Rozdział 16

                                                                               Rozdział 16

                                                                                HOLLY

Jestem zła. Tak bardzo zła, że nie umiem sobie poradzić z tym kipiącym gniewem. Naiwnie sądziłam, że jeśli pojadę po pracy na basen i przepłynę kilka długości, to moje emocje osiągną stabilny poziom i mimo dużego zdenerwowania będę w stanie podrzucić Milesa na ostatni trening hokeja. Nie jestem. Staram się, ale kiedy tylko przypomnę sobie filmik z pędzącym samochodem moje serce zamiera. Zdaję sobie sprawę, że trochę przesadzam, jednak po śmierci rodziców ogromnie ciężko mi złapać balans i uwierzyć, że nie wszystkie szybkie samochody są prowadzone przez bezmyślnych kierowców. Każdy uważa, że świetnie radzi sobie za kółkiem, aż do tej jednej chwili, w której tracą kontrolę. Kiedy myślę o tym, co mogłoby się stać mojemu bratu, mój żołądek ze strachu przewraca się na drugą stronę.

– Hej, skarbie. – Tilly łapie mnie za dłoń i lekko ściska.

Znajdujemy się w kawiarni, tej samej co ostatnio. Tatte Bakery jest najbliżej szkoły Milesa, a ja parę minut temu poprosiłam przyjaciółkę, aby go odebrała i zawiozła na arenę.

– Najgorsze jest to, że on w ogóle nie widzi w tym problemu. – mówię wspominając wymianę esemesów z Kanem.

– Pewnie, gdy bóg rozdawał empatię, bestia stał w kolejce po seksowny szcześciopak. Nie martw się, Holls. Wszystko załatwię. Nie będziesz musiała się z nim widzieć.

– Dziękuję.

– Chociaż może warto byłoby porozmawiać? Wiesz, nie namawiam cię, lecz jeśli bestia ma aż tak duży kłopot z komunikacją, to może jednak lepiej wyjaśnić mu parę rzeczy osobiście?

– Z nim nie da się rozmawiać. – odsuwam dłoń i opuszkami palców ścieram samotnie spływającą po policzku łzę. – Nie mam siły na jego ironię. Nie dziś.

– Jasne. Rozumiem. – Tilly przygląda mi się z troską. – Ale nie płacz więcej, okej? Wiem, że jest ci trudno, ale jesteś mocna i dasz radę.

– Wiem. – pociągam nosem. – Po prostu Kane był dla mnie dziś wyjątkowo niemiły i chyba osiągnęłam cholerne apogeum.

– Czyli nie chodzi tylko o auto?

– Nie. Stwierdził, że praca, na którą poświęciłam aż trzy godziny jest bezużyteczna. – uśmiecham się smutno. – To takie w jego stylu, prawda?

– Nie znam go tak dobrze jak ty, ale w mediach rzeczywiście sprawia wrażenie gruboskórnego. Takiego... – urywa nie mogąc znaleźć właściwego słowa.

– Wściekłego. – podsuwam cicho. – To nie wrażenie. On jest wściekły.

– Ale dlaczego?

– Nie wiem.

Czy dziwna relacja z dziadkiem przyczyniła się do tego, kim teraz jest ten mężczyzna? A może wina leży po stronie matki? Mogę się jedynie domyślać. Jedno jednak jest pewne. Hokeista nie panuje nad własnym językiem.

– Smutne, ale mimo wszystko nie powinien się tak zachowywać. Nic go nie usprawiedliwia.

– Miles za chwilę kończy zajęcia.

– Okej. – Tilly posyła mi delikatny uśmiech. – Powiedz mi jeszcze raz, jakim wejściem wchodzę na arenę?

– Głównym od F street.

– I potem pokazuję przepustkę ochroniarzowi, tak?

– Zgadza się. Miles wie, gdzie są szatnie, także nie musisz się obawiać, że się zgubicie. Trening trwa zwykle dziewięćdziesiąt minut.

– Holls? Wybacz, że teraz o to zapytam, ale bestia da mi autograf, jeśli poproszę? Czuję się okropnie, bo wiem, że cię skrzywdził, lecz z drugiej strony to wciąż mój crush i jestem bardzo podekscytowana. Może uda nam się porozmawiać i też dostanę obserwację na insta?

Patrzę na przyjaciółkę, a potem zaczynam się śmiać.

– Nie czuj się okropnie. To ja mam z nim problem, a nie ty.

– W siostrzanym świecie tak to nie działa. – Tilly podnosi się z krzesła i wstaje d stołu. – Dlaczego ci najbardziej gorący faceci są tymi najbardziej podłymi?

– Bo bóg ma kiepskie poczucie humoru. – odpowiadam ponuro. – Daj mi znać, gdy już dojedziesz.

– Dobra. A ty koniecznie zamów sobie coś ekstra.

– W menu nie ma świętego spokoju. – uśmiecham się smutno. – Ale zastanowię się nad waniliową latte.

– Idealnie! Dbaj o siebie. Rozpieszczaj ile tyle możesz, to naprawdę ci nie zaszkodzi. Buziaki, najseksowniejsza kobieto na świecie!

– Buziaki, skarbie. – odpowiadam i gdy tylko Tilly wychodzi z kawiarni znowu czuję jak powoli się rozpadam. Z głębokim westchnieniem spoglądam w kierunku okna, za którym przewija się tłum przechodniów. Gdzieś na dnie serca rodzi się pytanie, czy Kane zauważy moją nieobecność, a jeśli tak, to jak na nią zareaguje? Chociaż równie dobrze mógłby się nie przejąć i wciąż uważać, że wszystko jest okej. Dlaczego w ogóle o nim myślę? To nienormalne. Zamawiam waniliową latte i nagle mój telefon wypluwa powiadomienie. Spinam się jak struna od gitary, lecz gdy zerkam na wyświetlacz nie dostrzegam nowej wiadomości, a reklamę ze strony Washington Capitals. Zaobserwowałam ich profil, kiedy wpisywałam Milesa na listę treningową. Z głębokim westchnieniem stukam w ekran i już po sekundzie widzę wpis przypominający o zbliżającym się meczu. A także tym, że w rozgrywce będzie grał Wilder. Do tekstu wrzucono grafikę przedstawiającą Kane'a w towarzystwie innych hokeistów.

