Rozdział 3

                                                                                    Rozdział 3

                                                                                       HOLLY

Zaciskam powieki, kiedy Miles ląduje po raz czwarty na lodzie. Mój brat ma na sobie kask i ochraniacze ale nawet one nie są w stanie uchronić jego ugodzonej dumy. Wiem, że bardzo chce się nauczyć jazdy na łyżwach jednak coraz częściej myślę, że ten sport nie jest dla niego. Miles jest świetny w piłkę nożną. Zdobywał najwięcej bramek w sezonie. Nie mam pojęcia dlaczego postanowił przerzucić się na hokej. Krzywię się, gdy widzę jak z trudem podnosi się z tafli. To nasza dziesiąta wizyta na lodowisku w przeciągu tygodnia. Tak, zdarzały się dni, w których przyjeżdżaliśmy tutaj kilkukrotnie. I za każdym Miles upadał. Martwię się, bo na jego ciele zauważyłam sporo nowych siniaków, a on mimo, że odczuwa ból chce kontynuować jazdę. Opieram się o bandę. Jestem po drugiej stronie lodowiska i nadal mam na sobie swoje wygodne buty, choć co jakiś czas nawiedza mnie ponura myśl, aby wypożyczyć te cholerne łyżwy i jakimś cudem przyholować brata do szatni.

– Dasz radę! – krzyczę z nadzieją, że w ten sposób dodam mu otuchy. – Świetnie ci idzie!

– Wcale nie! – w jego głosie wyczuwam ledwo powstrzymywaną rozpacz. Miles walczy ze swoimi słabościami, a to kosztuje go niewyobrażalnie dużo energii, którą mógłby spożytkować próbując wykonać setny raz pełne okrążenie bez lądowania na kolanach bądź tyłku. Chciałabym mu pomóc lecz jedynie co mogę, to trzymać kciuki i modlić się, abyśmy z lodowiska nie musieli pędzić do szpitala.

– To jego pierwszy raz? – dobiega mnie czyjeś pytanie. Odwracam się za siebie i widzę starszego faceta w kolorowym dresie. Oczywiście ma na stopach łyżwy oraz... Ironiczny uśmieszek przyklejony do pucołowatej twarzy. Wkurza mnie tym.

– Powinien wziąć chodzik. – dodaje wskazując palcem na metalowe stelaże stojące przy bandzie.

– Jest coraz lepszy. – mówię bez cienia wątpliwości. – Nie potrzebuje pomocy.

– Wygląda jakby miał zaraz się rozkraczyć. – parska, a potem mnie mija i obrzydliwie pewnym krokiem wchodzi na lód. – Zapisz go na naukę!

Przewracam oczami. Czy temu durniowi naprawdę wydaje się, że nagle oświecił mnie swoją radą? Oczywiście, że zapisałam Milesa na naukę. Problem w tym, że instruktorzy będą dostępni dopiero pod koniec miesiąca, a mój brat nie chciał aż tyle czekać. Co jest jak najbardziej zrozumiałe. Będąc na jego miejscu, sama nie trwałabym w zawieszeniu.

– Jasne, dzięki! – rzucam z fałszywą uprzejmością. – Obyś miał stępione ostrze w łyżwie, ty chwalipięto jeden. – mamroczę wściekle pod nosem.

Zerkam na Milesa, a potem wyjmuję telefon i zaczynam przeglądać ostatnie maile. Łudzę się, że może któryś z instruktorów wysłał wiadomość, że znalazł lukę w swoim grafiku, ale niestety nic takiego się nie dzieje. Nie mam żadnych nowych maili. Wciąż starając się okiełzać zdenerwowanie wchodzę na Instagram. Mam zamiar poszukać tam osób, które potrafią jeździć i są chętne udzielić paru lekcji. W momencie, gdy już chcę wpisać coś w wyszukiwarkę na mojej stronie głównej pojawia się post sponsorowany. I nawet nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie fakt, że wpis został polubiony przez Milesa. Okazuje się, że reklama kierowana jest do dzieci i młodzieży, która chce zacząć przygodę z hokejem pod okiem gracza NHL. Chętni mają się zapisywać na podanej stronie internetowej, gdzie także otrzymają formularz zgłoszeniowy. I jeśli wierzyć komentarzom pod postem, zostało już tylko pięć wolnych miejsc.

