność z treningiem.
– Serio tak pan myśli?
– A co? Mam kłamać? Nie nadajesz się.
Miles zaciska szczękę i kiwa głową, a potem bez słowa powoli dojeżdża do bandy i wychodzi z lodowiska. Oddycham z ulgą, bo niańczenie tego dzieciaka było ostatnim czego pragnąłem. Ćwiczymy z grupą kilka chwytów i koncentrację na prowadzeniu krążka.
– Guma nie może wam uciekać. – mówię leniwie odpychając się z miejsca. – Musicie cały czas mieć ją na oku. Inaczej ni... – nie dokańczam ponieważ słyszę głośny gwizd i szybko odwracam się za siebie. Po drugiej stronie, przy bandzie widzę tą śliczną dziewczynę w błękitnej bluzie. Uśmiecham się szeroko i podjeżdżam bliżej.
– Cześć. – odzywam się pewny, że zaraz dostanie palpitacji serca.
– Ty jesteś tym hokeistą, który trenuje młodzież?
– Tak, a co? Chcesz się zapisać?
– Chcę wnieść na ciebie skargę! – krzyczy rozzłoszczona. – Kazałeś mojemu bratu zjechać z lodowiska?! Wyśmiewałeś się z niego? Jak w ogóle mogłeś się tak zachować?!
– Okej, śliczna, po pierwsze zejdź z tonu. – warczę wpatrując się w jej płonące gniewem czekoladowe oczy. – Po drugie twój brat nie potrafi utrzymać się na tafli. Trzymanie go na lodzie byłoby idiotyczne i niebezpieczne.
– Po to tutaj jest, aby się nauczył przebywać na lodowisku. – syczy zaciskając dłonie na bandzie.
– O nie, ja nie trenuję oferm.
– Słucham? Przepraszam, mógłbyś powtórzyć, jak właśnie nazwałeś mojego brata?
– Nie miałem na myśli twojego brata, mówiłem ogólnie.
– Weź go na lód.
– Nie.
– Weź go na lód i przeproś, bo inaczej, napiszę na ciebie cholerną skargę. A tak się składa, że zdążyłam się zaznajomić z twoją wspaniałą reputacją.
– Co to ma być? Grozisz mi? – śmieje się, bo to niedorzeczne. – Oszalałaś?
– Miles powiedział mi jak podle go traktowałeś. Ten chłopak jest zapatrzony w ciebie jak w obrazek, jesteś jego idolem, a ty...Ty nie jesteś wart nawet złamanego pensa.
– To dobrze, bo tutaj płaci się w dolarach. – warczę. – Skończyłaś już swoje marne przedstawienie? Bo jestem zajęty.
– Nie do wiary.
Dziewczyna patrzy na mnie jakbym właśnie oznajmił, że to ja stoję za utworzeniem sekty ćpunów, którzy dwa lata temu sieli postrach nie tylko tu, w Waszyngtonie, ale także i na odległej Alasce. Albo jakbym miał powiązania z islamistami odpowiedzialnymi za atak na World Trade Center. W jej oczach widzę gniew, odrazę i coś jeszcze. To zapowiedź kłopotów.
HOLLY
To musi być jakieś nieporozumienie. Powtarzam sobie w myślach, by choć trochę ukoić zszargane nerwy. Złość ta bardzo świerzbi mi skórę, że zaczynam zaciskać dłonie w pięści. Naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnim razem byłam tak wkurzona. Zwykle staram się panować nad gwałtownymi emocjami, bo dobrze znam ich niszczycielką moc jednak teraz gdy muszę wspinać się na palce i zadzierać brodę, by móc spojrzeć w twarz temu nadętemu hokeiście, nie liczy się nic oprócz mojego rozgoryczenia. Tak, jestem zawiedziona i to nie tylko jego postawą, ale całą organizacją treningu. Kto, do cholery, dopuścił tego bufona do pracy z dziećmi? Zbieram się w sobie, aby dopiec mu jeszcze bardziej. Pragnę, by zrozumiał, że nie żartuję i jestem w stanie napisać tą cholerną skargę choćby zaraz, lecz zanim otwieram usta, mężczyzna odwraca się plecami i odjeżdża do grupy nastolatków.
– Hej! Nie skończyłam jeszcze z tobą! – krzyczę i pod wpływem wszechogarniającej furii decyduję się na niezbyt mądre posunięcie. A mianowicie wchodzę na lodowisko. W tej jednej sekundzie, kiedy moje podeszwy dotknęły gładkiej tafli lodu poczułam jak panika zaciska szpony na moim gardle. Nienawidzę niestabilnych powierzchni.
