Rozdział 10

                                                                         Rozdział 10

                                                                             HOLLY


– Jesteś pewna, że nie przeszkadzam? Wiesz, byłem w okolicy i pomyślałem, że wpadnę. W końcu znam twój adres. I...pewnie za dużo mówię?

Chris przygląda się mojej twarzy jakby próbował znaleźć w niej odpowiedzi na swoje pytania. Stoję oparta o futrynę drzwi, jeszcze jestem w szlafroku, bo jakimś cudem nie przyszło mi do głowy, aby wyskakiwać z łóżka, o ósmej rano w niedzielę. Czuję jak Nacho przeciska się między moimi nogami i pochylam się, aby zablokować psu dostęp do mężczyzny.

– Jesteś zła. – stwierdza smutnym tonem.

– Nie. – Zaprzeczam szybko. – Jasne, że nie jestem zła. Po prostu zdziwiłeś mnie. Myślałam, że o tej potrze, podobnie jak ja będziesz leniuchował. A tu proszę. Ranny ptaszek z ciebie, Clark.

– To przez ciebie. – mówi zawstydzony. – Twój pocałunek śnił mi się w nocy i... – urywa zmieszany. – Dlatego tu jestem.

Robi mi się gorąco i zimno na przemian. Całowanie się z Chrisem po pijaku nie było zbyt mądrym posunięciem. Prawdę mówiąc nawet nie pamiętam smaku jego ust. Nie wiem jak mam zareagować. Nie wygonię go przecież mówiąc, że pocałunek był błędem. Moim błędem. Chwytam Nacho za obrożę i wycofuję się w głąb mieszkania.

– Wejdź do środka. – zapraszam

– Dzięki. – posyła mi uśmiech, który szybko znika kiedy zerka na Nacho – Całkiem spory ten piesek. Nie zrobi mi krzywdy?

– Wręcz przeciwnie. – odpowiadam głaszcząc psiaka za uchem. – To wielka przylepa, musi cię tylko poznać.

Chris wyciąga powoli dłoń i pełen obaw podsuwa ją pod zimny nos Nacho. Przyglądam się jak zaciska powieki i choć nie chcę, to nagle w moim umyśle pojawia się wspomnienie Kane'a i tego z jaką łatwością nawiązał kontakt z psiakiem. Wypuszczam z płuc powietrze powtarzając jak mantrę, że każdy człowiek jest inny, a porównywanie potrafi być niezwykle krzywdzące. Daję czas Chrisowi. Skupiam się na zaintrygowanym Nacho i widząc jak pies radośnie macha ogonem pochylam się i całuję go w czubek łebka.

– Grzeczny chłopiec. – chwalę puszczając obrożę. – Co wypijesz?

– Kto? – Mężczyzna zerka na mnie lekkim rozbawieniem. – Przepraszam, chciałem być zabawny i udać, że mówisz do psa. Kawa będzie w porządku.

W milczeniu patrzę jak rozpina kurtkę i wiesza ją na wieszaku, a następnie nerwowym ruchem poprawia kołnierzyk błękitnej koszuli.

– Pasuje ci ten kolor. – rzucam pochylając się nad wyspą kuchenną.

– Ach, wziąłem pierwszą lepszą z brzegu.

– Co nie zmienia faktu, że ładnie ci w błękicie. – uśmiecham się i wyjmuję z szafki dwa kubki. – Jak minął ci wczorajszy dzień? – pytam z grzeczności. Chcę nakierować naszą rozmowę na jakiś mało zobowiązujący tor.

– Byłem u mamy. Ostatnio trochę choruję i postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa. Obejrzeliśmy razem Holiday. – siada ostrożnie na sofie i zerka w moją stronę. – Opowiadałem jej o tobie i jest zachwycona.

Prawie parzę dłonie wrzątkiem, gdy docierą do mnie jego słowa. Rozmawiał o mnie z mamą? Boże, dlaczego nie mam absolutnie żadnej kontroli nad tą relacją?

– Co ciekawe, okazało się, że mama w przeszłości była zakochana w jakimś angliku i o mały wlos nie poleciałaby za nim do Wielkiej Brytanii. Możesz sobie to wyobrazić? Gdyby posłuchała głosu serca byłbym...

– Twoja kawa! – przerywam mu ten dziwny monolog i stawiam kubek na blacie stolika.

– Pachnie wspaniale. Holly?

– Tak?

Mam nadzieję, że nie poruszy więcej tematu Holiday ani swojej matki.