– Do diaska. – mamroczę odwracając komórkę.

Kelnerka przynosi moją kawę, dzięki czemu trochę mnie rozprasza i skupiam się na czymś innym niż hokej.

– Mike! Mike! – niespodziewanie słyszę czyjeś nawoływanie i skupiam się na młodej kobiecie o blond włosach z różowymi pasemkami. Wygląda na nieźle wkurzoną i nawet zaczynam jej współczuć, bo cokolwiek zrobił jej facet zdecydowanie przegiął. Popijam kawę delektując się smakiem wanilii, aż zupełnie nieoczekiwanie do stolika podbiega dwuletni chłopiec i zaczyna wspinać się na puste krzesło.

– Hej. – odzywam się zdziwiona.

– Cii! – przykłada palec do ust.

– Mike!

– To twoja mama? – pytam wskazując na coraz bardziej nerwową kobietę.

– Tak, to mamusia. – potwierdza śmiejąc się pod nosem.

Wstaję z miejsca i zaczynam machać w jej kierunku, nie widzi mnie, lecz na szczęście nie jest sama. Tuż obok stoi jej córka, która szybko mnie lokalizuje. Obie podchodzą do stolika.

– Mike, nie możesz tak robić. – kobieta strofuje dziecko jednocześnie patrząc na mnie z uśmiechem zdradzającym ulgę. – Dziękuję pani, małemu czasami totalnie odbija i... raz jeszcze dziękuję.

– Nie ma sprawy. – odwzajemniam uśmiech. – Jestem Holly.

– Emily. A to – wskazuje ruchem głowy na ośmioletnią dziewczynę o ciemnobrązowych oczach. – moja córka Izzie. Mike, naszego najmłodszego już zdążyłaś poznać.

– Nic się nie stało. – Zapewniam przypatrując się wesołemu chłopcu.

– Mamo, tatuś chyba się jednak zgubił. – odzywa się dziewczynka. – Może do niego zadzwonisz?

– Nie, wszystko w porządku. Tata pojechał na arenę przywitać się ze swoim kolegą.

Wiem, że to głupie. Boże, to niepoprawnie głupie, ale gdy Emily wypowiedziała „arena" od razu pomyślałam o patafianie.

– Jakim kolegą? Czy tutaj też jest jego drużyna?

– Nie, ale tata ma kolegów spoza Dallas. – Emily przenosi na mnie wzrok. – Przepraszam, dzieciaki są zwariowane za mężem.

– Mój tatuś jest hokeistą. – mówi Izzie. – I w zeszłym roku wygrał puchar Stanleya.

– Co? – dukam czując jak oblewa mnie zimny pot. – To znaczy, wow. Naprawdę? Super.

– To straszne, ale za nic nie mogę jej tego oduczyć. – Emily płonie rumieńcem.

– Żaden problem. Gratulacje dla męża.

– Och, dzięki. Przekażę. – śmieje się nerwowo. – Wyszło dość niezręcznie, nie chciałam się chwalić sławnym facetem czy coś.

– Skąd. Wszystko okej.

– Rany, bardzo podoba mi się twój akcent. Jesteś z Anglii, prawda?

Teraz to ja się rumienię.

– Tak, ale od lat mieszkam w Waszyngtonie. A ty?

– My przylecieliśmy z Dallas. Tyler, mój mąż, gra dziś mecz w Bostonie, a że stolica jest dość blisko, to postanowił wpaść na arenę.

– Capital one arena? – upewniam się.

– Tak, dokładnie ta. Interesujesz się sportem?

– Mój brat. Jest ogromnym fanem hokeja i trenuje z graczem NHL.

Emily uśmiecha się szeroko, a potem pochyla nad chłopcem, który postanowił wepchnąć do ust serwetkę.

– Pamiętasz kto trenuje twojego brata? Czy to może być Kane Wilder?

Wytrzeszczam na nią oczy i pewnie wyglądam komicznie, bo Izzie zaczyna się głośno śmiać. Tyle, że mi wcale nie jest do śmiechu.

– Tak, to on. – dukam

– Widzisz jaki ten świat mały? Tyler właśnie do niego pojechał. To świetny sportowiec, twój brat nie mógł trafić lepiej.

– Tak. – powtarzam cicho.

– Pamiętam jak kiedyś przyleciał do nas do Dallas. Moi rodzice mają ranczo, a że Kane jest szalonym fanem Yellowstone, wiesz, tego serialu, to wzięliśmy konie i pojechaliśmy nad rzekę. Tyler zawsze powtarza, że powinni grać w jednej drużynie.

– Tak, tak.

Serce tłucze mi się w piersi jak oszalałe. Patrzę na Emily i zastanawiam się jak wyglądało jej pierwsze spotkanie z Kanem, ale również myślę o tym, że kobieta w ciągu zaledwie parunastu minut powiedziała mi o nim więcej, niż ja dowiedziałam się przez niemal cały miesiąc. Dziwnie się z tym czuję. Nieswojo.

– Hej, świetnie się rozmawia, ale muszę już iść. – mówię wstając od stolika.

– Jasne, pewnie. Do zobaczenia? Może wpadniemy kiedyś na siebie podczas meczu.

– Byłoby wspaniale.

Nie kłamię. Serio polubiłam Emily, sprawia wrażenie bardzo otwartej i przyjacielskiej. Zresztą jej dzieci także. Powodem, dla którego wychodzę są moje nierozpracowane uczucia. Znajduję ukojenie w chłodnym wietrze, który owiewa mi twarz. Napełniam płuca tlenem i nieśpiesznie idę w stronę parkingu. Nie mogę się powstrzymać i zerkam na telefon, ale oprócz wiadomości od Tilly nie ma nic. Zaciskam zęby, gdy oblewa mnie fala rozczarowania. Wsiadam do samochodu. Odpalam silnik i nucąc pod nosem stary przebój nickleback jadę do domu. Chyba tego najbardziej potrzebuję. Swojego domu. Oazy bezpieczeństwa. Droga ciągnie się w nieskończoność, a moje myśli nieustannie krążą wokół treningu hokeja. Czy Miles daje sobie radę? Czy jest poprawa? Po godzinie dojeżdżam na osiedle i leniwym krokiem zbliżam się do furtki.

