Rozdział 9
Rozdział 9
KANE
Spóźniają się. Napisałem do Holly, żeby byli o dziesiątej na lodowisku, a dochodzi prawie wpół do jedenastej i nadal ich nie ma. Wkurzam się, bo o dwunastej przyjeżdża zespół łyżwiarzy figurowych potrenować przed mistrzostwami w Tokio. Rozdrażniony krzątam się po szatni. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Palce aż świerzbią, by napisać dziewczynie, co sądzę o takim zachowaniu lecz porzucam ten pomysł. Jest zbyt ryzykowny, bo za cholerę nie mam pewności, czy nie poleciałaby od razu do Darryla się poskarżyć. Nagle słyszę czyjeś dyszenie i głośny tupot. Odwracam się i spoglądam na zadyszanego Milesa.
– Przepraszam za spóźnienie, ale... – urywa zaciskając usta.
– Ale?
– To był hardcorowy poranek.
– Gdzie twoja siostra?
– W łazience. – odpowiada nieco speszony. – Przyjdzie, gdy poczuje się lepiej.
– Jest chora? – pytam próbując posklejać wszystkie puzzle. To mogłoby wyjaśnić spóźnienie.
– Skacowana. – wyjaśnia chłopak. – Wyszła wczoraj z koleżanką na miasto i wróciła późno w nocy w bardzo złym stanie.
Unoszę brew kwestionując słowa Milesa. Nie jestem w stanie uwierzyć, że dziewczynę stać na taki wybryk. Myślę, że z jakichś nieznanych mi przyczyn to zmyślił, ale po co miałby to robić? Przez chwilę zaczynam się też zastanawiać, czy owa koleżanka nie była zwyczajną wymówką, a Holly spędziła pół nocy z facetem, którego na początku wziąłem za pomoc techniczną lodowiska. Nagle zaczynam się denerwować, choć przecież nie mam ku temu żadnych powodów. Spoglądam na zegar, a tykające wskazówki tylko pogłębiają moją złość.
– Zakładaj łyżwy. – rzucam opierając dłonie na biodrach. – Nie mamy dziś zbyt wiele czasu, ale chcę żebyśmy poćwiczyli dostawianie nogi.
– Przepraszam. – chłopak ze skruchą siada na ławce. Zdejmuje buty i wyjmuje z torby łyżwy, które w pośpiechu wciska na stopy.
– Zawiąż je porządnie.
Przyglądam się jak Miles zacieśnia sznurowadła, a następnie mocno je wiąże. Uśmiecham się pod nosem, bo skurczybyk używa mojej metody.
– Gotowe.
Oznajmia wstając z ławki. Mam wielką ochotę go pochwalić, lecz nieoczekiwanie jakaś siła powstrzymuje mnie przed powiedzeniem jakiegokolwiek miłego słowa, przez co moją jedyną reakcją jest kiwnięcie głową. Chłopak jednak się tym nie przejmuje, a nawet więcej. Wygląda na zadowolonego i kipiąc szczęściem rusza w stronę lodowiska. Tymczasem ja nadal stoję w szatni i walczę z tysiącami emocji, które postanowiły mnie nawiedzić. Nigdy nie byłem dobry w wyrażaniu swoich uczuć. Od dziecka tłumiłem je tak długo, że teraz wydają mi się zupełnie niepotrzebne. Ciążą na mnie jak balast. Balast, którego, mimo wielu prób nie jestem w stanie zrzucić. Rozdrażnienie wraz z potęgującym gniewem kąsają mi serce. Już chcę się odwrócić i dołączyć do nastolatka, kiedy zauważam Holly. Dziewczyna stawia wolne kroki, a jej blada twarz zdradza jak paskudnie się czuje. Naciąga rękawy bluzy i chowa w nich dłonie jakby było jej chłodno, choć w szatni jest całkiem przyjemnie.
– Wyglądasz jak wrak, pingwinku. – odzywam się, nie mogąc powstrzymać uszczypliwości. Wydaje mi się, że ta dziewczyna ma w sobie jakiś aktywator, który pobudza moją złośliwość.