Serce bije mi coraz szybciej. Nie jestem w stanie zrozumieć, ale czuję, że to szansa jedna na milion. I mimo, że brat totalnie nie radzi sobie na lodzie, klikam w link, a następnie wpisuję jego dane. Śpieszę się, ponieważ w górnym prawym rogu widnieje zegar, a ja mam na wykonanie wszystkich potrzebnych procedur mniej niż pięć minut. Jeśli się spóźnię, miejsce Milesa przejmie kolejna osoba. To nie do uwierzenia, że jest aż tylu chętnych. Nie mam nic przeciwko hokejowi, być może nawet przypadkiem obejrzałam mecz, ale żeby przepychać się łokciami? Szaleństwo. Podaję swój numer jako kontaktowy, a następnie zostaje przekierowana na inną stronę, gdzie mogę wybrać odpowiedniego trenera. Jest ich trzech i wszyscy są z Washington Capitals, czyli tej samej drużyny. Żałuję, że nie ma zdjęć, lecz przekonuję się, że przecież ważniejsze jest doświadczenie. Mam tylko minutę na dokonanie decyzji więc wybieram niejakiego Kane'a Wildera i Miles zostaje zakwalifikowany na trening. Swój pierwszy trening prawdziwego hokeja. Gorzej jeśli w ogóle nie wyjdzie na lód. Obawiam się tego, bo brak umiejętności jazdy może być przeszkodą nie do przeskoczenia. Choć nawet jeżeli nie da rady zagrać, to zawsze pozna zawodowych sportowców. Liczę na to, że dadzą Milesowi autograf i fajne chwile, z które będzie wspominał z wielkim uśmiechem na ustach. Wsuwam telefon do kieszeni. Przepełnia mnie podekscytowanie. Najchętniej wykrzyczałabym mu wszystko już teraz, ale odpowiedzialna Holly każe mi się powstrzymać.

To będzie dla niego jak spełnienie marzeń.

Tak bardzo się cieszę, że znalazłam coś dzięki czemu umocnimy naszą więź. Coś dzięki czemu mój brat wyjdzie ze skorupy i zacznie błyszczeć. Wyobrażam go sobie wśród mnóstwa innych chłopaków, których pasją jest hokej. Na pewno nawiąże przyjaźnie.

– Mam dość! Jedziemy do domu!

Kipiący gniewem głos Milesa przerywa moje rozmyślania. Spoglądam na jego poczerwieniałą twarz i dłonie zaciśnięte na bandzie.

– Dałeś z siebie wszystko. – mówię pomagając mu wyjść z lodowiska. – Byłeś wspaniały.

– Byłem do dupy. – warczy siadając na ławkę. – A ty albo ćpasz albo oślepłaś skoro tego nie dostrzegłaś.

– Jesteś dla siebie zbyt ostry.

– Nigdy nie nauczę się jeździć. – buczy rozwiązując łyżwy. – Widziałaś hokeistę, który nie potrafi jeździć?

– Nie.

– No właśnie.

– Posłuchaj, może łyżwiarstwo nie jest dla ciebie. Rewelacyjnie grasz na boisku. Czemu nie chcesz tego dalej ciągnąć?

– Już prędzej zapisałbym się na boks.

Otwieram szerzej oczy ze zdziwienia. Boks? Miles nie przepadał za sportami walki. Co u licha w niego wstąpiło?

– Ty nie lubisz boksu. – odzywam się gapiąc się na niego jakbym miała przed sobą kosmitę. – Ktoś ci dokucza, prawda? Potrzebujesz się bronić? Miles, powiedz mi prawdę. Wiesz, że to załatwię.

– Nie.

– Nie kryj ich.

– Jezu, Holls, nie mam problemów. Po prostu... – wzdycha głęboko, a następnie zawiesza wzrok na łyżwach. – Chcę być jak Kane, rozumiesz?

– Kto?

– I taka z tobą rozmowa. Nawet nie wiem dlaczego pomyślałem, że go znasz.

