Rozdział 18

                                                                         Rozdział 18

                                                                               HOLLY

Nie chciałem cię pocałować, po prostu sprawdzałem, czy jesteś łatwa.

Te okrutne, przesiąknięte arogancją słowa wydostające się z jego zaciśniętych ust powodują, że nie jestem w stanie oddychać. Próbuję, ale im mocniej chce wepchnąć powietrze do płuc, te boleśnie się kurczą. Ciepło, które jeszcze nie tak dawno wędrowało po moim ciele, teraz skuło się lodem. Nie mam pojęcia, co się między nami dzieje. Jednak jestem pewna, że cokolwiek by to było zostało stworzone za obopólną zgodą.

– Holls. – jego pomruk dudni mi w głowie.

Kane otworzył drzwi, ale z jakiegoś powodu jeszcze nie opuścił kantorka.

– Holls, ja... – urywa zawieszając zagubiony wzrok na mojej twarzy. – Kurwa, proszę, nie płacz. – podchodzi do mnie w dwóch krokach i bez namysłu przygarnia do swojej szerokiej piersi. Stoję sztywno pozwalając bólowi mieszać się z tą przedziwną potrzebą bliskości. Walczę z łzami. Naprawdę nie chcę się rozpłakać. Nie tutaj. Tonę w silnych ramionach hokeisty zastanawiając się, dlaczego nie potrafię odejść. Powinnam go odepchnąć, ale w momencie, kiedy wypowiedział moje imię, gdy tylko zobaczyłam grymas bólu na jego twarzy to nie jestem w stanie zrobić nic innego niż stać z opuszczonymi ramionami. Mężczyzna przytula mnie mocno do siebie. Jego dłoń desperacko ucieka na tył mojej głowy i przyciska ją lekko do swojej piersi.

– Patafian ze mnie. – mamrocze pod nosem. – Naprawdę nie chciałem cię zranić. Ja...

– Nie wiesz, dlaczego to powiedziałeś? – podsuwam gorzko.

– Tak. – wzdycha ciężko. – Mówię rzeczy, których natychmiast żałuję, ale nie jestem w stanie ich zatrzymać.

– Potrzebujesz terapii, Kane.

– Wiem. – szepcze mi na ucho, a potem wsuwa mi palec pod brodę i delikatnie unosi. W milczeniu spoglądamy sobie w oczy i ze zdumieniem dostrzegam, że jego spowija mgła. Są pozbawione blasku, jakby zmatowione. Drżę, gdy kciukiem ściera pojedynczą łzę, która niespostrzeżenie spłynęła mi po policzku. – Nawet nie wiem, co zrobić, żebyś zapomniała o tamtych słowach.

W jego głosie słyszę bezradność, która z jakiegoś nieznanego powodu jeszcze mocniej rani mi serce.

– Powiedz mi prawdę. – żądam nie odrywając od niego wzroku. – Jeśli zależy ci na tym, żebym puściła te okropne słowa w niepamięć, to musisz powiedzieć mi prawdę.

– Nie jesteś łatwa.

– Kane, na litość boską.

– Nigdy, ani przez sekundę nie pomyślałem, że jesteś łatwa. – patrzy na mnie zdezorientowanym wzrokiem, jakby w ogóle nie wiedział, co się dzieje.

– Chciałeś mnie pocałować? – pytam nie mogąc znieść tego, że błądzi zamiast dotrzeć do brzegu. – Wtedy, gdy byliśmy blisko. Czy naprawdę chciałeś mnie pocałować?

Jego spojrzenie przesuwa się na mojej twarzy, a potem zatrzymuje na ustach i nim się orientuje przyciska wargi do moich. Jego pocałunek jest dziki, obezwładniający. Tak intensywny, że prawie mnie przeraża. Jakby chciał w ten sposób powiedzieć wszystko to, czego nie potrafi wyrazić odpowiednimi słowami. Zaciska pięść na moich włosach stabilizując głowę i wpija się we mnie głęboko. Zalewa mnie żar, który posyła w niepamięć wcześniejszy chłód. Kiedy słyszę jak Kane wydaje niskie pomruki z rozkoszy, jestem przekonana, że zaraz ugną się pode mną kolana i wyląduje na podłodze. Bez namysłu wsuwam mu palce we włosy i rozpaczliwie przylegam do jego wielkiego, twardego ciała. Jego dłoń gwałtownie opada na moje biodro, które ściska tak mocno, że zaczynam cicho piszczeć. Serce łomocze mi w piersi, kiedy jego gorący język wnika w moje usta. Nikt wcześniej nie całował mnie w tak zachłanny sposób. Kane jest władczy. Bierze ode mnie wszystko co tylko chce i nie zastanawia się na konsekwencjami. W pewnym momencie rozluźnia pięść na moich włosach, a jego palce delikatnie wędrują po boku mojej szyi, aż do docierają do gardła. Czuję, jak brakuje mi tchu, gdy lekko je zaciska. Wydaję z siebie jęk, który jest mieszanką lęku i podniecenia. Mam przyspieszony puls i papkę zamiast mózgu. Kane popycha mnie na ścianę. Jego usta są chciwe, zaborcze i pełne roszczeń. Drapanie szorstkiego zarostu na mojej skórze jest tak zmysłowe, że moja cipka zaczyna się zaciskać. Boże, to jakieś cholerne szaleństwo. Hormony przejmują kontrolę nad całym moim ciałem, a ich jedyną misją jest dać mi rozkosz. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem byłam tak podniecona samym pocałunkiem. Prawdopodobnie nigdy. Kane Wilder sprawia, że zamiast krwi w moich żyłach płynie lawa. Nagle przerywa pocałunek, a ja niemal krzyczę, aby ponownie przycisnął swoje usta do moich. Rozpalonym wzrokiem patrzę, jak mężczyzna wdycha głęboko powietrze, a następnie powoli wydycha. Puszcza moje dłonie i cofa się w stronę drzwi.

– Kane. – wołam ochryple. – Spójrz na mnie.

Hokeista zaciska szczękę. Przez chwilę wygląda tak jakby bardzo chciał to zrobić, ale ostatecznie unika moich oczu. Odwraca się i bez słowa wychodzi z pomieszczenia.

– Nie mogę się doczekać! To najlepszy dzień mojego życia!

