Rozdział 11

                                                                                Rozdział 11

                                                                                        KANE


Zaciskam zęby tak mocno, że prawie je łamię. A wszystko dlatego, że widzę świeże ślady łez na zaróżowionym policzku dziewczyny. Dziewczyny, która jest upierdliwa niczym drzazga wbita głęboko pod skórę, a jednocześnie tak słodka jak cały sad pieprzonych jabłek. Nie umiem określić tego jak się przy niej czuję. Czy jestem wkurwiony czy wręcz przeciwnie, chciałbym otoczyć ją opieką. Czy bardziej mnie irytuje czy podnieca? Siedzę na miękkiej sofie i przyglądam się kremowym ścianom, na których wiszą jakieś fotografie. Gdy mówiłem o wystroju byłem szczery. Jest przytulnie. Jasno i kobieco. Zupełnie inaczej niż w moim apartamencie. Wielki czarno-brązowo-biały pies kładzie łeb na moich kolanach. Od dzieciaka lubiłem zwierzęta, w moim rodzinnym domu było mnóstwo bezpańskich kotów, którymi się zajmowałem. Głaszczę go po grzbiecie jednocześnie łypiąc okiem na Holly. Jest dziwnie milcząca i sprawia wrażenie kruchej. Znacznie kruchej, niż zwykle przez co, mój wewnętrzny kompas zaczyna szaleć.

– Powiesz mi wreszcie? – naglę.

– To nie ma nic wspólnego z Chrisem.

Chris. Nie wiem czemu, ale na sam dźwięk jego imienia dostaję mdłości. Może to dlatego ma zawsze przy sobie te sławne woreczki na wymioty. Mam ochotę roześmiać się ze swojego chamskiego żartu, ale pasuję, bo dziewczyna postanawia usiąść obok mnie.

– Obiecaj, że nie będziesz złośliwy.

– Nie będę intencjonalnie złośliwy. Czasami zdarza mi się coś powiedzieć, co sprawia przykrość, choć...w ogóle nie mam takiego zamiaru, więc przyjmijmy, że nie będę robił tego celowo.

– Dobra, może być. – Holly spogląda na mnie z lekką obawą. – Nie jestem jedynie siostrą Milesa.

– Urodziłaś go? – pytam rozdziawiając usta. – Ale jak to? Ile miałaś lat?

– Nie urodziłam go, do diaska. Oszalałeś? – syczy, lecz szybko zmienia ton na łagodny. – Chciałam ci powiedzieć, że jestem jego rodziną zastępczą. Nasi rodzice nie żyją. Zginęli w wypadku samochodowym.

Nie wiem co powiedzieć. Zwykle jestem nieźle wyszczekany i ludzie znają mnie z mojego ciętego języka, ale teraz, kurwa, nie jestem nawet w stanie skonstruować najprostszego zdania. Przymykam powieki, czując odrazę i złość do siebie za ten głupi tekst o urodzeniu Milesa. Gdzie, ja kurwa, posiałem rozum? Czemu zawsze najpierw mówię, a potem myślę? Nieświadomie przysuwam się bliżej dziewczyny, a moja dłoń opada na jej zaciśniętą w pięść rękę. Zgaduję, że to wyznanie kosztowało ją wiele siły.

– Przykro mi, Holly. – szepczę. – Nawet nie umiem wyobrazić sobie twojego bólu.

– Pogodziłam się, ale są dni, w których jest zwyczajnie trudniej niż zwykle.

– Co Chris powiedział?

– Nic, to Miles źle go zrozumiał.

– Co. Powiedział.

– Że jest zaszokowany oraz to, że zdoła go zaakceptować.

– Żartujesz? Gdzie on mieszka? Powinien dostać w mordę za te słowa. Miles jest częścią twojego życia, do cholery. Jeśli chce ciebie musi wziąć też jego. Tutaj nie ma niczego do zaakceptowania. Albo bierze was w pakiecie albo niech się goni.

– I uważasz, że to takie proste?

– Tak. – Zaciskam palce na jej kolanie. – Właśnie tak uważam.

Niespodziewanie dziewczyna zaczyna drżeć, a potem zupełnie bezradnie patrzę na potok łez zalewający jej policzki.

– Hej, chodź tutaj. – mruczę przygarniając ją do piersi.

Nie potrafię poradzić sobie z kobiecymi łzami. Gdy byłem małym chłopcem, moja mama płakała niemal cały dzień i całą noc za gnojem, który ją zostawił. Brała mnie wtedy w swoje delikatne ramiona i szlochając powtarzała, że jutro będzie lepiej. Jednak, gdy owe jutro nadchodziło, ona wciąż zanosiła się płaczem. Nie mogłem na nią patrzeć. Nie miałem sił mierzyć się z jej emocjami. I teraz, gdy tulę do siebie szlochającą Holly, czuję się podobnie. Smutek, który pochłania ją od wewnątrz zaczyna mnie przytłaczać. A wszystko dlatego, że mimo pragnień by być jak głaz, ja odczuwam dwa razy mocniej.