– Dzień dobry, Holly.

Nie. Proszę, nie dziś.

– Wiem, że zakończyłaś naszą relację, która miała potencjał przerodzić się w coś trwałego.

– Chris, nie mam na to sił.

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że szanuję twoją decyzję i nie będę ci się uprzykrzał.

Odwracam się od niego, a w moich oczach znowu lśnią łzy, bo jestem dziś emocjonalnym wrakiem i jedynie marzę o schowaniu się pod kołdrą.

– Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. – odpowiadam zachowując spokój.

– Jesteś cudowną osobą, Holly.

– A ty porządnym mężczyzną, lecz... nie dla mnie. Zranilibyśmy się, Chris.

– Może kiedyś zmienisz zdanie. – uśmiecha się przygnębiony. – Tymczasem jestem zmuszony powiedzieć ci żegnaj.

– Żegnaj, Clark. – nienawidzę siebie za to, że łamie mi się głos.

Odwracam się i w pośpiechu przechodzę przez furtkę, a potem wpadam do mieszkania i gdy Nacho wtula łebek w mój brzuch pozwalam łzom płynąć. Nie walczę. Siadam na podłodze i wypłakuję cały swój ból, aż brakuje mi tchu. Po jakimś czasie siadam na sofie i owijam się kocem. Wbijam wzrok w telewizor, ale tak naprawdę nic mnie nie interesuje. Niespodziewanie telefon powiadamia mnie o nowej wiadomości.


Tilly

Bestia dał mi autograf!!!! A teraz jedziemy z Milesem coś zjeść, bo oboje umieramy z głodu. Będziemy pewnie za dwie, max trzy godziny (korki), więc niczym się nie martw! Kocham cię!


W odpowiedzi wysyłam jej czerwone serduszko. Cieszę się, że ona i Miles mają lepszy dzień, to dość podbudowujące. Owinięta w koc ruszam do kuchni i wyjmuję z zamrażalnika pudełko śmietankowych lodów. Nie obchodzi mnie, że jest zima i większość ludzi przestaje się nimi delektować. Lubię lody i od zawsze zjadałam je o każdej porze roku. Wracam na sofę, włączam Netflixa i wybieram Harry'ego Pottera. Nabieram na łyżeczkę porcję lodów i kiedy powoli wkręcam się w film, który widziałam co najmniej tysiąc razy, rozbrzmiewa dźwięk dzwonka do drzwi. Nacho biega po mieszkaniu się z podekscytowania i zaczynam myśleć, że przyjaciółka jednak się rozmyśliła i przyjechała razem z Milesem. Poprawiam zasuwający się z ramion koc i naciskam klamkę. Przyjemne ciepło wędruje w dół mojego kręgosłupa, kiedy tylko dostrzegam Kane'a. Przebrał się, już nie ma na sobie czarnego garnituru, ale w granatowej bluzie z logiem caps i czarnych dżinsach wygląda tak samo dobrze.

– Czego chcesz? – pytam blokując Nacho dostęp do hokeisty.

– Trochę głupio wyszło. – mówi, a ja dopiero zauważam, że trzyma w dłoniach biały kartonik.

– Rozwiń.

– Nie chciałem.

– Nie chciałeś czego?

– Wszystkiego. – wbija we mnie zmieszane spojrzenie. – Posłuchaj, ja... Nie przemyślałem swoich słów. W ogóle nie miałem zamiaru cię wkurzyć ani obrazić, ale zdaje się, że zrobiłem jedno i drugie.

– Coś jeszcze?

– Tak, to dla ciebie. – wręcza mi kartonik. – Otwórz.

– Ciastka z kremem? – rzucam z udawaną niechęcią, lecz zaintrygowana unoszę wieko i nie dowierzam widząc małe babeczki w kształcie uroczych pingwinków. Rozczulam się zwracając uwagę na różowe szaliki wykonane z masy cukrowej.

– Wpuścisz mnie czy będziesz kazać mi tak marznąć?

Wchodzę w głąb mieszkania, a potem siadam na sofie i kładę kartonik na kolanach. Oprócz babeczek jest tam również wyrwana z zeszytu kartka zapisana niechlujnym pismem.

Twoja praca nie jest kompletnie bezużytecznym gównem.

– Dzięki. – zerkam na niego z ukosa. – Chyba.

– Nie miałem nic złego na myśli, po prostu... – patrzy na mnie zagubionym wzrokiem. – I kiedy nie zjawiłaś się z bratem na treningu zrozumiałem, że muszę jak najszybciej odwiedzić cukiernię.

– Uważasz, że babeczki wszystko załatwią?

– Tak. – odpowiada zajmując miejsce tuż obok mnie. – No, oczywiście, że tak. W końcu pingwinki są zrobione z pokruszonych oreo. Kto na świecie byłby zły na osobę, która daje ci oreo?

– Ktoś kto jest na diecie?

– Nie jesteś na diecie.

– Powiedziałeś to takim tonem, że nie wiem, czy to dobrze czy wręcz przeciwnie.

– Dobrze. – rozciąga usta w psotnym uśmieszku. – Mógłbym dodać coś więcej, ale wtedy na pewno wykopiesz mnie z mieszkania, a ja naprawdę długo czekałem na te cholerne babeczki i nie mam zamiaru wychodzić po pięciu minutach.

– W takim razie nie muszę tego wiedzieć. A na pewno nie dziś. – ostrożnie chwytam wypiek i z zachwytem przyglądam się pingwinkowi. Nie chcę się nad tym zastanawiać, nie chcę nawet sobie tego wyobrażać, ale z jakiegoś powodu moja głowa podsuwa mi obraz luksusowej cukierni i nadętego mężczyzny, który składa zamówienie na babeczki z uroczymi pingwinkami. Serce bije mi coraz mocniej, kiedy uświadamiam sobie, że musiał o mnie myśleć.

– Słuchaj, tak naprawdę nie przyjechałem do ciebie tylko po to, żeby dać ci słodkie.

