Rozdział 19

                                                                                 Rozdział 19

                                                                                          KANE

Podaję Holly otwartego szampana, a ona mrozi mnie lodowatym spojrzeniem.

– Prowadzę. – mówi dziwnie szorstkim tonem.

– Dlatego jest bezalkoholowy. – odpowiadam uśmiechając się prześmiewczo. – Teraz już nie znajdziesz wymówki. Więc?

– Co?

– Czekam na gratulacje. – szczerzę zęby mimo bólu pękniętej skóry na policzku. – Tylko wymyśl coś oryginalnego.

Widzę, jak łypie okiem w kierunku rozpromienionego brata. Mam wrażenie, że jest zła, choć przecież nie zrobiłem niczego co mogłoby ją zdenerwować. Zresztą, dlaczego w ogóle przejmuję się humorami tej upierdliwej dziewczyny? Nie ma na świecie drugiej takiej, która opierdalałaby mnie w wiadomościach i jednocześnie smakowała jak pieprzone niebo. Na samo wspomnienie naszego pocałunku czuję przyjemne mrowienie w dolnej partii kręgosłupa. Z chęcią bym to powtórzył jednak wcześniej musiałbym ją nafaszerować jakimiś psychotropami, żeby przestała się rzucać jak wściekła fretka.

– Najszczersze gratulacje, ośle. Dzięki twojej niezwykłej brawurze wyglądasz jakbyś bił się ze ścianą. – syczy marszcząc brwi. – Czy ty w ogóle widziałeś się w lustrze?

– Och, Holls. Nie czepiaj się! – Miles szturcha ją w ramię. – Kane, nie słuchaj jej. Nie ma pojęcia, o czym mówi. Ona nie rozumie czym jest prawdziwy męski sport.

– Hej, co to ma być? – oburza się. – Nie możesz stawać przeciwko mnie.

– Bo co? – pytam taksując ją lubieżnym wzrokiem.

– Bo to wbrew zasadom. – mamrocze zmieszana.

– Tu nie ma zasad, pingwinku. – odpowiadam z dziwnym poczuciem, że moje słowa wcale nie dotyczyły wcześniej rozmowy. A sięgają czegoś znacznie głębszego. Czegoś, czego jeszcze sam nie jestem w stanie pojąć.

– Jesteś brutalem. – szepcze oddając mi butelkę z szampanem.

– Myślę, że powinnaś założyć specjalny notes, w którym zaczniesz spisywać te wszystkie czułe zdrobnienia na mój temat, bo w pewnym momencie twoja głowa może wybuchnąć od nadmiaru kreatywności. – ironizuję

– Zamiast moją głową, martw się o swoje limo.

– Holls, nie bądź taka wredna.

– Słyszałaś brata. – śmieję się cicho. – Przestań być dla mnie wredna, Holls.

Dziewczyna posyła mi słodki uśmiech, który mimo, że wygląda na niewinny wcale tak niewinny nie jest. To gra pozorów, a ja z jakiegoś przedziwnego powodu bardzo lubię w nią grać. Odwzajemniam więc ten przesadnie uroczy uśmieszek, a potem podaje Milesowi butelkę z szampanem.

– Mogę? – chłopak patrzy z niepewną miną na naburmuszoną siostrę.

– Łyka.

– Jest bezalkoholowy. – przypominam rozbawiony. – Równie dobrze mógłby wypić sok.

– To dwa łyki. – rzuca niechętnie.

– Współczuje ci, księciu Williamie. – siadam na jednym z foteli i przez chwilę przyglądam się lodowisku. Emocje, które towarzyszyły mi podczas rozgrywki opadły, ale jeszcze nie na tyle, aby przestać wspominać dwie udane asysty i bramkę. Wychodząc na lód chciałem dać z siebie wszystko. Pragnąłem by każdy widział, że jestem w formie, a wcześniejsze zawieszenie zamiast zdołować, dało mi porządnego kopa. Może i bójka z Pierrem nie była najpotrzebniejszą rzeczą w trakcie meczu, lecz nie mogłem nie zareagować. Zwłaszcza, że ten cholerny dupek, aż prosił się o lanie. Czuję się dziwnie, bo pierwszy raz nie zostałem z drużyną w szatni podczas świętowania. Gdy Ollie pytał, dlaczego wychodzę, skłamałem, mówiąc, że muszę spotkać się z rodziną, która przyleciała na mecz. Nie wiem czemu to robię. Czemu kłamię zamiast powiedzieć prawdę. Chociaż z drugiej strony czym jest prawda? Tym, że wolałem zobaczyć się z przejętym nastolatkiem i jego wnerwiającą siostrą zamiast być z chłopakami? To nie brzmi dobrze. Nagle moje ciało ogarnia coraz większe zmęczenie. Po meczu zapewniono mam posiłek regeneracyjny i fizjoterapię wraz z masażami, jednak mimo wszystko odczuwam jak wiele siły poświęciłem zasuwając na lodzie. Dotychczas zupełnie niebolesna rana na policzku zaczyna nieznośnie pulsować. Podobnie jak rozcięcie na nasadzie nosa, siniak pod lewym okiem i kłykcie dłoni, które nieźle poharatałem podczas uderzeń w kask Pierra.