– Nie płacz już. – proszę kołysząc ją w objęciach. – Znajdziesz sobie innego dupka. Może tym razem amatora folii spożywczej? – pieprzę głupoty, aby ją rozbawić.

– Jesteś nienormalny. – odpowiada ochrypłym głosem. Myślę, że po tym będzie chciała się odsunąć i stworzyć między nami dystans, ale ona dalej wtula się w moje ciało. – Zaobserwowałam cię na insta.

– I tak nie zaproszę cię na randkę.

– Dobrze. Wolałabym już czyścić wielorybom płetwy niż się z tobą spotykać.

– Świetnie. Przynajmniej w jednym się zgadzamy.

Pochylam głowę i powoli przybliżam twarz do jej włosów. Wciągam głęboko w płuca zapach jabłek i czegoś jeszcze. Delikatnie, prawie w powietrzu przesuwam czubkiem nosa po szyi dziewczyny. Wanilia? Jaśmin?

– Pewnie kiepsko całujesz. – rzuca z przekorą. – Wszyscy faceci z przerośniętym ego są w tym słabi.

– Zaufaj mi, mogłabyś dojść od mojego jednego pocałunku.

– Nie wiem, z jakimi kobietami się spotykasz, ale ja potrzebuję zdecydowanie więcej niż pocałunku, Wilder.

– Zawsze musisz być w centrum uwagi, co? – powolnymi ruchami błądzę palcami po wypukłości jej kręgosłupa. – Chcesz być pieprzoną królową każdego przedstawienia.

– Po prostu znam swoją wartość. – odpowiada unosząc głowę i wlepiając we mnie roziskrzone spojrzenie. Tracę dech. Elektryzujące dreszcze przebiegają po moim ciele, zupełnie jakbym doznał porażenia prądem. Moja dłoń wspina się wyżej i dociera do karku dziewczyny. Jest taka miękka, walczę z pokusą przyciśnięcia ust do jej skóry. Słyszę jak cicho wzdycha, gdy zaczynam masować spięte mięśnie. Jest tak blisko. Serce dudni mi mocno w piersi, jakby chciało wydostać się na zewnątrz. Mój oddech staje się coraz cięższy, kiedy uderza we mnie pożądanie. Tak silne i niespodziewane jak ognista kula ognia. Gorąc szybko rozprzestrzenia się po całym ciele. Mam wrażenie, że w moich żyłach zamiast krwi płynie cholerna lawa, która zaraz obróci mnie w pył. Holly unosi dłoń i kładzie ją na moim zarośniętym policzku, a gdy kciukiem powoli muska mi skórę, prawie zaczynam drżeć. Nie potrafię przestać myśleć o tym jak smakowałoby jej usta. Czy całowałaby mnie z niepewnością, czy namiętnością? Na samo wyobrażenie naszego pocałunku czuję jak cały twardnieję. Mam ochotę chwycić ją za włosy, odchylić głowę i kąsać jej szyję, aż zacznie błagać, bym ukoił podrażnione miejsca pocałunkami.

– Nie patrz tak na mnie. – szepcze przesuwając palcem po mojej brodzie.

– Niby jak? – mruczę z zadowoleniem, kiedy czubek sztywnego fiuta ociera się o materiał bokserek.

– Jakbyś myślał o seksie.

– Może myślę. – odpowiadam pochylając się nad jej uchem. – Może właśnie w tej chwili mi stanął.

Nie mogę oprzeć się chęci, aby ją zawstydzić. Pragnę zobaczyć te słodkie rumieńce na jej policzkach i zaskoczenie odbijające się w czekoladowych oczach, ale ku mojemu zdumieniu Holly wcale nie wygląda na wycofaną. Gdy tylko dociera do niej sens moich sprośnych słów, na jej ustach pojawia się zmysłowy uśmiech, jakby naprawdę była zadowolona z władzy, którą ma nad moim fiutem. Kurwa, to podnieca mnie jeszcze mocniej.

– Podoba ci się to. – stwierdzam niskim, ochrypłym tonem. – Lubisz, kiedy cierpię.

– Tak. – szepcze i delikatnie pochyla się nad moim uchem. – A jeszcze bardziej lubię, gdy udajesz, że się do mnie nie kleisz.

Jeśli przycisnąłbym ją teraz do swojego ciała, to jej piersi znalazłby się na mojej klacie. Ze świstem wypuszczam powietrze z płuc i nie chcąc ulegać swojemu pragnieniu zsuwam dłoń z karku na udo dziewczyny.

– Nie bądź naiwna. – zaciskam palce na jej nodze. – To tylko ochota na seks.