– Wiedziałam. Boże, wiedziałam. – grzmię odkładając babeczkę. – Jesteś najbardziej podstępną osobą jaką znam. Co tym razem?

– Nic ważnego. – rzuca obojętnym tonem. – To taka głupota, ale pomyślałem, że może będzie fajnie, jeśli przyjedziecie z Milesem na mój jutrzejszy mecz.

Jestem zdziwiona. Nie spodziewałam się zaproszenia na mecz, raczej kolejnej brudnej roboty albo czegoś w tym stylu.

– To żart? – pytam cicho.

– Sam nie wiem. – szepce unikając mojego wzroku. – Ale przypadkiem wziąłem bilety.

– Bilety? Dla nas?

– Tak się złożyło. – odpowiada sięgając do tylnej kieszeni. – Trzymaj. Zrób z nimi co chcesz.

W osłupieniu gapię się na białą kopertę, na której w dolnym prawym rogu widnieje zadrukowana postać pingwinka w różowym szaliku.

– Czy ty dopasowałeś kopertę do babeczek? – z całych sił powstrzymuję się, aby nie ulec emocjom.

– Odwrotnie. Najpierw znalazłem kopertę, ale to nic nie znaczy. – uśmiecha się pod nosem. – To naprawdę nic wyjątkowego, nie wziąłem dla was miejsc dla vipów, bo one...

– Są dla rodziny?

– I kobiet z którymi sypiam. – szczerzy zęby w zadziornym uśmiechu. – Zatem sama rozumiesz, byłoby niezręcznie gdybym zaprosił was na sektor dla vipów.

– Doceniam to. – wyjmuję dwa bilety i dokładnie się im przyglądam. – Umarłabym z zażenowania, gdyby ktokolwiek wziąłby nas za parę.

– Ja też. – odpowiada jednocześnie otrząsając się z obrzydzeniem. – To byłoby najgorsze.

– Straciłabym swoją reputację. Ludzie uznaliby, że zwariowałam. – kładę bilety na stoliku, a następnie biorę babeczkę. – Jesteś wkurzającym patafianem, ale przepraszasz jak książę z bajki, więc... – podsuwam mu wypiek.

– Więc? – zawiesza spojrzenie na moich ustach.

– Możesz wziąć babeczkę. – wciąż trzyma wypiek w dłoni z nadzieją, że go odbierze.

Mężczyzna bez wahana pochyla się nade mną i nim zdążę zareagować bierze potężny kęs.

– Nie miałam w planach karmienia ponurego hokeisty. – wytykam czując jak policzki palą mnie z zawstydzenia i czegoś jeszcze. Czegoś co niebezpiecznie przypomina podniecenie.

– Nie jestem ponury.

– Czasami jesteś.

– Ja? – dziwi się. – Ja jestem światłem rozświetlającym mrok tego popierdolonego świata.

– Nie spodziewałam się po tobie innej odpowiedzi. – łypię okiem w stronę nagryzionej babeczki. – Będziesz ją dalej jadł?

– Mhm. – niespodziewanie unosi rękę i zaciska palce na moim przedramieniu. Już chcę zapytać, co robi, kiedy zniża głowę i ponownie wbija zęby w ciastko. Drżę, gdy nawet przez materiał bluzy czuję ciepło jego dłoni. Po chwili pochłania całą babeczkę i bierze kolejną, co zaczyna mnie bawić. Nie sądziłam, że jest aż tak łasy na słodycze.

– Chodź tutaj. – mruczy i łapie mnie za bluzę. Przyciąga bliżej siebie, a kiedy nasze twarze znajdują się tylko cal od siebie podsuwa mi do ust babeczkę. – Spróbuj.

Powoli otwieram buzię i niepewnie odgryzam kawałek ciasta. Czuję wilgotne czekoladowe brownie i śmietanowy krem, który zostaje mi na czubku nosa. Przymykam oczy z zażenowania i chcę się odsunąć, ale hokeista wciąż przytrzymuje mnie w miejscu.

– Puść mnie, muszę... – reszta słów utyka mi w gardle, kiedy mężczyzna puszcza moją bluzę i opuszką palca ściera śmietanę z mojego nosa, potem spoglądając mi głęboko w oczy powoli wsuwa go do ust i zamykając oczy mruczy z zadowoleniem zjadając krem.

– Kane.

– Rozpraszam cię? – pyta unosząc powieki.

– Nie. – rumienię się jeszcze bardziej. – Zupełnie nie.

– To dobrze. – odsuwa się tworząc między nami dystans, którego wcale nie chcę. – Co oglądałaś? – z zaciekawieniem patrzy w telewizor – Czy to Harry Potter?

– Tak. Lubisz?

– Nigdy nie oglądałem. – przyznaje sięgając po pilot i wznawia zapauzowany film. – Kim jest ten typ z brodą? Wygląda jak zapomniany brat świętego Mikołaja.

– To profesor Dumbledore. – wyjaśniam. – Jakim cudem ominął cię szał na Harry'ego? W Kanadzie nie było prądu?

– Woleliśmy oglądać Alvina i wiewiórki. – parska, lecz mimo wszystko skupia się na filmie.

Parzę na niego o parę sekund dłużej niż powinnam. I uśmiecham się, widząc jak marszczy brwi próbując połapać się w fabule.

– Jak minął trening? – usadawiam się bokiem i opieram głowę o zagłówek. – Miles daje sobie radę czy wciąż jest słaby?

– Widzę poprawę, ale zdecydowanie nadal odstaje od reszty. Jeśli myśli na poważnie o hokeju, potrzebuje dwóch lub trzech lat, żeby w ogóle przystąpić do naborów ligowych.

– Wrzuciłam go na głęboką wodę, co? Wiedziałam, że nie umie dobrze jeździć na łyżwach, a i tak zapisałam go na trening hokeja. Pewnie tylko podkopałam jego pewność siebie.

– Niekoniecznie. – opiera głowę tuż obok mojej. – treningi mogły mu otworzyć oczy. Hokej to nie jest łatwy sport, Holls. Tu nie wystarczy machanie kijem, czy jazda na łyżwach bez wywrotki. Miles musi być przygotowany na ból.

– Co?

– Tak już jest. – ucina krótko. – Dlatego hokej nie jest dla wszystkich.