– Kane?

Czuję delikatnie potrząśnięcie za ramię i unoszę powieki. Kiedy zamknąłem oczy? Zupełnie nie zarejestrowałem tego momentu. Spoglądam na Holly, która postanowiła zająć miejsce na sąsiednim fotelu.

– Dlaczego przyjechałaś na mecz? – pytam wpatrując się w jej oczy.

– Miles już ci wyjaśnił.

– Nie zasłaniaj się bratem. – obracam się we fotelu w kierunku dziewczyny, a następnie lekko pochylam nad jej twarzą. – Przyznaj, stwierdziłaś, że nie mogłabyś przegapić takiej okazji. Chciałaś zobaczyć, jak gram, bo w głębi tej paskudnej duszy totalnie za mną szalejesz.

– Nie. – odpowiada cicho. – I przypominam ci, że to ty mnie pocałowałeś.

– Bo tego pragnęłaś.

– Jedyne czego pragnęłam, to tego, żebyś wypuścił mnie z kantorka.

– To było pomieszczenie techniczne, pingwinku.

– Zwał jak zwał. – mruczy zerkając na moje usta. – Śmierdziało tam plastikiem, gumą i smarem.

– Ja czułem wyłącznie zapach jabłek. – odpowiadam tak samo przyciszonym głosem. Dziewczyna powoli unosi głowę i wbija we mnie zdumiony wzrok, a kiedy dociera do niej sens wypowiedzianych słów od razu oblewa się rumieńcem.

– Od dziś zmieniam szampon do włosów.

– Jesteś najgorsza. – szepczę muskając opuszką palców jej policzek. – Nie licz na więcej pocałunków, to się nie powtórzy.

– Oczywiście, że się nie powtórzy. – zgadza się obejmując mnie za szyję. – Nigdy.

– Przenigdy. – mówię nie odrywając spojrzenia od jej błyszczących oczu.

Serce dudni mi w piersi jak szalone, a przyjemne uczucie ciepła wędruje po ciele wypędzając zmęczenie i zastępując je narastającym podnieceniem. Nie jestem romantykiem, ale gdybym nim był, to mógłbym powiedzieć, że samo patrzenie na jej piękną twarz sprawia, że brakuje mi tchu. Zupełnie tak jakby moje płuca oczarowane jej urodą nie były w stanie pracować.

– Masz śliczne, karmelowe oczy. – szepczę.

– A ty okropnie fioletowego siniaka. – odpowiada przesuwając palcem po mojej brodzie.

– Ten siniak jest dowodem na to, że gdy naprawdę mi na czymś zależy, to nie cofnę się przed niczym.

– Brzmi jak groźba.

– Bo może ci grożę.

Kątem oka zauważam, że dziewczyna chowa dłonie w rękaw bluzy. nienawidzę siebie za to, że zaczynam zastanawiać się czy zmarzła. To absolutnie nie jest mój jebany problem, ale z jakiegoś durnego powodu postanawiam zdjąć płaszcz.

– Trzymaj. – podaję jej okrycie.

– Ja... – waha się czy je przyjąć, lecz ostatecznie zarzuca go na plecy. – Dzięki, to było całkiem niespodziewanie. Może jednak jeszcze jest dla ciebie szansa na udomowienie?

– Wystarczyłoby tylko „dzięki Kane, od teraz będę wielbiła podłogę, po której stąpasz"

– Cofam to co wcześniej powiedziałam. Faceta z tak wielkim ego nie da się udomowić. Umrzesz jako jaskiniowiec.