– W takim razie może warto... – urywa spoglądając bezwstydnie na potężne wybrzuszenie w moich spodniach – Rozważyć kastrację?

– Nie powiedziałaś tego. – warczę wpatrując się w dwa odznaczające się pod swetrem wzgórki. – Ty podła kobieto.

– Czuję pewną satysfakcję, kiedy doprowadzam cię do szaleństwa.

– Cóż, mam dokładnie to samo. – z pożądaniem patrzę na jej sterczące sutki. – Cudownie jest wiedzieć, że nie tylko ja zesztywniałem.

– Uważasz, że to twoja zasługa? Jest mi chłodno. To normalna reakcja.

– Chłodno, co? – śmieje się pod nosem. – To chodź do mnie, zaraz cię rozgrzeję.

Holly wsuwa palce w moje włosy. To uczucie jest tak przyjemne, że przymykam powieki, a wtedy wyczuwam na swoich rozchylonych ustach jej ciepły oddech. Żądza pali mi trzewia, tak bardzo pragnę posmakować warg dziewczyny, że nieświadomie z mojego gardła ulatuje cichy jęk.

Daj mi swoje usta, śliczna. Pozwól mi zasmakować tej rozkoszy.

Niespodziewanie rozlega się trzask drzwi. Otwieram oczy, a mój umysł z uporem maniaka próbuje ogarnąć co się wydarzyło. Czuję się jakbym był na haju i sądząc po pożądaniu, które widzę w oczach Holly nie jestem w tym sam.

– Co to było? – pytam przyciszonym tonem.

– Wyszedłem! – oboje słyszymy zbliżający się głos Milesa. – Możemy pogadać.

– Cholera! – Holly szybko odpycha mnie od siebie, a ja tracąc równowagę ląduje na podłodze tuż obok drzemiącego psa. – Przepraszam – dodaje bezgłośnie, a potem do pokoju wpada niczego nieświadomy nastolatek i zamiera widząc mnie w mieszkaniu siostry. A może powodem jego szoku jest fakt, że zamiast na sofie siedzę na podłodze.

– O boże. – wydusza chłopak czerwieniąc się. – Co ty tutaj robisz?

– Ja? – Zerkam na Holly. – Co ja tutaj robię?

– Kane wpadł zobaczyć jak sobie radzisz. – dziewczyna w pośpiechu wymyśla dobry argument i uśmiecha się w stronę brata. – To miło z jego strony, prawda?

– No, ale... tak nagle? Nie miałem pojęcia. Nie ćwiczyłem. – Miles wpatruje się we mnie z coraz większym zdumieniem. – Kane, dlaczego siedzisz na podłodze?

– Bo jest wygodna. – odpowiadam czując się jak kompletny dureń. – Macie bardzo...wygodną podłogę.

– Serio? Nie zauważyłem. To znaczy czasami też na niej siedzę. – Nastolatek podchodzi i siada obok mnie. – Najczęściej gdy bawię się z Nacho. W ogóle...nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteś. W moim domu. – nagle mruży oczy i ściąga brwi. – Czy to sprawka mojej siostry? Kazała ci tu przyjechać?

– Nie. – odpowiadam, ale kiedy odwracam głowę i widzę spanikowaną dziewczynę dociera do mnie, że powinienem podążać za jej grą. – Tak. Twoja siostra skontaktowała się ze mną w sprawie planu treningowego. Chciała wiedzieć na co zwracać uwagę i...

– I potem uznałeś, że szukanie trenerów personalnych byłoby dla mnie zbyt absorbujące i postanowiłeś sam sporządzić tygodniową rozpiskę dla Milesa. – dokańcza Holly obdarzając mnie uroczym uśmiechem.

– Postanowiłem? – wpatruję się w nią ze zdziwieniem.

– Oczywiście. Dlatego tutaj jesteś.

– Wow, naprawdę? Kane jesteś wielki. Dziękuję. – chłopak patrzy na mnie jak na bohatera podczas, gdy ja ledwo ogarniam co się, do cholery, dzieje. – Nigdy nie sądziłem, że ktoś taki jak ty odezwie się do takiego nic nie znaczącego gówniarza. Jesteś najlepszy z najlepszych.

– Hej – skupiam się na rozemocjonowanym dzieciaku. – Jesteś początkującym hokeistą, księciu Williamie. I tylko w ten sposób masz, o sobie myśleć. Jasne? – dźgam go palcem pod żebra. – Żadnego rozczulania się nad swoim losem. Jest jak jest, ale od teraz to ty decydujesz, którą drogą pójdziesz.

– To nie jest takie łatwe. – wyznaje cicho. – Szczególnie kiedy twoja siostra jest psychologiem.

– Psychoterapeutką. – poprawiam odruchowo. – I masz rację, to cholernie twardy zawodnik.

– Także sam wiesz. – wzrusza ramionami, a potem na jego twarzy pojawia się grymas. – Albo i nie, bo chyba nie masz brata ani siostry. Na Wikipedii pisali, że jesteś jedynakiem.