– Ciebie też niemiło widzieć. – odpowiada wojowniczo zadzierając brodę. – Gdzie Miles?
– Na lodzie.
– Pozwalasz mu samemu wchodzić na taflę? A jeśli coś się stanie? Boże, dlaczego musisz być taki niedojrzały?
– Po pierwsze nie rób z niego kaleki. – warczę wyliczając na palcach. – Po drugie to nie jest pierwszy raz, gdy znajduje się na lodzie. A po trzecie nawet jeśli upadnie to otrzepie kolana i wstanie. To trening hokeja, a nie pieprzonej sztuki baletowej. Tu za bycie kwiatkiem dostaje się po dupie.
– I to ty, jak mniemam, łoisz te biedne kwiatki, prawda? Do diaska, erę bezmózgich jaskiniowców mamy dawno za sobą. Jakim cudem nie wyginąłeś?
– Uważaj – Cedzę wściekły. – Bo za prowadzenie w stanie nietrzeźwości, grozi ci co najmniej mandat.
– Jestem trzeźwa.
– Po ostro zakrapianej imprezie? Nie ma opcji. – syczę mierząc ją groźnym spojrzeniem. – Badania na pewno wykażą obecność alkoholu we krwi. Także, trochę pokory pani psycholog.
– Mam za sobą studia wyższe i czteroletnie szkolenie z psychoterapii, bufonie.
– Co za różnica? – wzruszam arogancko ramionami. – I tak niczego nie osiągnęłaś.
Stoję przed nią, a gniew niczym lawa spala moje ciało. Zaciskam szczęki i nawet nieświadome zwijam pięści jakbym miał zaraz stoczyć walkę na ringu. Tylko, że nie jestem na ringu, a moje oczy nie wpatrują się w przeciwnika. Dziewczyna nie pochyla głowy, wciąż, mimo łez staczających się po policzku, z dumą trzyma zadarty podbródek. Wypuszczam długo wstrzymywane powietrze, kiedy niewidzialna ręka uderza mnie w żołądek.
– Holly – przyciszonym głosem wypowiadam jej imię. – Ja...
– Nie chcę tego słuchać. – odpowiada z zadziwiającym spokojem.
– Nie wiem, dlaczego to powiedziałem.
– Nie odzywaj się do mnie.
– Nie chciałem.
– Mam głęboko w nosie, co chciałeś. Wracaj do Milesa i nie prowokuj mnie do agresji, bo przysięgam, kiedy skończy mi się cierpliwość doniosę na ciebie do wszystkich departamentów, instytucji, konsulatów, a nawet wystosuję list do pieprzonego prezydenta. Sprzedam wszystkie twoje żałosne teksty mediom i zniszczę twoją karierę w NHL.
Nie mogę oderwać oczu od łez, które zostawiają mokry ślad na jej policzkach.
– Grozisz mi? – pytam szorstkim tonem.
– Ty nie wahałeś się ani sekundy, żeby to zrobić. – w jej spojrzeniu dostrzegam nikłą iskrę, wątły płomień, który powoli przemienia się w szalejący ogień. – Myślisz, że skoro jesteś popularny i masz miliony na koncie, to wszystko ci wolno? Że masz prawo zachowywać się jak najgorszy fiut? Otóż nie masz. Twoja pozycja jest gówno warta w obliczu tego jak chamskim i zgorzkniałym człowiekiem jesteś. Ale wiesz co? – Z trudem przywołuje uśmiech na twarz. – To nie mój problem.
Jej słowa są jak szpile, które powodując nieznośny ból wbijają się głęboko w moje ciało. Nie jestem w stanie zareagować. Wszystkie nieznane uczucia zdają się w milczeniu wypełniać moje serce, a to ogarnięte nagłym chaosem zapomina jak poprawnie bić. Odwracam się do niej plecami i sztywnym krokiem podchodzę do otwartych bramek. Przyglądam się Milesowi, który kręci kółka. Powinienem zacząć prowadzić trening, a przede wszystkim założyć łyżwy, ale nagle zupełnie nie mam na to ochoty. Siadam na ławce i zaczynam gapić się w podłogę. Naprawdę nie chciałem być tak wredny wobec Holly. Jestem więcej niż świadom, że tym razem przegiąłem. Dlaczego nie umiałem zapanować nad tą wrogością? Czy ja serio mam problemy z gniewem? Stwarzam zagrożenie?