Miles wypluwa słowa jak z karabinu, gdy wysiadamy z samochodu i idziemy w kierunku areny. Tak naprawdę wcale nie chcę tutaj być. Nie po tym jak Kane mnie pocałował i zostawił samą w cholernym kantorku. Dlaczego to zrobił? Nawet na mnie nie spojrzał. Żałował? Nie mam pojęcia co dzieje się w umyśle tego denerwującego hokeisty. Czy pocałował mnie dla własnej satysfakcji? A może uznał to za wyzwanie?

– Czemu się nie cieszysz? – brat spogląda na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Dobrze się czujesz? chyba zbladłaś.

Nie mogę przestać myśleć o tym z jaką zachłannością całował moje usta. Wspomnienie jego dłoni na moim gardle powraca jak bumerang. Traciłam panowanie nad sobą, tak bardzo go pragnęłam, że przemoczyłam majtki. Nigdy w życiu nie byłam tak mokra. Nawet z hollywoodzkim Gabem. Co się, do cholery, ze mną stało?

– Chodź! – Miles łapie mnie za rękę i ciągnie do wejścia.

W budynku panuje ścisk. Mam wrażenie, że ludzi jak tak dużo, że arena zaraz pęknie. Gwar miesza się z piszczeniem urządzeń, które skanują nas od stóp do głów. Przyglądam się grupce osób stojącej przy jednej z wielu wystaw poświęconych hokejowi. Każda z nich ma bluzę z numerem ulubionego gracza z drużyny caps. Ja nie. Miles chciał, żebym założyła bluzę hokejową z nazwiskiem Kane'a, ale uznałam, że to fatalny pomysł i teraz, w szarej bluzie z wyhaftowanym napisem „Jeśli myślisz, że cię nie lubię, to masz rację" czuję się jak kompletny odrzutek. Cóż, zdaje się, że nie można mieć wszystkiego. Gdyby tylko Kane nie uciekł po naszym pocałunku, gdyby tylko na mnie spojrzał zamiast zaciskać zęby...

– O której otwierają bramki? Zdążymy kupić coś do zjedzenia?

– O wpół do siódmej. Zdążymy.

– Ale na pewno? Nie mogę przegapić rozgrzewki Kane'a.

– Na pewno.

Brat patrzy na mnie z niepokojem. Chciałabym to zmienić. Zrobić coś, żeby tchnąć w siebie więcej energii i optymizmu, lecz zupełnie nie mam na to sił. Z psychologicznego punktu widzenia hokeista swoim zachowaniem zburzył mi fundament, na którym opierałam naszą dotychczasową relację. Czuję się niepewnie, a brak perspektyw na wyjaśnienie tej sytuacji dodatkowo niszczy mój i tak kiepski nastrój. Pojawienie się na dzisiejszym meczu jest dla mnie jak kopniak prosto w brzuch, ale znoszę ból dla Milesa.

– Pamiętasz, gdzie są nasze miejsca?

Wyjmuję bilety i przyglądam się oznaczeniom.

– Nie znam się na tych sektorach, ale chyba blisko lodowiska.

– Nie mogę uwierzyć, że je dostaliśmy. – uśmiecha się szeroko i przyspieszonym krokiem zmierza w kierunku Tenders' Love & Chicken. Oprócz nas, na pomysł z napełnieniem żołądka przez meczem wpadło co najmniej piętnastu innych osób, które niecierpliwie stoją w kolejce. Niespodziewanie rozbrzmiewa dźwięk mojego telefonu i z przesadną złością wyciągam go z tylnej kieszeni dżinsów.

Kane Wilder 

Przesyła zdjęcie.

Na wyświetlaczu pojawia się obrazek przedstawiające dwa urocze pingwinki. Jeden z nich płacze, a drugi z lękiem chowa się za ogromną górą lodu.

Kane Wilder 

Przepraszam, że zwiałem. Czy możemy naprawić nasze mroźne uczucia?

Czytam drugi raz tą samą treść i mimo, że nie chcę, to i tak zaczynam ją analizować. Co skłoniło go do wysłania tej wiadomości? Obrazek jest naprawdę rozczulający, lecz to jednak zdecydowanie za mało, abym poczuła się lepiej.

Ja

Próbuj.

Nie mam oczekiwań. Myślę nawet, że zignoruje esemesa. W końcu w poprzednim napisał, że przeprasza, a znając tego buca pewnie sądzi, że to załatwi sprawę.

Kane Wilder 

Zjedz ze mną kolację.

Ze zdziwieniem odczytuję nową wiadomość. Żartuje sobie ze mnie czy jest poważny? Na moment zamykam powieki, bo ilość szalejących we mnie emocji jest nie do zniesienia. Zastanawiam się, czy czuje wyrzuty sumienia. Rany, nie ma nic gorszego niż zaproszenie na kolacje od faceta, który chce udobruchać swoje sumienie.

Ja

Dlaczego mam się zgodzić?

Kane Wilder 

Bo gram w NHL. I bardzo chcę, żebyś mi wybaczyła. Powinienem był zostać w tym pieprzonym kantorku, powinienem był na ciebie spojrzeć, gdy mnie prosiłaś. Nie wiem czemu tego nie zrobiłem. Chciałem do ciebie zadzwonić, ale zamiast tego wysłałem obrazek, który znalazłem w necie. Czuję się jak idiota. Jestem wściekły. I jeśli, kurwa, nie zdołam cię przeprosić to oszaleje. Czy tyle prawdy wystarczy, żebyś się zgodziła?

Ja

Zastanowię się.


– Co za dupek. – szepczę z niedowierzaniem odczytując esemesa.

– Kto? – Miles rozgląda się wokół. – Gdzie?

– Zdecydowałeś się co zamówisz? – w pośpiechu zmieniam temat i jednocześnie stukam wysyłając hokeiście wiadomość.

Skup się na meczu.

Jesteście już na arenie?

Miles jest sam.

Wpędzisz mnie do jebanego grobu.

Do kolacji dorzucam deser lodowy, czyli coś co pingwinki lubią najbardziej. Przestań się na mnie złościć, do cholery. Wkurzam się tym, że się wkurzasz. To popieprzone!

– Wezmę chrupiące bitesy, frytki i colę.

Śmieję się pod nosem. Muszę przyznać, że całkiem bawi mnie jego rozdrażnienie.