Kiwam głową.

– To prawda, ale znając Holly, potrafię sobie wyobrazić jak ciężko z nią wytrzymać.

– Wilder. – słyszę groźbę w głosie dziewczyny i ledwo powstrzymuję śmiech, kiedy rzuca we mnie gumowym psim gryzakiem. – Zajmij się lepiej układaniem planu treningowego.

– Nie mów mi, co mam robić.

– Muszę, bo sam nie potrafisz się na niczym skupić.

– Och, zapewniam cię, że są rzeczy, na których koncentruję całą swoją uwagę.

Czuję jej wzrok na swoich ustach i wiem, że pomyślała dokładnie o tym samym. Zastanawia się jakby to było, gdyby Miles nam nie przeszkodził. Czy pozwoliłaby mi się pocałować? Opuściłaby swoją gardę i wpuściła do środka? Powoli krzyżuję z nią spojrzenie, które formuje się w niewerbalne pytanie „Zrobiłabyś to?"

– Naprawdę nie wierzę, że tu jesteś. – podekscytowany głos nastolatka ściąga mnie na ziemię.

Uśmiecham się pod nosem. Wiem, że mam wielu fanów na całym świecie i mimo, że wśród nich znalazło się paru trolli, to jednak liczby nadal idą w tysiącach. W swojej karierze mam na koncie kilka spotkań z dzieciakami, głównie z powodu fundacji Better Together, która powstała z inicjatywy Washington Capitals i wspiera nieletnich z domu dziecka. Widziałem w ich oczach podziw, zupełnie jak u Milesa, ale z jakiegoś powodu, gdy wymawia te słowa one nie tylko łechtają moje ego, lecz trafiają znacznie głębiej. Do serca.

I nie mam pojęcia, co z tym zrobić.

– To może uwierzysz jak zacznę cię opierdalać za nieróbstwo. – rzucam ironicznie chowając przed chłopakiem ten wrażliwy kawałek, który niechcący odkryłem. Nie lubię myśleć o emocjach ani się z nimi pojedynkować. Gdy byłem dzieckiem zawsze trzymałem wszystko w tajemnicy i chadzałem własnymi ścieżkami. Matka mówiła, że przypominam jej Mr Tinkles'a, kota z familijnego filmu, którego puszczaliśmy w każdą niedzielę. Nigdy tego nie analizowałem, nawet się nie przejmowałem. Skoro chciała nazywać mnie kotem, niech tak będzie. Do diabła, wszyscy mogą nazywać mnie cholernym Mr Tinklesem, a ja ani razu nie zareaguję, bo wiem, że jeśli pójdę tą ścieżką, to na końcu spotka mnie rozczarowanie. Kiedyś, dawno temu w garażu Keitha, obiecałem sobie, że spełnię marzenia i od tamtego czasu nikt ani nic nie jest w stanie oderwać mnie od zamierzonego celu. Od bycia niepokonanym. Od znalezienia się na pieprzonej ścianie sław NHL w Toronto.

– Po prostu ty, no wiesz, jesteś gwiazdą. I przyjechałeś tutaj? Do mnie?

– Twoja siostra jest bardzo przekonywująca.

– Tak, Holls jak się na coś uprze, to... Ale mam nadzieję, że nie użyła szantażu czy coś podobnego?

– Hej, gamonie! Wszystko słyszę! – dziewczyna grozi nam palcem, jakbyśmy mieli po dwa latka, a potem odwraca się na pięcie i znika w sąsiednim pokoju. Przez parę chwil dochodzą do nas odgłosy jej krzątaniny, a następnie znowu staje naprzeciw nas.

– Wychodzę. – oznajmia wciągając czapkę na głowę.

– Dokąd? – pytam zanim gryzę się w język.

– Po śniadanie. Wrócę niedługo, więc proszę nie zdemolujcie mieszkania ani się nie uszkodźcie. Właściwie to uszkodzenia powinnam wymieniać jako pierwsze. Nie połam mi brata, Wilder.

– Nie jestem taki słaby! – wykrzykuje Miles podnosząc się z podłogi.

– Oczywiście, że nie jesteś. Ale Kane to czołg. A każdy wie, że z czołgami nie ma zabawy, więc uważajcie na siebie.

– Jeszcze nikt wcześniej nie nazwał mnie czołgiem. – parskam również podnosząc się z miejsca. – Czy mam to odebrać jako zniewagę?

– Wychodzę! Pa!

Holly w pośpiechu łapie za klamkę i opuszcza mieszkanie. Cwaniara, dobrze wie, że nie odpuściłbym tematu i zwiała przy najbliższej okazji. Stoję wpatrując się w zamknięte drzwi, a na moich ustach pojawia się durny uśmieszek. Coś pomiędzy rozbawieniem a pożądaniem. Tak, nadal mam ochotę na tę pyskatą diablicę. To nienormalne.