– To nic takiego, ale pragnę byś wiedziała, że z tobą mój świat jest piękniejszy. Każdego dna, gdy spoglądam w lustro zadaję sobie to samo pytanie. Czy to sen? Czy to możliwe, aby tak wspaniała kobieta przyjęła mnie do swojego życia? Czy to możliwe, że naprawdę ją całowałem? – niespodziewanie mężczyzna łapie mnie za dłonie i unosi do swoich ust. – Holly, jesteś więcej niż marzeniem.

Czuję jak wzruszenie ściska mnie za gardło. Wpatruję się w oczy mężczyzny nie mając pojęcia co odpowiedzieć. Wszystkie słowa, które wcześniej miałam w głowie gdzieś wyparowały. Biorę drżący wdech, gdy zostawia czuły pocałunek na mojej skórze.

– Chris, musimy zwolnić. – szepczę.

– Och. – odsuwa się lekko. – Przepraszam, tyle na ciebie czekałem, że kiedy w reszcie mam szansę być obok to zaczyna mi odbijać. – uśmiecha się nerwowo. – Co złego to nie ja, Holly.

– Jasne. – zerkam na Nacho, który leżąc bacznie obserwuje Chrisa. Pewnie psiak wyczuł mój stres i zastanawia się, czy wszystko jest w porządku. Serce dudni mi w piersi. Nie chcę ranić mężczyzny, zresztą jestem świadoma, że to przez mój pijacki pocałunek zaczął snuć jakieś nadzieje. Do diaska, ponoszę winę za tę całą sytuację.

– Zerknę co u Milesa. – mamroczę i zanim postanowi się odezwać, odwracam się na pięcie i niemal biegnę do sąsiedniego pomieszczenia. Bez pukania wpadam do pokoju, który dawniej był moją garderobą i z westchnieniem ulgi opieram się o zamknięte drzwi.

– Co jest? – Chłopak niechętnie odrywa głowę od poduszki.

– Nic.

– To dlaczego jesteś w moim pokoju? – pyta siadając na łóżku. Leniwie palcami przeczesuje włosy, a gdy uznaje moje milczenie za zbyt długie, rzuca we mnie poduszką. – Powiesz mi, o co chodzi?

– Chris pije tam kawę. – szepczę stukając paznokciem w drzwi.

– Chris? Umawiasz się z tym frajerem?

– To nie jest frajer. I nie, nie umawiam się z nim.

– To czemu pije kawę w naszym domu o cholernej ósmej rano?

Dobre pytanie.

– Przyjechał.

– Aha. No to idź do niego, to twój gość.

Miles uśmiecha się ironicznie. Zupełnie jakby wiedział w jak dziwnej i niekomfortowej sytuacji się znalazłam.

– Strasznie spieprzyłam. – przyznaję siadając na obrotowym krześle.

– Nie wiem, czy chcę znać szczegóły.

– A może wyszedłbyś się przywitać?

– Nie.

– Miles, proszę. Będzie mi raźniej. Przy tobie nie zacznie... – urywam zażenowana.

– Tym bardziej nie. – śmiejąc się łapie za telefon. – Powiedz mu, że Nacho ma wściekliznę czy coś. Wtedy na pewno się wystraszy i sobie pójdzie.

Oszaleję. Przysięgam, że zaraz stracę samokontrolę i zacznę wrzeszczeć. Chowam twarz w dłoniach, kiedy Miles kolejny raz rzuca we mnie poduszką.

– Holls.

– Zamknij się. Jesteś złym bratem.

– Spójrz na to. – pokazuje mi zdjęcie z areny, na którym razem pozujemy na tle fototapety Washington Capitals. Czuję, że mimowolnie unoszę kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Wczorajszy dzień, mimo wielu przeszkód był całkiem przyjemny i być może nawet kiedyś mogłabym powtórzyć zwiedzanie areny.

– Mówiłem ci, że Kane jest super.

– Czasami.

– Myślisz tak, bo dużo krzyczy i nie owija w bawełnę, ale tak naprawdę ani razu we mnie nie zwątpił. A kiedy upadałem, to kazał mi się podnosić. Ci wszyscy, którzy go hejtują w sieci, nie mają pojęcia jakim jest sigmą.

– A ty masz? – parskam – I dlaczego nagle młodzież zaczęła używać tych dziwnych określeń?

– No. – szczerzy zęby w szerokim uśmieszku. – A tak w ogóle, to mnie zaobserwował na instagramie i polubił wszystkie posty.