– Holls, słuchasz mnie? Za chwilę jest nasza kolej.

– Tak, tak. – marszczę brwi. – Frytki i cola.

– Bitesy, frytki i cola. – poprawia poirytowany. – Z kim tak esemesujesz? To ten dziwak Chris?

– Nieważne. – chowam telefon i z całych sił próbuję zapanować nad uśmiechem.

– Nie mam nic do tego, że umawiasz się na randki, ale... – brat strzela oczami w drugą stronę. – Mogłabyś znajdować sobie kogoś lepszego. I nawet nie chodzi o mnie, tylko ten Chris, on... on nie jest dla ciebie.

– Czy właśnie dostałam poradę sercową od piętnastolatka?

– Jakby. – przyznaje zawstydzony. – Ale sama przyznaj, on jest dziwny.

– Jest. – posyłam mu delikatny uśmiech. – Dlatego już się z nim nie spotykam.

– W ogóle? – Miles z trudem powstrzymuje uśmiech.

– W ogóle. – czochram mu włosy. – Jesteś pewny, że zjesz cały zestaw? Zanim pojechaliśmy na arenę pochłonąłeś trzy naleśniki z kremem orzechowym.

– Zjem. – zapewnia bez wahania. – Myślisz, że Kane nas zauważy? Chciałbym, żeby mnie widział, ale trochę się martwię, że zginiemy w tłumie.

Obawy brata są uzasadnione. Arena pęka w szwach przez wciąż narastający tłum ludzi, którzy przyszli tutaj w jednym celu-obejrzeć rozgrywkę hokeja. To niesamowite jak bardzo tutaj popularny jest ten sport. A Anglii wszyscy są zainteresowani piłką nożną, rugby i krykietem. Mało kto wiedziałby w ogóle jakie drużyny wchodzą w skład NHL. Przyglądam się tym wszystkim fanom i dostrzegam, że niektórzy mają bluzy z barwami rywali caps. Oczywiście nie znam nazwy zespołu i gdzieś w głębi serca pojawia się lęk, że tamtym kibicom puszczą nerwy. Gdy Miles rozgrywał mecze, starałam się chodzić na każdy i często fani przeciwnej drużyny wszczynali awantury. Czy tu będzie tak samo? To mój pierwszy mecz hokeja na żywo i rany boskie, nie chciałabym wylądować z bratem na ostrym dyżurze. Staram się nie ulegać panice. Zamawiam zestaw z chrupiącym bitesami dla Milesa i waniliowego shake'a dla siebie, a potem odchodzę na bok i czekamy aż na ekranie pojawi się nasz numerek.

– Musimy coś zrobić, żeby się wyróżnić. – mówi brat rozglądając się wokół.

– Czym chcesz się wyróżnić?

– Nie wiem. – wzdycha zasmucony. – Jeszcze nad tym myślę. Ile czasu pozostało do otwarcia bramek?

– Dwadzieścia minut.

Nagle Miles zauważa, że wielu fanów trzyma w rękach transparenty z różnymi, czasami nawet prowokacyjnymi tekstami. Zaciskam zęby w przypływie irytacji, bo już wiem, co powinniśmy zrobić, aby Kane nas zauważył. I cholernie się za to nienawidzę. Odbieramy zamówienie i robię pierwszą rzecz, która wpada mi do głowy. A mianowicie podchodzę do grupki chichoczących dziewczyn i ignorując fakt, że czuję się jak idiotka wskazuje na ich transparenty.

– Cześć, to mój pierwszy raz i nie miałam pojęcia, że istnieją jakieś akcje z plakatami. Gdzie mogę znaleźć takie jak wasze?

Jedna z nich, w czapce caps patrzy na mnie co najmniej tak jakbym wyznała jej wielką tajemnicę powstania piramid. Druga zaś wsuwa do ust gumę balonową i stuka palcem w swój transparent.

– No wiesz, laska, takie coś się robi przed meczem.

– Wciąż pozostało siedemnaście minut. – odpowiadam z uśmiechem.

– Dobra, okej. – trzecia sięga do plecaka, wyjmuje z niego zwinięty w rulon bristol i czarny marker. – Tylko musisz wymyślić coś, wiesz, kreatywnego.

– A dla kogo robisz? – pyta ta w czapce. – Może podpowiem ci co powinnaś napisać, żeby zyskać uwagę gracza.

– Ja mam dla Ollie'ego. – uśmiecha się tamta wciąż głośno żując gumę.

– Chciałam zrobić dla Wildera. – odpowiadam rozwijając bristol.

– Ja też mam dla Wildera. – odzywa się dziewczyna, która podzieliła się ze mną swoimi materiałami. – Tak w ogóle, to jest mój przyszły mąż.

– Tylko o tym jeszcze nie wie! – śmieje się jej koleżanka.

– Wilder nie spojrzy na byle co. To znaczy, nikt z nich nie spojrzy na byle co, ale bestia lubi raczej ostre teksty. Kiedyś napisałam „#16 jest gorętszy od mojego chłopaka"

– I krótko potem zerwali. – wspomina druga. – To twój pierwszy mecz, więc napisz cokolwiek. Może „Wilder ma..." coś tam, coś tam.

– Ładne oczy. – podsuwa pierwsza, poprawiając swoją czapkę. – No bo ma.

– Wolę niebieskie Olliego.

– Bardzo dziękuję wam za pomoc. – mówię chcąc jak najszybciej dołączyć do Milesa, którego zostawiłam z zamówieniem nieopodal ruchomych schodów. – Jesteście najlepsze.

– No raczej! – rzuca ta z plecakiem, a potem wszystkie trzy wybuchają głośnym śmiechem. – Możesz zostawić sobie marker.

– Super. – uśmiecham się wsuwając go do tylnej kieszeni i machając dziewczynom na pożegnanie szybko podbiegam do brata, który ze zmarszczonym brwiami wpatruję się w jakiś odległy punkt na ścianie.

– Jestem! – krzyczę triumfalnie pokazując mu bristol. – I lepiej mój drogi braciszku, żebyś, wymyślił jakieś chwytliwe hasło, bo inaczej będę zła.

– Skąd to masz?

– Nawet nie pytaj. – śmieję się pod nosem. – Okej, więc? Jakie masz pomysły?

– Nie wiem. Może napiszmy po prostu cześć?