– Czyli Miles się nie nadaje?

– Tego nie powiedziałem. Po prostu ma gorszy start i będzie musiał poświęcić cholernie dużo, żeby dojść do poziomu juniorów z USHL.

Trochę mnie to smuci. Chciałabym, żeby brat spełnił swoje marzenia o NHL, lecz z drugiej strony doskonale wiem, że to liga, do której trafiają wyłącznie najlepsi i Miles nawet pomimo opanowania techniki może nie dostać się do drużyn zawodowców. Nagle mój wzrok przyciąga różowa bransoletka na nadgarstku mężczyzny.

– Nadal ją nosisz. – mówię, nie mogąc zapanować nad zdziwieniem.

– Tak.

– Dlaczego?

– Bo kocham różowy kolor. – odpowiada z diabolicznym uśmieszkiem.

– Myślę, że w głębi duszy kochasz też barbie. – śmieję się nakrywając mocniej kocem.

– Taa. Rozgryzłaś mnie. Jestem pieprzoną barbie queen.

Śmieję się, gdy celowo wymawia ostatnie zdanie z angielskim akcentem.

– Nie rób tego więcej. – proszę z szerokim uśmiechem na ustach.

– Dlaczego? – parodiuje moją mowę. – Uważasz, że nie nadaję się na royalsa?

– O boże, przestań. To naprawdę okropne. – szturcham go w ramię, na co reaguje spoglądając mi głęboko w oczy. – Nie patrz tak na mnie. – proszę cicho.

– Patrzę normalnie.

Nieprawda. W jego spojrzeniu dostrzegam niepokojąco zmysłowy błysk, który powoduje, że moje neurony ulegają samozapłonowi.

– N-nie.

– Musisz przestać bujać w obłokach, pingwinku. – mruczy przesuwając się bliżej. Czuję jego ciepły oddech na swojej twarzy i z obawą obserwuję, jak wyciąga się w przód. Palce mężczyzny lądują na boku mojej szyi i powoli suną w stronę żuchwy.

– To ty musisz przestać mnie podrywać. – odzywam się drżącym głosem.

Kane pochyla się nad moim uchem.

– Czujesz się podrywana? – pyta drażniąco niskim tonem. – To niedobrze.

– Doskonale wiesz co robisz, prawda?

– A co robię? – niemal czuję jego usta na swojej małżowinie. – Powiedz mi. Co według ciebie teraz z tobą robię?

Postanawiam zagrać w jego grę i powoli obejmuję go za szyję, a potem przesuwam dłonie w stronę karku. Czuję, jak tężeje pod moim dotykiem, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że zupełnie się tego nie spodziewał. Wsuwam mu palce w włosy czerpiąc rozkosz z niskiego pomruku, który wydobywa się z jego ust.

– Chcesz wiedzieć co ze mną robisz? – szepczę mu na ucho.

– Tak. Powiedz mi wszystko.

– Wkurzasz mnie. – mówię, prawie muskając wargami jego policzek. – Wkurzasz mnie jak nikt inny na świecie.

– Czyli jestem jedyny? – jego ręce błądzą po wypukłości mojego kręgosłupa.

– Jesteś jedyny. – zapewniam ocierając się policzkiem o jego tygodniowy, miękki zarost.

– Podoba mi się to. – mruczy z zadowoleniem. Nie wiem, czy ma na myśli mój dotyk czy słowa. A może oba? Ciągnę go lekko za włosy, a on obdarowuje mnie kolejnym seksownym uśmiechem, który w ekspresowym tempie topi mi resztki rozsądku.

– I kto kogo, teraz podrywa, co? – pyta patrząc na mnie z narastającym pożądaniem.

– Przecież uzgodniliśmy, że to nie jest podryw. – odpowiadam pieszcząc dłońmi jego szyję. – Nie umówiłabym się z tobą, nawet gdybyś błagał.

– Bo w twoim typie są cholerni kastraci.

– Bycie miłym i kulturalnym nie oznacza kastracji.

– Mało wiesz. – stwierdza lakonicznie, a jego dłoń niespodziewanie wsuwa się pod moją bluzę. Sztywnieję, gdy wolno gładzi wrażliwą skórę pleców.

– Wystarczająco.

– Nie. – odpowiada nisko. – Taka kobieta jak ty, potrzebuje prawdziwego faceta. Faceta, którego nie będziesz w stanie wepchnąć pod pantofel. – niespodziewanie jego dłonie wędrują wyżej i zatrzymują się na zapięciu stanika. – Potrzebujesz cholernego samca alfa, pingwinku.

– Czy to autoreklama?

– Nie. Nie jestem tobą zainteresowany.

– Twoje dłonie na moich plecach mają inne zdanie na ten temat.

– To zwykły masaż. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. – Zaczyna delikatnie ugniatać moje ramiona. – Chociaż wiem, że to bardzo trudne, kiedy dotykają cię dłonie samego boga seksu.

– Nie wierzę, że to powiedziałeś.

– Cóż, jak już wspomniałem. Mało wiesz. – szczerzy zęby, a ja żartobliwie odpycham go od siebie. – Co to miało znaczyć?

– Co?

– Odepchnęłaś mnie. – spogląda mi w oczy. – Czemu?

– Bo jesteś zbyt pewny siebie. – uśmiecham się uroczo. – A poza tym, mój drogi patafianku, po twoich babeczkach bardzo chce mi się pić.

Wstaję z sofy zanim mężczyzna łapie mnie za rękę.

– Są twoje. W chwili, kiedy je przyjęłaś swoją twoje.

Z jakiegoś powodu bardzo cieszy mnie ta odpowiedź. Kusi mnie by spojrzeć na mężczyznę, ale z całych sił staram się nie ulegać pokusie. Idę do kuchni i wyjmuję butelkę z lodówki.

– Chcesz coś? – pytam nalewając wodę do szklanki.

– Nie, zaraz i tak będę musiał jechać.

Jechać? Zastygam przy wyspie kuchennej. Dlaczego? To znaczy jasne, rozumiem, że pewnie ma inne zajęcia, ale cholera naprawdę nie chce, żeby wychodził. Co się ze mną dzieje?