– Kim on jest? – dociekam. – To twój idol, tak?

– Taa. – przyznaje nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. – To hokeista, ale trenuje też boks i po prostu... jest zajebisty. Najlepszy z najlepszych.

Słucham każdego słowa Milesa i nieoczekiwanie zaczynam przypominać sobie post sponsorowany, a dokładniej zapisy na trening hokeja i wybór trenera.

– Jak się nazywa?

– I tak nie kojarzysz.

– Powiedz.

– Wilder, ale nie szukaj go na google, okej?

O boże. To on.

– Czemu?

– Bo... nie ma jakichś specjalnie ładnych zdjęć. – Miles urywa i krzywi się. – Hokej to twardy sport.

Nie muszę szukać jego zdjęć, bo zobaczę go na żywo. Oboje go zobaczymy. Mój brat pozna swojego idola, to takie wspaniałe! Z radości mogłabym latać! Tak, jest Holly. Sięgnęłaś cholerną gwiazdkę z nieba.

– Idziemy?

Co? Ach tak, z tej całej ekscytacji totalnie nie zwróciłam uwagi na Milesa, który już dawno wstał z ławki i przytrzymuje dla mnie drzwi do szatni. Nie mogę się doczekać, aż powiem mu o treningu. Wtedy jego marsowa mina na pewno odejdzie w zapomnienie. Dopadam do brata w dwóch potężnych krokach, a potem otwieram naszą szafkę i wyjmuję z niej kurtki.

– Chcesz coś do picia? Fantę lub colę? – pytam

– Colę. – odpowiada zakładając buty. – Ale nie idź do automatu.

– Czemu?

Zerkam w tamtym kierunku i wzdycham widząc przy maszynie kilku chłopaków w wieku Milesa.

– Zrobili ci coś?

– Nie.

– To czemu nie mam podchodzić do automatu?

– Po prostu poczekaj aż odejdą, dobra?

Spoglądam zmartwiona na brata. Wstydzi się lub czuje niepewnie. Czy to z mojego powodu? W każdej innej sytuacji zaczęłabym rozmawiać i przekonywać do przekraczania swoich granic. Gdy pozostajemy w bezpiecznej strefie naszego komfortu jesteśmy tak naprawdę cieniami samych siebie. Nie dajemy stu procent. Jednak jeśli chodzi o Milesa nie umiem być tak samo stanowcza, tak samo profesjonalna jak w pracy i moje uczucia zawsze komplikują sprawę. Obserwuję tamtą grupkę lecz nie podejmuję żadnego działania. I dopiero gdy roześmiani odchodzą od automatu, kupuję dwie cole w puszce.

– Dzięki. – mamrocze pociągając sporego łyka.

– Nie masz powodu, żeby czuć się gorszym. – mówię nie mogąc się powstrzymać.

Miles nie odpowiada.

– Hej, serio.

Nadal cisza.

– Każdy jest wyjątkowy i...

– Przestań. – warczy ściskając w dłoniach puszkę. – Nie jestem twoim pacjentem ani nie jesteśmy w twoim gabinecie więc, kurwa, przestań.

– Okej. – szepczę walcząc z napływającymi do oczu łzami. – Przepraszam.

Wychodzimy z szatni w milczeniu. Wciąż zastanawiam się dlaczego Miles zareagował w ten sposób na tamtych chłopaków, ale szybko dociera do mnie, że tak samo postąpiłby gdyby na miejscu były dziewczyny czy nawet dorośli. Co się z nim dzieje? Wcześniej tak się nie zachowywał. Był pewny siebie, roześmiany, był...Szczęśliwy. Czuję bolesny ucisk w piersi, ponieważ kiedy wspominam tamten czas, myślę także o rodzicach. Ich śmierć była najtrudniejszym z czym przyszło mi się do tej pory zmierzyć. Nie, stop. Ich śmierć była najtrudniejszym z czym przyszło NAM się do tej pory zmierzyć. Zapinam kurtkę i wsuwam dłoń w jedną z kieszeni. Na zewnątrz jest chłodno, wydaje mi się, że temperatura oscyluje wokół jednego bądź dwóch stopni. Nie lubię stycznia. Jest długi, ponury i przynosi ze sobą blue Monady. Tak, daje nam w kość depresyjnym poniedziałkiem jakby ludzkość nie miała już wystarczająco dużo problemów. Styczeń jest okrutny. I totalnie przereklamowany. Otwieram klapę bagażnika i wrzucam do środka sportową torbę brata.