– Holls! Co ty robisz?! – Miles przestaje płakać i z przejęciem zrywa się z ławki. – Wracaj!
Pewnie powinnam go posłuchać, ale gniew przysłania mi rozsądek i stawiam ostrożnie kolejny krok, który okazuje się błędem. Tracę równowagę i tylko cudem udaje mi się nie upaść. Z dziko walącym sercem w piersi próbuję znaleźć sposób, aby jakoś dotrzeć na środek lodowiska i odkrywam, że ślizgając się jestem w stanie dotrzeć do hokeisty, a tym samym ponownie się z nim skonfrontować, lecz kiedy jestem w połowie drogi mężczyzna nagle przerywa trening i odwraca się w moją stronę.
– Czy ty jesteś nienormalna?! – wściekły jak osa podjeżdża do mnie szybciej niż bym tego chciała. Nie daje mi szans na przygotowanie się i nabranie sił po wyczerpującym przebrnięciu połowy lodowiska. Denerwuje mnie fakt, że muszę użerać się na tak niewygodnej pozycji. Gdybyśmy w tej chwili znajdowali się na podłodze albo chociażby chodniku czy trawie wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
– Ja? To ty zachowujesz się jak skończony dureń. – rzucam wkładając wiele siły w to, żeby się nie poślizgnąć. – I to do tego nieuprzejmy. Kto, do diaska, odwraca się plecami do swojego rozmówcy?
– Może ktoś, kto uważa naszą rozmowę za zupełnie niepotrzebną.
Mężczyzna podjeżdża jeszcze bliżej i mimo, że byłam świadoma tego, że jest ode mnie wyższy, to dopiero w tym momencie naprawdę odczuwam jaki jest wysoki. Wzdycham niepocieszona tym, że dosięgam mu zaledwie do ramienia. Wyprostowany budzi pewien postrach swoją dominującą postawą. Żołądek zaciska mi się w gruby sznur kiedy mężczyzna pochyla głowę i jego ciemne, niemal czarne oczy wpadają w moje. Siłujemy się na spojrzenia, ale za nic nie chcę odpuścić. Stoimy więc na lodzie prowadząc niewerbalną walkę, aż niespodziewanie uświadamiam sobie, że mój nieposłuszny wzrok najpierw omiótł jego pociągłą twarz, a następnie zatrzymał się na wyraźniej linii szczęki, a to nieznośne ciepło, które rozsadza mnie od środka nie jest jedynie oznaką wściekłości. Gapię się na ciemny idealnie przystrzyżony zarost porastający jego policzki i choć bronię się jak diabli, to nie jestem w stanie oszukiwać samej siebie. Ten idiota jest najprzystojniejszym facetem jakiego kiedykolwiek widziałam. Bije na głowę hollywoodzkiego Gabe'a i zapewne całą resztę męskiej populacji.
– Napatrzyłaś się już? – niski, głęboki głos wyciąga mnie z otchłani niepoprawnych myśli.
– Nie schlebiaj sobie. – prycham lecz w środku, aż dygoczę.
– Przeszkadzasz mi w pracy.
– Przeproś Milesa, a odejdę.
Hokeista śmieje się krótkim i podszytym arogancją śmiechem.
– Wystarczy jedno kiwnięcie palca, żeby mój ochroniarz wyprowadził was z areny i dał zakaz przychodzenia na jakiekolwiek mecze. Tego chcesz dla swojego brata, pingwinku?
Mrugam zdziwiona jego stanowczością oraz tym, że ostatnie słowa postanowił wymówić z angielskim akcentem. Ugh, ten człowiek jest tak irytujący!
– Wracam do pracy. – oświadcza i śmiejąc się pod nosem odwraca się w kierunku grupy, która wciąż niestrudzenie trenuje prowadzenie krążków. I być może na tym wszystko powinno się zakończyć, ale jego gwałtowny ruch spowodował, że na moment straciłam równowagę i mimo, że pragnęłam wykonać krok w stronę band, to grawitacja nagle dała o sobie znać. Wymachuję szaleńczo rękoma, z mojego gardła wydostaje się pełen przerażenia pisk i wtedy przewracam się na twardą powierzchnię lodu.