– Kane. – Chłopak niespodziewanie podjeżdża do bandy. – Wszystko okej?
– Niezupełnie. – przyznaję podnosząc się. – Poćwicz jeszcze jazdę, za chwilę do ciebie wrócę.
– Mogę ci jakoś pomóc?
Gapię się na Milesa jakbym zobaczył go pierwszy raz w życiu. Przesłyszałem się, czy dzieciak naprawdę zaoferował mi swoją pomoc?
– Nie. – odpowiadam ze ściśniętym żołądkiem. – Poradzę sobie.
– W porządku!
– Hej, Miles! – nastolatek niepewnie odwraca się w moją stronę. – Dzięki.
Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Sprawiłem mu radość i powinienem być z tego powodu szczęśliwy albo chociaż poczuć wdzięczność, lecz tak bardzo biję się z emocjami, że nie umiem. Po prostu nie potrafię. Wychodzę tylnym wyjściem na główny korytarz i wspinam się po schodach. Waham się, czy to dobry pomysł, ale przekonuję się, że nic gorszego już nie może mnie spotkać. Jestem zawieszony, moja drużyna musi rozegrać jeszcze jeden mecz zanim do niej dołączę. Wymieszałem z błotem dziewczynę, która podała mi dłoń i zaproponowała terapię. Nie wiem czemu, ale z jakiegoś powodu jestem mistrzem w krzywdzeniu ludzi. Zatrzymuję się przed automatem, który w porównaniu do tego na dole nie jest wypchany po brzegi wodą i sokami, a następnie kupuję elektrolity i tabletki z magnezem. Gdy wracam do szatni i widzę Holly skuloną na ławce, mam ochotę strzelić sobie w pysk. Podchodzę i kładę obok niej saszetkę wraz z opakowaniem witamin.
– To na kaca. – wyjaśniam unikając jej wzroku. – Powinno złagodzić objawy.
– Nie prosiłam o pomoc. – odpowiada oschle.
– Wiem, kupiłem to w ramach przeprosin.
Holly unosi głowę i wpatruję się we mnie wielkimi ze zdziwienia oczami.
– Słucham? Czy mógłbyś powtórzyć?
– Przepraszam. – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Czasami tracę kontrolę nad tym, co wychodzi z moich ust.
– Nie wierzę. Koniec świata musi być już blisko skoro Kane Wilder mnie przeprasza!
– Taa. – ledwo powstrzymuję łobuzerski uśmieszek. – Wszyscy zginiemy.
Dziewczyna przygląda się witaminom, a potem wstaje z ławki.
– Dobra, niech ci będzie. – mówi wyciągając dłoń. – Ale robię to tylko dla świętego spokoju.
– Wiadomo. – chwytam jej rękę i delikatnie ściskam. – Ja też.
Czekoladowe oczy świdrują mnie na wskroś. Zupełnie jakby chciały przedrzeć się do wnętrza mojej duszy. Wciąż trzymam jej dłoń w swojej czerpiąc przyjemność z dotyku jedwabistej skóry. Nieznane ciepło wędruje przez mój kręgosłup i nieświadom wykonuję krok w przód.
– Nie będziemy przyjaciółmi. – zaznacza cofając się.
– Nigdy. – odpowiadam bez najmniejszego wahania jeszcze bardziej skracając nasz dystans.
Holly zatrzymuję się zablokowana przez ławkę, a ja palcami drugiej ręki łapię jasnobrązowe kosmyki i zawijam jak sprężynkę.
– To byłoby niemożliwe. – szepcze zerkając na nasze złączone dłonie.
– Zupełnie niemożliwe. – zgadzam się pochylając głowę. – Współczuję twojemu facetowi. – mruczę jej na ucho.
– To nie jest mój facet.