– Jesteś głodny?

– Nie.

– Nic nie zjadłeś.

– Nie jestem głodny. – powtarza jak echo, a potem wsiada do auta.

Powinnam odpuścić. Wziąć się w garść, ale prawdą jest, że ledwo się trzymam. Właściwie jestem jak człowiek zwisający nad przepaścią. I już nie wiem co należy robić, aby uniknąć wpadnięcia w tą przerażającą otchłań. Powiedział, że nie jest głodny mimo, że jego ostatnim pełnowartościowym posiłkiem było śniadanie. Nie chce ze mną rozmawiać, a ja nie daję rady trwać w tej cholernej ciszy. Myślę, że nie poinformować go o treningu z jego idolem, ale przecież nie zależy mi, aby maskować problemy i kupować jego radość. Nie chcę by nagle przez możliwość spełnienia marzenia zaczął mnie dostrzegać. To byłoby okropne. Z całym stadem nieprzyjemnych rozmyślań zajmuję miejsce w nieco wytartym fotelu i uruchamiam silnik. Powoli wyjeżdżam z parkingu ciesząc się, że nie ma tłoku. Stresuję się gęstym ruchem na ulicach i zniecierpliwionymi kierowcami. Poprawiam lusterko, by widzieć w nim ponurego brata i z całych sił przywołuję uśmiech na usta.

– Może pojedziemy do kina?

– Nie.

– Zamówimy sobie wielką pizzę?

– Nie.

– Miles, proszę cię. Czy nie widzisz, że próbuję?

– Nie kazałem ci tego robić. – odpowiada marszcząc brwi.

– Nie musiałeś.

– No to do kogo masz pretensje? Czy ja wyglądam jakbym chciał oglądać film, jeść pizzę czy w ogóle gadać? Nie. Jedźmy do domu, tam mam konsolę.

– I będziesz grał? – wkurzam się na siebie za to, że zadrżał mi głos.

– Tak. Będę grał. To jedyne co mi wychodzi w tym popieprzonym życiu.

– Nieprawda. – zaprzeczam czując jak łzy spływają mi po policzku. – To nie jest, kurwa, prawda Miles.

– Kim jesteś, żeby decydować co jest prawdą, a co nie? Przynajmniej jestem ze sobą szczery.

– Nie widzisz wszystkiego. Miałeś założenie, że po dziesięciu czy nawet dwudziestu razach na lodowisku będziesz zasuwał jak zawodowy hokeista. Nie będziesz, nie bez odpowiedniego wsparcia. Nauka to proces, daj sobie czas.

– Chcę być w domu.

Czuję się podle, a wszystko dlatego, że zostawiłam brata w czterech ścianach z włączoną konsolą i zapasem coli. Gdy prosił mnie, abym zwiozła go do domu nie sprzeciwiałam się. Zniosłam ból i łzy, które szczypały mnie pod powiekami, ale zaraz potem uciekłam.

Do Tilly.

I teraz siedzę na jej sofie dając upust wszystkim emocjom.

– Nie jesteś złą siostrą, Holls. – słyszę jak mówi łagodnym tonem i stawia na stoliku dwa kieliszki z winem. – To taki wiek. Miles dorasta i testosteron uderza mu do głowy.

– Powiedział, że do niczego nie się nadaje. To taki wspaniały chłopak, mądry i... – pociągam nosem. – Jak ja mam do niego dotrzeć? Co powinnam zrobić?

– Napić się. I wyluzować.

– Oszalałaś? – przyglądam się jej jedwabistym blond lokom, które opadają na odsłonięte ramiona. – Przecież prowadzę.

– Zamówię ci Ubera. Słuchaj, wiem, że ostatnio dostałaś w kość i starasz się zachowywać porządnie, ale nie jesteś pieprzonym robotem. Nikt z nas nie jest. Musisz dać sobie odpocząć, bo inaczej będzie coraz gorzej.