– Kane? Wszystko okej?

– Co? – zerkam na chłopaka. – Czemu?

– No bo tak wpatrujesz się w te drzwi. – zmieszany strzela oczami na boki. – Myślałem, że coś się stało.

– Nie w drzwi tylko w... – pośpiesznie szukam alternatywy. – W ten obrazek. To znaczy fotografię. – mówię koncentrując się na wiszącym zdjęciu w ciemnej ramie. Nie mam pojęcia kim są ci uwiecznieni na papierze fotograficznym ludzie, ale wszyscy się uśmiechają i wyglądają na bardzo zadowolonych.

– To drużyna pływacka, do której kiedyś Holls należała. – wyjaśnia wsuwając dłonie głęboko w kieszenie spodni. – Nie znam ich, ale pamiętam jak opowiadała.

– Holly jest pływaczką? – unoszę lewą brew. – Serio?

– Tak, ale odkąd tu jestem, to nie trenuje. Nie ma czasu.

Miles smutnieje. Domyślam się, że uważa, że jest winny wszystkim decyzjom siostry, nawet jeśli zupełnie go nie dotyczą. Nie mam jednak tyle śmiałości, żeby okazać mu współczucie. Dlatego biorę głęboki wdech, odrywam spojrzenie od zdjęcia i rozpinam bluzę.

– Przynieś mi kartkę i długopis.

Nastolatek bez słowa biegnie do drugiego pokoju, a ja zostaję sam na sam z psem. Lubię go i wydaje mi się, że on też polubił mnie. Klękam przed nim i powoli głaszczę mu grzbiet, aż po paru minutach przewraca się na bok i mrucząc próbuje wymusić na mnie kolejną dawkę pieszczot.

– Mam! – Miles przybiega z zeszytem i całym opakowaniem kolorowych cienkopisów. – Co będziemy robić?

– Rozpiskę ćwiczeń. – odpowiadam kładąc rzeczy na stole. – Potrzebuję jeszcze twojego planu lekcji.

Siadam na sofie, biorę cienkopis w dłoń i zaczynam tworzyć tabelki. Nie jestem uzdolniony plastycznie, więc moje linie daleko odbiegają od prostych, ale staram się wykonać je jak najschludniej. Znam się na ćwiczeniach. Lata pracy z trenerami wytrzymałościowymi, motorycznymi, fizjoterapeutami, a także dietetykami dały mi ogromną wiedzę, którą z chęcią przekażę dalej.

– Co oznacza pchanie dolnej części ciała? – chłopak siada obok i stuka palcem w pierwszą rubrykę.

– Przysiady. W zasadzie każdy rodzaj, ale najlepsze będą te ze sztangą.

– Nie mam sztangi.

– Siłownia ma. Jasne, możemy wiele opracować w domu, ale trening z profesjonalnym sprzętem da większy i szybszy efekt. Więc, księciu Williamie, twoim zadaniem jest namówienie siostry na karnet do Gym Rats.

– Gym Rats?

– Tak, chodzę tam. Jeśli będziesz miał problemy, to powołaj się na mnie. – odpowiadam podkreślając na czerwono nazwę siłowni. – Hantle posiadasz?

– Nie.

– No to podobnie jak z siłownią. Musisz poprosić siostrę. Wtedy będziemy mogli poćwiczyć wykroki, które stymulują akcelerację, zwalnianie i kolejne fazy kroku hokejowego w przód. Co ważne działają też na poprawę równowagi.

– A jest coś bez dodatkowych rzeczy, których jeszcze nie mam?

– Skoki na jednej nodze. Kucasz rozpoczynając ruch w dół, a następnie energicznie wybijasz się w górę. Lądujesz na drugiej, obciążonej w pozycji przysiadu nodze. I sprinty, ale w interwałach.

– Robiłem sprinty w takich interwałach, gdy trenowałem piłkę.

– Świetnie. Słuchaj, macie linę? – do głowy wpada mi kolejny fajny pomysł na ćwiczenia bez użycia hantli czy sztang.

– Linę? Jaką linę?

– Zwykłą. Nie wiem, chociażby do roziweszania prania. Znajdziesz?

– Poszukam!

Cieszę się, że Miles tak ochoczo reaguje, na to co dla niego robię. Z jakiejś nieznanej przyczyny jego zaangażowanie staje się moją motywacją i pragnę zrobić dla niego jeszcze więcej. Nie przejmując się uciekającym porankiem, który mógłbym spożytkować na boksowaniu w worek ślęczę nad kartką i wpisuje w tabelki kolejne ćwiczenia, mające na celu poprawić kondycję i siłę chłopaka. Szlag. Dawno, o ile nie nigdy nie działałem tak bezinteresownie. Zwykle moja dobroć wracała pod postacią umów sponsorskich albo przelewów na konto.