– Trenerze, ta dziewczyna nadal tutaj jest. – dociera do mnie rozbawiony głos jakiegoś nastolatka.
– I chyba zaliczyła glebę. – dodaje drugi.
Zaciskam zęby, chcę się jak najszybciej podnieść, ale z bólu aż ciemnieje mi w oczach.
– Co ty robisz?! – przystojny buc znowu zaszczyca mnie swoją obecnością. Podjeżdża bliżej, pochyla się i wpatruje we mnie jakby pierwszy raz widział człowieka w martensach na lodowisku. Cóż, może i to rzeczywiście jest jego pierwszy raz.
– Bawię się w cholernego pingwinka. – warczę. – Przewróciłam się, do cholery. Nie widać?
– Na własne życzenie. – stwierdza wciąż przesuwając spojrzeniem po moim ciele.
– Pomożesz mi czy będziesz tak stał?
– Będę tak stał. – rzuca z jadem w głosie, ale już po chwil wyciąga rękę. – Nikt ci nie powiedział, że nie możesz wchodzić na lód bez łyżew?
– A tobie nikt nie powiedział, że nie możesz tak traktować Milesa?
– Nie. – parska. – Uderzyłaś się?
– Upadając na lód? Skąd.
– Boli cię coś?
– Owszem, całe ciało.
Hokeista odsuwa się i z łobuzerskim uśmieszkiem mierzy mnie spojrzeniem.
– Całe ciało? – powtarza z błyskiem w oku, na co mam wielką ochotę go pacnąć w głowę i strącić tę głupią czapkę. – Dobra, chwyć mnie za szyję.
– Nie ma takiej opcji.
– Chcę ci pomóc.
– Po tym jak mnie prawie rozebrałeś wzrokiem? Może wydaje ci się, że jesteś gwiazdką tego całego show, ale ja... – nagle moje słowa utykają mi w krtani, kiedy potężna dłoń odziana w rękawice wsuwa się pod moje uda, a druga stabilizuje mi plecy. – Do diaska.
Mężczyzna znowu się śmieje, choć rozbawienie wcale nie sięga jego oczu. Wzdycham głęboko i mimowolnie sztywnieję w jego ramionach, kiedy otula mnie zapach jego perfum. Soczystość cytryny połączona z ostrością pieprzu. Woń żywicy skąpana w cieple drzewnego cedru i uwodzicielski jaśmin wyostrzają moje zmysły. Przymykam powieki, kiedy hokeista nabiera prędkości, lecz po chwili już opuszczamy lodowisko.
– Na piętrze znajduje się doraźna pomoc. – mówi mi wprost do ucha.
– Dzięki, ale to nic takiego.
– Jak uważasz. – nie zamierza się ze mną kłócić.
– Holls! Boże! Jesteś cała? Jak się czujesz?
– Hej, Miles. – odpowiadam udając, że zaliczony upadek wcale mnie nie bolał, a bycie w ramionach seksownego bufona jest najgorszym co mogło mi się przydarzyć. Nawet wykrzywiam usta w grymasie. – Wszystko okej, nie martw się.
Mężczyzna ostrożnie sadza mnie na ławce, a potem kładąc dłonie na biodrach odsuwa się pod ścianę.
– Jesteś pewna, że nie chcesz zostać obejrzana przez lekarza? – pyta zerkając na mnie spode łba.
– Tylko trochę boli mnie kostka, dam radę.
– Okej. – mruczy odpychając się od ściany i nie patrząc już ani na mnie ani na Milesa ponowie wchodzi na lód i sprintem dociera do zaintrygowanych nastolatków, którzy wiele razy bez skrępowania spoglądali w naszą stronę. Opieram łokcie na kolanach i ignorując pulsujący ból w lewej kostce masuję skronie.
– Nigdy nie sądziłem, że mam taką wybuchową siostrę. – rzuca brat siadając obok mnie.
Z mojego wnętrza wydostaje się coś, co mogłoby być histerycznym śmiechem, gdyby nie fakt, że łzy szczypią mnie pod powiekami. Konfrontacja z hokeistą kosztowała mnie bardzo wiele nerwów.
– Dlaczego to zrobiłaś? – dopytuje zerkając na moje buty. – I to w martensach?
– Dla ciebie. – odpowiadam bez wahania. – Zrobiłam to dla ciebie. Jeśli ktoś, nawet sławny sportowiec zadziera z moim bratem to nie ma zamiłuj. Dla takich patafianów jest specjalne miejsce w piekle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top