– Zaczynam żałować, że dałem ci swój płaszcz. – wzdycham głęboko. – Pewnie teraz przesiąknie twoim jadem.

Dziewczyna z całych sił stara się nie uśmiechnąć. Zsuwa dłonie na kołnierz mojej koszuli i już ma chwycić w palce mój krawat, gdy nagle oboje słyszymy krzyk Milesa. Holly zaalarmowana gwałtownie odpycha mnie od siebie, przez co z impetem uderzam plecami o podłokietnik fotela.

– Holls! Holls! – Chłopak stoi przy wejściu wraz z ochroniarzem, który najwidoczniej uznał go za jakiegoś psychofana, który włamał się na teren lodowiska. – On nie chce mnie wpuścić!

– Spokojnie, Miles. – odpowiada wstając z miejsca, ale zamiast podejść do brata, to szturcha butem moją stopę. – No co tak siedzisz? Zrób coś.

– Muszę?

– Patafian. – cedzi pod nosem.

Niechętnie podnoszę się z fotela i oboje idziemy w kierunku zestresowanego nastolatka.

– Puść go, Barry. On jest ze mną. – mówię patrząc na ochroniarza.

– A ta pani? – mężczyzna wskazuje na Holly.

– A tej pani nie znam. – uśmiecham się łobuzersko w kierunku rozgniewanej dziewczyny.

Ochroniarz zostawia Milesa i łypie groźnie na Holly.

– Żartowałem, Barry. Oboje są ze mną. – wyjaśniam zanim mężczyzna przegoni siostrę nastolatka. – Informowałem dyrektora, że będę tutaj po meczu.

– Nic takiego do mnie nie dotarło, panie Wilder. Najmocniej przepraszam.

– Nie ma o czym gadać i tak zaraz wychodzimy. – klepię go w ramię. – Dzięki za służbę.

– W porządku. – Zerka na Milesa. – Przepraszam, nie wiedziałem, że jesteś gościem pana Wildera.

Chłopak milczy spoglądając spode łba na swoją zmieszaną siostrę. I mimo, że bardzo podoba mi się, kiedy widzę ich takich zawstydzonych, to jednak daję im fory i wyprowadzam z lodowiska.

– Myślałem, że wezwie policję. – chłopak idzie tuż obok mnie i relacjonuje, co się wydarzyło. – Byłem w łazience, nie wiedziałem, że przy wejściu będzie ochroniarz. Pytał mnie co tutaj robię i...

– Nic się nie stało. – dziewczyna obejmuje go ramieniem.

– Nawet chciał mi zabrać kij. – mamrocze ściskając w dłoniach sprzęt do hokeja. – Nie wierzył mi, że cię znam. – teraz jego jasnobrązowe oczy wbijają się w moje.

– Nie przejmuj się głupotami. – rzucam obojętnie.

Zmierzamy szerokim korytarzem w stronę bocznego wyjścia, ponieważ w budynku areny nadal znajduje się mnóstwo osób, a ja nie mam ochoty na rozdawanie autografów.

– Czasami sam w to nie wierzę. – słyszę jego cichy głos. – Bo to takie niesamowite.

– Nie rozczulaj się. – warczę, choć tak naprawdę wcale nie chcę. – Holls, podrzucisz mnie do domu? Mój drużynowy autobus odjechał godzinę temu.

Dziewczyna posyła mi długie spojrzenie, które, gdyby tylko mogło od razu krzyczałoby „spadaj" lecz mimo to godzi się. Wychodzimy przez rozsuwane drzwi wprost w mroźne objęcia nocy. Spodziewałem się chłodu, ale chyba nie aż takiego. Moją marynarkę przewiewa nieprzyjemny wiatr, gdy szybkim tempem zbliżamy się do strzeżonego parkingu. Już wcześniej Miles wspominał, że Holly porusza się bezpiecznym, nudnym suvem, więc kiedy docieramy do subaru outbacka w ogóle nie jestem zdziwiony. Dziewczyna zwalnia blokadę drzwi, a ja pomagam Milesowi włożyć kij hokejowy do bagażnika.

– Chcesz się napić? – pytam wskazując na szampana, którego wciąż trzymam w dłoni.

– Siostra mnie zabije.

– A musi wiedzieć? – uśmiecham się szeroko i podaje mu butelkę. Chłopak niepewnie bierze kilka łyków, a następnie wciska mi butelkę.