– Mam taką taśmę do ćwiczeń. Nada się? – Miles pokazuje mi gumę obciążeniową. – Była u Holls w pokoju, ale chyba się nie pogniewa.

Na samo wyobrażenie jak dziewczyna zakłada gumę na swoje smukłe uda i wykonuje ćwiczenia, mój puls niebezpiecznie wzrasta. Z trudnością odganiam te wszystkie kuszące, choć cholernie nie na miejscu sceny ze swojej głowy i wyjmuję z jego rąk gumę, którą szybko mocuję wokół jego kostki.

– Dobra, to teraz tak. Masz na sobie łyżwy.

– Teraz?

– Tak. Skup się. Wykonaj krok łyżwowy. Czyli mówiąc bardziej przystępnym językiem, wyjdź pod kątem czterdziestu stopni.

– Nie rozumiem.

– Spójrz na moje stopy. – prezentuję poprawne ułożenie. – Zrób dokładnie to samo, a potem wróć do pozycji wyjściowej i powtarzaj piętnaście razy.

Miles sapiąc próbuje jak najlepiej robić ćwiczenie. Nie dziwię się, że szybko opada z sił. Dla kogoś, kto dopiero zaczyna z hokejem, te wszystkie elementy mogą wydawać się niezwykle męczące. A nawet i przytłaczające. Kluczem do sukcesu jest jednak systematyczność. Podchodzę do chłopaka i chwytam go w okolicy bioder.

– Nie spinaj się. – śmieję się rozbawiony jego nagłą reakcją. – Czujesz jak pracują twoje biodra? Odwodziciele, rotatory nogi, która się odpycha?

– Czuję ból.

– O to chodzi. – klepię go mocno w ramię, aż ugina się pod ciężarem mojej dłoni. – Siła, księciu Williamie. Siła jest potęgą.

– Masz rację.

– No pewnie, że mam. – siadam na sofie i w pośpiechu dopisuję kolejne ćwiczenia. – Po treningu pij regeneracyjne szejki. Wiśnie, porzeczki, jagody te owoce mają w sobie antyoksydanty, dzięki czemu zapewnią ci optymalną odbudowę mięśni, które z pewnością nadwyrężysz podczas ćwiczeń. Jednak jeśli wrzucisz banana czy ananasa, to nic się nie stanie. Kiedyś dostałem maila od Jeffa, dietetyka, który układał mi plan żywieniowy. Gdy go znajdę, prześlę ci i potem będziesz mógł je przygotowywać.

– Kurwa. – chłopak szepcze ledwo zipiąc. – Boli mnie cała kostka i stopa i jeszcze biodra.

– Dobrze.

– Myślałem, że jestem wysportowany.

– W hokeju angażujesz inne partie, Miles. Nie porównuj tego do piłki, bo to nie ma sensu. – Z dumą spoglądam na zapisaną po obu stronach kartkę. – Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, dla której zrobiłem plan treningowy?

– Jestem? Ja? – ze zdumienia prawie się potyka. – Serio?

– No. Nawet po podkreśliłem kluczowe słowa. – uśmiecham się szeroko. – Całkiem mi odbiło.

– Wow. Dzięki.

– Nie dziękuj. Przez to, że masz dostęp do tej tajemnej wiedzy spodziewam się, że w poniedziałek rozwalisz Bustera.

– Nie ma szans. Buster jest najlepszy.

– To prawda. Dlatego masz mu dopiec.

– A jeśli, no wiesz, zaczniemy się bić?

– To sobie popatrzę. A co? Widziałeś hokeistę, który unika walki? Bo ja nie. Bądź twardy. – Wstaję i zbliżam się do dzieciaka. – To ty tutaj rządzisz, Miles. Pokaż im, do cholery, co to znaczy zadzierać z Turnerem.

– Okej. Tak zrobię.

– Co zrobisz?

– Dowalę mu.

– Nie słyszę.

– Dowalę mu! – krzyczy zalewając się potem.

– Tak jest. – Chwalę. – Musi być w tobie ogień. Pieprzony ogień, którego nikt nie będzie w stanie ugasić. Nawet gdy będą od ciebie lepsi, nawet gdy sam będziesz uważał się za gówno, nawet wtedy, Miles.

– Tobie to wszystko wychodzi. – sapie. – Wszystko ci się udaje.

– A widzisz, żebym użalał się nad sobą? Nie. Nie widziałeś. I nie zobaczysz.

Nastolatek z trudem kończy pierwszą serię kroków, a potem wyczerpany pada na podłogę. Śmieję się, kiedy jęczy z bólu i masuje kostkę. Nie robię tego jednak prześmiewczo, raczej bawi mnie świadomość, że wykona to ćwiczenie jeszcze z milion razy, o czym pewnie, nie ma nawet pojęcia. Zawieszam wzrok na konsoli, następnie powoli przesuwam spojrzenie na stos płyt. Już chcę zaproponować mu wspólną grę, kiedy drzwi się otwierają, a do środka wchodzi Holly. Taszczy zakupy i z jakiegoś powodu patrzy na mnie z wyrzutem.