– Nie narażałam swojej dumy dla głupiego cześć. – mruczę niezadowolona.

Wlokę Milesa w kierunku stolików, które są częścią restauracji i w pośpiechu rozwijam bristol. Gapiąc się w pusty karton skupiam się nad hasłem tak bardzo, że niemal słyszę pracę trybików w mojej głowie. W pewnym momencie przypominam sobie wiadomość hokeisty, która była również zaproszeniem na kolację. Oblewam się rumieńcem, ale nie znajdując niczego równie dobrego, zaczynam przenosić swoją myśl na bristol.

– Możesz postawić mi kolację, jeśli dasz kij mojemu bratu. – Miles czyta napis, a potem unosi na mnie swoje zaszokowane spojrzenie. – Holls, serio chcesz to pokazać?

Nie.

– Pewnie, to nic takiego.

– Ale ty nie lubisz Kane'a.

– Za to ty chciałbyś zgarnąć jego kij, prawda? Nie martw się, Miles. Twoja radość zrekompensuje mi wszystkie niedogodności.

– Dzięki, ale nie musisz tego robić.

– Chcę. – uśmiecham się podjadając mu frytkę. – Dla ciebie.

– Mam najlepszą siostrę w całym wszechświecie. – Miles zmieszany podchodzi bliżej i przytula się na krótką chwilę. – Chodźmy, już otworzyli bramki.

Zjeżdżamy na parter i ustawiamy się w następnej kolejce. Oboje próbujemy się uspokoić, choć każde z zupełnie innego powodu. Mój żołądek przypomina węzeł, a serce bije tak szybko jakby miało zaraz stanąć. Czuję podekscytowanie tym, że zobaczę Kane'a w swoim żywiole. Jestem ciekawa jak będzie przebiegało spotkanie i czy zdoła panować nad swoimi nerwami. Jednak nade wszystko intrygują mnie własne uczucia. Chcę go nie znosić. Chcę nie reagować na jego uśmiech, lecz nie umiem. Gdy tylko spogląda na mnie tymi ciemnymi jak węgiel oczami, moje ciało płonie. Boże, to takie denerwujące.

– Bilety. – Miles szturcha mnie pod żebro.

Nawet nie zauważyłam, kiedy nadeszła nasza kolej. Z uśmiechem podaję dwie wejściówki, a kobieta, która nas sprawdza posyła mi przyjazne spojrzenie.

– Świetne miejsca, będziecie wszystko widzieć. – mówi wesoło i pozwala nam przejść dalej. Wspinamy się po paru schodach, a potem wchodzimy na teren hali. Znam to lodowisko i nie powinno robić na mnie wrażenia, ale robi. I to niemałe. Wszystko wygląda zupełnie inaczej niż wcześniej. Trybuny są podświetlone na czerwono, a do tej pory wyłączony telebim wyświetla sponsorskie reklamy. Tłumy ludzi zasiadają na swoich miejscach bądź dopiero jak my-ich szukają. Miles patrzy z przejęciem na lód. Zastanawiam się, o czym w tej chwili myśli. Czy jest dumny, że trenował na tej samej tafli? Czy fakt, że poznał osobiście popularnego gracza NHL dodało mu pewności siebie? Bardzo chciałabym, aby tak było.

– To tu. – brat wskazuje na dwa fotele obite miękką skórą.

Od loży vipów dzielą nas jedynie dwa rzędy.

– Zobacz, jesteśmy praktycznie przed szybą! Kane musi nas zobaczyć!

– Oby, bo czuję się jak wariatka trzymając ten transparent. – przyznaję zmieszana.

Miles śmieje się pod nosem, a ja obserwując go spod przymkniętych powiek czuję jak przyjemne ciepło zalewa mi serce. Uwielbiam, kiedy taki jest. Beztroski, delikatnie złośliwy i zwyczajnie szczęśliwy. Zerkam na bristol. Cóż, nawet jeśli wyjdę na idiotkę to nie będę żałować. Nigdy nie będę żałować niczego, co pozwoliło mojemu bratu na uśmiech. Relaksuję się. Popijam waniliowego shake'a i podziwiam każdy, nawet najdrobniejszy efekt specjalny. Nagle na arenie gasną wszystkie światła. Stresuję się. Czy to ten moment, w którym hokeiści wyjadą na lód? Już chce szepnąć coś do Milesa, kiedy nagle na tafli pojawia się...orzeł. Wielka maskotka drużyny, która śmiga na łyżwach nie gorzej niż zawodowcy. Nie mogę oderwać oczu od powiewającej flagi z logiem caps, którą trzyma w swojej pluszowej łapce. Na telebimach wyświetlają się najlepsze momenty z poprzedniego sezonu i na trybunach tworzy się prawdziwa wrzawa.

– Do boju caps!

– Jesteśmy z wami!

– Jazda caps!

Krzyki roznoszą się po całej hali. Trochę spanikowana przyglądam się kilku potężnym facetom, którzy zajmują fotele całkiem nieopodal nas.

– Jestem strasznie podekscytowany, Holls. – Miles łapie mnie za rękę i mocno ściska. – Jeślibym dostał zawału serca to powiedz Kane'owi, że będę go nawiedzał.

– Dobra, ale pod warunkiem, że będziesz przy tym megastraszny. – mamroczę zjadając mu frytki. – Cholera, smakują mi.

– Widzę, ale jeśli chcesz to możesz zjeść całe. Ja... chyba nic nie przełknę.

– Bez żartów panie Turner. – grzmię wskazując na papierową torbę z jedzeniem, którą trzyma na kolanach. – Zapłaciłam za to ponad dziesięć dolców.

Nagle światła znów ciemnieją, a gdy po paru sekundach rozbłyskują na lodowisku pojawia się projekcja lawy. Siedzę z rozdziawioną buzią, bo nawet w swoich wyobrażeniach nie widziałam czegoś równie realistycznego i dopracowanego. Orzeł pokonuje trzecie okrążenie, aby w pewnym momencie się zatrzymać. To niesamowite jak bardzo chłonę atmosferę tego miejsca. Kiedy maskotka unosi ręce, abyśmy wnosili okrzyki nawet się nad tym nie zastanawiam. Krzyczę wraz z Milesem i tysiącami innych osób, a na tafli ujawnia się logo drużyny. Orzeł zjeżdża, a cała hala błyszczy na czerwono.