– Ona jest mocno nadopiekuńcza. – szepcze

– Wiem, ale zdaje się, że ma ku temu powód, co?

– Chyba tak.

Miles wsiada do samochodu, a ja wypijam do końca szampana i wyrzucam pustą butelkę do kosza na śmieci. Zajmując miejsce pasażera, dziwię się, że chłopak wybrał tylną kanapę. Sądziłem, że to ja będę ją okupował. Niemniej nie narzekam. Reguluję oparcie i odległość fotela, a potem zawieszam wzrok na panelu dotykowym i stukam w odtwarzacz muzyki.

– Jesteś swiftie, pingiwnku? – pytam, gdy z głośników wypływa jedna z najpopularniejszych piosenek Taylor Swift.

– Czasami. – przyznaje odpalając silnik. – Dobrze, a teraz bądź tak miły i nie mów do mnie, bo wtedy lepiej widzę.

– Co?

Holly wzrusza ramionami.

– Po prostu. Muszę wycofać, a to nie jest łatwe. Dlatego potrzebuje się skupić, a nie zrobię tego, gdy będziesz co chwilę do mnie mówił. Okej? – łypie na mnie wściekłym wzrokiem. – Potrzebuję ciszy.

– Przecież masz dużo miejsca.

– Kiedyś też wydawało mi się, że miałam dużo miejsca i przerysowałam komuś zderzak, więc zatrzymaj te mądrości dla siebie.

– Z prawej jest wolne. – mówię zerkając przez szybę. – Dawaj, śmiało.

– Już ja ci dam śmiało. – mamrocze pod nosem. – Prosiłam, żeby się nie odzywał, to wciąż mieli tym jęzorem i nie daje mi si skupić. To nie jest śmieszne. Jeśli coś się stanie, to pokrywasz szkody z własnej kieszeni.

– Nie ma sprawy, a teraz cofaj, bo prędzej świt nas zastanie.

Dziewczyna kontroluje sytuację w lusterkach i powoli wycofuje z parkingu i tak samo wolno wjeżdża na główną ulicę.

– Gdzie mieszkasz?

– Na Friendship Heights.

– Niezła dzielnica. Taka snobistyczna. – śmieje się pod nosem z własnego tekstu. – Przepraszam, ale przebywanie z tobą powoduje, że staję się niezwykle sarkastyczna.

– To nie jest moja wina. – buczę krzyżując ramiona na piersi. – Po prostu bycie wredną masz we krwi.

– Jeszcze słowo, a przysięgam, że będziesz szedł na piechotę. – Zaciska dłonie na kierownicy. – Szlag, dlaczego tutaj jest zawsze taki ruch? Czuję się jakbym siedziała w tuktuku na zapominanej przez boga tajlandzkiej wiosce, gdzie każdy pędzi według własnego prawa, a ryzyko śmierci na drodze jest wyższe niż procent podwyżki prądu. Zwolnijcie, do diaska!

Dziewczyna mamrocze wkurzając się na wszystkich kierowców, którzy zaczynają na nią trąbić bądź chamsko wyprzedzać. Opieram głowę o zagłówek i staram się niczego nie komentować. Jest zbyt zmęczony na darcie kotów. Na szczęście Holly przyspiesza, a nawet przekracza o jedną milę dozwoloną prędkość, co budzi we mnie i ospałym nastolatku podziw.

– Wow, Holls. – mówi chłopak sennym głosem.

– Zdenerwowałam się. – odpowiada spiętym tonem i od razu zwalnia do normalnej prędkości. – Lepiej, żeby ci już przeszło, bo niedługo będzie na droga, której nie lubisz.

– Dziękuję braciszku, teraz na pewno nie pomyślę o tym, że czekają mnie trzy beznadziejne ronda.

– I wysepka. – dodaję rozbawiony. – Nie zapominaj o wysepce.

– Nie pomagasz.

– Nie miałem zamiaru.

– Buc.

– Czy buc jest na tym samym poziomie co patafian?

– Nie. – dziewczyna z trudem tłumi śmiech. – Jest odrobinkę niżej.

Prycham pod nosem, bo nagle dociera do mnie absurdalność naszej rozmowy. Jeszcze nigdy, ale to nigdy nie pozwalałem nikomu rzucać we mnie bluzgami, a teraz nie dość, że znoszę te wszystkie durne słówka, to jeszcze uśmiecham się jak kompletny kretyn.