– Miles...

– Miles to, Miles tamto. Zawozisz go do szkoły, do lekarza, na lodowisko. Jesteś przy nim w każdej minucie. I to jest super, bo pokazuje jak mocno ci na nim zależy, ale gdzie jest miejsce dla Holly? Czy pomyślałaś o niej? Ona też potrzebuje twojej troski, czułości i uwagi.

– Wiem, o co ci chodzi. – mruczę chowając twarz w dłoniach. – Rany, dlaczego to musi być takie trudne?

– Bo życie to nie simsy, skarbie.

Roześmiałabym się, gdyby nie to, że słowa przyjaciółki brzmią niezwykle prawdziwie. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam żyć w ten sposób. Zapewnienie wszystkich potrzeb mojego brata stało się dla mnie priorytetem. Dbałam o najmniejszą pierdołkę i chyba chciałam zbawić jego świat. Ten sam, do którego nie miałam dostępu. Kiedy uświadamiam sobie jak bardzo się pogubiłam znowu zaczynam się rozpadać.

– Musisz trochę odpuścić. – mówi tuląc mnie do siebie. – Nie twierdzę, że masz przestać się o niego troszczyć, ale nie wchodź w rolę matki. Bądź jego starszą siostrą i pozwól mu dorastać na jego zasadach.

– Czasami nienawidzę rodziców za to, co nam zrobili. Ale zaraz potem mam ochotę puknąć się w czoło, bo w tym przypadku nienawiść brzmi tak źle. Tak cholernie negatywnie, że nawet nie mogę o tym myśleć. Oszalałam? – z lekką obawą odsuwam się od Tilly. – Tracę rozum, prawda?

– Tracisz siebie. – odpowiada głaszcząc mnie po włosach. – Przez to, że tak wiele dźwigasz na swoich barkach.

– Spróbuję to zmienić.

– Zuch dziewczyna.

Przyjaciółka uśmiecha się, dodając mi otuchy.

– Może powinnaś pomyśleć o jakimś instruktorze dla Milesa. Nauka jazdy na łyżwach bywa wymagająca. No i wtedy ty miałabyś czas dla siebie.

– O, cholera. Zapomniałam ci powiedzieć. – szybko łapię za telefon i znajduję na poczcie maila z potwierdzeniem uczestnictwa brata na elitarnym treningu NHL. Zadowolona pokazuję Tilly wyświetlacz, na co ona gwiżdże z uznaniem.

– Zapisałaś go na trening z zawodowcami mimo, że ledwo utrzymuje się na lodzie?

– To była szansa jedna na milion. Poza tym jego trenerem będzie chłopak, w którym widzi swojego idola.

Tilly podaje mi kieliszek wina, a potem upija łyka ze swojego. Wygląda na zamyśloną, lecz ostatecznie nie krytykuje mojego i tak odważnego pomysłu.

– Kim jest ten chłopak? Co prawda nie jestem hokejową encyklopedią, ale byłam na paru meczach i kojarzę zespoły. Niedawno do ligii dołączono Utah Hockey Club i widziałam sporo młodych zawodników. O nich mówisz?

– Nie. – rozkoszuję się smakiem półsłodkiego wina na języku. – Nie jestem pewna co do imienia, ale nazwisko zaczynało się na „w" Wild? Coś podobnego.

– Wilder?

– Świetne jest to wino. Gdzie kupiłaś? Uwielbiam ten owocowy aromat.

– Holls, skup się. Koleś nazywa się Wilder?

– Tak, prawdopodobnie. – odpowiadam zadowolona. – Znasz go?

– Czy ja go znam?! – wybucha odstawiając kieliszek na stole. – Holls, jego znają wszyscy i słuchaj, to prawdziwa bestia.

– Bestia?

– Ty naprawdę nic nie wiesz?

– A powinnam? Byłam przekonana, że skoro NHL ogłasza treningi z hokeistami, to są to odpowiednie osoby. Boże, kim jest ten chłopak?

– Po pierwsze, to nie chłopak.