– Co jest? – pytam zdezorientowany.

– Pomógłbyś. – warczy docierając do kuchni. – Czy wszyscy hokeiści są pozbawieni kultury, czy to tylko ty jesteś tym wybrańcem?

– Nie mówiłaś, żebym ci pomógł.

Mimo dzielącej nas odległości widzę jak dziewczyna przewraca oczami.

– Dlaczego mój brat leży na podłodze? Co mu zrobiłeś?

– Trening. – odpowiadam rozdrażniony jej zachowaniem. – Zobacz, nie próżnowałem! – pokazuję zapisaną kartkę. – Nie masz mi absolutnie nic do zarzucenia.

– Mylisz się. Mam miliony rzeczy, które tylko czekają, aż zacznę je wymieniać.

– Niby co?

– Kradzież mojej gumy do ćwiczeń. – mówi wypakowując zakupy.

– To jedna rzecz.

– Kolejne poznasz w swoim czasie.

– I kto tutaj jest niemiły?

Wodzę wzrokiem po jej ciele. Podnieca mnie jak jasna cholera, ale niemal tak samo mocno wkurza. Z ogromną radością zamknąłbym jej usta pocałunkiem albo od razu przeszedłbym do rzeczy rozrywając jej sweter i... Kurwa. Co za katorga. Dlaczego ze wszystkich dziewczyn, to właśnie ta diablica jest siostrą Milesa? Czemu to nie mogła być jakaś cicha, szara myszka, którą z łatwością ustawiłbym do pionu. Niespodziewanie w moją stronę leci kanapka owinięta w szary papier. Łapię ją zanim spada na podłogę.

– Dałam ci śniadanie. – mówi tłumiąc rozbawienie. – Niemiła osoba wyrzuciłaby cię za drzwi.

– A dla mnie też masz? – Miles leniwie wchodzi za wyspę kuchenną i opierając się o blat spogląda na dziewczynę.

– Pewnie. – podaje mu kolejną kanapkę. – Kupiłam też twoje ulubione desery z jogurtem i owocami.

– Super. – chłopak rozpromieniony wgryza się w pieczywo. – Niebo w gębie.

I znowu pojawia się we to przedziwne uczucie, które każe odwrócić wzrok i nie być świadkiem ich świetnych relacji. Zaciskając szczękę usiłuję skupić się na psie, który właśnie drapie w drzwi. Mój oddech przyspiesza, a serce zwalnia kiedy kręgosłup skuwa lód. Nie mam nic przeciwko rodzeństwu, lecz zupełnie nie radzę sobie gdy tak jawnie okazują sobie zainteresowanie i troskę, bo w moim życiu zwyczajnie nie ma na nie miejsca.

– Będę już jechał. – oznajmiam ściskając w dłoni kanapkę.

– Nie zjadłeś śniadania. – dziewczyna przenosi na mnie swoje czujne spojrzenie. – Coś się stało?

– Nie. Po prostu nie widzę potrzeby, żebym tu został. Zrobiłem, co chciałaś. Miles ma plan treningowy.

– To prawda, Kane ułożył mi ekstra ćwiczenia i nawet dostanę przepisy na szejki. – nastolatek zadowoleniem siada na wysokim krześle i pochłania deser. – Trochę szkoda, że musisz już jechać. Z tobą jest fajniej.

Holly nie spuszcza ze mnie wzroku, ale zupełnie się tym nie przejmuję. Biorę swoją bluzę, którą jakiś czas temu rzuciłem na oparcie sofy i podchodzę do drzwi.

– Do jutra. – rzucam przez ramię.

Potrzebuję powietrza. W ciągu tych paru godzin wydarzyło się tak wiele, że ledwo jestem w stanie to ogarnąć. Najpierw gnałem przez miasto z żądzą mordu tego, kto doprowadził Holly do łez, a następnie z przejęciem słuchałem, o tym, że samotnie wychowuje brata. I kolejno traciłem kontrolę. Puściłby mi wszystkie hamulce i jedyne czego pragnąłem to seksu. Z nią. Ale czy mogę siebie za to winić? Jestem zdrowym facetem, a ona atrakcyjną dziewczyną. To o się stało było normalną reakcją. Niemal pierwotną. Wzdycham cicho, szaleje we mnie tyle niepoprawnych emocji, że prawdopodobnie powinienem pojechać do Red Devils i poderwać jakąś nieskomplikowaną dupę. Przelecieć ją z nadzieją, że dzięki temu uda mi się przekierować myśli.

– Kane!