Serce wali mi niespokojnie w piersi. To dziwne, skoro jeszcze godzinę temu wydawało mi się, że zamarło i będę potrzebował cholernego defibrylatora, żeby przywrócić je do pracy.
– I tak mu współczuję. – owiewam oddechem jej szyję. – Tak cholernie jest mi go żal, pingwinku.
W momencie, gdy w mojej głowie jeszcze wybrzmiewa echo wypowiedzianych słów do szatni wpada grupa młodych ludzi. Kobiety i mężczyźni w białych sportowych dresach zajmują trzy sąsiednie ławki i zaczynają wyjmować z torb figurówki.
– Kurwa. – przeklinam cicho.
– Oby to nie było do mnie. – Holly szybko wyplątuje dłoń z mojego uścisku.
– Nie, to... Kompletnie zjebałem trening. Wiedziałem, że grupa z Medstar przyjedzie poćwiczyć i zamiast wykorzystać te cenne minuty na praktykę z twoim bratem, ja – spoglądam jej w oczy – Biegałem za tobą.
– No proszę, czyli jednak się kleisz.
– Groziłaś mi, musiałem się bronić.
– I co teraz? – marszczy brwi. – Będziecie dzielić lodowisko?
– Nie. To znaczy moglibyśmy, gdybym był wpisany w harmonogram, ale nie jestem. Nie poinformowałem nikogo, że trenuje Milesa w trybie indywidualnym. – drapię się w kark, a mój umysł paruje od ciągłej analizy. Nie lubię zawodzić. Staram się wykonywać dobrze swoje zadania, nawet jeśli mnie wkurzają. Holly ewidentnie przynosi mi pecha, to przez nią nie mogłem się skupić.
– Czy kiedykolwiek zwiedzaliście arenę? – wypalam ignorując ciekawskie spojrzenia łyżwiarzy figurowych.
– Nie. Dlaczego?
– Trening można spisać na straty i pomyślałem, że chociaż w ten sposób trochę nadrobię w oczach Milesa. Mógłbym pokazać wam naszą drużynową szatnię i wiele innych ciekawych miejsc, które zazwyczaj nie
– Obawiam się, że nie tylko w oczach mojego brata będziesz musiał nadrabiać, ale pomysł jest wspaniały. Miles na pewno się ucieszy.
– Zajebiście.
– Istnieje jednak pewien problem. W budynku są ludzie.
– Nie wiedziałem, że masz fobię społeczną.
– Nie mam.
– Miles?
– Nie, Kane. Chodzi o ciebie.
– Oszalałaś? – parskam szczerze zdumiony. – Mam duszę ekstrawertyka.
– Fani. – patrzy na mnie z rozbawieniem. – Jesteś pewny, że chcesz się z nimi spotkać? Pewnie będą robić zdjęcia. A gdy znajdziemy się na nich razem? Wiesz jak działa internet.
– Czy ty mnie słuchałaś, gdy mówiłem o miejscach niedostępnych dla osób z zewnątrz?
– Och, a więc zorganizujesz nam odjechany prywatny tour?
– Taki jest plan. – uśmiecham się do niej. – Pod warunkiem, że kac morderca nie nakłoni cię do rzygania.
– Nie masz woreczków na wymioty? – pyta i nagle wybucha niekontrolowanym śmiechem. – Przepraszam, Chris je zawsze ma przy sobie.
– Woreczki na wymioty? – powtarzam po niej jak echo. – Jak podczas szkolnych wycieczek autokarem?
– Tak, dokładnie. I jeszcze chusteczki nawilżające.
Teraz to ja nie mogę powstrzymać rozbawienia i zaczynam się śmiać. Przedziwne uczucie ulgi wypełnia moją pierś. Dawno tego nie robiłem. To znaczy śmiałem się przy chłopakach i z durnych filmików na YouTubie, ale już od bardzo dawna mój śmiech nie brzmiał tak lekko i naturalnie. Niespodziewanie słyszę jak ktoś wymawia moje nazwisko, więc odwracam się i spoglądam na sportowca w białym dresie. Przyjechał tu ze swoją ekipą z ośrodka treningowego należącego do Capitals w Virginii, aby pojeździć na arenie w osławionym Washingtonie.