– Nie wyganiam cię. – mówię wracając na sofę.

– Mam umówiony wywiad dla TNT. – informuje sięgając po babeczkę. – W sumie w ogóle nie powinienem był zostawać, ale... – przesuwa rozpalonym wzrokiem po mojej twarzy. – Tak mnie wkręcił ten Harry Potter, że nie potrafiłem odmówić.

– O czym będzie ten wywiad?

Wcześniej ani razu, o nim nie wspomniał, przez co czuję się mocno zaintrygowana. Nie znam medialnej strony gwiazd NHL. Czy dostanie wcześniej spis pytań jakie padną podczas rozmowy? Czy osobą, która będzie go prowadziła okaże się kobietą? Krzywię się na tę ostatnią myśl. To okropne, że wpadła mi do głowy.

– A co? Chciałabyś obejrzeć? – zjada ciastko i bez pytania wypija parę łyków mojej wody. – Zrobią transmisję na żywo.

– Pytałam w imieniu Milesa. Na pewno, nie chciałby przegapić wywiadu swojego idola.

– TNT za jakieś dwie godziny.

– Dwie godziny? – dziwię się. – Jesteś pewny? To bardzo mało czasu.

– Wiem. Do dupy, co? – niechętnie podnosi się z miejsca i pochyla nad dopraszającym się pieszczot Nacho. – Wszyscy są tak podekscytowani moim udziałem w meczu, że wyciskają ze mnie siódme poty. Jutro z rana będę w studiu ESPN. – rzuca drapiąc psiaka za uchem. Z uśmiechem na ustach patrzę jak Nacho szaleńczo macha ogonem i wspina się na tyle łapy, choć zwykle tego nie robi. Jego łebek wtula się w bluzę hokeisty, a ten bez wahania go podnosi na ręce. Mrugam ze zdziwienia widząc jak mój dorosły, stu funtowy piesek popiskuje w objęciach mężczyzny niczym szczenię.

– Ostatni raz był noszony dwa lata temu. – odzywam się wpatrując w nich jak w obrazek.

– To pewnie dlatego tak chętnie dał się podnieść. Tęskniłeś za tym, co? – Kane przysuwa twarz do pyska Nacho. – Kto jest takim dobrym pieskiem? Tak jest. Ty nim jesteś.

– Nacho, daj spokój. Nie masz trzech miesięcy. – przewracam oczami, lecz w głębi rozsadza mnie przedziwna czułość.

– Nie słuchaj jej. – hokeista rusza w stronę drzwi. – Nie zasługuje na ciebie.

– Nie zasługuję? A kto zabiera go co miesiąc do psiego spa? Kto kupuje drogą karmę i tabletki na wzmocnienie stawów?

– Materialistka. – mruczy obrzucając mnie żartobliwie ponurym spojrzeniem.

– Zdaje się, że miałeś już jechać, prawda? – przypominam słodkim głosem.

– Mogę wziąć go ze sobą?

– Chyba oszalałeś! Nie, Kane. Proszę zostaw mojego psa.

– Sorry, misiu. – cmoka go w łebek. – Próbowałem. – ostrożnie stawia Nacho na podłodze, a potem odwraca się i szybko naciska klamkę. Zanim jednak wychodzi z mieszkania przypomina mi o transmisji, do której pozostało już niespełna półtorej godziny.

Siedzimy z Milesem na sofie i oboje gapimy się w telewizor. Jakiś czas temu odszukałam stronę TNT i dołączyliśmy do pozostałych pięciuset osób, które oczekują na wywiad z hokeistą. Mój brat był tak podekscytowany, gdy powiedziałam mu o tej transmisji, że nawet się nie przebrał. Siedzi w swojej hokejowej bluzie i wcina babeczkę z oreo, mimo, że zjadł już dużą pizzę i dwie porcje frytek.

– Gdzie je kupiłaś? – pyta chrupiąc ciasteczko. – Są przepyszne.

Czerwienię się. Nie powiedziałam bratu, że zanim przyjechał do domu, był tutaj Kane. Z jakiegoś powodu wydaje mi się to niestosowne. Gorąc oblewa moje ciało, kiedy wspominam, jak wsuwałam palce w ciemne włosy hokeisty. Tak, jego wizyta była zdecydowanie niestosowna.

– Gdzie je kupiłam? No wiesz, tam, gdzie zawsze. – odpowiadam

– W Tatte Bakary? Myślałem, że mają tam tylko kawę dla boomerów. – Miles zerka na mnie z błyskiem w oku.

– Nie jestem boomerem. – odcinam się.

– No racja, nie jesteś. – uśmiecha się sięgając po puszkę coli. – To takie dziwne, nie?

– Co? Że nie jestem boomerem?

– Nie. Że znamy Kane'a Wildera. – mówi drżącym z emocji głosem. – To jeden z najpopularniejszych hokeistów NHL. Zdobywca pucharu Stanleya, trzykrotnie występował w wydarzeniu All Stars, a tam występują naprawdę sami najlepsi. Czasami wydaje mi się, że to sen, wiesz? Że zaraz się obudzę i to wszystko zniknie. No bo, dlaczego ktoś taki jak Kane Wilder miałby polubić takiego Milesa?

– Hej, przerabialiśmy już tę sprawę. – odzywam się koncentrując na bracie.

– Niby tak, ale sama przyznaj. To jest dziwne.

– Nie. Absolutnie nie jest dziwne. Jesteś wspaniałym chłopakiem i Kane to dostrzegł.

– Serio? A jeśli zadaje się ze mną wbrew swojej woli?

– Wilder miałby coś zrobić wbrew własnej woli? – prycham pod nosem. – Naprawdę tak sądzisz?

– Nie, ale znam ciebie. – krzyżujemy spojrzenia. – Mogłaś go jakoś zmusić.

– Bez przesady. – śmieję się rozbawiona pomysłami brata. – Aż tak długich macek nie mam. Twój idol jest bezpieczny.