– O boże. – Miles poprawia się na siedzeniu. – Widziałaś?

– Co? Kogo?

– Sędziów. Wjechali na lód.

Rzeczywiście na lodowisku pojawiło się czterech mężczyzn w biało czarnych koszulkach. Obserwuję jak szybko przemieszczają się na łyżwach. Dwóch z nich sprawdza bramki, a kolejni ustawiają się pod bandę. Nie trwa długo jak trybuny znowu zaczynają krzyczeć i potem na taflę wjeżdżają przeciwnicy w żółto-czarnych barwach. Już chcę coś powiedzieć, kiedy niespodziewanie potężny dźwięk klaksonu ogłusza dudniącą energiczną muzykę. Ledwo orientuje się w sytuacji, gdy ludzie podnoszą się z trybun i wrzeszcząc klaszczą w dłonie.

Panie i panowie, przed wami Washington Capitals!

Słyszę donośny głos spikera. Zamieram, a na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Oboje z Milesem wgapiamy się w jeżdżących po tafli hokeistów. Jest ich tak wielu i wszyscy są tak szybcy, że nie jestem w stanie dostrzec Kane'a. Trochę mnie to martwi, ale na szczęście spiker zaczyna wymieniać skład zespołu.

Numer siedemdziesiąt dwa Olivier Richard, numer dwadzieścia osiem Charles Marchment, numer szesnaście Kane Wilder.

– Powrót bestii! – krzyczy ktoś za nami. – Czas na prawdziwy hokej!

– Wilder! W której minucie trafisz do boksu kar?! – dodaje kolejny.

Miles zerka zza pleców na wrzeszczących dryblasów.

– Oni mu kibicują czy nie? – pyta mnie zdumiony.

– Nie mam pojęcia. – mamroczę nie odrywając wzroku od sunących po lodzie hokeistów. Skupiam się, aby znaleźć bluzę z numerem szesnaście, ale mój wzrok jest zbyt powolny.

– Szlag, czy nie mogą zwolnić?

– No. – chichocze Miles. – Są szybcy.

– Aż za. Widzisz Kane'a?

– Jest obok Ollie'ego.

– Jezu, a gdzie jest Ollie?

– Siedemdziesiąt dwa. O kurwa, zaraz będą niedaleko nas! Zaraz tu będą!

Brat wyrywa mi z rąk transparent i nim się spostrzegam biegnie schodami w dół, aż do odgrodzonej siatką szyby z akrylu. Niewiele myśląc zrywam się z siedzenia i dołączam do niego, gdy w tym samym czasie, Kane wraz z jakimś innym hokeistą przejeżdżają obok. Nieoczekiwanie uderzam dłonią w szybę. Nie wiem, dlaczego to robię. Zresztą, co tutaj kryć moje neurony uległy nieodwracalnemu procesowi degradacji w momencie, kiedy Wilder przycisnął swoje usta do moich. Na wspomnienie naszego namiętnego pocałunku czerwienię się po same cebulki włosów. Miles podaje mi bristol, więc zakrywam nim połowę twarzy z nadzieją, że nikt nie zobaczy mojego zawstydzenia. Nagle widzę jak Kane się cofa. Zostawia swojego kolegę i sprintuje w naszą stronę. Ledwo mogę oddychać, kiedy zatrzymuje się przed szybą i z szeroko otwartymi oczami przygląda się mojej twarzy. Mogłabym powiedzieć mu tak wiele. Na przykład, że celowo wprowadziłam go w błąd, albo, że chciałam się przekonać, czy doceni moją obecność, ale jedyne co jestem w stanie wykonać, to uniesienie cholernego transparentu. Kane uśmiecha się szeroko ukazując przezroczysty ochraniacz na szczękę, a potem przykłada dłoń do szyby.

– Cześć! – Miles krzyczy uderzając w akryl tak jakby przybijał z nim piątkę. – Jesteś najlepszy! Do boju, caps!

Hokeista wygląda na zadowolonego. A nawet więcej. Mam wrażenie, że promienieje szczęściem tak intensywnie co mój brat. W pewnym momencie podjeżdża z mojej strony i właściwie nie robi nic specjalnego. Po prostu jego roziskrzone spojrzenie krzyżuje się z moim wzniecając ogień. Nie otwiera ust, nawet nie podnosi rąk. Stoi i patrzy, a ja daję się pochłonąć głębi jego pięknych oczu. Jak na zwolnionym filmie patrzę, jak mężczyzna unosi kij.

– Serio? – pytam bezgłośnie, na co on kiwa głową.

Tuż przy nas, zupełnie znikąd pojawiają się inni fani. Wielu z nich próbuje się przecisnąć lub co gorsza odepchnąć Milesa.

– Bestia da swój kij? – słyszę podekscytowane szepty.

– Daje go? Komu?!

Kane z trudem przerzuca kij na naszą stronę, a potem raz jeszcze przyciska dłoń do szyby. Zupełnie jakby w ten sposób nam dziękował. A może to tylko mi? Może naprawdę tak bardzo cieszy się z tego, że jestem na jego meczu? Jakaś zwariowana część mnie pragnie by tak właśnie było.

– Mam! – Miles przyciska kij do piersi. – Mam kij bestii!

– Nie ma za co. – odpowiadam zachwycona jego reakcją. – Jakoś przemęczę tą kolację.

– Musisz, Holls. Teraz nie ma odwrotu.

Serce bije mi jak oszalałe. Wiem, że nie powinnam, ale słowa brata brzmią dziwnie wiążąco. Wzdycham cicho, kiedy znowu w moim umyśle pojawia się gorący pocałunek w kantorku. Nie mam wątpliwości, że doświadczyliśmy z Kanem chwili słabości, która nieprzerwana mogłaby doprowadzić do kolosalnego błędu. Ile kobiet całował w ten sposób? Czy spotyka się z kimś od dłuższego czasu? Media milczą twierdząc, że jest singlem. Ale przecież hokeista mógł się nie ujawniać. To niemożliwe, żeby z nikim się nie widywał. Rany boskie, czemu tak obsesyjnie o nim myślę? To był tylko jeden, cholernie dobry pocałunek. Nic więcej! Jeszcze przez parę długich minut patrzę, jak Kane dostaje drugi kij i wraz z innym graczem ćwiczą swoje umiejętności strzeleckie, a potem wracamy z Milesem na trybuny.