– Na tafli ślizga się jakiś dzieciak, ma na sobie hokejową bluzę Caps. Uznałem więc, że musi być od ciebie.
– Trenuję go. – wyjaśniam krótko. – Zaraz zejdzie.
– Dzięki. Zaczynamy za pięć minut.
– Okej.
– Dodam tylko, że nie lubimy spóźniać się na trening, mam nadzieję, że to uszanujesz.
Cudem udaje mi się nie przewrócić oczami.
– Oczywiście. Bez obaw. – odpowiadam przylepiając na usta fałszywy uśmiech.
Łyżwiarz odchodzi do swojej grupy, a ja chwytam Holly za łokieć i prowadzę w stronę lodowiska.
– Słyszałaś to? – parskam. – Nie lubimy spóźniać się na trening. – parafrazuję przyciszonym tonem. – Zapamiętaj te słowa.
– Nie spóźniłam się z powodu swojego widzimisię.
– Dyskutowałbym.
– Dobrze wiesz, że nie.
– Nic nie wiem.
Holly wzdycha głęboko, a potem stuka się palcem w czoło.
– Zwariuję z tobą, Wilder.
Docieramy do bramki i przypominając sobie o gwizdku wyjmuję go zza bluzy. Dmucham w ustnik aż głośny piszczący dźwięk roznosi się echem po hali.
– Dawaj do bazy, księciu Williamie! – krzyczę
– Nie nazwałeś mojego brata księciem Williamem. – piorunuje mnie wzrokiem.
– Na ciebie mogę wołać księżna Diano.
– Ona nie żyje. – syczy uderzając mnie lekko w brzuch.
– Cóż, w takim razie twoja przyszłość maluje się raczej w czarnych barwach.
Holly znowu stuka się w czoło, a ja ledwo panuję nad rozsadzającym moją pierś śmiechem. Czy ktoś kiedykolwiek powiedział jej, że wygląda jeszcze piękniej kiedy się złości? Zerkam na saszetkę z elektrolitami, którą wciąż trzyma w dłoni.
– Możesz zażyć na sucho.
– Co?
–To Proszek. – wskazuj ruchem głowy na opakowanie. – Rozpuści ci się na języku.
– Wtedy rzeczywiście mogę się porzygać. – szepcze krzywiąc się.
– Niestety mam woreczków. – odpowiadam skupiając się na dobijającym do bandy nastolatku.
– Zatem nie podejmę ryzyka. – mówi spoglądając na brata, który powoli wychodzi z lodowiska. – Wow, brawo! Udało ci się! – podbiega do chłopaka i przytula go do siebie, na co on jedynie przymyka powieki.
– Dobra, Holls. Już wystarczy. – mamroczę odsuwając się od siostry. – Kane?
– No? – zamykam bramkę. – Co się stało? Zajebałeś łbem w lód?
– Jezu! – Holly blednie. – Miles, wszystko w porządku?
– Ma kask. – przypominam patrząc na nią z politowaniem.
– Och, rozumiem. Według twojej wiedzy kask nigdy nie ma prawa pęknąć, tak?
– Certyfikowany? Owszem, a na pewno nie podczas jeżdżenia z tak zawrotną prędkością, że nawet ślimak nie miałby problemów z wyprzedzaniem.
– Nic mi nie jest! – Miles siada na ławce i zdejmuje łyżwy. – Przestań się wtrącać, Holls. Nie masz pojęcia o hokeju. Kane, próbowałem dostawiać nogę, ale nadal tracę równowagę. Czy chłopaki z mojej grupy potrafią to robić?
– Tak.
– Masakra, jestem najgorszy!
– Wcale nie. Masz mnóstwo wspaniałych cech. Potrafisz dobrze grać w piłkę nożną, uwielbiasz sport. Po prostu...
– Przestań truć, Holls!
– Będziemy nad tym pracować. – zapewniam spokojnym tonem – Na indywidualnych i treningach z całym zespołem. Tylko nie spóźnij się w poniedziałek. – łypię okiem na milczącą dziewczynę.