– Mnie też obserwuje. – odpowiadam wpatrzona w swoje dłonie. – Ale nie oddałam mu obserwacji. Nie widzę potrzeby.

– Co?

– Co?

– Holls, obserwuje cię najpopularniejszy zawodnik NHL, a ty to olewasz? Nie bądź ciotą!

– Hej, język. – upominam.

– No, ale... musisz go zaobserwować! Nie rób mi wstydu!

– Dobra. Zaobserwuję, ale ty wyjdziesz ze mną z pokoju.

Wiem, że to głupie i stawiam brata pod ścianą, lecz to jedyny sposób, aby Chris przestał mnie podrywać. Boże, jestem cholerną desperatką. Brat patrzy na mnie spode łba. To więcej niż pewne, że doszedł do tych samych wniosków. Mimo to, nic nie mówi i szybko wciąga dresowe spodenki. Okrywam się szczelniej szlafrokiem, biorę w garść i oboje opuszczamy pomieszczenie. Miles niechętnie wita się z Chrisem, a ja z nad wyraz uprzejmym uśmiechem paplę o wszystkim, co wpadnie mi do głowy. Poruszam temat polityki, pogody, a nawet ekologii, lecz Chris zamiast wydawać się znudzony, słucha mnie bacznie i poprawia, kiedy przypadkowo podam niepoprawne informacje. To niesamowite, ten facet jest jak Fox News. W pośpiechu wyjmuję telefon i dyskretnie wysyłam wiadomość do Tilly. Liczę, że przyjaciółka odczyta i podejmie próbę ratunku. Nie prosiłam o nic wielkiego, wystarczyłoby jedno połączenie. Jestem podła. Zamiast otwarcie powiedzieć Chrisowi, żeby dopił kawę i wyszedł, to uciekam się do jakichś durnych pomysłów. Tchórzę, bo nie zniosę rozczarowania w jego spojrzeniu. Nie zasługuje na to.

– Jak tam w szkole? Zaaklimatyzowałeś się? – Z bólem patrzę jak Chris stara się przekonać do siebie Milesa.

– Może być. – odpowiada siadając na podłodze i łapie za jeden z gryzaków Nacho. Pies widząc tę śmiałą zachętę od razu do niego podbiega i trąca łbem, co oznacza, że niecierpliwie czeka na zabawę. – Czemu chcesz randkować z moją siostrą?

Omal nie krztuszę się własną śliną, kiedy brat wypala z tym bezpośrednim pytaniem.

– Jak to czemu? – Chris posowieje.

– No czemu. – Miles zerka na mężczyznę, nie przestając siłować się z Nacho. – Chyba istnieje jakiś powód, nie?

– Holly jest wspaniała.

– A poza tym?

– Nie wiem, czy jest coś poza tym. To, że jest tak cudowna to przecież wystarczający powód. – śmieje się cicho. – Przynajmniej dla mnie.

– Jest wiele rzeczy poza tym. Na przykład ulubiony kolor albo piosenka. Znasz je? Mówiła ci o tym? Bo to, że jest cudowna, czy wspaniała brzmi mega frajersko. Bez obrazy.

– Miles! – Unoszę głos. Nie podoba mi się, to że zaczyna obrażać Chrisa.

– No co? – patrzy na mnie z błyskiem w oku. – Powinien wiedzieć, że oprócz romantycznych randek masz swoje życie. Masz mnie. – wstaje z podłogi i spogląda na oniemiałego mężczyznę. – Holls się mną zajmuję. Jest moją rodziną zastępczą, po tym jak nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Chodzi do pracy, zawodzi mnie do szkoły i na treningi. Robimy to bez przerwy, bo nie mamy innego wyjścia. Więc jeśli myślałeś, że ten gówniarz jest tu tylko na wakacje, to się kurwa, pomyliłeś.

– Nie miałem pojęcia. – Chris patrzy na mnie z tajemniczą miną. Nie mam pojęcia, co właśnie dzieje się w jego umyśle, ale słowa mojego brata z pewnością nie należały do lekkich. W każdym zdaniu, które wypowiedział czułam ogromny ból i żal, za to, że zostaliśmy sami.

– Hej – szepczę podchodząc do chłopaka. – Nie jesteś gówniarzem. Zabraniam ci tak, o sobie myśleć. Jest ci trudno, mnie również, ale tyle razem osiągnęliśmy. Dobrze nam idzie.