– Jesteś nienormalna. – stwierdzam przymykając powieki.

– Odezwał się normalny.

– O rany, możecie już przestać? – niespodziewanie słyszymy rozdrażniony głos Milesa. – Wiem, że się nienawidzicie, ale od waszych przepychanek boli mnie głowa.

– Przepraszam. Masz rację. – dziewczyna kaja się przed bratem i gdy myślę, że przez to zakończyliśmy naszą słowną bitwę, ona nieoczekiwanie odwraca głowę w moją stronę i wystawia język.

– Podła kobieta. – mówię bezgłośnie.

Holly rozciąga usta w delikatnym uśmiechu, a zaraz potem zerka w lusterko i przycisza muzykę. Wtedy wiedziony instynktem odwracam się za siebie i zauważam drzemiącego Milesa opartego o szybę.

– Widać, że nie imprezuje. – kwituje w swoim stylu. – Naucz go życia.

– Jutro ma kartkówkę z geografii, a niedawno złapał dwie kiepskie oceny i zaczynam się martwić. Być może powinnam rozejrzeć się za jakimiś korepetycjami?

– Życie to nie zakuwanie.

– Nie będę go demoralizować. Ma dopiero piętnaście lat.

– Wiesz, co robiłem w wieku piętnastu lat? – pytam leniwym, nieco sennym tonem.

– Oczywiście, że wiem. – zaciska zęby. – Włamywałeś się do sąsiadów, kradłeś, piłeś, ćpałeś. – zerka na mnie chłodno. – Mam rację? Byłeś nieokrzesanym nastolatkiem. Klasycznym bad boyem.

– Chodziłem z kolegami nad rzekę łowić ryby. – odzywam się ponuro.

– Łowić ryby?

– Tak. Szliśmy chodzić łowić cholerne ryby. Co w tym dziwnego?

– Może to, że brakuje tutaj narkotyków, alkoholu i bójek?

– Ani razu nie miałem papierosa w ustach.

– Jasne, jasne.

– A alkohol piję rzadko.

– Ten obraz nie pasuje mi do mojego wyobrażenia. – mruczy niezadowolona. – Na pewno to wszystko zmyśliłeś, żeby wybielić swoje grzeszki.

– Nie. Byłem cholernie nudnym dzieciakiem. – uśmiecham się ze smutkiem wspominając przeszłość. – Miałem trzy główne zainteresowania, wokół których kręciło się całe moje życie.

– Łowienie ryb?

– Hokej, warsztat Keitha i łowienie ryb.

Wzdycham głęboko, gdy czuję coraz mocniejsze pulsowanie na policzku. Nie wiem, dlaczego tyle o sobie powiedziałem. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła rozplątała mi język. Nie powinienem był tego robić. Odkrywanie przeszłości jeszcze nikomu nie pomogło. To co minęło, już minęło i nie ma sensu do tego wracać. A przynajmniej tak powiedziałby Keith. Zaczynam się niecierpliwić się. Pragnę jak najszybciej znaleźć się w domu i wreszcie odpocząć.

– Ja mając piętnaście lat, dużo czasu spędzałam w sadzie. – słyszę cichy głos Holly. – Nie należał do nas. To była własność pana Tomillsona, ale pozwalał mi tam przebywać. Mama często brała od niego jabłka na szarlotkę. – z wahaniem spoglądam na jej profil. Nie chcę odczuwać tych wszystkich popieprzonych uczuć, ale nie potrafię się ich wyrzec. Ból i tęsknota wybrzmiewają w jej słowach, a ja zaciskam szczękę i milczę, bo nie mam pojęcia, co należy zrobić.

– I co robiłaś w tym sadzie? – pytam nie spuszczając z niej wzroku.

– Czytałam książki.

– Nuda.

– Tak. – odwraca głowę i krzyżujemy spojrzenia. – Byłam cholernie nudnym dzieciakiem.

Uśmiecham się, kiedy rozpoznaję własne słowa.

– Jakie książki czytałaś?

– Najczęściej jakieś młodzieżówki. Goodbye stranger była moją ulubioną.

– Nie znam się na tym. – przyznaję zmieszany. – Nie czytam książek.

– Serio? – pyta zdziwiona. – W ogóle?

– W ogóle. – odpowiadam przyciszonym tonem.