– Nie spóźni się. – syczy rozdrażniona. – To wszystko?
– Nie. Przemyślałem twoją propozycję i uważam, że to fajny pomysł.
– Moją propozycję? – Nie nadąża.
– Tak, tą z areną. – Z trudem odrywam oczy od twarzy dziewczyny i przenoszę uwagę na chłopaka. – Słuchaj, księciu Williamie względu na okrojony trening twoja siostra zaproponowała, żebyśmy urządzili sobie tour po arenie. Wchodzisz w to?
Miles rozdziawia usta. Wiem, że właśnie teraz przeżywa każdą sekundę i nie może uwierzyć, w to co powiedziałem. W sumie sam mam problem, bo za cholerę nie wiem czemu przepisałem jej swój pomysł. Być może chciałem w ten sposób ocieplić wizerunek Holly, w końcu bycie nadopiekuńczym to nie grzech śmiertelny. Jestem przekonany, że wiele samotnych dzieciaków pragnęłoby mieć tak solidne oparcie.
– Holls? Serio?! – Chłopak podrywa się z ławki. – Dziękuję!
Czuję się niezręcznie, gdy widzę jak się przytulają. Odwracam się plecami i wbijam wzrok w gładką taflę lodu. Nie trwa jednak długo, bo na lodowisku pojawiają się łyżwiarze. Rozdrażniony nie tylko ich obecnością, ale przede wszystkim tą czułą sceną między rodzeństwem postanawiam wymknąć się tylnymi drzwiami na główny korytarz. Opieram się o ścianę tuż obok automatu i z ukrycia obserwuję przetaczający się przez arenę tłum ludzi. Nie chodzi jedynie o hokej. Hala sportowa jest również domem dla ligii koszykarskiej.
– Kane!
Kurwa. Myślałem, że jestem niewidoczny.
– Co ty robisz za tym automatem?
– Medytuję. – rzucam ironicznie. – Co tam, Darryl?
Trener podchodzi do mnie i klepie w ramię.
– Przed nami ostatnia prosta. Świetnie sobie radzisz, rodzice cię chwalą.
– To może powiesz to samo departamentowi i poprosisz, żeby się ugięli? To w końcu tylko jeden mecz. Muszę wracać do drużyny. Spadają im morale.
– Skup się na swojej reputacji, bestyjko. Teraz ona jest kluczowa.
Bestyjko. Ja pierdolę.
– Masz woreczek?
– Jaki woreczek?
– Na wymioty. Bo od razu mnie bierze, gdy nazywasz mnie bestyjką.
Darryl patrzy na mnie jak na wariata. Zapewne zastanawia się skąd przyplątał mi się ten woreczek. Cóż, lepiej, żeby nie wiedział.
– Trenowałeś? – zmienia temat. – Według grafiku masz wolne.
– Znasz mnie. Nie usiedzę z dupą w jednym miejscu, musiałem przyjechać i... chociaż popatrzeć na lód.
– Racja, każdy wie, że kochasz hokej. – uśmiecha się lekko. – Muszę lecieć. Opracowujemy z zespołem nową strategię na starcie z Red Wings.
– Jeśli chciałeś mnie dobić, to gratulacje. Udało ci się.
– Dasz radę. Cierpliwości.
Nie odpowiadam. Nie mam co. Zaciskam zęby ze złości i patrzę jak Darryl energicznym krokiem znika pośród tłumu. Wiem, że to nie jest fair, ale jego obecność podkręciła mój gniew. Jestem zawodowym hokeistą. Człowiekiem, który poświecił całe dotychczasowe życie by być w lidze. I nagle to wszystko przestaje się liczyć, bo rozjebałem przeciwnikowi nos. Otwieram drzwi i zniecierpliwiony wsuwam głowę do środka. Dziwię się kiedy Holly i Miles jak zahipnotyzowani oglądają piruety łyżwiarzy.
– Ruszcie się, kwiatuszki, nie mam całego dnia. – warczę, na co oboje podskakują z zaskoczenia.