Miles nie spuszcza ze mnie wzroku. Wiem, że teraz z uwagą analizuje moje słowa i zestawia je z sytuacją z sprzed dwóch miesięcy, gdy wściekła wparowałam do szkoły i dosłownie zaszantażowałam panią Betsy, nauczycielkę od geografii, że doniosę na nią kuratorium, jeśli jeszcze raz wyśmieje Milesa na forum klasy. Kobieta potem solennie przepraszała brata, ale niestety przez to wszystko przylgnęła do niego łatka konfidenta. Z biegiem czasu zrozumiałam, że mój wybuch nie był na miejscu, lecz rany boskie, moje opanowanie zdaje nie istnieć, gdy w grę wchodzi dobro Milesa.

– Przysięgam. Nie zmusiłam go do kumplowania się z tobą. – mówię kładąc dłoń na sercu.

– Dobra. Wierzę ci. – niespodziewanie przysuwa się bliżej i opiera głowę o moje ramię. – Szkoda, że rodzice go nie poznali.

– Może to i lepiej. Wątpię, żeby mama go polubiła.

– No tak. Mama nie lubiła osób, które przeklinają.

Głaszczę go po włosach, kiedy na ekranie telewizora pojawia się długo wyczekiwana transmisja. Nieświadomie wstrzymuję oddech, gdy zauważam olśniewająco piękną kobietę w czarnej sukience. Siedzi bokiem odsłaniając długie, szczupłe nogi i uśmiecha się zalotnie w stronę hokeisty, który w półtorej godziny zdążył wystylizować fryzurę i włożyć elegancki granatowy garnitur. Z rozdziawioną buzią gapię się na idealnie zawiązany krawat w niebiesko-szare prążki i potężne bicepsy, które niemal rozsadzają rękawy marynarki.

– Dlaczego zatrudniają cholerne modelki do prowadzenia wywiadu ze sportowcem? – buczę niezadowolona.

– Skąd wiesz, że jest modelką? – pyta Miles pogłaśniając odbiornik.

– No na pewno nie jest kelnerką. – złoszczę się. – ciekawe jak wyglądała bez botoksu i liftingu.

– Może podobnie do ciebie. – rzuca Miles, a potem wybucha durnym śmiechem. – Przepraszam, to było chamskie.

Nie odpowiadam. Zamiast tego biorę babeczkę. Ostatnią. Wsuwam oreo do ust jednocześnie śledząc przebieg spotkania. Dziennikarka znowu oślepia nas swoim wspaniałym uśmiechem, a potem pochyla się w kierunku mężczyzny. Zaciskając zęby przyglądam się jak ten odwzajemnia uśmiech i swobodnie kładzie dłonie na udach.

– Co za brak profesjonalizmu z jej strony. – syczę rozdrażniona.

– Mogłabyś się przymknąć? – Miles wyjmuje ciastko z mojej babeczki i szybko zjada. – Nie słyszę co mówi.

– Pewnie nic mądrego.

– Holls!

– Okej, już się nie odzywam.

Gościmy dziś w naszym studiu Kane'a Wildera. Elitarnego, bardzo dynamicznego napastnika Washington Capitals. Kochanego przez fanów na całym świecie i pożądanego gracza w całym NHL. Kane, jak się czujesz z tym, że każdy chce cię mieć w swojej drużynie?

Kane: Dobrze. Nie wiem tylko, czy fani się z tobą zgodzą. odpowiada lekkim tonem i natychmiast zaciska usta.

Na pewno się zgodzą. Zresztą nie mówimy tutaj wyłącznie o fanach. Zapewne wiesz, że jakiś czas temu dyrektorzy NHL sporządzili ankietę wśród wszystkich graczy. Polegała ona na wytypowaniu osoby, z którą najmniej lubią rywalizować, ale zarazem bardzo chcieliby ją w swojej drużynie i Kane, ponad sześciuset graczy zapisało twoje nazwisko. Jesteś pożądany, ale jednocześnie wielu zawodników obawia się – mężczyzna nieznacznie poprawia się na krześle. – Nie, to złe słowo. Wielu cię podziwia za walkę. Skąd w tobie ta wielka siła?

Kane: Zawsze chciałem grać w hokeja. Gdy dorastałem byłem zapatrzony w Ala Secorda, Dave'a Mansona i wiesz, to nie byli łatwi zawodnicy. Zresztą, gdy zaczynałem jako junior w ogóle nie obchodziło mnie to, czy będę lubiany. Miałem cel. Skupiłem się wyłącznie na grze i zdobywaniu punktów. Teraz jest trochę inaczej i mam nadzieję, że moi przeciwnicy mi wybaczą. To nic osobistego, to... hokej.

Patrzę, jak dziennikarka zerka w swoje notatki, a potem przekierowuję całą uwagę na hokeistę. Z niewiadomej przyczyny mam wrażenie, że jego luz jest jedynie grą pozorów. Czy poczuł się niezręcznie, kiedy kobieta zadała mu to pytanie?

– Nie znam tych graczy. – szepcze Miles. – Muszę ich znaleźć w necie.

Przytakuję w ciszy, bo następuje kolejne pytanie.

Każdy kto zna ciebie i twoją karierę w NHL, wie, że nie warto z tobą zadzierać. Szczególnie na lodzie.

Kane: Nigdy nie ukrywałem, że lubię rywalizację. Wszyscy w lidze wiedzą, jak gram i że daję z siebie sto procent. Jestem szczery w tym co robię i zawsze staram się to udowadniać, choć zdarzają się wpadki. Nieprzemyślane decyzje.

Tak, jedną z nich na pewno była ta sławna bójka z bramkarzem Bruins. Zostałeś zawieszony na trzy mecze. To musiał być cios. Ledwo rozpocząłeś sezon i już musiałeś odłożyć rękawice.

Kane: Był, ale chcę wierzyć, że wszystko ma swój cel.

Niedawno dowiedziałam się, że w czasie zawieszenia trenowałeś młodziaków. Czyżby to był ten cel?

Kane: To na pewno pomogło mi zrozumieć parę spraw. Wiesz, poukładać w głowie bałagan. Podczas treningów spotkałem mnóstwo wspaniałych dzieciaków, którzy aż palili się do gry. Ich zaangażowanie przyćmiewało mój ból.