– Nie chcesz mi chyba teraz powiedzieć, że to...

Tilly w milczeniu przygryza wargę.

– Serio?! – wykrzykuję. – Ale jak? Przecież gra w męskiej drużynie.

– A gdzie indziej miałby grać?

– No nie wiem, ale skoro nie jest chłopakiem, to może w damskiej? Skoro jest taka sytuacja, NHL powinno pomyśleć o specjalnych drużynach dla osób transpłciowych.

– Co?

– Jestem tolerancyjna. W pracy spotykam się z wieloma transseksualistami, ale byłoby fair, gdyby zwyczajnie uprzedzili.

Tilly patrzy na mnie jak na kosmitę. Z jej szeroko otwartych oczu odczytuję, że jest zaskoczona. Pewnie dopiero teraz uświadomiła sobie prawdę. Cóż, teraz przynajmniej nie jestem w tym sama. Patrzę jak powoli ponosi kieliszek i wypija kilka dużych łyków.

– Jak mam powiedzieć piętnastolatkowi, że jego trenerem będzie trans? – pytam całkiem poważnie, z kolei Tilly najpierw zaciska powieki, a chwilę potem parska śmiechem opluwając mnie alkoholem.

– Wilder nie jest żadnym transem. – odpowiada wycierając usta. – Nie wiem jak do cholery połączyłaś moją wypowiedź z transseksualnością, ale zapewniam cię, że popłynęłaś daleko.

– Och.

– Jest facetem, okej?

Czuję jak pieką mnie policzki. Może rzeczywiście za bardzo odpłynęłam. Tilly nadal się śmieje, ale poważnieje, gdy widzi plamę na mojej bluzce.

– Szlag, zdejmuj ją. Wrzucę do pralki.

– Daj spokój, jest stara.

– Ty i ta twoja wkurzająca angielska uprzejmość. – przewraca oczami. – Ściągaj ją, zaraz dam ci coś swojego.

Nie mam siły walczyć z przyjaciółką. Ma rację, w wielu sytuacjach wykazuję się grzecznością, nawet tych, gdy powinnam krzyknąć bądź pokazać jak bardzo jestem zdenerwowana. Tak zostałam wychowana i nadal ciężko mi się przestawić. Posłusznie zdejmuję bluzkę i podaję ją Tilly, a ta szybko wstaje z sofy i biegnie do łazienki. Kiedy zostaję sama, powracają do mnie strzępki mojego niezrozumienia i rozbawiona wyginam usta w delikatnym uśmiechu.

– Chris się odzywał do ciebie? – słyszę niosący się z łazienki głos przyjaciółki.

– Tak. Dzięki, że dałaś mu numer bez mojej wiedzy.

– Wiem, to było świńskie, ale tak bardzo mu zależało, że nie miałam serca odmówić. Poza tym chyba ci się spodobał, nie? Dużo rozmawialiście na moich urodzinach.

– Byłam pijana. – wzdycham głęboko.

– Cholera, to nie brzmi dobrze. Umówiliście się? Wspominał mi o randce.

– Chciał. – przyznaję czując się nagle jak bezduszna suka. – Bardzo chciał, ale ja nie mogę skupiać się teraz na facetach.

– A to niby czemu nie? – Tilly wpada do pokoju i mierzy mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem. – Uzgodniłyśmy coś, prawda? Dbasz o siebie.

– Tak, ale...

– To rób to. I bez żadnych ale, bo wrzucę twój numer na stronę randkową i będziesz musiała użerać się z wieloma wygłodniałymi samcami.

– Jesteś najgorsza. – rzucam w nią poduszką, którą zadziwiająco szybko łapie.

– Za to mnie kochasz.

– Tak, to prawda. – przyznaję patrząc na nią z uśmiechem. – Nie ma na świecie gorszej zołzy od ciebie, Till. 


* Wciąż jestem chora, ale dziś choroba dała mi odrobinę wytchnienia i mogłam dla WAS pisać. Jeśli spodoba Wam się rozdział, proszę, pamiętajcie o gwiazdkach. Komentarze też są mile widziane. No to tyle, lecę tworzyć czwarty zanim choroba sobie, o mnie przypomni. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top