– Zapatrzyliśmy się. – mamrocze Holly wychodząc z hali.
– Serio? Nie zauważyłem.
– Nie bądź zły, Kane. Pierwszy raz widzieliśmy takie... Nawet nie wiem jak to określić. Wyglądało super, ale wiadomo hokej jest lepszy. Każdy to wie. – Miles przeciska się obok siostry i staje pod ścianą.
– Wcale nie. – Holly spogląda na mnie z psotnym uśmieszkiem. – Niby dlaczego hokej ma być lepszy?
Podchodzę bliżej pod pretekstem zamknięcia drzwi i pochylam się nad dziewczyną.
– Bo ja w niego gram. – mówię jej na ucho.
Nigdy wcześniej nie oprowadzałem nikogo po arenie. Nie musiałem. Kiedy przyjeżdżały media, to dyrektor wskazywał im drogę, choć trzeba przyznać, że w większości przypadków byli już zaznajomieni z rozkładem pomieszczeń. Teraz jednak nie ma Hawka ani telewizji. Zerkam za siebie na przejętego nastolatka i rozpromienioną Holly. Mam wrażenie, że dziewczyna czerpię siłę widząc szczęście swojego brata. Nie wiem, czy to w porządku. Może powinna znaleźć coś dla siebie. Coś, dzięki czemu przestanie traktować się jak drugą kategorię. Prawdopodobnie gość od woreczków na wymiociny już się tym zajmuje. Mam nadzieję.
To nie twój interes.
Tak. To prawda. Dziewczyna w ogóle mnie nie obchodzi. Jest irytująca i pyskata. Ma miękkie włosy i śliczny uśmiech. To diablica w przebraniu anioła.
– Czy twój tour polega na tym, że tylko przechodzimy obok tych wszystkich pomieszczeń? – odzywa się burząc mi krew.
– Tu lekarz. – mówię zatrzymując się przed gabinetem z oznaczeniem stetoskopu na drzwiach. – Rzadko tu bywam, ale z tego co pamiętam to wystrój wnętrza jest utrzymany w klasyce.
– A tu? – Dopytuje Miles wskazując na kolejne drzwi.
– To pomieszczenie techniczne. – naciskam klamkę. – Niestety zamknięte. Jeśli spotkam gdzieś Deana, to poproszę żeby otworzył. Trzymamy tam zapasowe kije i sprzęt do ostrzenia krawędzi płozy.
Prowadzę wycieczkę wzdłuż szerokiego korytarza. To miejsce, w którym najczęściej zaraz po przyjeździe na arenę, jesteśmy łapani przed dziennikarzy. Ściany z białego klinkieru udekorowane są czerwono-niebieskim paskiem, od którego odbija się jasne światło lamp. Na końcu korytarza widnieje ogromna fototapeta przedstawiająca fotografię naszej drużyny. Jesteśmy w strojach hokejowych i wszyscy trzymamy puchar Stanleya z dwa tysiące osiemnastego roku. Na samo wspomnienie tamtego finałowego meczu i wywalczonego zwycięstwa przechodzą mnie dreszcze.
– Wow, mogę zrobić sobie zdjęcie na tym tle? – Chłopak z podekscytowaniem wyjmuje telefon.
– Może? – Upewnia się Holly.
– Pewnie. – uśmiecham się. – Ustawcie się, zrobię wam wspólne. – dodaję jednocześnie wyjmując komórkę z dłoń nastolatka.
To całkiem miłe. Nie sądziłem, że będę choć minimalnie ucieszony, a jednak z zadowoleniem pstrykam zdjęcia Holly i Milesowi. Może powodem jest to, że moja uwieczniona sylwetka na fototapecie znajduje się tylko cal od dziewczyny. Gdy uznajemy, że ponad dwadzieścia zdjęć jest wystarczającą liczbą, skręcamy w prawo. Mijamy parę rowerów stacjonarnych, gabinety trenera generalnego i technicznego, a następnie docieramy do pomieszczenia, w którym prowadzone są transmisje na żywo.