Ale teraz wracasz. I odkąd potwierdzono tą informacje, to wybuchła prawdziwa bomba. Fani robią zakłady, ile uda ci się strzelić bramek. Niektórzy z kolei obstawiają na minut wylądujesz w boksie karnym. Domyślam się, że nie możesz ujawniać drużynowej taktyki, ale czy jesteś w stanie powiedzieć nam, twoim najwierniejszym fanom, czego mogą spodziewać się po powrocie bestii na lód?

Kane: Szczerej i twardej gry.

– Holls?

Z trudem odrywam wzrok od telewizora i spoglądam na brata.

– Hm?

– Zauważyłaś, że Kane ma taką samą bransoletkę jaką ty dostałaś od Kaylee?

– Co? – udaję, że jestem tym niezwykle zdziwiona. – Serio?

– No tak. Spójrz. – nie chcę przypatrywać się hokeiście. Nie dam rady, moje biedne hormony są na wykończeniu. – Widziałaś? Ma ją pod zegarkiem.

– Rzeczywiście.

– Ciekawe od kogo ją dostał.

– A musiał dostać? Może sobie po prostu kupił.

– No co ty? Kane nie lubi różowego.

Wstaję z sofy i zaczynam krążyć po mieszkaniu. Potrzebuję rozchodzić tę informację.

Kane, kolejnym punktem naszego spotkania są pytania od fanów. Transmisję ogląda już ponad dwa tysiące osób, więc przed tobą dużo pracy. Jesteś gotowy?

Kane: Jasne.

Dobrze, pierwsze pytanie jest od Kaisera. Czy jest ktoś z kim obawiasz się grać?

Kane: Gdy pierwszy raz rozgrywałem ligowe mecze, to rzeczywiście spotykałem wielu przerażających gości, ale teraz szanse są wyrównane.

Wyrównane? To chyba bardzo łagodne słowo. O ile dobrze pamiętam, masz ponad sześć stóp i cztery cale oraz ważysz dwieście dwadzieścia funtów. To daje ci niesamowitą przewagę i powoduje, że możesz zmiażdżyć każdego, kogo uznasz za wroga. Kolejne pytanie jest od Matta. Czy twoje częste ataki i brutalna gra są objawem agresji?

Serce bije mi jak szalone, choć nawet nie wiem czemu. Mężczyzna nagle milknie i zaciska palce na bransoletce, jakby ta miała go uchronić od niechcianych pytań. Tracę dech, kiedy niespodziewanie jego głowa odwraca się w stronę kamery, bo w ten sposób bardzo wyraźnie czuję na sobie jego spojrzenie.

Kane: Jak już wspomniałem, wychowałem się na twardym hokeju. Styl mojej gry nie ma nic wspólnego z agresywnością.

Patrzę jak hokeista nerwowo bawi się bransoletką. Pewnie robi to nieświadomie, aby obniżyć poziom swojego rozdrażnienia. Dziennikarka również zwraca na niego uwagę. To znaczy, nie żeby od początku nie próbowała z nim flirtować, ale teraz skupia się na jego dłoniach.

Kolejne pytanie jest od Olivie. Dlaczego hokej? Za co kochasz ten sport, oczywiście poza wszechobecną adrenaliną.

Kane: Wiesz, jestem Kanadyjczykiem więc...

Hokej płynie w twoich żyłach.

Kane: Jako dziecko oglądałem dużo rozgrywek i myślę, że tak naprawdę był ze mną od samego początku. To fantastyczny sport dający ogromną satysfakcję. Kiedy poświęcasz każdą krople potu i w końcu twoja drużyna wbija zwycięskiego gola, to dopiero wtedy czujesz, że żyjesz. Czujesz, że wszystko ma sens.

Pięknie powiedziane. Pauline pyta. Czy jest jakiś sport, który wybrałbyś zamiast hokeja.

Kane: Kocham hokej. Zawsze będzie priorytetem, ale lubię boks i jestem w nim całkiem niezły, więc prawdopodobnie to byłaby moja ścieżka.

Mamy kolejne pytanie, od tej samej osoby. Pauline jest dziś niezwykle aktywna. Kane, czy posiadasz jakiś rytuał przed meczem?

Kane: Nie wiem, czy to rytuał, ale przed meczem zdarza mi się słuchać Here I go again zespołu Whitesnake. – mężczyzna sięga po szklankę z wodą i upija łyk.

Twoi fani są niesamowici. Jeszcze nigdy nie otrzymaliśmy tylu pytań. Barb, zwróciła uwagę na twoją bransoletkę. Dlaczego jest różowa?

Zamieram. Czuję jak mój żołądek zaciska się niczym supeł. Siadam sztywno na sofie i z trudem przełykam ślinę. Czemu ludzie muszą być tacy wścibscy? To tylko jedna, głupia, pleciona bransoletka. Moja bransoletka, do cholery!

– Ciekawe co odpowie. – Miles uśmiecha się szeroko.

– Ciekawe. – mruczę wbijając oczy w hokeistę, który nerwowo łapie się za krawat.

Kane: Ona nie jest różowa. Zanim przypadkowo wylądowała w winie, była biała.

Wytrzeszczam oczy tak mocno, że istnieje spore ryzyko, że wylecą mi na wierzch. Biała. Tak powiedział. A może się przesłyszałam? Nie, na pewno powiedział biała. Boże, dostanę cholernego zawału serca, a nie mam nawet trzydziestki!

Interesujące. Rozumiem, że jest dla ciebie ważna, skoro nosisz ją nie zwracając uwagi na kolor. Zdradzisz nam od kogo ją dostałeś?

Kane: Kupiłem od szamanki. – mężczyzna wygina usta w szerokim, łobuzerskim uśmieszku. – Naprawdę zwariowana kobieta, ale powiedziała, że przyniesie szczęście, więc spróbowałem.

– Od kogo kupił tą bransoletkę? – Miles patrzy na mnie ze zdumieniem.

– Nie wiem, nie dosłyszałam.



 * Hej! Bardzo się cieszę, że czytacie historię Kane'a i Holly! 

* Być może niektórzy z Was rozpoznali gościnny występ Emily, małego Mike'a, Izzy i Tylera, których losy opisałam w pierwszej części mojej hokejowej serii:  

Hockey Guys #1  Falling For a Pucking Player :))


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top