– Nie jest ci zimno? – pytam pocierając dłonie.

– Żartujesz? Jak dostałem kij to zrobiło mi się tak gorąco, aż się spociłem.

Uśmiecham się rozbawiona jego odpowiedzią. Niespodziewanie podchodzą do nas jacyś faceci i pytają czy mogą sobie zrobić zdjęcie z kijem. Mój brat się godzi, a ja pstrykam tamtym parę fotek.

– To tylko kij. – mamroczę przyglądając się sprzętowi. – I to w dodatku zużyty.

– To nexus tracer. Ma antypoślizgowy uchwyt, jest superlekki i posiada technologię connecTech.

– Nie mam pojęcia, o czym do mnie mówisz.

– Wspominałem o włóknie węglowym textreme?

– Nie. Miles, do diaska, gdzie ty się tego dowiedziałeś?

– Ma się swoje sposoby – uśmiecha się szeroko. – O, zjeżdżają z lodu. To znak, że niedługo rozpocznie się mecz. Powinnaś założyć koszulkę z numerem bestii, Holls.

– Absolutnie nie.

– Przynamniej byś tak mocno nie marzła. – mówi spoglądając na moje zaczerwienione policzki. – Wyglądasz jak Eskimos.

Zaciskam usta, by nie parsknąć śmiechem. Okej, na hali jest chłodno, ale moje czerwone policzki zupełnie nie mają związku z niską temperaturą. Nie mam jednak zamiaru niczego wyjaśniać bratu. Szczerze mówiąc, prędzej dałabym się pociąć niż przyznałabym się do tego co zrobiłam z jego idolem w cholernym kantorku. Światła na arenie znowu gasną, a kiedy ponownie rozbłyskują na telebimie pojawia się wielkie odliczenie do rozpoczęcia rozgrywki. Zauważam też, że wszyscy powstawali ze swoich miejsc, więc szturcham lekko Milesa i podnosimy się z foteli. Brat łapie za chorągiewkę, którą kupił na jednym ze stoisk, a ja zaczynam nerwowo wykręcać palce. Wokół czuć niesamowite napięcie. Mam wrażenie, że każda ze zgromadzonych osób wstrzymała oddech.

Cisza przed burzą.

Dokładnie w ten sposób mogę opisać ten stan.

Niedługo później na hali znowu panuje mrok, który zostaje szybko rozproszony przez mocne światła stroboskopowe, a w głośnikach rozbrzmiewa welcome to the jungle Guns'n Roses. Głośne gitarowe riffy sugerują, że nadchodzący mecz będzie pełen dynamiki i zaangażowania. Bardzo podoba mi się oprawa wizualna wydarzenia. Ta niesamowita atmosfera połączona z jeszcze lepszymi efektami świetlanymi i dźwiękowymi tworzą niezapomniane wrażenia. Na lodzie pojawiają się kolejno przeciwnicy, a tuż po nich caps. Ze ściśniętym żołądkiem obserwujemy, jak hokeiści ustawiają się w swoich formacjach, a wzrok każdego z nich jest skierowany wyłącznie na taflę. Wyglądają na zmobilizowanych i gotowych do walki. Sędzia rozpoczyna rozgrywkę, a ta od samego początku staje się zaciekła. Caps starają się kontrolować krążek i kierować ofensywę, ale rywale nie pozwalają im na przejęcie całkowitej przewagi. Obie drużyny są silne, ale tylko jedna ma w swoim składzie bestię. Z łomoczącym w piersi sercem patrzę jak Kane zderza się z przeciwnikami.

– Miles?

– Cicho, Holls.

– On ma ochraniacze, prawda? – mój glos przypomina papier ścienny. – Nie odczuł bólu, co?

– Chyba nie. – odpowiada zniecierpliwiony.

Rywale odpowiadają precyzyjnymi podaniami, ale jedna akcja Oliviera Richarda powoduje, że caps zdobywają pierwszego gola. Trybuny szaleją. Moje uszy zalewa wrzask zmieszany z energiczną muzyką. Z uśmiechem na ustach patrzę jak Kane ściska się ze swoją drużyną, a potem znowu ustawiają się w pozycji do przejęcia krążka. Rywale zdobywają gumę i ruszają do ataku. Jestem pewna, że zaraz ktoś strzeli bramkę i wyrównają wynik, ale wtedy z nienacka wyjeżdża Wilder i wykorzystując swoją siłę oraz prędkość zatrzymuje tamtego we własnej strefie jednocześnie dając swoim kolegom z zespołu możliwość przejęcia krążka. Podążam wzrokiem za kapitanem caps, który szybko przesuwa się w stronę Oliviera, ten wykonuje podanie do Kane'a i nagle na trybunach zalega cisza. Zupełnie jakby wszyscy kibicie wiedzieli, że za chwilę będą świadkami czegoś wspaniałego. Ja również sznuruję usta. Siedzę jak na szpilkach, gdy mężczyzna wykonuje zamach, a charakterystyczny dźwięk uderzanego kija o krążek wypełnia mi nie tylko głowę, ale i serce. Boże, tak bardzo chcę, żeby zdobył bramkę.

– Słupek. – wzdycha Miles.

– Kurwa!

– Było blisko.

Charles wyprowadza grę. Krążek sunie w stronę Robby'ego, ale zostaje szybko przechwycony przez gracza z innej drużyny. Kapitan caps sprintuje, a następnie odbiera gumę i podaje do Kane'a.

– Zaraz oszaleje. – mamroczę podkurczając palce u stóp.

Nie odrywam wzroku od hokeisty, który otoczony rywalami stoi przy bandzie. Nagle jeden z nich zaczyna go szturchać, ale na szczęście w pobliżu pojawia się Olivier i łagodzi napięcie. Czuję narastającą złość, bo widzę jak bardzo tamci prowokują.

– Wilder jest dziś spokojny. – słyszę za plecami.

– Nie na długo, zobaczycie, jeszcze chwila i wejdzie w tryb bestii.