– Stąd komentują mecze? – pyta Miles wskazując na tabliczkę "broadcast booth"
– Tak, gdy nagrywają to światełko – stukam palcem w niewielką diodę – pali się na zielono. – wyjaśniam. – A teraz pokażę wam najlepsze.
Otwieram szerokie drzwi i wpuszczam ich do naszej drużynowej szatni. To duże pomieszczenie, które podobnie jak korytarz utrzymano w drużynowych barwach. Na białej klinkierowej ceglanej ścianie podwieszono ławko-wieszaki, a każde siedzisko obito niebieską, miękką skórą. Meble ustawione są na kształt litery "c", zaś podłogę z wyłożono specjalną, odporną na ostrza łyżew nawierzchnią z logiem naszego zespołu. W miejscu, gdzie ściana przechodzi w sufit powieszono duże banery z hasłami motywacyjnymi oraz napis informujący wszystkich przebywających, że mają do czynienia ze zwycięzcami pucharu Stanleya. Tak, całkiem możliwe, że odbiło nam na punkcie tych rozgrywek. Na ścianach wiszą również tablice. Jedna prezentuje statystki poprzednich rozgrywek, druga ma rozpisany plan treningowy, a trzecia wykres oddanych goli, asyst i ilość zdobytych hat tricków. W rogu na podwyższeniu stoi replika pucharu Stanleya, a tuż obok krążki i złoty łańcuch, który zakłada ten, kto wykazał się najlepszą grą podczas każdej z tercji.
– Przed i po meczu nie jest tak czysto. – śmieję się opierając mebel ze swoim numerem.
– To twoje wdzianko? – Holly podchodzi bliżej i przygląda się wiszącej na wieszaku bluzie hokejowej.
– Tak.
– Jest ogromna. – chichocze dotykając materiału.
– Cóż, jestem dużym chłopcem.
Dziewczyna płonie rumieńcem. I mimo, że nie rozumiem tej reakcji, to nie mam nic przeciwko, aby zawstydzała się częściej.
– Co oznacza literka A?
– Alternatywnego kapitana.
– Czyli jesteś kimś w rodzaju wiceprzewodniczącego?
– Można tak powiedzieć.
– To miejsce Cadena Rowleya! – wykrzykuje Miles biegając po szatni jak opętany. – A tutaj siedzi Olivier, a tam Robert. To najlepszy dzień mojego życia. Serio, jeśli umrzemy w drodze do domu, to spoko. Mogę umierać, bo nic tego nie przebije.
– Niesamowite. – Holly siada na mojej ławce. – Mój brat zobaczył szatnię hokeistów i jest gotów umrzeć.
– Ponoć dla niektórych widoków warto. – odpowiadam zawieszając spojrzenie na jej ustach.
– Nie jestem przekonana.
– Oczywiście, że nie jesteś.
Dziewczyna prostuje nogi i przymyka powieki. Wygląda na zmęczoną, lecz potem szybko unosi dłoń do skroni i domyślam się, że nadal musi walczyć z kacem. Bez namysłu podchodzę do zamrażarki, w której trzymamy napoje. Zabieram butelkę wody i colę w puszcze.
– Trzymaj.
Rzucam nastolatkowi colę, a następnie zbliżam się do Holly.
– Weź te witaminy. – siadam przy niej na ławce.
– Byłam pewna, że już zażegnałam kryzys. – wzdycha biorąc ode mnie butelkę. – Przysięgam, że już nigdy więcej nie spożyję alkoholu.
– Te przysięgi to jeden wielki niewypał. – śmieję się opierając o ścianę. – Po prostu następnym razem nie pij na pusty żołądek. Twój facet od woreczków powinien zadbać o to, żebyś wcześniej zjadła coś porządnego.
– Nie jest moim facetem, po prostu się lubimy.
– Zgaduję, że poprzez ten przejaw sympatii dostał od ciebie obserwację na insta?
– Chris nie ma insta. – uśmiecha się rozbawiona. – Ale jakby miał, to pewnie by dostał. A co? Zazdrosny?
– O ciebie? – spoglądam na nią. – Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym zaczął być o ciebie zazdrosny, pingwinku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top