– Nie mam nic przeciwko tobie. – włącza się Chris. – Co prawda nie sądziłem, że Holly jest twoją rodziną zastępczą, to dla mnie...dość szokujące. Mimo wszystko, jestem przekonany, że zdołam cię zaakceptować.

– Zdoła mnie zaakceptować. – Miles powtarza słowa Chrisa jak echo, a następnie odpycha mnie i biegnie do swojego pokoju.

– Czy powiedziałem coś, co go zdenerwowało? – mężczyzna wstaje z sofy i patrzy to na mnie, to na nerwowo mruczącego Nacho. – Nie ugryzie mnie, prawda?

– Nie, nie powiedziałeś. To znaczy, on tak to odebrał, ale nie było w tym twojej winy. Miles przechodzi bardzo trudny czas i... – czuję, że zaraz stracę nerwy i zacznę się rozpadać. – Śmierć rodziców to była dla nas ciosem. Okrutnym ciosem, po którym ledwie się pozbieraliśmy.

– Współczuję ci.

– Tu nie ma czego współczuć, Chris. Dokonałam dobrego wyboru.

– Ale to wciąż pewien ciężar. Wychowujesz nastolatka, który jak widać ma swoje problemy.

– Każdy ma problemy. – odpowiadam splatając ramiona na piersi. – Miles świetnie sobie radzi. Ze wszystkim. Wyrwałam go z Anglii i zmusiłam, aby zaczął żyć w zupełnie nowej rzeczywistości, a on... – łzy pieką mnie pod powiekami. – On to robi.

Mężczyzna kiwa głową. Sprawia wrażenie zmieszanego, lecz w tym momencie nie obchodzą mnie jego uczucia. Patrzymy na siebie długie minuty, aż po jakimś czasie Chris uznaje, że powinien wyjść. Nie zatrzymuję go.

– Spotkamy się jutro? Może na kolacji? – pyta z nadzieją, gdy odprowadzam go do drzwi.

– Pracuję, a potem wiozę brata na hokej.

– Mogłabyś wyskoczyć w trakcie jego treningu?

– Nie wiem. – Głowa zaraz mi eksploduje. – Dam ci znać.

– Dobrze. Będę czekał. Zależy mi na tobie, Holly. – przekracza próg mieszkania i jedną nogą staje na zewnątrz. – Jak postanowisz, tak uczynię.

Zamykam za nim drzwi. Nie od razu zaczynam się rozklejać. Najpierw sama z sobą toczę zacięta walkę. Krzątam się, nie umiejąc znaleźć dla siebie miejsca, a potem wpadam do sypialni i zaczynam kompletować ubrania. Łudzę się, że jeśli zacznę poświęcać czas na stworzenie outfiu, to nerwy odpuszczą. Zakładam czarne dżinsy i zestawiam je z ulubionym oversizowym szarym swetrem. Szczotkuję włosy i w momencie, gdy mam zamiar przejść do łazienki rozlega się głośny trzask. Poddenerwowana podchodzę do drzwi Milesa, naciskam klamkę, lecz nie mogę wejść do środka.

– Miles?

Znowu trzask.

– Miles, co robisz?!

– Odejdź! – krzyczy z wściekłością w głosie. – Nie przejmuj się mną!

– Jesteś moim bratem! Będę się przejmować.

– Ale ja nie tego nie chce! Nie chcę być twoim ciężarem! Odejdź!

I wtedy, gdy w moje serce uderza cierpienie brata, wybucham płaczem. Pragnę mu pomóc, ale nie jestem w stanie. Szlochając wlokę się do sypialni i siadam na skraju łóżka. To nie jest fair, że oboje zmagamy się z tym samym koszmarem. Absolutnie nie w porządku, że on wciąż, niczym cholerny bumerang powraca siejąc chaos. Wypłakuję całą swoją krzywdę, tęsknotę i ból, aż torsje szarpią moim ciałem i mam trudności z oddychaniem. Niespodziewanie rozbrzmiewa dźwięk przychodzącej wiadomości. I chociaż nie mam najmniejszej ochoty spoglądać w komórkę, to przypominam sobie o wysłanym esemesie do Tilly i odblokowuję wyświetlacz nie chcąc narażać przyjaciółki na niepotrzebny stres.

Kane Wilder Official

Co się dzieje?

Mrugam, żeby upewnić się, że poprawnie odczytuję tekst. Niewiele z tego rozumiem, lecz zaraz potem wyświetla mi się wiadomość, którą samą wysłałam.

Ja

Ratuj mnie!

Boże, jakim cudem pomyliłam te osoby?