Samochód zatrzymuje się na czerwonym świetle. Dokonuję szybkich obliczeń trasy, z których wynika, że niedługo dotrzemy do celu i nagle uświadamiam sobie, że wcale nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Nie jestem też smutny. Właściwie to nie mam pojęcia jak się z tym czuję, co trochę mnie frustruje. Wciąż wpatruję się w oczy Holly. Powinniśmy odwrócić od siebie wzrok, ale żadne z nas tego nie robi. Wstrzymując oddech daję pochłonąć się jej głębokimi spojrzeniu. Gorące, kłujące i niezwykle drażniące uczucie przenika moje ciało niczym elektryczne wyładowanie.

– Nie patrz tak na mnie. – prosi drżącym głosem.

– To ty patrzysz na mnie, śliczna. – mruczę nisko.

– Właśnie przestaję. – szepcze i z trudem odwraca głowę.

Muszę przyznać, że zrobiła to w idealnym momencie, bo zaledwie sekundę później dostajemy zielone światło. Po przejechaniu kilku mil odbija w prawo na Wisconsin Avenue. Przez szybę widzę błysk neonów z Tilden i Woodley. Im bliżej rezydencji się znajdujemy tym bardziej widać ekstrawagancką stronę miasta. Otaczają nas wielkie centra handlowe, luksusowe butki. Holly miała rację nazywając ten rejon snobistycznym.

– Wjedź na podziemny parking. – instruuję. – I wyjmij z kieszeni płaszcza kartę wstępu.

– Och, nawet nie zauważyłam, że wciąż go mam na sobie. – mówi zawstydzona jednocześnie wsuwając dłoń do kieszeni. – Jest bardzo wygodny.

– Ładnie w nim wyglądasz. – rzucam bezmyślnie. – To znaczy, biorąc pod uwagę, że jest zdecydowanie za duży.

– Tak, jest wielgachny. – śmieje się nie wyczuwając tej lekkiej nuty złośliwości w moim tonie. – Co mam zrobić z tą kartą? – pyta marszcząc brwi.

– Przyłożyć do czytnika.

Holly opuszcza szybę i ostrożnie przykłada kartę. Czekamy parę sekund, aż system ją zatwierdzi, a potem wjeżdżamy na teren podziemnego parkingu i skręcamy w lewo, gdzie widnieje oznaczenie „dla gości"

– Okropne miejsce. – stwierdza wyłączając silnik.

– Zwyczajne. – wzruszam ramionami i wysiadam z samochodu. Nie spodziewam się, że dziewczyna zrobi to samo, ale już po chwili oboje stoimy naprzeciwko siebie.

– To jest ten moment, w której mi dziękujesz za podwózkę. – podsuwa z figlarnym uśmieszkiem. Podchodzę bliżej i zupełnie nieświadomie wsuwam rękę pod materiał płaszcza i kładę ją na biodrze dziewczyny.

– Dziękuję za podwózkę, paskudo. – szepczę tuż nad jej uchem, a potem delikatnie przyciskam usta do jej policzka i zostawiam na skórze drobnego całusa.

– Nie ma sprawy, patafianku.

Jakiś czas później siedzę na skórzanej sofie i oglądam powtórkę meczu leafsów z canucks. Jestem zmęczony, choć z jakiegoś powodu nie mogę zasnąć. Zerkam na telefon, którego wcześniej położyłem na stoliku. Waham się czy powinienem po niego sięgać. Prawdopodobnie nie. Z pomrukiem niezadowolenia odwracam wzrok, a moje palce niespodziewanie lądują na różowej bransoletce. Dotykanie tych głupich splecionych ze sobą sznurków przynosi mi przedziwny spokój. Pierwszy raz przekonałem się o tym podczas wywiadu na żywo dla TNT. Czubkami palców muskam sznureczki, a na moich ustach pojawia się nikły uśmiech. W momencie jednak, kiedy sobie uświadamiam, że zaczynam się uśmiechać odrywam palce i zrywam się z siedzenia.

Przestań o niej myśleć, kretynie.

To tylko upierdliwa, irytująca, złośliwa kobieta, która jakimś cudem ma przepiękne karmelowe oczy, śliczny uśmiech i usta smakujące jak najsłodsza trucizna.

Nienawidzę jej.

Nie mogę znieść tego, że zawsze ma rację, jest mądra i działa na mnie jak pieprzony magnes. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top