Oby nie. Jestem tak przerażona tą gęstniejącą atmosferą, że nawet nie zauważam, kiedy kończy się pierwsza tercja. Gracze zjeżdżają do szatni, a z głośników dudni muzyka. Po piętnastu minutach sama opróżniłam paczkę frytek i wypiłam shake, zaś Miles nadgryzł tylko trochę kurczaka. Nasze emocje sięgają zenitu. Sędzia ogłasza drugą tercję, która okazuje się jeszcze bardziej intensywna. Przeciwnicy chcą wyjść na prowadzenie, co powoduje liczne zadawanie ciosów przy bandach. W pewnym momencie ktoś brutalnie atakuje Charlesa i choć Kane znajduje się po drugiej stronie lodowiska, nie waha się ani sekundy. Sprintuje i od razu znajduje się przy agresorze. Odpycha go od kolegi, a potem posyła na bandę i odjeżdża. Oddycham z ulgą, myśląc, że to koniec, lecz wówczas znowu zostaje prowokowany.

– Nie daj im się. – szepczę pod nosem. – Bądź ponad to.

Niestety hokeista nie jest odporny na frustracje. Kiedy rywal chwyta go za kij, ten robi to samo i zaczynają się przepychać.

– Zostaw go. Proszę, Kane. Zostaw go.

Wilder nie ucieka od konfrontacji, co rywal wykorzystuje. Obaj zrzucają rękawice, a tłumy na trybunach zaczynają skandować i krzyczeć zagrzewając mężczyzn do walki. Kane uderza przeciwnika w kask, ale ten nie pozostaje mu dłużny.

– Nie mogę na to patrzeć. – dukam zaciskając powieki. – Co za głupi osioł.

– Bestia! Z sierpowego! Tak! Pociągnij! – wrzeszczą kibice.

Z trudem otwieram jedno oko i ze strachem patrzę, jak rywal okłada pięściami Kane'a. Dwaj potężni hokeiści szarpią się za bluzy i zadają sobie mocne ciosy w szczękę oraz twarz. Niespodziewanie Wilder wyprowadza tak silne uderzenie, że przeciwnik ląduje na lodzie. Sędzia natychmiast gwiżdże, zaś Kane unosi dumnie głowę. I właśnie wtedy widzę, że krwawi.

– Idiota! – krzyczę, lecz po chwili moje serce wypełnia zmartwienie. – On jest ranny, boże, gdzie jest medyk? Dlaczego nikt mu nie pomaga?!

– Pani się tak nie przejmuje. – czyiś głos rozlega się tuż obok mnie. – to silny zawodnik.

– To kretyn dający się prowokować. – warczę wściekła.

– Taki już jest, ale to dobrze. Dzięki niemu gra jest ciekawa.

Powstrzymuję się od kolejnych dosadnych słów. Patrzę jak Kane zjeżdża z lodu z zakrwawioną twarzą i wraca do szatni. Moja złość miesza się z troską i niewiele myśląc wyjmuję telefon. Piszę do niego wiadomość z nadzieją, że otrzymam odpowiedź i nie będę dłużej trzymana w niepewności.

Ja

TY GŁUPI OSLE DAŁEŚ SIĘ SPROWOKOWAĆ.

Ja

Błagam, niech te rany opatrzy jakiś dobry lekarz.

Ja

Doprowadzisz mnie do zawału serca, durniu!

Ja

Kane, wiem, że masz problem z opanowaniem emocji. Przepracujemy to. Proszę, odezwij się, bo naprawdę będę na ciebie wściekła i żadne babeczki z pingwinkami, bilety na mecz i zaproszenie na kolacje nie pomogą.

Ja

PATAFIAN.

Jestem przekonana, że Kane już nie wróci do gry, ale ku mojemu zdumieniu ten pojawia się na lodzie i od razu dostaje karę pięciu minut za bójkę. Gapię się jak mężczyzna siada w boksie kar i marzę tylko o tym, żeby wygarnąć mu jak bardzo mnie denerwuje. I stresuje. Rozgrywka toczy się dalej. Caps wyglądają na nieźle wkurzonych. Błyskawiczne interwencje bramkarzy obu drużyn nie dają szans na zdobycie bramki. Po stronie rywali dochodzi do podania, a następnie ataku, lecz szybkie zagranie Yuriego niszczy taktykę przeciwników. Dwie minuty przed końcem drugiej tercji, Kane wraca do gry i przełamuje obronę tamtych. Strzela z dużej odległości. Tak wielkiej, że niemożliwym jest, by trafił, ale p tym jak robi długi ruch kijem, a krążek wystrzeliwuje jak z procy niosąc przy tym mocny dźwięk uderzenia, trybuny zamierają w oczekiwaniu.

– Jest! Mamy to! – Miles odrywa się z siedzenia i zaczyna wiwatować wraz z innymi kibicami. – Strzelił!

– Zawsze to powtarzam. Jak bestia jest na lodzie to nic go nie zatrzyma!

– To idealny materiał na kapitana.

– To jest przyszły kapitan. Zobaczycie!

Przenika mnie tak wiele emocji. Od ekscytacji, radości, po złość, rozczarowanie i współczucie. Czuję się tak wulkan przed erupcją. Ani przez sekundę nie sądziłam, że będę tak mocno przeżywała ten mecz. Piętnaście minut później zaczyna się trzecia, ostatnia tercja. Rozgrywa osiąga swój kulminacyjny punkt. Intensywność rośnie. Rywale próbują zapędzić Kane'a w róg, ale im się nie udaje. Obie drużyny starają się wykorzystać maksymalnie każdą sekundę meczu. Rywale podejmują coraz więcej ryzykownych zagrań, które doprowadzają do bramki. Przy uwolnieniu krążka, Kane dystansuje obrońcę przeciwników. Caps prowadzą jednym punktem i próbują nie dopuszczać do kontrataków. Nerwy kibiców są napięte, a ja prawie eksploduję z wściekłości, kiedy widzę jak Kane posyła kogoś na bandę, a potem sam obrywa łokciem pod żebra. Sytuacja robi się niebezpieczna, trybuny znów zacierają ręce na bójkę, lecz na szczęście tamten pasuje. Olivier podaje do Yuriego, Kane asystuje mu odgradzając innych rywali i zdobywają bramkę. Caps prowadzi dwa do jednego. Fani celebrują gol głośnym dopingiem, ale milkną, gdy rywale tworzą idealną okazję do strzału. Minuty płyną nieubłaganie i w pewnym momencie sędzia ogłasza koniec meczu. Trybuny wybuchają radością. Niektórzy rzucają na tafle drużynowe maskotki i chorągiewki. Z uśmiechem na ustach widzę jak Kane świętuje wraz ze swoimi kolegami, a następnie odwraca się w naszą stronę i unosi obie dłonie jakby dziękował nam za wsparcie. Kolejno następują tradycyjne uściski dłoni. Caps pierwsi podchodzą do rywali i gratulują im zaciętego meczu, lecz nawet podczas tej czynności dochodzi do przepychanek między Kanem a napastnikiem tamtej drużyny.