Kane Wilder Official

Potrzebujesz pomocy?

Wierzchem dłoni ocieram łzy, zastanawiam się co powinnam mu odpisać, kiedy zupełnie niespodziewanie hokeista inicjuje rozmowę na kamerce. Ogarnia mnie panika, nie chcę pokazywać się mężczyźnie w takim stanie, lecz po chwili uświadamiam sobie, że przecież już widział mnie na kacu, a poza tym jego opinia w ogóle nie jest dla mnie ważna. Wyjaśnię mu w dwóch słowach, że wiadomość miała pójść do kogoś innego i po temacie. Z takim nastawieniem akceptuję połączenie.

– Twojemu facetowi zabrakło woreczków czy problem dotyczy chusteczek nawilżających?

Kane pochyla się nad telefonem, co sugeruje, że musi stać. Niechcący zawieszam wzrok na jego koszulce z krótkim rękawem. A raczej na mięśniach bicepsów. Są naprawdę imponujące.

– Holly? – Głęboki baryton przywraca mnie do rzeczywistości. – Co jest? Czy ty... – mężczyzna chwyta telefon w obie dłonie i przybliża twarz do ekranu. – Płakałaś?

– To nie ważne. – pociągam nosem. – Słuchaj, jeśli chodzi o tamtą wiadomość...

– Dlaczego? – wpada mi w zdanie. – Co się stało?

– Być może zdenerwowałeś się widząc tamtą wiadomość, ale...

– Coś nie tak z Milesem? Z Tobą? – dziwią mnie pytanie i troska, którą wyczuwam w jego głosie. – Nie uciekaj tym cholernym wzrokiem, tylko spójrz na mnie, gdy do ciebie mówię.

Zaciskając zęby spoglądam na hokeistę. To niecodzienne, móc z tak bliska patrzeć na jego twarz. W sumie nigdy wcześniej, nie udało mi się dostrzec tego małego zadrapania tuż nad prawą brwią ani drobnej blizny na nasadzie nosa. Z jakiegoś powodu, to, że jestem tak blisko i widzę te wszystkie rzeczy nadaje naszej rozmowie intymności.

– Ta wiadomość miała pójść do mojej przyjaciółki.

– Odpowiedz na pytanie.

– Wszystko jest okej.

– To dlaczego płakałaś?

– Kroiłam cebulę. – parskam zażenowana.

– Żebym ja zaraz ciebie nie pokroił. – wzdycha głęboko. – Powiedz mi, no dalej.

– Chodzi o Chrisa, ale to naprawdę skomplikowana sytuacja. Streszczając. Miles poczuł się jakby był dla mnie ciężarem i zamknął się w pokoju. Słyszałam jakieś hałasy, ale nie mogę wejść do środka i... – znowu czuję jak łzy spływają mi po policzkach. – Po prostu się martwię.

– Chris to ten od wymiocin?

– Tak.

– Nadal jest u ciebie? – pyta odsuwając telefon od twarzy.

– Nie, na szczęście sam uznał, że powinien już wyjść. Kane, posłuchaj, dziękuję za twoją troskę, lecz nie chcę zabierać ci czasu. Pewnie musisz odpoczywać.

– Dlaczego Miles poczuł się w ten sposób? Co mu powiedział?

– To...Takich tematów nie porusza się online.

– Podaj mi adres.

– Nie ma mowy! My...Ja, ja nawet cię nie lubię. Po co miałabym dawać ci swój adres?

– Ja ciebie też nie lubię, pingwinku. – odpowiada niskim, niemal wibrującym głosem. – Ale chciałbym przyjechać i upewnić się, że jesteście bezpieczni.

– Kane.

– Nie utrudniaj. – na jego ustach zauważam cień uśmiechu. – Jeśli Miles się dowie, że jestem przed jego drzwiami to pewnie od razu wyjdzie z pokoju. – w jego oczach pojawiają się dwa łobuzerskie ogniki. – Przestań myśleć o sobie i tym jak mnie poderwać, bo tutaj chodzi wyłącznie o dzieciaka, którego trenuję.

– Nie jesteś w moim typie.

– A moje bicepsy są w twoim typie? – śmieje się cicho. – Widziałem twój rozpalony wzrok. Przegrałaś, wszystko się wydało.

– Wiesz, że pewnego dnia twoje ego przysłoni słońce na naszej planecie?

– Nie pyskuj, tylko podaj adres.