Przymykam powieki, kiedy dobiega mnie głos Holly. Dlaczego za mną wyszła? Powinna siedzieć z Milesem w mieszkaniu. Tak byłoby lepiej i...rozsądniej.

– Zaczekaj.

Nie chcę czekać, ale moje nogi z jakiegoś powodu wrosły w chodnik. Wciąż jestem na jej posesji, a dokładniej rzecz biorąc-w ogrodzie. Od furtki jednak dzieli mnie zaledwie kilka kroków. Zanim się odwracam czuję jak ciepły język oblizuje mi palce.

– Nie pójdziemy razem na spacer. – odzywam się szorstkim tonem.

– Czemu wyszedłeś?

– Bo chciałem.

– Tak nagle?

– Nie spodziewałaś się chyba, że przesiedzę u ciebie cały dzień?

– Nie, ale nawet nie zjadłeś kanapki. Pomyślałam, że coś musiało się wydarzyć. Coś, co mogłoby wyjaśnić twoje dziwne zachowanie.

– Nie jestem głodny.

Holly marszczy brwi, wygląda na dość zmartwioną.

– W porządku. Korzystając z okazji chciałabym żebyś wiedział, że to co wydarzyło się na kanapie, to była jedynie chwila słabości. Nie licz na powtórkę.

Z mojego wnętrza wydostaje się nieprzyjemny, arogancki śmiech.

– Masz zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie o sobie. Rozkleiłaś się i chciałem cię jakoś pocieszyć, co sprytnie wykorzystałaś. Nie musisz nic więcej dodawać, bo wiem, że chciałabyś, abym się z tobą umówił, ale... życie to nie bajka. – wpatruję się w jej zachodzące gniewem oczy. – I jeżeli już tak bardzo jesteś ciekawa, to wychodzę, bo mam zamiar resztę dnia spędzić w towarzystwie pięknych kobiet.

– Słucham? Sprytnie wykorzystałam? Czy tobie już kompletnie odbiło? – z nerwów ściska mocniej smycz Nacho. – I nie chciałam wiedzieć, tylko Miles. Bo to on, jeśli nie zauważyłeś, uważa cię za cholernego bohatera, którym zdecydowanie nie jesteś!

– Nie jestem? Rozmawiasz ze zdobywcą trofeum Stanleya.

– Zdajesz sobie sprawę, że nikt poza twoim hokejowym światem, absolutnie nie wie, czym jest puchar Stanleya?

– Wystarczy, że ty wiesz. – wyginam usta w złośliwym uśmieszku. – To takie zabawne widzieć cię wkurzoną.

– Nie jestem wkurzona. – dziewczyna z trudem panuje nad rozsadzającą ją wściekłością. – Twoje ego jest tak wielkie, że mogłoby utworzyć nowy kontynent i bardzo ci współczuję bycia takim nadętym patafianem. – posyła mi słodki uśmiech, lecz w jej oczach dostrzegam szalejący ogień. – Mam jednak szczerą nadzieję, że twoje koleżanki są tak głupie, że nie zauważą tego zapatrzonego w siebie jaskiniowca.

– Nie martw się, są więcej niż zachwycone. – odszczekuję rozdrażniony.

– Wspaniale, zatem życzę udanej zabawy.

– Będzie udana.

– Nie wątpię.

– One przynajmniej są w moim typie.

– Najwidoczniej tak, skoro preferujesz seksualnie niewyżyte ameby.

– A ty? – podchodzę bliżej i piorunuję ją wzrokiem. – Uganiasz się za jakimiś wielbicielami woreczków na wymioty.

– Chris przynajmniej jest czuły i troskliwy.

– Oczywiście, że jest! – krzyczę jej prosto w twarz. – To twoja cholerna bezpieczna przystań! Facet, który nawet nie wiedziałby jak doprowadzić cię do jebanego orgazmu! Randki z nim muszą być fascynujące!

– Są! Są bardzo fascynujące! – odpowiada z taką samą mocą. – To kulturalny, wrażliwy człowiek, który nie patrzy wyłącznie na siebie!

– Twój ideał.

– Owszem. Mój, kurwa ideał!

Stoję przed nią sfrustrowany i wypełniony po brzegi gniewem, który mimo wielu jadowitych słów nie znajduje ujścia. Moja klatka piersiowa faluje niczym wzburzone morze.

– Jedź do nich. – odzywa się spokojniejszym tonem. – W poniedziałek ustalimy termin kolejnej wizyty w moim gabinecie. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej.

– W ogóle nie musimy tego robić. Wystarczy, że dasz mi ten cholerny dokument.

– To działanie wbrew etyce zawodowej. A poza tym, to ja wymyśliłam ten układ i nie będę się teraz z niego wycofywała.

– I to wszystko dla Milesa? – pytam również się uspakajając. – Po co?

– Po to, żeby wiedzieć uśmiech na jego twarzy, Kane. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top