– Nie możesz odpuścić, co? – syczę rozdrażniona. – Mało ci, że masz ranę na policzku?

– Holls? Do kogo ty to mówisz? – Miles zerka na mnie z przejęciem. – I czemu się nie cieszysz? Wygraliśmy! Kane zaliczył gola i dwie asysty!

Zaliczył również limo pod okiem, ale to najwyraźniej nie interesuje mojego brata.

Wstajemy z trybun, gdy caps zjeżdżają z lodu do szatni i postanawiamy poczekać, aż wielka fala tłumu napierającego na wyjście z hali nieco się uspokoi. Siedzimy więc na fotelach. Nadal rozemocjonowali i przeżywający każdy moment gry. Nie wiem, ile czasu mija, ale czerwone światła jak i telebim gasną. Miles wciąż mówi o strzałach hokeistów, jednak ja nie do końca za nim nadążam. Wciąż myślę tylko o bójce, której byłam świadkiem. I wtem otrzymuję wiadomość.

Kane Wilder 

Wysłałaś mi sześć wiadomości w ciągu dwóch minut. Czy ty jesteś normalna?

Kane Wilder 

Nic mi nie jest. Pierre wygląda o wiele gorzej.

Kane Wilder 

Śpieszycie się do domu?

Ja 

To zależy.

Kane Wilder 

Możemy się spotkać za dwie godziny. Odbębnię procedury drużynowe (analiza meczu) i fizjo, żeby nie mieć zakwasów.

Ja

Dobra. Zaczekamy na ciebie w jakimś barze.

Kane Wilder 

Nie. Zostańcie na lodowisku. Dam znać ekipie, żeby was nie wygoniła.

Dlaczego mamy zostawać na lodowisku po zakończonym meczu? Doprawdy nie widzę w tym sensu, ale nie spieram się z hokeistą. Informuję Milesa o spotkaniu z mężczyzną, a ten z wielkiej euforii zaczyna dreptać wzdłuż trybun.

– Uspokój się.

– Przyjdzie do nas? Serio?

– Tak. Co w tym takiego niezwykłego?

Brat zatrzymuje się i mrozi mnie spojrzeniem.

– To Kane Wilder, Holls. – wypowiada takim tonem jakby czcił samego boga.

Patafian, buc, głupi osioł dający się prowokować.

– Mhm. I będziesz go tak wielbił w nieskończoność? – pytam udając rozdrażnienie.

– Tak. – odpowiada bez zająknięcia.

– Okej, chciałam tylko się upewnić. – mamroczę rozsiadając się wygodniej we fotelu. – Na twoim miejscu przestałabym chodzić w tę i z powrotem. Jakie masz jutro lekcje?

– Co? – Miles podchodzi bliżej i pochylony spogląda mi głęboko w oczy. – Jakie lekcje?

– Twoje. Szkolne. Bo przypominam ci Turner, że wciąż do niej chodzisz.

– Rany, kto by o tym myślał? – wzdycha niepocieszony. – Caps wygrało mecz, a ty zamiast świętować pytasz mnie o jakieś lekcje? Weź, Holls. Nie truj.

– Truć, to ja dopiero mogę zacząć. – odgrażam się jak to na starsza siostrę przystało i czerpię satysfakcję, gdy widzę, jak przewraca oczami. Choć tak naprawdę wcale nie chodziło o dokopanie bratu, a przekierowanie męczących myśli. Stłumienie w sobie tej dziwnej ekscytacji, która pojawia się za każdym razem, gdy wspominam ognisty pocałunek Wildera i jego brutalną grę na lodzie. Robi mi coraz chłodniej, więc wsuwam dłonie do kieszeni spodni i gapię się zasuwające po tafli zamboni.

– Zobacz, ten kij jest prawie tak samo wysoki jak ja. – śmieje się brat robiąc mało dokładne pomiary. – Zmieści się do samochodu?

– Przywiążemy go do dachu. – parskam nie mogąc się powstrzymać.

– Ciebie mógłbym przywiązać.

– Jaka szkoda, że nie masz prawka. – rechoczę

Brat wystawia mi język i nagle zauważam dwóch pracowników technicznych. Rozmawiają o czymś, a potem jeden nich wskazuje ręką w naszym kierunku. Prawdopodobnie to był moment, w którym pozwolono nam zostać na lodowisku po rozgrywce. Zapadam się we fotelu. Wszechobecny chłód staje się niezwykle drażniący i już mam zamiar ruszyć do wyjścia, gdy niespodziewanie Kane pojawia na drugiej stronie hali. Dzieli nas spora odległość, ale już teraz dostrzegam, że ma na sobie czarny garnitur, na który zarzucił płaszcz w takim samym kolorze. Wstaję z miejsca, czując jak moje serce gwałtownie przyspiesza. Podekscytowana patrzę, jak mężczyzna przedziera się przez boczne trybuny i gdy jest blisko unosi rękę, w której trzyma butelkę szampana. Mrugam zaskoczona, bo jakimś cudem zupełnie nie zwróciłam uwagi na alkohol.

– Zanim się napijemy, chce wiedzieć co sprawiało, że zmieniłaś zdanie i jednak przyjechałaś na mój mecz. – mówi zawieszając na mnie swój płonący wzrok.

– Ja. – rzuca Miles. – To pewnie dla mnie przyjechała. A co złościsz się?

– Wręcz przeciwnie. – Kane nie odrywając ode mnie spojrzenia, sprawnie otwiera szampana.


Zamboni jest jednym z najlepszych i największych producentów maszyn do pielęgnacji i konserwacji tafli lodu na świecie, a także głównym i oficjalnym dostawcą urządzeń dla najlepszej ligi hokejowej na świecie, czyli NHL.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top