– Wyślę ci w wiadomości, ale naprawdę nie musi... – reszta słów więźnie mi w gardle, bo Kane rozłączył połączenie. Wiedział, że będę próbowała odwieść go od tego durnego pomysłu z przyjazdem i postanowił mnie nie słuchać. Zresztą jak zwykle. Cholera jasna, dlaczego ten człowiek tak bardzo mnie irytuje? Nie ma w nim ani jednej rzeczy, którą uznałabym za atrakcyjną. No może poza seksownie umięśnionym ciałem i ciemnymi, niemal czarnymi oczami, które z zadziwiającą łatwością docierają w najdalsze zakamarki mojej duszy. Oraz tym wyjątkowym uśmiechem, którego wciąż pilnie strzeże przed światem. Przyjemne ciepło koi moje rozszalałe emocje i nagle dostaję wiadomość od Kane'a. Zamiast treści jest zdjęcie jak trzyma dłoń na kierownicy. Szlag, ależ jest uparty. Niechętnie wysyłam mu adres, a potem jak oparzona wstaję z łóżka i poddenerwowana wydeptuję ścieżkę w podłodze. Czemu się stresuje jego przyjazdem? To chore. Powinnam pomyśleć o tym jak o wizycie znajomego albo...jakiegoś natrętnego akwizytora. Tak, akwizytor jest idealny. Moje serce pędzi niczym wyścigowy samochodzik, dłonie pokrywa cienka warstwa potu.

Uspokój się. To tylko znienawidzony bufon jeżdżący na łyżwach.

Przystojny bufon.

Wychodzę z sypialni i docieram do drzwi do pokoju brata. Niepokojące trzaski ustały, lecz nadal nie otworzył zamka. Wciąż się odgradza.

– Miles, wszystko w porządku?

Cisza.

– Miles? Odezwij się do mnie.

– Idź sobie! – odpowiada drżącym tonem. – Chcę być sam!

– Rozumiem. Dam ci przestrzeń, ale...proszę, nie odsuwaj się ode mnie. Nie ufaj swoim fałszywym myślom. Nigdy i nigdy nie będziesz moim obowiązkiem. Jesteś moim bratem, najbliższą sobą. Jedyną rodziną jaką posiadam. Dlatego przyjdź do mnie, kiedy będziesz gotów. Okej?

– Okej.

Odsuwam się od drzwi i ze smutnym uśmiechem wchodzę do pokoju dziennego. Głaszczę nadstawiającego się Nacho i sprzątam ze stołu kubek Chrisa. Właśnie w tej chwili brakuje mi mamy. Osoby, która poradziłaby mi co powinnam zrobić dalej. Która by wysłuchała moich obaw. Żołądek związuje mi się w ciasny supeł, kiedy kolejny raz zaczynam płakać. Nie wiem ile czasu mija, ale gdy na zewnątrz rozbrzmiewa potężny ryk silnika, zmuszam ołowiane nogi do wykonania kroku w stronę okna. Wiem, że należało się spodziewać hokeisty, ale kiedy zauważam jak wysiada ze sportowego samochodu i energicznie maszeruje w kierunku furtki, prawie dostaję zawału. Otwieram mu drzwi zanim naciska dzwonek, co najwyraźniej mocno go dziwi, gdyż nie spuszcza ze mnie wzroku.

– Znowu płakałaś. – mówi ponurym tonem. – Czy powinienem dorwać tego maniaka woreczków i mu najebać?

– Nie! Boże, nie. To nie... – łapię gwałtownie oddech, bo obecność mężczyzny wpływa na mnie bardzo dekoncentrująco. Szczególnie, że na koszulkę zarzucił jedynie rozpinaną bluzę z logotypem swojej drużyny, która podkreśla szerokie i silne ramiona. – To nie jego wina.

– Czyli są też inni?

– Nie.

– Bądź mniej tajemnicza, dobra? – warczy i nie czekając na moje pozwolenie, wchodzi do mieszkania. – Całkiem niezły wystrój wnętrz. – mówi rozglądając się dookoła. – Oczywiście, jak na panią psychoterapeutkę.

Mimo uszczypliwości, doceniam, że zapamiętał i nie nazwał mnie psychologiem. Patrzę jak siada na sofie i pochyla się w kierunku Nacho.

– Jak udaje ci się wytrzymać z tą diablicą, co? – zagaduje psa drapiąc go za uszami.

– Jeśli przyjechałeś, aby mnie obrażać to... – milknę mierząc go rozgniewanym wzrokiem.

– Nie, pingwinku. Przyjechałem dowiedzieć się, co było powodem twoich łez. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top